Jak przeciwstawiać się krzywdzie w Kościele
Mamy w Kościele coraz lepsze mechanizmy i instytucje zajmujące się skutkami wykorzystywania seksualnego. Przed nami jeszcze jednak kolejny krok: podjęcie skutecznych działań mających na celu zapobieganie tym haniebnym zjawiskom. Coraz lepiej reagujemy, ale to za mało. Trzeba pójść dalej i zastanowić się, jak do powstawania nadużyć nie dopuszczać. Jeśli wydaje nam się, że jako wspólnota osiągnęliśmy etap, na którym w przyszłości podobne tragedie nie będą się już pojawiały, to tak, mamy rację – wydaje nam się…
Mowa tu nie tylko o doraźnych interwencjach, ale o wypracowanych i transparentnych systemach ewaluacyjnych, przygotowanych dla diecezji, zakonów, parafii i wspólnot, które stosowane będą profilaktycznie, nawet gdy dana grupa czy instytucja uchodzi za wzorzec postępowania. Mowa też o postawie przejrzystości ze strony samych wspólnot, które pozwalają na kontrolę, nie tylko taką przeprowadzoną przez swoich członków, ale także na zewnętrzny audyt wykonany przez duchownych i świeckich profesjonalistów, z udziałem osób skrzywdzonych w Kościele, które mechanizmy wykorzystania przepracowały i potrafią je rozpoznać w zarodku.
Te myśli zaczerpnąłem ze wstrząsającej i niezwykle potrzebnej książki, która właśnie ukazała się w Wydawnictwie WAM. „Bezbronni dorośli w Kościele” to wywiad rzeka z o. Tomaszem Francem, psychoterapeutą i psychologiem, delegatem prowincjała dominikanów ds. ochrony małoletnich i osób w duszpasterstwie. W rozmowie z Magdaleną Dobrzyniak zakonnik wyjaśnia w jaki sposób działają sprawcy przemocy psychicznej, duchowej i fizycznej w Kościele. Opowiada jakie zranienia powodują działania toksycznych liderów i jak się im przeciwstawiać. Odsłania mechanizmy nadużyć i radzi gdzie szukać pomocy. Wskazuje również jak na nadużycia powinny reagować kościelne instytucje.
„Skośne relacje” w Kościele sprzyjają nadużyciom
Jednym z czynników, na którym warto się skupić – podkreśla o. Franc – są wszechobecne w Kościele „skośne relacje”, a więc takie, w których strony nie są równe – jedna z nich pozostaje w relacji zależności, jest niejako „niżej”. Taki rodzaj relacji bardzo sprzyja nadużyciom, nie tylko seksualnym. Rzecz jasna owa „skośność” jest nie do uniknięcia, także w rodzinach – do końca życia pozostajemy przecież dziećmi swoich rodziców – jednak właściwie przeżywana nie musi oznaczać automatycznie nadużyć i wypaczeń. W hierarchicznym Kościele „skośność” jest zjawiskiem powszechnym. Są przełożeni i podwładni. Duchowni niestety ten model często przekładają na relacje w świecie świeckich, w którym to oni zajmują oczywiście nadrzędne miejsce. Tak rodzi się zabójczy dla Kościoła klerykalizm, który buduje swoją pozycję na fasadzie kapłaństwa. Uważam, że bez solidnej analizy tych mechanizmów możemy w kontekście wykorzystywania seksualnego mówić co najwyżej o leczeniu objawów.
Papież Franciszek wskazuje na klerykalizm jako na chorobę toczącą Kościół. To właśnie tą drogą wsączają się w tę wspólnotę różne nadużycia. Nie chodzi wyłącznie o wykorzystywanie seksualne, ale także o mobbing w instytucjach kościelnych, protekcjonalne czy wręcz instrumentalne traktowanie osób świeckich, ekonomiczną przemoc, poniżanie i „zwykłą” arogancję. Te nadużycia w Kościele są szczególnie niszczące. Od Kościoła spodziewamy się przecież, że będzie znakiem Ewangelii, a więc przestrzenią miłości, szacunku, wzajemnego zrozumienia i wsparcia.
Klerykalizm buduje kulturę klerykalną, w którą wpisują się także niektórzy świeccy, liderzy wspólnot. Zanim dojdzie do fizycznego wykorzystania krzywda dokonuje się w obszarze dominacji i władzy, a więc na poziomie emocjonalnym i psychicznym. Zaczyna się od rzeczy wydawałoby się niezbyt groźnych, takich właśnie jak „skośne relacje”, a więc zwracanie się per „ty”, gdy osoba sobie tego nie życzy, albo lekceważący stosunek do wszelkich przejawów samodzielności w myśleniu. Bez dobrej analizy kultury klerykalnej i bez wyciągnięcia wniosków próby zapobiegania nadużyciom będą jedynie leczeniem objawowym.
Malowanie trawy na zielono
Przerażające jest to, jak sprawcy nadużyć znakomicie odnajdują się w tej kościelnej „skośności”, jak świetnie potrafią oszukiwać i ukrywać swoje prawdziwe motywacje. Często nie mogą się na nich poznać nawet specjaliści z wieloletnim doświadczeniem. Zło zostaje ujawnione za późno, dopiero gdy ucierpią ludzie. O. Franc wyjaśnia jednak, że nie jesteśmy skazani na bezradność. By skutecznie chronić się przed predatorami konieczna jest weryfikacja kandydatów na liderów już na etapie ich formacji. Przyszli sprawcy przedostają się przez formacyjne sito ponieważ brakuje przejrzystości, transparentności i komunikatywności. To właśnie zawiodło w sprawie Pawła M. – jasnej i klarowanej komunikacji pomiędzy formatorem a przełożonym, przełożonym a innymi przełożonymi. Wiedza o kandydacie powinna podążać za nim w miarę pokonywania kolejnych etapów formacyjnych. Powinna być dostępna dla tych, którzy za ten proces biorą odpowiedzialność. Jawność jest największym orężem przeciwko psychopatii i narcyzmowi – podkreśla o. Tomasz Franc. Konieczna jest też superwizja, czyli ocena procesu formacyjnego z zewnątrz. Dystans pozwala postawić niewygodne pytania, dostrzec coś, czego inni nie widzą, albo zakwestionować rozwiązania, które zostały już uznane za rozstrzygnięte.
Bardzo ważnym narzędziem, niestety niezbyt często stosowanym, jest wsparcie kandydatów do stanu duchownego w zintegrowaniu ich osobowości już na początkowym etapie formacji, gdy jeszcze szczerze mówią o swoich deficytach i są otwarci na pomoc. Gdy jednak proces formacyjny zajmuje się jedynie kształtowaniem ich zewnętrznych postaw – dopasowaniem ich do reszty grupy – to jedynie pogłębia budowanie u nich fałszywej tożsamości, a w konsekwencji prowadzi do powstawania podwójnego życia i nadużyć. Jest to – jak wyjaśnia ojciec Tomasz – coś w rodzaju malowania trawy na zielono na przyjazd jakiegoś dygnitarza.
Profilaktyka musi uwzględniać także budowanie wrażliwości formatorów, przełożonych, członków duszpasterstw i wspólnot, każdego kto będzie miał do czynienia z przyszłymi liderami duchowymi. Winni oni zwracać szczególną uwagę na to, jak kandydat zachowuje się w relacjach z osobami od niego zależnymi, słabszymi, niepełnosprawnymi, czy starszymi. Czy w kontaktach z nimi kieruje się szacunkiem, bezinteresownością, czy raczej jest interesowny, a grzech traktuje jako zło, z którym sam nie ma nic wspólnego – jest narcyzem, „doskonałym”, który nie potrzebuje nawrócenia. Jego relacja z grzesznikami służy mu do budowania swojego „ego” – czuje się posłanym do „upadłych”. Trzeba brać pod uwagę także rodzinę, z której pochodzi dana osoba, a więc deficyty, z którymi wchodzi do wspólnoty. Sprawcy często przypisują sobie boskie wręcz atrybuty: wszystko wiedzą, nie mylą się, są najmądrzejsi, wszechmocni, wiążą misję ze swoim rozeznaniem i ukazują się jako posiadacze woli Ducha Świętego… Jednym z najważniejszych sygnałów ostrzegawczych podczas formacji jest nadmiarowa, egzaltowana i obnosząca się „świętość” kandydata – może ona sugerować, że inwestuje on wiele sił w budowanie fasadowej osobowości.
Gdy osoba pomimo sensownej formacji nie chce pracować nad swoimi deficytami, wówczas powinna usłyszeć, że zakon czy seminarium to nie miejsce dla niej. Należy wreszcie wyzbyć się w kontekście powołań stawiania liczby przed jakością. W dobie, gdy powołań jest mało, będzie to trudne zadanie, bo części kandydatów trzeba będzie się pozbyć – może nawet nie zostanie nikt… Jest to jednak proces niezbędny i konieczny.
Pomocą dla istniejącej już wspólnoty może być wprowadzenie tzw. kodeksu dobrych praktyk. Doprecyzowuje on zachowania w pewnych obszarach, które mogą być nieodpowiednio interpretowane. Np. duszpasterz na wyjazdach nie powinien mieszkać w pokoju z kimś z duszpasterstwa, a nocne rozmowy, czaty, należy kończyć przed 22:00, zachowując w ten sposób przestrzeń intymności, do której należą wieczory i noce. Kodeksy dobrych praktyk modelują relacje w duszpasterstwie i powinny pojawić się w każdej wspólnocie. Pomagają one zachować bezpieczeństwo. Już samo to, że ktoś je tworzy (najlepiej członkowie duszpasterstwa) pokazuje, że danemu środowisku zależy na dobrych i zdrowych relacjach.
Gdy dla lidera grupy ciało jest „siedliskiem demonów” – uciekaj!
Dotąd pisałem o rozwiązaniach systemowych. Jednak nic nie zastąpi osobistej czujności i rozwagi. Sprawcy przestępstw w Kościele to najczęściej nie typy filmowych seryjnych morderców, ale ludzie z pozoru sympatyczni, charyzmatyczni i uwodzący. Ich prawdziwa twarz ukryta jest za autorytetem Boga i Kościoła. Jak zauważa o. Tomasz Franc, jest kilka sygnałów ostrzegawczych, które powinny zapalić nam w głowach czerwone lampki, dać znać, że coś jest nie tak. Jednym z najważniejszych jest fakt, że w danej wspólnocie nie ma żadnych mechanizmów weryfikacyjnych. Wspólnota nie jest transparentna i przejrzysta dla przełożonych. Patologiczny duszpasterz prowadzi ją według własnych, niekontrolowanych przez nikogo zasad. A przecież każda wspólnota jest jakoś umocowana w Kościele, czy to w ramach zakonu, parafii czy diecezji. Jeśli jest zawieszona wyłącznie na zasadach charyzmatycznego duszpasterza, który zawsze ma rację i ostatnie słowo, to jest wielce prawdopodobne, że jej uczestnicy znaleźli się w patologicznej strukturze przypominającej tę założoną przez niesławnego dominikanina Pawła M.
Patologiczną duchowość można też rozpoznać – jak wskazuje o. Tomasz Franc – po jej… prymitywizmie. Jest zazwyczaj bardzo konkretna, mało subtelna, zideologizowana. Jej znakiem rozpoznawczym jest sztywne wprowadzenie podziału na to, co dobre, a co złe. Tej oceny dokonuje oczywiście toksyczny duszpasterz. Dobre i piękne – oznacza zgodne z jego wolą. Wszystko inne, to strefa wpływów szatana i „świata”. To poruszanie się między skrajnościami daje osobom w duszpasterstwie złudne poczucie bezpieczeństwa – skoro wiem, co dobre, a co złe, to potrafię odnaleźć się w codzienności. To mechanizm utrzymujący ludzi w pozycji dzieci, którymi można swobodnie sterować. Można im mówić: to jest złe, a to dobre, bo infantylizacja sprzyja manipulacji. W takich wspólnotach wszystko co złe najczęściej wiąże się z cielesnością. Stosunek do seksualności to bardzo praktyczny weryfikator. Gdy dla lidera ciało jest „siedliskiem demonów” – uciekaj. Stygmatyzowanie i demonizowanie nigdy nie jest dobrym znakiem. Najgorsze jest mieszanie języka religijnego, mistycznego, z językiem erotyki. Seksualizacja języka religijnego, a więc np. opowiadanie o tym, że dotyk duszpasterza uzdrawia zranione nieczystością ciała, to już sekciarstwo pełną gębą.
Oceniając wspólnotę należy przyjrzeć się nie tylko podejmowanym przez nią wspaniałym akcjom i ewangelizacjom, ale przede wszystkim jakości życia jej członków. Jeśli wspólnota prowadzi ich do dojrzałości, sprzyja rozwojowi życia rodzinnego i zawodowego, to ok. Jednak, gdy tworzy homogeniczne środowisko, które infantylizuje duchowość i prowadzi do relacji zależności, wręcz niewolniczych, wówczas wspólnota staje się sektą, która niszczy, a nie buduje. Świecenia kapłańskie nie łączą się z nieomylnością, należy słuchać członków wspólnot, gdy mówią, że coś jest nie tak. W tym celu powinny powstać mechanizmy kontroli, wizytowania wspólnot przez przełożonych, do których każdy z uczestników powinien mieć numer telefonu i zawsze móc zadzwonić, by porozmawiać o tym, co go niepokoi. Takie systemy kontroli powinny znaleźć jasne odzwierciedlenie w statutach i regulaminach wspólnot. To pomoże eliminować władzę absolutną duszpasterza i porządkuje funkcjonowanie grupy.
Konieczny jest osobisty duchowy „detoks”
Gdy pojawiamy się w jakieś nowej dla nas wspólnocie warto także podjąć refleksję o tym, jaki obraz Boga wnosimy w to środowisko, czy opiera się on na Biblii, nauczaniu Kościoła i głoszeniu uznanych mistrzów duchowości, czy jest wyniesionym z domu konstruktem zbudowanym na osobach rodziców. Jeśli mamy doświadczenie przemocowej komunikacji, dorastaliśmy w rodzinie dysfunkcyjnej, to Pan Bóg może być przez te doświadczenia postrzegany. Będzie surowy lub odległy, nieobecny, domagający się ślepego posłuszeństwa. Nie mając świadomości tych procesów będziemy bardziej podatni na działanie manipulatora, który być może wykorzysta nasze deficyty, by nas skrzywdzić. Konieczny jest więc duchowy „detoks”, by obraz Boga oczyścić. Manipulator będzie bowiem skrzywiony obraz pielęgnował, by móc nas kontrolować, nie będzie zainteresowany naszym dojrzewaniem, tym, abyśmy pozbyli się stereotypów wyniesionych z dzieciństwa.
Niestety większość wymienionych czynników staje się jasna, gdy jest już za późno, kiedy krzywda już się dokonała, a my możemy co najwyżej pracować nad własną traumą. Ważne, by w sytuacji, gdy coś we wspólnocie niepokoi, nie bać się o tym mówić, rozmawiać o problemie także z kimś spoza grupy, kto pomoże zobiektywizować doświadczenia. Niezwykle istotna jest także troska o budowanie relacji także poza wspólnotą, by nie utknąć jedynie w jej kontekście – izolacja niezwykle sprzyja manipulacji. Nie wolno też się wahać i należy zgłaszać przypadki nadużyć, jeśli takie już się pojawią.
I na koniec. By zapobiegać należy rozliczyć się także bardzo uczciwie z tym co było, nie chować głowy w piasek, nie czekać aż jakaś redakcja wyciągnie brudy i dopiero potem zbierać to, co zostało (a zazwyczaj nie zostaje już wiele). Gdy tylko pojawią się dowody nadużyć należy działać, sprawę jak najdokładniej zbadać i upublicznić, przeprosić osoby skrzywdzone i – jak nakazuje każda książeczka do nabożeństwa – zadośćuczynić na ile to możliwe. Bez tego wszystkie programy mające zapobiegać w przyszłości nadużyciom będą na kilometr zalatywać hipokryzją i staną się budowaniem kolejnej fasadowej tożsamości. Tylko że tym razem będzie to nie tylko tożsamość jednego sprawcy, a całego zakonu, wspólnoty czy diecezji.
Skomentuj artykuł