Hejtem w papieża
Jest chyba jasne, że hejtowanie to właśnie "szemranie", powodujące osłabienie ducha, a w rezultacie zgorszenie wśród ludzi.
Nie trzeba być specjalistą od mediów społecznościowych, by zaobserwować, że w niektórych środowiskach (nawet określających się jako katolickie), panuje swoista moda na hejtowanie papieża Franciszka. Specjalnie używam tu spolszczonego angielskiego słowa, gdyż oznacza ono bardzo specyficzne zachowanie internautów. Hejt jest czymś w rodzaju miękkiej nienawiści, znęcania się nad kimś. Jest to cyfrowa odmiana plotkowania i obmawiania, a więc niepotrzebnego mówienia o kimś źle. Nie chodzi nawet o felietony, czy wpisy blogowe, ale szczególnie o hasła wypisywane na memach, internetowych obrazkach udostępnianych przez użytkowników Facebooka czy Twittera.
"Papieżu, zrezygnuj!"
Toczyłem kiedyś dyskusję na jednej ze stron na Facebooku właśnie o pontyfikacie papieża Franciszka. I chociaż mój poziom tolerancji wobec odmiennych poglądów jest dosyć wysoki, ręce mi opadły, gdy przeczytałem, że najlepszą rzeczą, która mogłaby teraz spotkać Kościół, byłaby zmiana papieża.
Całkiem niedawno media przekręciły wypowiedź Franciszka, który komentował rezygnację Benedykta XVI. Sugerowano, że obecny papież sam chce niedługo zrezygnować. W mediach społecznościowych można było wtedy natrafić na mema "Trzymamy za słowo".
Przykłady można by mnożyć. Czy jednak nie niosą one w sobie jakiejś głębszej treści? Wiele razy widziałem memy ze zdjęciami poprzednich papieży w bogatych szatach. Wielki napis nawoływał "Jesteś papieżem - ubieraj się jak papież!" Jest jasne, że u źródła takich treści stoi niezgoda na uproszczony papieski styl, który wielu nazywa po prostu "dziadowskim", a nawet działaniem pod publiczkę. Ufając, że autorom mimo wszystko zależy na dobru Kościoła, nie jest niemożliwe odkrycie ich dobrych intencji. Pytanie tylko, czy forma, której się używa nie zniekształca samego komunikatu.
Jeśli krytykować, to z głową
Czy jednak wolno nam być sceptycznymi wobec gestów, czynów czy słów Papieża? Franciszek jest na pewno wielkim "komunikatorem", wytwarza ogromną ilość komunikatów, które wysyła w świat, czy to w postaci krótkich zdań na Twitterze, czy też dzięki relacjom z porannej Eucharystii, sprawowanej w Domu Świętej Marty. Myślę, że właśnie dzięki temu jego przesłanie trafia do ogromnej liczby ludzi, zarówno wierzących jak i niewierzących. A skoro tak, to w naturalny sposób wzbudza dyskusje. I bardzo dobrze! Staje się wtedy siłą kreatywną wewnątrz Kościoła. O to właśnie chodzi, aby pewne gesty nami wstrząsnęły, aby skłoniły do zadawania pytań, abyśmy może nawet się z nimi nie zgodzili. Warto jednak pamiętać, że dyskusja jako taka nie ma nic wspólnego z hejtingiem.
Słyszałem kiedyś historię, jak to za czasów Ignacego Loyoli, założyciela jezuitów, papieżem został Piotr Carafa, późniejszy Paweł IV. Świadkowie, którzy przekazali Ignacemu tę informację, zanotowali później, że dostał on drgawek. Piotr Carafa był bowiem bardzo nieprzychylny jezuitom. Ignacy nie skomentował tego ani jednym słowem, tylko poszedł do kaplicy na 15 minut. Kiedy wyszedł, powiedział, że jako jezuici musimy papieża wspierać, modlić się za niego i być mu posłuszni. Co oczywiście nie oznaczało, że w przyszłości relacje między zakonem a Pawłem IV były proste.
Na końcu najważniejszej książki św. Ignacego, czyli Ćwiczeń Duchowych, znajdują się tzw. "Regułach o czuciu z Kościołem". Tam to Święty zanotował "Powinniśmy być gotowi do uznania i pochwalania zarówno dekretów i poleceń, jak i obyczajów naszych przełożonych. Chociaż bowiem czasami nie są one godne pochwały, to jednak występowanie przeciw nim czy to podczas publicznych przemówień, czy to w rozmowach z ludźmi prostymi zrodziłoby raczej szemranie i zgorszenie wśród ludzi - i to zarówno przeciw przełożonym świeckim jak duchownym. Toteż jak z jednej strony jest rzeczą szkodliwą mówić źle do ludzi pod nieobecność przełożonych, tak może być rzeczą pożyteczną, jeżeli się rozmawia o złych obyczajach z tymi, którzy mogą temu zaradzić." (362 CD)
Jest chyba jasne, że hejtowanie to właśnie "szemranie", powodujące osłabienie ducha, a w rezultacie zgorszenie wśród ludzi.
Są też pozytywy
Nie ma takiej sytuacji, która nie niosłaby w sobie czegoś pozytywnego. Myślę, że dziś jak nigdy dotąd stoimy w obliczu rozszerzenia perspektywy kościelności. Sam Franciszek w "Ewangelii gaudium" mówi o pluralizmie wewnątrzkościelnym, bazującym na wielości charyzmatów. Tym, co jest warunkiem odpowiedniego rozeznania, czy dany charyzmat jest prawdziwy, jest jego eklezjalność, czyli budowanie relacji z innymi. Chodzi mianowicie o wsłuchiwanie się, co Duch Boży komunikuje nam przez innych. Taka postawa zakłada coś więcej niż zebranie suchych informacji. Wymaga zaangażowania serca.
Mamy często mylne wrażenie, że o wierze trzeba mówić na zasadzie "uni-fonii", a więc "jedno-brzmienia". Tymczasem jest inaczej. Wielość spojrzeń wzbogaca bowiem ogólny ogląd, ale tylko, kiedy zachodzi komunikacja pomiędzy nimi.
Dlatego też myślę, że szczególnie kiedy do głosu dochodzą różne spojrzenia na wiarę, powinniśmy zadbać o kulturę i poziom debaty, bo dzięki temu jako Kościół będziemy mogli (jak mówił Benedykt XVI do biskupów Ameryki Łacińskiej i Karaibów) ewangelizować przez przyciąganie, a nie przez prozelityzm.
Skomentuj artykuł