Ewangelizacja „święconką”. Podejmiesz wyzwanie?

Fot. Depositphotos.com

Jest jeden dzień w roku, kiedy do Kościoła dobrowolnie przychodzą nawet ci, którym na co dzień z katolikami nie bardzo jest po drodze. To ten moment, gdy nasze wspólnoty spowija cisza i w kościołach rozlega się co najwyżej pospieszna krzątanina tych, którzy obok ogarniania własnego domostwa, angażują się mocniej w życie parafialne. Wielka Sobota i święcenie pokarmów. Wyjątkowa okazja, by przekazać dobrą nowinę tym, którzy na co dzień nie mają szans jej usłyszeć.

Przychodzą ze święconką, bo nie ma nudnego kazania?

Fenomen niegasnącej popularności święcenia pokarmów ciągle intryguje. Złośliwi mówią, że ludzie chętnie przychodzą w tym dniu do kościoła, bo tylko wtedy mogą mieć pewność, że nie usłyszą w nim złego słowa, zawodzących śpiewów ani nudnych kazań. Jeszcze bardziej złośliwi dodają, że taki pogląd mogą mieć tylko ci, którzy nigdy w wielkosobotnim błogosławieństwie święconek nie brali udziału, bo przecież księża żadnej okazji nie przepuszczą, by politykować, pouczać i prosić o pieniądze, a w każdej wspólnocie znajdą się pobożne niewiasty, które przy Grobie Pańskim będą głośno odmawiać różaniec.

Pomijając jednak te skrajne głosy, warto zauważyć, że moment święcenia pokarmów może być momentem, w którym ktoś rzeczywiście usłyszy mało, ale za to wyraźnie, np. słowa błogosławieństwa, zachęty do skorzystania z możliwości indywidualnej adoracji czy z sakramentu spowiedzi albo inspirujące życzenia. Cisza ma to do siebie, że pozwala wybrzmieć temu, co pada z naszych ust. Warto sobie uświadomić, jaka to szansa. I odpowiedzialność.

DEON.PL POLECA

A co symbolizuje czekoladowy zajączek?

Siłą rzeczy przy święceniu pokarmów najwięcej mówią księża. Niewątpliwie jest to szansa, by spokojnie i wyraźnie przekazać zebranym słowa błogosławieństwa, przy okazji wyjaśniając sens wkładania poszczególnych smakołyków do koszyczka. Liturgia Triduum aż puchnie od znaków – nigdy dość przypominania, że każdy symbol niesie określone znaczenie. A jeśli w koszyczku znajdą się „dodatkowe” elementy? No cóż. Grzmieć można zawsze, ale kapłan, który sprytnie ochrzci czekoladowego zajączka, duszpastersko „wygra” tę nierówną walkę z komercją.

Możliwości jest wiele. Może np. zapytać dzieci: „Czy wiecie skąd się wzięły te słodkie figurki w Waszych koszyczkach?” i w zależności od odpowiedzi, które padną, snuć opowieść o czujnych zajączkach, które jako jedyne zobaczyły Pana Jezusa wychodzącego z grobu, o słodyczy, jaką przynosi radość ze spotkania przy stole rodzinnym, o złotkach, które nawiązują do chwały Nieba. Jedno jest pewne. Wierni, zwłaszcza ci rzadko bywający w kościelnych przybytkach, chętniej podchwycą i zaniosą do swoich domów dobre słowo niż elaborat o pogaństwie szerzącym się w ich koszyczkach.

Najlepsze w zadawaniu ewangelizacyjnych pytań są... dzieci

Maluchy przychodzące na święcenie pokarmów to także skuteczni ewangelizatorzy. Dorośli zazwyczaj krępują się mówić głośno, co myślą, przyznawać do niewiedzy czy wchodzić w interakcje z zupełnie obcymi ludźmi. Dzieci na ogół takich barier nie mają. Jeśli więc rodzice przykładają wagę do świadomego przeżywania czasu Triduum i od początku tłumaczą pociechom, że pieczywo wkładają do koszyczka na pamiątkę chleba, którym Pan nieustająco karmi człowieka, jajka na znak nowego życia, a sól, by pamiętać o ochronie przed zepsuciem, to można mieć pewność, że mały Kazio nie omieszka podzielić się swoją wiedzą na ten temat z innymi, lustrując koszyki w oczekiwaniu na błogosławieństwo. Rozmowy, które mogą z takiego badania wyniknąć, zazwyczaj nie zostawiają słuchaczy obojętnymi, a to na ogół pierwszy krok potrzebny, by dany człowiek rzeczywiście zapragnął zrozumieć, dlaczego coś robi tak a nie inaczej.

Głosić Ewangelię nie znaczy gadać, tylko robić

Wypełnione po brzegi koszyki ze święconką można (i warto!) szybko … opróżnić. A to wymienić się pisankami z przyjaciółmi, a to posłać sąsiadom talerz ze smakołykami z koszyka, a to zostawić co nieco w jadłodzielni. Nie zaszkodzi do paczuszek z jedzeniem dołączyć dobrego słowa. Takie gesty mogą przynieść konkretną pomoc i/lub radość bliźniemu, a przez to stać się bardzo realnie odczutą dobrą nowiną. Świadomość, że ktoś o mnie myśli, ktoś dobrze mi życzy, ktoś dostrzega moje potrzeby, komuś zależy na mojej radości – jest zawsze budująca i życiodajna. I pozwala doświadczyć konkretu Miłości, o którym przypomina nam przecież cała liturgia Triduum.

Bo chodzi o Obecność

Jest w nas, ludziach, często pokusa, by szukać Pana Boga tylko w tym, co nadzwyczajne i zachwycające, ale On, jakby na przekór naszym przekonaniom, zdecydowanie specjalizuje się w przychodzeniu w prostocie. Cała historia zbawienia to w gruncie rzeczy opowieść o Stwórcy, który robi wszystko, by być ciągle jak najbliżej człowieka i na wszelkie możliwe sposoby podtrzymywać w nim Życie. Stąd tyle uczt, biesiad i jedzenia w Biblii! Stół pozwala doświadczyć obecności, troski, radości bycia ze sobą, a Pan Bóg nie ignoruje potrzeb fizycznych swojego stworzenia. Wręcz przeciwnie.

Towarzyszy w nich człowiekowi. Jakie są pierwsze słowa Zmartwychwstałego, które kieruje do swoich uczniów nad Jeziorem Galilejskim? „Dzieci, czy macie co na posiłek?” (J 21, 5). I zaraz potem zaprasza uczniów na całkiem sute śniadanie (J 21, 10). Ta ewangelia może być więc dobrym punktem wyjścia do rozmów – z bliskimi i dalszymi – o tym, jak jedzenie wiąże ziemię z niebem, a wszystko, czegokolwiek doświadczamy, ma swój sens i cel. W Nim. Nie tylko od święta.

Żona, mama, córka, z zawodu animatorka społeczności lokalnych, z zamiłowania doktorka nauk społecznych, w wolnych chwilach pisze bloga "Dobra Wnuczka" i prowadzi konto na Instagramie. Razem z mężem od lat zaangażowana w Ruch Spotkań Małżeńskich i wrocławską Wspólnotę Jednego Ducha. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ewangelizacja „święconką”. Podejmiesz wyzwanie?
Komentarze (3)
MR
~Marek RP
5 kwietnia 2024, 19:33
I tak wierność Ewangelii zamieni się w wątpliwej jakości katolicyzm kulturowy z zajączkami, myszkami i innymi wymysłami. Można zachowując wierność prawdziwej tradycji nikogo nie potępiać za błędy. Ale utwierdzanie kogoś w błędach nie jest żadnym sukcesem pedagogicznym.
AM
~Alicja M.M.
30 marca 2024, 14:34
Wiele lat temu, gdy byliśmy pierwszy raz na rodzinnych rekolekcjach, jeden z prowadzących powiedział, że mamy się tu nauczyć przede wszystkim – bycia razem przy stole. Bo to będziemy robić przez całą wieczność. Oczywiście, jak każde metaforyczne ujęcie, ma ono swoje ograniczenia (sama byłam w dzieciństwo niejadkiem i świąteczny stół stanowił dla mnie koszmar, zatem uciekłabym w te pędy od takiej wieczności) – jednak istotnie bez konkretu, wcielenia, zakorzenienia w prozę życia nie ma chrześcijaństwa.
TM
~Tomek Mazurek
30 marca 2024, 12:31
Szkoda, że pani Rusek nie jest proboszczem w mojej parafii!