Dlaczego Synod o rodzinie mówi o bezżenności?

(fot. EPA/OSSERVATORE ROMANO)

Przy okazji rozpoczęcia w Rzymie obrad Synodu do spraw rodziny, na skutek skandalizującego wystąpienia rzymskiego prałata, pojawił się w naszych dyskusjach temat celibatu. Zakrawa to na paradoks, że chociaż mieliśmy mówić o małżeństwie i rodzinie, mówimy o bezżenności. Chciałoby się powiedzieć: co ma piernik do wiatraka? A jednak ma i spróbuję to wyjaśnić.

W chrześcijaństwie - jak w każdej religii - chodzi o przywrócenie naturze ludzkiej ładu, o znalezienie i wprowadzenie w życie osobiste i wspólnotowe zasad, które zaprowadzą sprawiedliwość, harmonię i pokój. Wszyscy bowiem doskonale wiemy, że nie działamy tak jak trzeba i że coś trzeba z tym zrobić, jeśli pragnienia pokoju i szczęścia nie chcemy uznać tylko za złudzenie.

Kościół stanowi ta część ludzkości, która nadzieję na sprawiedliwość i pokój związała z Jezusem Chrystusem. Nawet nie tyle z Jego nauczaniem (choć jest ono dla nas niezwykle cenne), co po prostu z Nim samym, ze sposobem, w jaki On jest człowiekiem.

On bowiem dał się poznać jako człowiek sprawiedliwy i pełen pokoju, czyli właśnie taki, jakim każdy człowiek na świecie chciałby być. Dlatego Jezus z Nazaretu pozostaje dla Kościoła punktem odniesienia we wszystkich sprawach ludzkich: zarówno osobistych, jak i wspólnotowych. Od Niego chrześcijanie uczą się być mężczyznami i kobietami, mężami i żonami, ojcami i matkami.

DEON.PL POLECA

I tak akurat się złożyło, że Jezus nie miał żony ani dzieci. Oczywiście już od starożytności krążyły legendy, które do dziś powracają, o jakimś sekretnym Jego związku z Marią Magdaleną, ale dajmy sobie z nimi spokój.

Fakt, że On, człowiek wzorcowy, był bezżenny, ma dla Kościoła fundamentalne znaczenie. Poszerza nasze spojrzenie na ludzką naturę. Ludzie niepodzielający wiary chrześcijańskiej i nieuczestniczący w chrześcijańskim doświadczeniu postrzegają bezżenność jako coś nienaturalnego.

Trudno mieć im to za złe, bo rzeczywiście, bezżenność staje się naturalna dopiero wtedy, gdy w ludzką naturę wpisujemy realne zjednoczenie człowieka z Bogiem, czyli możliwość udziału człowieka w naturze Boga. W takim człowieczeństwie to, co do tej pory było nazywane naturą, zostaje przekroczone: "nie będą się żenić ani za mąż wychodzić, ale będą jak aniołowie Boży w niebie" (Mt 22, 30).

Jezus - mówiąc wprost - dokonuje rewolucji w naszym spojrzeniu na ludzką naturę. Uznanie przez Kościół bezżennego stanu mężczyzn i kobiet, który wypływa z ich udziału w naturze Boga, wcale nie jest najbardziej szokującym przejawem tej rewolucji.

Najwymowniejszym świadectwem nowego spojrzenia na ludzką naturę są męczennicy, którzy rezygnują nie tylko z małżeństwa i rodzicielstwa, ale z własnego życia doczesnego, gdy pełni pokoju i wolni od strachu dają się zabić, bo wiedzą, że ich "prawdziwe życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu" (Kol 3, 3).

Największym dziełem Jezusa nie jest w końcu Jego bezżenność, ale Jego dobrowolna ofiara z własnego życia, która nie doprowadziła Go do śmierci, ale - wręcz przeciwnie - do pełni człowieczeństwa w Bogu, do Zmartwychwstania. "Gdyby nie zmartwychwstał, wasza wiara byłaby daremna" - słusznie napisał św. Paweł (1 Kor 15, 17). Również bezżenność byłaby nienaturalna, bezsensowna i daremna, gdyby nie było Zmartwychwstania.

Mówiąc krótko: chrześcijaństwo jest skutkiem doświadczenia przez ludzi, dzięki Zmartwychwstaniu Jezusa, prawdy o powołaniu człowieka do życia wiecznego. Jednak każdy z chrześcijan uczestniczy w tym doświadczeniu w inny sposób: jesteśmy mąką, w którą włożono zaczyn.

Gdy się już całe ciasto zakwasi, "Bóg będzie wszystkim we wszystkich" (1 Kor 15,28). Ale póki trwa "fermentacja", przenikanie ludzkiej natury naturą Boga, to każdy z nas próbuje rozpoznać - co nie jest łatwe - ile jest w nim nieba, ile w nim autentycznego życia Boga, ile w nim nowego człowieczeństwa.

Niektórzy już decydują się na bezżenność, bo czują że tu i teraz wezwani są do takiego trwania w Bogu, które innym będzie dane później. Oczywiście zdarza się, że ktoś decyzję podejmuje zbyt pochopnie. Myślał, że Bóg jest w nim wszystkim, ale się przeliczył i teraz "płonie", jak to ujął św. Paweł (por. 1 Kor 7, 9).

"Mnisi zostawali ojcami dzieci" - napisał Atanazy w liście do Drakontiosa, trzeźwo patrząc na zastęp bezżennych w Kościele. Niechrześcijanie lubią takie upadki, bo - jak by nie było - podważają autentyczność naszej oceny realności Boga w ludzkiej naturze. Kościołowi w takiej sytuacji pozostaje naśladować miłosierdzie Boga i dbać o pomoc w dobrym rozeznaniu powołań swoich synów i córek.

Inni udział w nowym człowieczeństwie dzielą z pełnym udziałem w życiu ziemskim: żenią się, wychodzą za mąż, ale miłują swoje żony i mężów już nie ludzką miłością, ale Bożą. Nie jak człowiek, ale jak Bóg obiecują: "Nigdy cię nie opuszczę, aż do śmierci".

W ten sposób małżeństwo i rodzina stają się miejscem doświadczenia natury Boga: sakramentem. Wśród nich również zdarzają się tacy, którzy ślub złożyli zbyt pochopnie: wydawało się, że to Bóg łączy mężczyznę i kobietę nierozerwalnym węzłem, a tymczasem sprawy miały się inaczej. Pytanie, co w takiej sytuacji zrobić, jest jednym z ważniejszych problemów, z którym mierzą się właśnie biskupi w Rzymie.

Dla wszystkich jednak chrześcijan punktem odniesienia pozostaje wieczność. Ujmując rzecz kolokwialnie: bezżenni i żonaci, dziewice i zamężne kobiety, wszyscy "jedziemy na tym samym wózku" próbując dać miejsce Bogu w naszym ziemskim życiu.

Dlatego jest dla mnie oczywiste, że przy okazji Synodu do spraw rodziny, wypływa temat celibatu. Najwidoczniej Bóg chce nam przypomnieć o Zmartwychwstaniu.

ks. Przemysław Szewczyk - prezbiter Kościoła rzymskokatolickiego Archidiecezji Łódzkiej. Patrolog, tłumacz. Prezes Stowarzyszenia Dom Wschodni - Domus Orientalis. Założyciel portalu patres.pl.

Historyk Kościoła, patrolog, tłumacz dzieł Ojców Kościoła, współzałożyciel Stowarzyszenia „Dom Wschodni – Domus Orientalis”, twórca portalu patres.pl poświęconego Ojcom Kościoła.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dlaczego Synod o rodzinie mówi o bezżenności?
Komentarze (3)
KJ
Katarzyna Jarkiewicz
9 października 2015, 08:43
Problem nie polega na kwestionowaniu tych czy innych stanów w Kościele, ale na poddawaniu w wątpliwość trwałości wyborów. Obserwujemy u znacznej liczby katolików "pat decyzyjny": odkładanie w nieskończoność ostatecznej deklaracji co do wyboru drogi życia i kwestionowanie osobowej zdolności do rozpoznania własnego powołania. Do rozwiązania tego dylematu, a wręcz przeciwnie do jego pogłębienia, nie przyczyniają się informacje o wzrastajacej liczbie rozwodów wśród katolików oraz łamaniu ślubów przez osoby konsekrowane. Mówi się o niedojrzałości społecznej, emocjonalnej, ale nie widzi się niedojrzałości duchowej: tego, że znaczna liczba katolików nie ma rozeznania co do rzeczywistosci transcendentnej. Ci ludzie nie tyle nie wierzą, co nie mają rozeznania co do własnej wiary. Czy mogą więc wybrać swój stan w Kościele i czy wybór ten nie będzie obwarowany przypadkowością?
8 października 2015, 18:50
Wszyscy jedziemy na tym samym wózku próbując dac Bogu miejsce w naszym ziemskim życiu - obyśmy nigdy się nie zniechęcali i oby Bóg zamieszkał w nas na dobre.
8 października 2015, 18:50
Czytam kolejny raz, bo to jest pięknie napisane, dziękuję księdzu za tę wypowiedź.