Dał pan słowo na całe życie, a Kościół to zapamiętał

(fot. Leszek Ogrodnik)

Przyjmuje mnie po kolędzie mężczyzna po pięćdziesiątce. Fajna atmosfera, zrobił herbatę i w pewnym momencie mówi: "Mam do Kościoła pretensje. Jestem teraz z drugą żoną, bardzo się kochamy, a Kościół zabrania nam przystępowania do komunii świętej".

Niedawno przeczytałem, że przeświadczenie o tym, że małżeństwo jest wielką wartością, dotyczy już tylko połowy młodych ludzi. W Polsce, w badanym roczniku, jest 50/50 tych, którzy biorą ślub, i tych, którzy mieszkają ze sobą i ślubu nie biorą, a nawet nie za bardzo chcą ten ślub wziąć. To, co jeszcze do niedawna wydawało się bezwzględną wartością, małżeństwo na całe życie, jak perła, którą wybiera się i płaci się za nią wszystkim, co się posiada, dla wielu przestało być czymś atrakcyjnym.

Wręcz, można powiedzieć, nie bierze się pod uwagę tego, aby cokolwiek wydać, by ją zdobyć.

DEON.PL POLECA

Słowo na całe życie

Najpierw więc zadajmy pytanie: czym jest małżeństwo, czym jest ten sakrament, za który tak drogo się płaci? Kiedyś przyjmuje mnie po kolędzie mężczyzna taki już po pięćdziesiątce. Bardzo fajna atmosfera, siadamy, on zrobił mi herbatę i w pewnym momencie mówi: "Wie ksiądz co? Mam do Kościoła takie wielkie pretensje".

Czekam na ciąg dalszy, a on mówi: "Z moją poprzednią żoną w żaden sposób nie mogłem się dogadać. Jestem teraz z moją drugą żoną. Bardzo się kochamy, bardzo się nam dobrze układa, a Kościół zabrania nam przystępowania do komunii świętej".

Na co ja mówię: "Wie pan co? Ja myślę, że Kościół panu nic złego nie robi. Kościół po prostu tylko pamięta, że pan dał kiedyś słowo na całe życie".

Otóż na tym właśnie polega sakrament małżeństwa, że małżonkowie dają sobie nawzajem słowo na całe życie. Wyobraźmy sobie, że na fali tych wszystkich przemian trochę byśmy zmniejszyli wymagania i zmienili to. Ale czy można czymkolwiek podrobić związek, w który ludzie wchodzą ze świadomością, że nie ma odwrotu? Jeżeli coś jest tymczasowe, nie jest dogadane, to w naturalny sposób każdy zostawia sobie jeszcze trochę dla siebie, bo nie wiadomo, co się wydarzy. Nikt przecież nie będzie się w niepewne sprawy w 100% angażował.

Gdyby nie było sakramentu małżeństwa, gdyby nie było słowa na całe życie, myślę, że ludzie do końca by nie wiedzieli, czym jest doświadczenie małżeństwa i budowania związku. Myślę, że wielu nie wie i nigdy się nie dowie.

Kiedy zaczyna się miłość

Powiedzmy sobie szczerze, że kiedy ludzie stają na ślubnym kobiercu, to nikt nie robi tego po to, aby być nieszczęśliwym. Mówię często, że ludzie decydując się na ślub, tak naprawdę nastawiają się na to, że ta druga osoba ich uszczęśliwi. To jest jakiś rodzaj egoizmu. No bo przecież nikt tam nie staje, myśląc, że będzie z powodu tej osoby nieszczęśliwy. Rozumiem, że na ślubnym kobiercu jest wiele emocji i wiele uczuć, które sugerują, że to jest miłość. W praktyce jednak każdy chce, żeby było mu dobrze. Ja uważam, że to jest moment, w którym to absolutnie jeszcze nie jest miłość.

Miłość zaczyna się wtedy, kiedy okazuje się, że bycie z drugą osobą kosztuje, aż do takiego momentu, w którym jasno widać, że bycie razem kosztuje więcej, niż się otrzymuje. Cechą charakterystyczną tego doświadczenia jest to, że to, co było przedmiotem podziwu przed ślubem, teraz staje się największą wadą. Na przykład ona jest bardzo piękną, atrakcyjną kobietą, a potem okazuje się, że to straszenie dużo kosztuje. Albo on jest bardzo pracowitym człowiekiem, a nagle okazuje się, że tak jest pracowity, że nigdy go nie ma w domu.

Miłość tak naprawdę polega na tym, że nie sięgam po to, aby mi było dobrze, po to, co drugi zrobi, tylko ja sam potrafię dać trochę więcej. No więc powiedziałbym, że ten kryzys jest w tej chwili barierą, której wielu w ogóle nie jest w stanie przejść. Taka współczesna definicja ślubu brzmi: "będę z tobą tak długo, jak będzie mi dobrze". Myślę, że właśnie z tej perspektywy wielu mieszka ze sobą, ale nie planuje ślubu, bo po co? Z tej perspektywy wielu z łatwością rezygnuje z danego słowa, bo to za dużo, za trudno.

Czyż jednak każdy z nas nie ma takiego pragnienia, żeby drugi mnie pokochał nie za to, że jestem atrakcyjny, za to, co dla niego zrobiłem, tylko za to, jaki jestem, czasami obnażony ze wszystkich moich atutów, bardzo słaby i nieodporny na stresy? Jeżeli w tym momencie najbliższa osoba odchodzi, to musi być straszne rozczarowanie.

Szczerze powiedziawszy, przyglądając się temu przy tym tak gwałtownym, odmiennym podejściu do małżeństwa z perspektywy całego życia, na pewno widać jeden efekt: coraz więcej, bardzo dużo samotnych osób. Nie dziwię się temu. Jak ludzie się angażują, tak bardzo się na siebie otwierają i są w jednym czy drugim związku poranieni, to potem się boją wszystkich i nie chcą już nikogo wpuścić do swojego życia.

Niedopasowanie czy uzupełnianie się

Wiele razy słyszę, kiedy małżonkowie mówią z pretensją: "Nie jesteśmy dopasowani". Nie rozumiem tego. Nie ma dwóch takich samych osób. Myślę, że to sami ludzie decydują, czy są niedopasowani, czy się uzupełniają przez to, że są różni. To jest to samo. Prawda? Niedopasowanie czy uzupełnianie się.

Myślę, że wielu chciałoby, jak już przychodzi jakiś kryzys, aby stał się cud i najlepiej aby ten drugi się zmienił. Natomiast jest tylko jeden sposób na to, by małżeństwo mogło trwać całe życie. To nieustająca praca nad sobą w perspektywie tego, że ten drugi człowiek nieustannie się zmienia. Nie ma tak, że raz na zawsze już jest wszystko poukładane i wszystkie problemy są rozwiązane.

Więcej szczęścia

Czy warto kupować tę perłę? Nie wiem. Może Kościół będzie ostatnim obrońcą wiary w to, że można dać słowo na całe życie? Że to jest w ogóle lepsze, przyjemniejsze, daje więcej szczęścia, więcej radości, więcej pozytywnych doświadczeń i pozwala się bardziej człowiekowi rozwinąć?

Wierzymy w to. Oczywiście kupując taką perłę, trzeba wiedzieć, że jak się wszystko sprzedało, to ma się tylko i wyłącznie wyniki własnej pracy. Ciężkiej pracy nad sobą i nad drugą osobą, ale mimo wszystko myślę, że gwarantuje to dużo więcej szczęścia.

Ks. Jacek WIOSNA Stryczek - twórca programów społecznych: Szlachetnej Paczki i Akademii Przyszłości. Prezes Stowarzyszenia WIOSNA, publicysta biznesowy, autor książki "Pieniądze w świetle Ewangelii". PR-owiec i happener, wieloletni duszpasterz akademicki

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dał pan słowo na całe życie, a Kościół to zapamiętał
Komentarze (10)
DN
Danuta Nowak
3 października 2017, 09:27
Dobrze się czyta takie artykuły. Wydaje mi się, że tak powinno się pokazywać prawo kościelne, nie jako zakaz i nakaz, potępienie i prawo... ale jako miłość i pomoc ku rozwojowi, i ku życiu wiecznemu.
GW
Grzegorz Wąsik
30 września 2017, 10:36
"... Kościół panu nic złego nie robi. Kościół po prostu tylko pamięta, że pan dał kiedyś słowo na całe życie". Dodałbym: przed Bogiem. Jest to wielka i prawda o Kościele. Mam nadzieję, że Kościół taki właśnie pozostanie (nie tylko w odniesieniu do małżeństwa). Jednym z najcięższych grzechów opisanych w Starym Testamencie jest złamanie przysięgi danej przd Bogiem.
Zbigniew Ściubak
29 września 2017, 21:12
Doskonały przemyślany tekst. Szczególnie to zdanie: "Kościół po prostu tylko pamięta, że pan dał kiedyś słowo na całe życie" Dał słowo, że co? Że cię nie opuszczę aż do śmierci . Pochylmy się teraz na pamięcią kościoła (tak ładnie przywołaną w artykule), który ustanowił separację małżeńską (dawniej tego nie było, bo to było nie do pomyślenia, bo przecież małżeństwo nie polega na tym, żeby mieszkać, żyć oddzielnie, tylko żeby być - razem) To jak to z tą pamięcią?
29 września 2017, 23:21
Pomijając kwestię słuszności instytucji separacji małżeńskiej, wielokrotnie uzasadnianą w setkach różnych publikacji dostępnych też w internecie - kiedy to jest "dawniej"? Prawne uregulowanie separacji to sobór trydencki 1545-63 (w typowym dla tamtych czasów stylu - kto by twierdził, że separacja jest niedopuszczalna, niech będzie wyklęty - więc jeśli drogie Ci jest określenie "katolik", lepiej przemyśl sobie kilka kwestii, zanim powiesz za dużo), który tylko potwierdził wcześniejsze nauczanie i praktykę Kościoła. Nie wiem zatem, kiedyż to separacja była nie do pomyślenia. 
30 września 2017, 07:41
Teraz jest nie do pomyślenia. Teraz wchodzi się w nowy związek i już.
Zbigniew Ściubak
30 września 2017, 21:37
@Piglin Sory, ale nie rozumiem o co Panu chodzi. Jeśli o to, że jestem zły, to bardzo proszę. Się nie krępować. Jak, że za dużo powiedziałem, to też nie widzę u Pana wahań. Proszę śmielej i wyraźniej. Aha. Na "Ty" nie jesteśmy. Ale to kwestia kultury, obca "słusznym katolikom", bowiem czerpią oni słuszność, ze swoich słusznych poglądów, więc na cóż im kultura, co by ich ograniczała.
Zbigniew Ściubak
30 września 2017, 23:09
Swoją drogą to odzyskuję wiarę w ludzi. Wnioskować o poprawności konkluzji po liczbie publikacji "wielokrotnie uzasadnianą w setkach różnych publikacji dostępnych też w internecie". Piękne. Wreszcie dowód na to, ze postęp to fikcja, przynajmniej w rozwoju intelektualnym.
1 października 2017, 16:19
Po mnie może pan sobie jechać ile się podoba. Pewnie w wielu kwestiach ma rację. Ale nie ma pan racji oskarżając Kościół o hipokryzję.  
P
pablo_02
29 września 2017, 18:26
"Pokrop mnie hizopem, a stanę się czysty, obmyj mnie, a nad śnieg wybieleję" (Ps.51) Ważna spowiedź to żal za grzechy i mocne postanowienie poprawy. Czy to nie jest słowo na całe życie? Czy jest to postanowienie warunkowe, żal nie do końca szczery? Czy Kościół w przypadku tego żalu zapada na jakąś amnezję, czy spowiednik udzielający rozgrzeszenia kieruje się bezdenną naiwnością, że tym razem faktycznie to był ostatni raz? Czy może rozgrzeszenie to nie naiwność Kościoła, tylko jego wielkie miłosierdzie? Upadniesz jeszcze siedemdziesiąt siedem razy, a Ja ci wybaczę. Troska o rozwodników żyjących w ponownych związkach nie oznacza, że jest się przeciwnikiem małżeństwa jako sakramentu. Czy Jan Paweł II wybaczając swojemu zamachowcy był zwolennikiem morderców? " Oto zrodzony jestem w przewinieniu i w grzechu poczęła mnie matka. " (Ps.51) Czyż te słowa nie dotyczą nas wszystkich?
T
TomaszL
29 września 2017, 12:53
Dobry tekst.  Dodam że obecnie nie "wikłanie się" w małżeństwo jest rozsądnym działaniem młodych ludzi. Skoro ani seks, ani "bycie rodziną" nie wymaga publicznych deklarcji wierności, uczciwości i bycia razem do smierci to po co składać oficjalne wzjamne śluby. Wystarczy "kochać" i już. A jak sie odwidzi to i rozwodu nie trzeba i kościelna kartoteka czysta. Pozostaja jedynie dzieci, ale czy to jest ważne dla tych co metrykalnie są dorośli, ale mentalnie są dziećmi. Bo tak zostali wychowani. I przed rodziców, i przez szkoły, i niestety takze przez współczesne duszpasterstwa (vide piosenki na pielgrzymkach czy infantylne Msze św dla dzieci - takze tych starszych - tak 40-50 letnich).