Godzina łaski czy godzina herezji?
Przyglądam się od pewnego czasu, jak wokół osi ósmego grudnia, uroczystości Niepokalanego Poczęcia, narasta pewien spór. Strony sporu jak zwykle są trzy: przeciwnicy, zwolennicy i praktycy, a chodzi o jedną godzinę. Godzinę łaski.
Po czym poznać zwolenników? Po tym, że ósmego grudnia od dwunastej do trzynastej są zajęci intensywną modlitwą. Że przypominają sobie w wiadomościach, że to już, i ową informacją hojnie obdzielają świat. Po czym poznać przeciwników? Po haśle „każda godzina jest godziną łaski” i tym, że chwalą rozsądek tych mediów, które tekst o godzinie łaski zaczynają od informacji, że to jest "objawienie nieuznane przez Kościół".
A praktycy? Praktycy stoją gdzieś pośrodku i nie gadają za dużo, zwłaszcza, jeśli są księżmi. Jeśli mogą, organizują wspólnotową modlitwę we wskazanej porze albo zachęcają ludzi do modlitwy osobistej, wiedząc dobrze, że człowiek potrzebuje czasem wyjątkowej motywacji, by wzbudzić w sobie wyjątkową wiarę. Albo wiarę po prostu. I że lepiej jest przyjść na godzinę adoracji, niż na nią nie przyjść.
Ale wróćmy na chwilę do mocno w tym roku powracającej kwestii „nieuznania objawień przez Kościół”. Mówiąc najprościej, objawienia prywatne Kościół traktuje na trzy sposoby: odrzuca, zatwierdza albo „zawiesza” rozstrzygnięcie, czy są herezją, czy też nie, obserwując, co się będzie wokół nich działo. W przypadku „godziny łaski”, a dokładnie rzecz biorąc, objawień Maryi we włoskiej miejscowości Montichiari, które zaczęły się w 1946 r. i trwały do roku 1991 i których częścią jest prośba o ustanowienie takiej godziny łaski we wskazanym terminie, mamy trzecią sytuację.
Aktualnie jest to w dodatku sytuacja mocno rozwojowa, bo we wrześniu 2022 roku za sprawą lokalnego biskupa i Stolicy Apostolskiej ruszyły prace międzynarodowej komisji z m.in. mariologami i dogmatykami na pokładzie, mające ocenić, czy to, co zostało spisane jako słowa Maryi, nie mija się z nauką Kościoła. Wcześniej, w 2019 roku, biskup miejsca oficjalnie zatwierdził sanktuarium diecezjalne Maryi Róży Duchownej, bo tak się kazała tam tytułować Maryja. Powstało ono w miejscu objawień, na skutek kultu, który się w międzyczasie szeroko rozwinął na świecie. Jeszcze wcześniej, w 2001 roku, ów kult przestał być zakazany na terenie diecezji decyzją posługującego tam wtedy ordynariusza, po ocenieniu dotychczasowych skutków i konsultacji z Watykanem.
Dlaczego wcześniej był zakazany? Bo w wyniku dochodzenia diecezjalnego, przeprowadzonego w 1947 roku ówczesny ordynariusz uznał pielęgniarkę Pierinę Gilii, której miała się objawiać Maryja, za niezrównoważoną psychicznie, a później, jeszcze przed zakończeniem objawień, ocenił je negatywnie. Zmiana nastąpiła dopiero w 2013 roku, kiedy już rozwój kultu „Róży Duchownej” rozpowszechnił się m.in. w Ameryce Południowej i kiedy wzrosła liczba nie tylko pielgrzymów, ale także świadectw uzdrowień. Wtedy po raz drugi lokalny Kościół zaczął badać sprawę, a wyniki tych badań doprowadziły do zgoła innych opinii na temat niepoczytalności Pieriny i do powołania (we współpracy diecezji i Stolicy Apostolskiej) komisji teologicznej, która trzy miesiące temu zaczęła w Rzymie pracę.
Sprawa jest więc świeża i rozwojowa, nie pisze o niej Wikipedia, a dotychczasowe wyniki badań wskazują, że ma spore szanse rozstrzygnąć się raczej na plus dla objawień w Montichiari. Jak się finalnie rozstrzygnie – nie wiadomo. W takich sprawach Kościół zazwyczaj się nie spieszy, obserwując duchowe skutki domniemanego objawienia, i ten brak pośpiechu ma głęboki sens, choć budzi domysły i wywołuje niecierpliwość wielu osób w różny sposób zainteresowanych autentycznością objawień. Tyle w kontekście szerokim, spójrzmy teraz na kontekst wąski – czyli nasz lokalny.
Nie wszyscy w Polsce, którzy w południe ósmego grudnia rzucają to, co robią, by się przez godzinę lub choćby jej kawałek modlić, mają komplet wiedzy na temat historii i treści objawienia, a często nawet nie wiedzą, o które objawienie chodzi. Istotą rzeczy jest dla nich gorliwa modlitwa i przekonanie, że można wtedy wiele uprosić za wstawiennictwem Maryi, a motywacją – obietnice "przywiązane" do godziny łaski: wiele łask dla duszy i ciała, masowe nawrócenia, zwłaszcza ludzi dalekich od wiary, miłosierdzie dla tych, którzy będą się modlić za bliźnich. Te obietnice są w pewnym sensie klasycznie maryjne: podobne znajdziemy „dołączone” na przykład do nabożeństwa pierwszych sobót i do różańca. Podobne jest też mocno w nas zakorzenione przekonanie, że w kalendarzu liturgicznym święta maryjne są wyjątkową okazją do rozdawania przez Matkę Bożą niebańskich prezentów, za czym idzie zwiększony wysiłek modlitewny potrzebujących wsparcia z Góry (czyli de facto wszystkich, którzy świadomie przeżywają swoją wiarę).
Dlatego z grudniową godziną łaski jest trochę jak z pielgrzymką maryjną. Idziesz setki kilometrów do sanktuarium prosić o cud, a przecież równie dobrze możesz pomodlić się do Maryi we własnym domu, bo jeśli Bóg chce uczynić dla ciebie cud, to nie ma znaczenia, gdzie będziesz się modlić. Z godziną łaski jest trochę jak z corocznym błogosławieństwem domu na kolędzie. Czy boże błogosławieństwo ma termin ważności i umownie trwa od kolędy do kolędy? Czy nie wystarczy domu poświęcić raz i mieć błogosławieństwo aż do wyprowadzki? Z godziną łaski jest trochę jak z rokiem jubileuszowym. Bóg w każdej sekundzie jest tak samo hojny, ale w czasie specjalnym wydaje nam się po ludzku, że tych łask jest trochę więcej. Tak od święta.
Wszystko to wiemy, a i tak chodzimy na pielgrzymki, by wybłagać łaskę, prosimy co roku o poświęcenie mieszkania i chętniej angażujemy się w modlitewne działania w specjalnych momentach. Czy to źle? Nie. Jesteśmy ludźmi. Potrzebujemy znaków i motywacji, które wzmocnią naszą wiarę, skłonią nas do szczerej rozmowy z Bogiem, do zmiany życia, do przybliżenia się do Jego majestatu i miłości. Potrzebujemy Jego wsparcia, Jego łaski, bez której nic dobrego nie możemy uczynić.
Bóg nie potrzebuje godzin chwały i nie wyznacza terminów dostępności swojej łaski. Nie potrzebuje konkretnego czasu, by działać, bo jest poza czasem. Dla Niego każdy moment jest wyjątkowy i jednocześnie żaden nie jest, bo czas w niczym Go nie ogranicza. Ludzki umysł nie jest w stanie tego zrozumieć, może tylko i po prostu z pokorą przyjąć wiedzę, że tak jest.
Problem w tym, że używając tej wiedzy jak młotka, można zatłuc w kimś kiełkujące pragnienie modlitwy, gorliwej, gorącej, z głębi serca. Łatwo jest powiedzieć: godzina łaski to może być herezja, nie propagujmy jej, to nie jest uznane objawienie. Trudniej jest zobaczyć dobro, które może wynikać z mocnej zachęty do modlitwy w konkretnym czasie. I jako teolog dogmatyk oraz praktyk wiary z poważnym stażem z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że lepiej jest, by człowiek zachęcony przez znajomego wiadomością, że jest godzina łaski i trzeba się modlić rzucił wszystko i się porządnie pomodlił, niż zabierać mu tę szansę stwierdzeniami, że „oj tam, herezje, godzina łaski jest zawsze”. Bo jeśli zawsze, to także jutro. A jak wiadomo, jutra nie ma. I modlitwa odkładana na jutro jest modlitwą najgorszą z możliwych, bo nieistniejącą.
Oczywiście – koronny argument brzmi: to jest nieuznane objawienie, więc ta modlitwa może być heretycka i niebezpieczna. Jednak nikt o zdrowym zmyśle wiary nie jest w stanie powiedzieć o godzinnej modlitwie o nawrócenie i pomoc w intencjach swoich i bliźnich, za wstawiennictwem Maryi, że jest heretycka. A może obietnice są podejrzane? Ale przecież nie ma w nich nic, czego byśmy nie znali z innych, uznanych przez Kościół objawień maryjnych… Może pora jest niebezpieczna i podejrzana? Czy modlitwa w wyznaczonej w nieuznanym objawieniu godzinie może być niebezpieczna?
Oczywiście, że może. Jak każda modlitwa, w której traktujemy Boga jak kogoś, kto ma za zadanie na podane hasło lub wykonany gest spełniać nasze wszystkie prośby. To nie znaczy, że wyrosną nam od takiej modlitwy rogi albo zawali się na głowę sufit, ale nasza relacja z Bogiem na pewno się po niej nie polepszy – za to będzie bardziej konsumencka. A to jest spore zagrożenie w życiu duchowym, które się realnie przekłada na całą resztę „nieduchowego” życia, czy nam się to połączenie podoba, czy nie.
Drugie niebezpieczeństwo związane z „modlitwami do Maryi” też nie jest niczym nowym i można je streścić w cytacie z pewnego nabożeństwa: „Panie Jezu, uproś nam łaski u Twojej Matki”. Gdy zaczynamy traktować Maryję jako wszechmocną boginię rozdzielającą własne łaski, z Trójcą Świętą na swoich usługach, albo gdy zaczynamy traktować maryjne modlitwy jak zaklęcia (ósmego grudnia o dwunastej odmów pięć razy „Zdrowaś Mario”, odwróć się przez lewe ramię, przeżegnaj i zostaniesz uzdrowiony) – wtedy modlitwa robi się niebezpieczna, bo jak każda magia oddala nas od Stwórcy i od Jego wizji świata i nas w świecie.
A trzecie niebezpieczeństwo nie związane z samą modlitwą jest takie, że się nam Kościół zaczyna dzielić na "wtajemniczone elity", które wiedzą, że "godzina łaski jest zawsze" (choć jasne, że jest) i "prosty lud", co wiary dobrze nie rozumie i lata za objawieniami (nieuznanymi, rzecz jasna). Owszem, ludzie mają skłonność do magicznego podchodzenia do wiary i trzeba to prostować. Wiadomo też, że w Kościele mamy się pięknie różnić, ale tu się niestety zaczynamy różnić raczej brzydko i wiedzieć lepiej, co się Panu Bogu podoba, a co nie, i to jeszcze o której godzinie. Co po latach obserwacji Jego totalnie nieprzewidywalnego działania w ludzkich życiach mogę skomentować tylko w jeden sposób: głośnym i szczerym wybuchem śmiechu.
Jest jeszcze w tym dniu i tym jeszcze nieuznanym objawieniu dodatkowy smaczek. Maryja z Montechiari każe się nazywać „Różą Duchowną” i kładzie spory nacisk na modlitwę za kapłanów. Życzy sobie odnowy kapłanów, ich świętości, i objaśnia, że trzy miecze, które przebijają jej serce, są symbolem trzech ciężkich spraw dotyczących księży. Pierwsza to zdrada powołania kapłańskiego lub zakonnego, drugi – to księża i zakonnicy żyjący w grzechach ciężkich, trzeci – to znowu księża i zakonnicy, którzy nie dość, że odeszli, to jeszcze stali się „zaciekłymi wrogami Kościoła”.
Patrząc na aktualną sytuację Kościoła i boży sposób przeprowadzania swoich planów w czasie, zastanawiam się, czy objawienia w Montechiari nie czekały tak długo na porządne teologiczne zbadanie, by nie stać się oficjalnie uznanymi właśnie wtedy, gdy nasi kapłani coraz bardziej rozpaczliwie potrzebują ratunku przed własnymi grzechami, które nam wszystkim rozwalają Kościół, a wierni coraz bardziej potrzebują porządnej motywacji, by się o osobistą świętość i wierność księży gorliwie modlić. Ale to tylko drobna obserwacja na marginesie i pytanie podobne do pytań o „heretyckość” godziny łaski, na które odpowiedź przyniesie przyszłość.
Skomentuj artykuł