Dzięki Bogu są siostry i Chłopaki
Kiedy w naszym społeczeństwie i Kościele jest tyle napięć, że może to przytłaczać nawet największych optymistów, dobrze jest zaaplikować sobie jakąś odtrutkę. Dla mnie była nią wizyta w Broniszewicach.
A może powinienem napisać Chłopaki i siostry. Trudno mi się zdecydować, kto wlał więcej nadziei do mojego serca. Broniszowice kupiły mnie w kilka chwil. Całego.
Ale po kolei.
Najpierw był pierwszy kontakt. Odezwała się siostra Eliza. Do tej pory znałem ją z Facebooka. Wiedziałem, że niektórym nie spodobała się jej wypowiedź, w której krytykowała tych "pro-liferów", którym łatwo przychodzi wykrzykiwanie mocnych haseł na marszach, ale zdarza im się kompletnie nie rozumieć, że troska o życie i najsłabszych nie kończy się na ustawie antyaborcyjnej, że musi nas ona popychać do dbania o los wykluczonych i niepełnosprawnych.
Wiedziałem też, że dominikanki stając na głowach i przemierzając Polskę wzdłuż i wszerz, zebrały 6 milinów złotych, za które zbudowały dla chłopaków piękny, nowy dom. Zadbały o najmniejsze szczegóły. Na przykład - jeśli mały Jarek kocha traktory, to ma w pokoju wielką fototapetę z traktorem. Proste. Ale przede wszystkim każdego dnia robią wszystko, żeby mieszkańcy domu czuli się kochani i mogli spełniać swoje małe marzenia.
Siostra powiedziała, że chłopaki by się bardzo ucieszyli, gdyby łobuzy do nich wpadły pograć w piłkę. Długo nie trzeba było nas przekonywać. Wsiedliśmy z Łukaszem Wojtusikiem w samochód i po kilku godzinach jazdy w sobotę harataliśmy w gałę na boisku za domem. Były słupki, poprzeczki, strzały z woleja, w samo okienko i parady bramkarskie. To był chyba najpiękniejszy mecz w jakim brałem udział.
Chłopaki z Broniszewic rozbrajają na łopatki. Niby są niepełnosprawni, niby mają wiele ograniczeń, które wielu z nas pewnie wprowadziłby w ciężką depresję, a oni są uśmiechnięci, szczęśliwi. Po prostu piękni. I potrafią zarażać optymizmem. Cieszą się z prostych rzeczy, są czuli, szybko skracają dystans, przytulają się, z entuzjazmem zapraszają do swojej rzeczywistości, oprowadzają po domu, przybiją piątkę. Przy nich szybko zrozumiałem, co Jean Vanier ma na myśli, kiedy co jakiś czas powtarza, że to wykluczeni pomagają nam, a nie my im. Otwierają nas na prostotę, uważność i miłość.
A siostry dotrzymują im kroku. Nie tylko są tak samo uśmiechnięte jak oni i tryskają entuzjazmem. Są też silne, mają mnóstwo ciekawych rzeczy do powiedzenia. O Kościele, roli kobiet, zakonnic, o tym jak nasze "katolickie społeczeństwo" ma problemy ze zrozumieniem papieża Franciszka i jego kierowaniem oczu chrześcijan na wykluczonych, będących na marginesie i szukaniu w nich Jezusa. Nie boją się mówić szczerze i krytycznie. No i przede wszystkim nie tylko gadają, ale też "brudzą sobie ręce" miłosierdziem. Konkretnym byciem dla Chłopaków każdego dnia. Ale żeby nie było za poważnie - potrafią też być cudowanie autoironiczne i wyluzowane (przypomnijcie sobie filmik, na którym udają pingwiny).
I jeszcze jedna rzecz. Wiem, że to powinna być norma, ale nie zawsze tak jest. Siostry z ogromnym szacunkiem wypowiadają się o osobach niewierzących i inaczej myślących. I podkreślają, jak wiele od nich doświadczyły pomocy.
Kiedy wszedłem do pomieszczeń biurowych w Domu Chłopaków, rzuciło mi się w oczy, że przy kilku biurkach stało albo wisiało zdjęcie ks. Jana Kaczkowskiego. I jeszcze taka jego myśl przypięta na tablicy: "Czy nie znacie przyzwoitych ludzi niewierzących? Ja znam, mnóstwo, nawet w moim domu. Często są o wiele bardziej przyzwoici niż my katolicy, którzy bywamy obłudni". Myślę , że Jan by się poczuł u dominikanek jak u siebie w domu. On oddawał całe swoje serce dla ludzi w hospicjum, one dla chłopaków w DPS-ie.
Jeśli kiedykolwiek będziecie mieć kryzys wiary (albo kryzys powołania, o którym tak ostatnio głośno u nas w Polsce), to polecam pojechać do Broniszewic. Zobaczycie piękny, żywy Kościół. Powinno szybko pomóc. Sam wrócę tam na pewno.
Piotr Żyłka - redaktor naczelny DEON.pl, współautor "Życia na pełnej petardzie". Ostatnio ukazała się jego najnowsza książka "Łobuzy. Grzesznicy mile widziani". Jeden z inicjatorów ruchu społecznego Zupa na Plantach
Skomentuj artykuł