Drogie auto to przesada
Rzecznik Episkopatu Polski, ksiądz Józef Kloch zechciał zapytać panią redaktor Monikę Olejnik czy to przesada, że jakiś biskup jeździ samochodem za 150 tysięcy złotych. Nie jestem (dzięki Bogu) panią Moniką Olejnik, ale odpowiadam, że uważam to za przesadę.
Argumenty księdza Józefa Klocha nie trafiają do mnie. Rozumiem, że księża biskupi muszą wizytować diecezję, udzielać sakramentu bierzmowania i z tych czy innych racji odwiedzać poszczególne parafie. Ale przecież reforma diecezji w Polsce w latach dziewięćdziesiątych była po to, aby biskup(i) byli bliżej wiernych. Ksiądz Józef Kloch mówi o tych odległościach, jakby miał przed sobą którąś z diecezji na Dalekim (rosyjskim czy post-rosyjskim) Wschodzie. Ale to nie tak.
Zdecydowana większość wiernych naszego Kościoła to ludzie żyjący skromnie. Tak to wygląda z perspektywy mojej parafii. Ani oni, ani ja nie rozumiemy dlaczego biskup ma jeździć samochodem z górnej półki.
Czym ma być taki samochód? Narzędziem pracy? Oznaką prestiżu?
Rzecz w moim rozumieniu nie dotyczy samochodów. To kwestia pewnego funkcjonowania biskupów w Kościele. Mam wrażenie, że to najbardziej wyalienowana grupa we wspólnocie rzymskokatolickiej. Bardziej wyobcowani niż siostry klauzurowe.
Najczęściej mieszkają osobno. Jedna rezydencja dla ordynariusza (dom lub pałac biskupi - zależnie od przyjętej lub sugerowanej nomenklatury), inna dla biskupa pomocniczego. To oczywiście trzeba utrzymać. A na każdym spotkaniu z biskupami słyszymy zachętę do budowania wspólnoty kapłańskiej. Rachunek ekonomiczny i racje teologiczne sugerowałyby inne rozwiązanie. Dlaczego jest inaczej?
Drugim problemem posługi biskupiej jest fakt, że nie istnieją żadne platformy dyskusji z biskupami. Wszelkie Rady powoływane i mające być reprezentacją księży danej diecezji są fasadowe. Więcej chyba do powiedzenia mają świeccy.
Trzecią bolączką stanowi znikome doświadczenie duszpasterskie większości polskich biskupów. Po dwóch, trzech latach posługi wikariuszowskiej zostają skierowani na specjalistyczne studia i niejako zostają odseparowani od normalnego życia Kościoła. Stają się wykładowcami uniwersyteckimi, pracownikami Kurii lub innych instytucji centralnych poszczególnych diecezji. To daje im specyficzne widzenia Kościoła, które wcale nie odpowiada temu, co dzieje się w naszych parafiach. A to one stanowią o jakości Kościoła.
Sprawy, o których piszę nie są grzechem. To raczej sposób funkcjonowania, który utrudnia misję ewangelizacyjną Kościoła.
Skomentuj artykuł