Jan Paweł Mniejszy
Nie cierpię określenia Jan Paweł Wielki. Nie mam zamiaru umniejszać zasług "naszego" papieża, ale mam wrażenie, że niewiele potrzeba, żeby jego kanonizacja, zamiast bycia błogosławieństwem, stała się dla Kościoła poważnym problemem.
Kanonizacja Jana Pawła II może być szansą na przebudzenie Kościoła w Polsce, ale nie stanie się to automatycznie. Do tego wydarzenia trzeba podchodzić, jak do rekolekcji. A rekolekcje są czasem, w którym powinniśmy się nawracać.
Nie jest to sprawa prosta. Najłatwiej jest określić, czym to wydarzenie nie powinno być. Przede wszystkim nie może być to czas bezrefleksyjnego zachwytu. Cóż z tego, że przez chwilę będziemy wyrażać swój podziw i wdzięczność za "naszego wielkiego rodaka", jeśli to nic nie zmieni w życiu i funkcjonowaniu naszej wspólnoty? Nie pozwólmy, żeby było to tylko kolejne emocjonalne uniesienie. Nie tędy droga.
Jeżeli z kanonizacji ma wyniknąć jakieś dobro, to najlepiej będzie, jeśli pójdziemy tropem, który wyznaczył nam sam Jan Paweł II. A jest to trop bardzo wyraźny. Papież pokazał nam go już pierwszego dnia swojego pontyfikatu, kiedy powiedział, żebyśmy się nie lękali i otworzyli drzwi Chrystusowi. Nie Karolowi Wojtyle albo jakiemukolwiek innemu świętemu, ale Chrystusowi. Zrozumieć te słowa, to zrozumieć całe jego przesłanie.
Mądrzy ludzie często powtarzają, że niewystarczająco uważnie słuchaliśmy Ojca Świętego. To prawda. On sam przecież mówił: "Przestańcie mi klaskać, zacznijcie mnie słuchać". Biskupi co jakiś czas przypominają nam, żebyśmy pochylili się nad "wielką spuścizną", jaką nam po sobie zostawił. Żeby to zrobić, nie musimy zaraz czytać jego wszystkich encyklik. Zacznijmy od tych prostych słów. Otwórzmy drzwi Chrystusowi.
Jak to rozumieć? Najpierw przywróćmy właściwe proporcje, bo mam wrażenie, że trochę się w tym kanonizacyjnym szale pogubiliśmy. Kilka dni temu przeżywaliśmy w Kościele najważniejsze święto. To zmartwychwstanie Jezusa jest kluczowym wydarzeniem w historii ludzkości. Nie jest nim kanonizacja Jana Pawła II. Ona nie może być celem sama w sobie. Jeśli tak by się stało, byłby to prawdziwy dramat. Przeżywanie kanonizacji ma sens tylko wtedy, kiedy będzie ona środkiem do lepszego zrozumienia tajemnicy Wielkanocy.
Całym sobą podpisuję się pod myślą Szymona Hołowni, który napisał, że "Jan Paweł II chciał, żeby ludzie patrzyli na Jezusa, a nie na niego" i zaapelował, żeby "zrobić papieżowi największy prezent, jaki każdy naprawdę wierzący człowiek może sobie wyobrazić: za jego przyczyną, dokładnie w chwili jego kanonizacji, podziękować mu za jego dobre życie przed żywym Panem, idąc na mszę". To tam możemy spotkać Zmartwychwstałego i otwierać się na Jego działanie.
Jan Paweł II - nieważne czy zwykły, błogosławiony, święty, czy nawet wielki - zawsze był, jest i będzie mniejszy i mniej ważny od Chrystusa. Każde inne spojrzenie, byłoby tworzeniem karykatury jego świętości i robieniem z niego bożka, który zamiast prowadzić nas do Boga, od Niego nas odciąga. Nie pozwólmy na to. Nie zróbmy sobie kanonizacją potwornej krzywdy. Sobie, Kościołowi i samemu papieżowi.
"Módl się za nami Janie Pawle,
Abyśmy życiem i słowem głosili światu Chrystusa, Odkupiciela człowieka".
Piotr Żyłka - członek redakcji i publicysta DEON.pl, twórca Projektu faceBóg i papieskiego profilu Franciszek. Jego projekty można znaleźć na blogu autorskim
Skomentuj artykuł