Gdzie ci wspaniali mężczyźni?
Siedzę w kawiarni i obserwuję parkę. Ona pełna energii, tryska zdrowiem i urodą, wszystko ma na miejscu. Od razu widać czego pragnie. Potrzebuje mężczyzny, który swoim mocnym ramieniem obroni ją i poprowadzi przez burze życia. A on? Długie kręcone włosy, ruchy delikatne, wzrok rozmyty. Czyżby chciał od niej "tego no…"? Otóż nie jestem pewien. Wygląda na to, że on też chce oprzeć się na czyimś mocnym ramieniu. Chciałby, żeby ktoś go pogłaskał i obronił przed strasznym i okrutnym życiem.
Wychodzę na ulice i oczy wychodzą mi z orbit, gdy co chwilę spotykam jego kolegów: kurteczka króciutka, taka mięciutka, na duże pętelki, koloru beżowego; szaliczek milutki wokół szyi; okularki kolorowe, starannie dobrane; czapka może być różowa z futerkiem i pomponem, albo od Inków, spodnie pasują wyśmienicie do czapki; na nogach buty… nie buciki; torebka ze sklepu "Galanteria damska", a fryzurka! Każdego ranka trzeba wstać pół godziny wcześniej, by coś takiego na głowie ułożyć.
Stoję w galerii handlowej z otwartymi ustami przed szybą zakładu kosmetycznego: trzech panów pod rząd siedzi z wyciągniętymi rękami, a panie robią im manicure. I chce mi się krzyknąć: "To doprawdy niezwykłe! To rzeczywiście niesłychane!" Ale wokół mnie nie zbiera się tłum gapiów! "Przywykliśmy do rzeczy absolutnie niezwykłych. Nie dziwi nas to, bo nie dziwi nas już nic…" Pytam się znajomej, czy oni wszyscy są…? Nie, nie, oni są "metroseksualni! Lecę zapytać Googla - przeczytałem, lecz nie zrozumiałem… Chociaż… coś w tym jest, bo najwięcej ich widać w warszawskim metrze.
Znajoma, matka trójki córek, opowiada, jak to jej licealistka wróciła ze szkoły i oświadczyła, że jest chyba bardziej męska od wszystkich chłopców w klasie (choć nie jest żadną Larą Croft). Przyjaciel zwierza mi się z niepokojem, że jak patrzy na kolegów swoich córek, to z przerażeniem myśli, czy znajdzie wśród nich kandydatów na męża dla swoich księżniczek. Dziewczyna po studiach w wieku poborowym na pytanie o rówieśników odpowiada krótko: Masakra!
Czuję się już jak Jerzy Stuhr w "Seksmisji"! Czyżby w ciągu kilkunastu lat mojego pobytu na wschodzie, w kraju rodzinnym wydarzyła się jakaś katastrofa? Czy jestem ostatnim mamutem lub dinozaurem? Gdzie się podziali ci wspaniali mężczyźni? Trzeba coś zrobić! - myślę.
"Co ja mam robić, by uratować ludzkość"!? Wiem! Stuhr też w końcu coś wymyślił… Dziewczęta, klonujcie mnie - razem uratujemy ludzkość!
Zaraz, zaraz czy klonowanie rozwiąże sprawę? Od kogo ci chłopcy mają się nauczyć, co to znaczy być mężczyzną? Przecież to dzieci ludzi z mojego pokolenia! Pierwszego pokolenia kapitalizmu. Byliśmy zbyt zajęci robieniem kariery i zdobywaniem pieniędzy, by jeszcze mieć czas na wychowywanie własnych synów. Często zresztą w domu była tylko ich matka po rozwodzie, rozpieszczająca chłopaka do granic możliwości, by w ten sposób zrekompensować mu brak ojca. A nawet gdybyśmy zapragnęli coś chłopakom powiedzieć, to nie wiedzielibyśmy co, ponieważ nasi ojcowie, też często nie mieli nam wiele od powiedzenia. To przecież za Bieruta i Gomułki oderwano ich od wszystkiego, co święte i mądre. Nie ma męskości bez tradycji i mądrości, którą ojciec przekazuje synowi. A to właśnie naszych ojców skutecznie oderwano od dziadków. Wyśmiano wszystko to, w co wierzyli dziadkowie i nic nie dano w zamian. Nasi ojcowie wymęczeni przez komunę zdobyciem dla nas kawałka chleba i kiełbasy, niewiele mogli nas nauczyć i pokazać. Ostatnie pokolenie mężczyzn w Polsce to pokolenie Wojtyły i Wyszyńskiego, ci z Monte Casino i z Powstania, wycięci w pień przez Niemca i Sowieta. Kto przeżył, temu usta zakneblowali miejscowi komuniści. A nas kto wychował? Chyba TVP Szczepańskiego i Urbana oraz ITD Kwaśniewskiego. Tradycja tak potrzebna do stawania się mężczyzna została przerwana. Święte wigwamy, gdzie przeprowadzano misteria męskiej inicjacji stoją puste i nawet, gdyby ci chłopcy do nich weszli, nikogo bym tam nie zastali.
Kto wychowuje tych chłopaków? Papka, którą miejscowe autorytety moralne i dziennikarze przygotowują już równie sprawnie, jak wielcy myśliciele zachodu. Owsiakowe "rób ta, co chceta" to w porównaniu z ideologią gender dekalog konserwatysty, bo te słowa chociaż zakładają, że człowiek coś chce i gotów jest coś robić. Według genderyzmu mężczyzna nie istnieje: ani niczego nie chce, ani nic nie jest w stanie zrobić.
Skąd współcześni chłopcy mają uczyć się męskości? Niektórzy z nich szukają jej w siłowniach i przyroście masy mięśniowej. Niestety więcej mięśni nie oznacza więcej męskości. Inni szukają w adrenalinie i nieustannym udowadnianiu swojej wartości. Można jednak trzy razy wejść na Mont Everest, a nie być w stanie stworzyć domu i rodziny. Chłopiec pozostaje chłopcem, tylko bardziej umięśnionym. Po wejściu na Mont Everest latem, trzeba będzie to zrobić zimą, bo będzie nas do tego gnało ciągłe uczucie własnej ograniczoności. Iluż z takich bohaterów w nerwicach, na prochach, na terapiach, porzuconych przez swoje kobiety, bo jak mi powiedziała jedna z ich rówieśniczek: "wystarczy mi dziecko w kołysce, to drugie w łóżko jest mi zupełnie niepotrzebne".
Więc skąd uczyć się męskości? Chyba tylko z książek. Zaglądnijmy do Pisma Świętego. Pierwsi z brzegu: święty Piotr i święty Paweł. Obydwaj prawdziwi mężczyźni, którzy potrafili oddać swoje życie za to, co było dla nich najświętsze. Gdzie tkwiła ich siła? W poznaniu swojej słabości i niewystarczalności! Tylko wtedy, gdy doświadczyli tego, jak są słabi, stali się silni. Musiał św. Piotr zapłakać nad swoją zdradą, musiał św. Paweł spaść z konia, by zobaczyć swoją niemoc. I tylko wtedy stali się silni, ale nie swoją siłą, tylko tą, którą otrzymali od Boga. Myślę, że paradoksalnie uczymy się męskości, akceptując swoją niemoc i opierając się na Ojcu, a nie na sobie, "aby z Boga była ta przeogromna moc, a nie z nas, albowiem moc w słabości się doskonali." (2 Kor 4,7 i 12, 9), Jakub odchodzi po walce z Bogiem kulejąc, ale otrzymał błogosławieństwo, które zakończyło jego męską formację.
Skomentuj artykuł