Jestem katoliczką, feministką i siostrą dominikanką

(fot. twitter.com/madeleinefred)

Jak sobie poradzić z tym, że jestem katoliczką, feministką, Szwedką i do tego jeszcze siostrą dominikanką? Jak można zostać katoliczką, kiedy było się wychowaną na kobietę niezależną, zaangażowaną politycznie i równą mężczyznom?

Dlaczego wciąż pozostaję katoliczką, pomimo, że w pełni podzielam i popieram szwedzką politykę w dziedzinie równości płci? Często muszę bronić mojej wiary, muszę uzasadniać mój katolicyzm. Rzucają mi to pytanie zarówno ludzie w Kościele, jak i poza nim, a wśród nich od jakiegoś czasu coraz więcej kobiet, zdecydowanych porzucić katolicyzm w najbliższej przyszłości. Niektórzy mówią mi, że powinnam przejść do Kościoła luterańskiego, gdzie będę mogła zostać kapłanem. Dwa kluczowe argumenty, decydujące o tym, że czuję się doskonale jako katoliczka, to inkluzywność i relacyjność.

DEON.PL POLECA

W moim szczególnym kontekście muszę zadać sobie uczciwie pytanie, dlaczego nigdy nie przeszłabym na żadne inne chrześcijańskie wyznanie. Dzisiaj wiele jest kobiet (i mężczyzn), porzucających Kościół katolicki. To poważne wyzwanie duszpasterskie: dzisiaj ludzie domagają się odpowiedzi, jeżeli nie ostatecznej (bo jednak nie zawsze ją otrzymują), to przynajmniej chcą jakichś narzędzi, które pozwolą im interpretować ich życiowe doświadczenia. Oczywiście wiele jest powodów, które skłaniają ludzi do opuszczenia Kościoła, zdecydowana ich większość nie dotyczy kwestii feministycznych i równości płci, lecz musimy przyznać, że jest to aspekt, który Kościół musi rozpatrzyć.

Dostaję gęsiej skórki za każdym razem, kiedy stawiam sobie pytanie: «Do kogo pójdę?». Z najgłębszą czcią powierzam się Chrystusowi i sposobowi, w jaki celebruje się Go i przeżywa w Kościele katolickim. Moja osobista historia wiąże się głęboko ze sposobem, w jaki godzę moje bycie katoliczką, dominikanką i feministką, i zawsze wracam do "bycia Kościołem" jako jedności w zróżnicowaniu, zbudowanej na relacyjności. Czy bycie katoliczką i bycie feministką przeczą sobie nawzajem? Nawiązując do moich osobistych dziejów chcę pokazać, że niekoniecznie pomiędzy tymi dwoma pozycjami zachodzi konflikt.

W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych byłam wychowywana w duchu feminizmu, a jednocześnie zakochałam się w Kościele katolickim. Moi rodzice mówili mi, że mogę zostać kimkolwiek będę chciała, w pełni popierając moje studia i moje wybory życiowe. Prawa kobiet były sprawą zasadniczą, a jakąkolwiek napotkaną przeszkodę należało pokonać! Zachęcali mnie do kwestionowania władzy i autorytetów i nie akceptowania bezkrytycznie niczego jako rzeczy oczywistej.

Kiedy miałam dziesięć lat, podczas świąt Bożego Narodzenia w roku 1964 moja najlepsza przyjaciółka poprosiła mnie, bym poszła z nią na Pasterkę odprawianą w języku włoskim w katedrze katolickiej. Moi rodzice, bardzo zaskoczeni, dali mi pozwolenie i ruszyłyśmy na wyprawę badawczą! Żadna z nas nie wiedziała wiele o chrześcijaństwie. Wychowanie religijne, w tamtych czasach grawitujące raczej ku luteranizmowi, wydawało mi się co najmniej dziwaczne i z dużą przyjemnością podawałam w wątpliwość prawdy oznajmiane przez naszego nauczyciela. Msza w katolickiej katedrze obaliła moją logikę: nie rozumiałam ani słowa, ale wiedziałam, że znajduję się w świecie fascynującym, równoległym do mojego, i że w nim uczestniczę. Pomimo, że byłam tam absolutnie obca, czułam się głęboko włączona. Autentycznie zadurzyłam się w Kościele katolickim, ale na płaszczyźnie logiki nadal kwestionowałam wszystko, co chrześcijańskie.

Po konfirmacji w Kościele luterańskim - wtedy był to niemal rytuał społeczny - kapłan zasugerował mi pójście na studia teologiczne, żebym mogła następnie przyjąć święcenia kapłańskie. Pomyślałam, że to wariat: nie chciałam mieć nic wspólnego z tym szowinistycznym, klerykalnym Kościołem mężczyzn i nadal chodziłam na katolickie Pasterki w każde Boże Narodzenie. Już wtedy w szwedzkim Kościele luterańskim istniały kobiety wyświęcone na kapłanów, ale ja nigdy nie zetknęłam się z żadną z nich i w ogóle mi nie zależało na tym, by którąś spotkać. Najważniejsze było to, że nikt mnie nigdy nie zapraszał, żebym się przyłączyła do jakiejś żywej wspólnoty. Byli pojedynczy ludzie, z pewnością utwierdzeni w swojej wierze, których punktem odniesienia był jednak tylko sam kapłan. Istniał silny związek wertykalny z Bogiem i z kapłanem, ale nie było żadnej łączności horyzontalnej.

W szkole średniej napisałam wypracowanie na temat filozofii państwa, nawiązując do św. Augustyna, św. Tomasza i Jacques’a Maritaina. W tamtych czasach polityka była moim stylem życia. Najbardziej przyciągnął moją uwagę św. Tomasz, nie tyle z racji jego pism, ile dlatego, że był dominikaninem, ze względu na jego życie. Po raz pierwszy z jednej strony logika i rozumowanie, a z drugiej modlitwa mistyczna, czyli coś, co wówczas określiłabym jako dwa równoległe światy, nie wykluczały się nawzajem. Był to jednak również sposób opisania ludzkości jako wspólnoty, w której każdy jest powołany do budowania zjednoczonego, jedynego społeczeństwa. Było to zgodne z moją socjalistyczną wizją polityki.

Również w latach szkoły średniej, pojechałam kiedyś na wakacje do Francji, żeby podszkolić język. Wędrując z panią, która gościła mnie w Awinionie, wchodziłyśmy zawsze do jednego z tamtejszych starych, mrocznych kościołów, żeby zapalić tam świecę i przypuszczam, że ona odmawiała wtedy krótką modlitwę. Czułam się oszołomiona widząc tę codzienną pobożność. Dyskretna we wszystkim, co mogło dotyczyć religii, nigdy jej nie zapytałam, dlaczego to robi; po prostu przyjęłam, że tak jest. Pewnego dnia weszłam sama do jednego z tych kościołów, starając się przypomnieć sobie, co powiedział o modlitwie kapłan, który mnie konfirmował. «Zrób miejsce w twoim sercu, tam będziesz rozmawiać z Bogiem». Raz jeszcze dał o sobie znać we mnie ów równoległy świat, spokojny, ale nie bardzo użyteczny, mało logiczny i z pewnością niepolityczny.

Przed pójściem na uniwersytet poświęciłam jeden rok na pracę i studia za granicą. Tym razem zamieszkałam u rodziny praktykujących katolików we francuskojęzycznej Szwajcarii. Mieli oni sześcioro dzieci, mniej więcej w moim wieku, i poprzednio mieszkali kilka lat w Ameryce Południowej, skąd wrócili przywożąc ze sobą kilka dość przerażających zwierząt. Było nas tam czworo studentów, pochodzących z różnych stron świata, dzieliliśmy z nimi codzienne życie.

Był rok 1973 i zamach stanu w Chile był głównym tematem rozmów podczas prawie wszystkich kolacji. Potem na pierwszy plan wysunął się kryzys naftowy i dyskutowaliśmy o całym szeregu kwestii etycznych. Po czym Kościół katolicki stał się polityczny i to jeszcze lewicowy, a do rozmów bardzo szybko weszła teologia wyzwolenia i zaraz potem sprawa kobiet. Nigdy w życiu nie spotkałam tylu silnych kobiet chrześcijańskich! Polityka, rozum, wiara, modlitwa i kult religijny wymieszały się i połączyły w jedno. Skończyły się równoległe światy; także mój feminizm został włączony, a to odkrycie znaczyło dla mnie tyle, że znowu zakochałam się w Kościele katolickim.

Po powrocie do Szwecji i na uniwersytet, studiując literatury klasyczne i specjalizując się w epoce średniowiecza, angażowałam się mocno w politykę, a zwłaszcza w ruchy feministyczne. Jednakże czułam w sobie jakąś pustkę, której moje zaangażowanie polityczne nie umiało zapełnić. Poszłam do miejscowego luterańskiego kościoła parafialnego, ale poczułam, że nic mnie z nim nie łączy. Zebrałam się na całą odwagę, na jaką było mnie stać, i skontaktowałam się z pewnym zakonnikiem w Sztokholmie, dominikaninem rodem z Francji, który był również kapelanem studentów.

W ciągu czterech miesięcy zapoznał mnie on z nowym katechizmem holenderskim, z Soborem Watykańskim II, z postaciami takimi, jak Pierre Teilhard de Chardin, Edward Schillebeeckx, Yves Congar, Katarzyna Sieneńska i Madeleine Delbrêl, lecz przede wszystkim zaznajomił mnie ze wspólnotą chrześcijan o bardzo otwartej mentalności w dominikańskiej parafii. Tym razem to nie było tylko zadurzenie, ale prawdziwe zakochanie się i głęboka miłość do Kościoła katolickiego.

Ostatni kawałek układanki znalazł się na swoim miejscu i wkrótce ja także stałam się elementem tego obrazu. Jeszcze podczas studiów uniwersyteckich zaczęłam uczestniczyć w kapelanii ekumenicznej i w dość konkretnym dialogu pomiędzy Kościołami katolickim i luterańskim. Był to dla mnie wielki skok, który napełnił mnie nadzieją. Odprawialiśmy na przemian nabożeństwa katolickie i luterańskie, a kobieta, która była kapłanem luterańskim, została moją bliską przyjaciółką. Jednak stan zaangażowanej świeckiej przestał mi wkrótce wystarczać; chciałam czegoś więcej.

Czułam powołanie do życia zakonnego połączonego z zaangażowaniem politycznym, ale również do kapłaństwa, zwłaszcza po to, by głosić Ewangelię. Był to okres "dzikiego" ekumenizmu. Tak, podchodziliśmy bez namysłu wspólnie do stołu Pańskiego, jedni i drudzy, i często to świeccy wygłaszali homilię podczas Mszy, o ile wręcz nie w dialogu po proklamowaniu Ewangelii. Był to czas posoborowy i czas przed Inter insigniores: wiele osób zachęcało mnie do studiowania teologii, żebym mogła zostać kapłanem w Kościele katolickim. Wszystko było możliwe, a nas, kobiet katolickich żywiących wielkie nadzieje, było wiele.

Jednak moje życie poszło inną drogą, kiedy podczas wakacji letnich poznałam wspólnotę sióstr dominikanek osiadłą na przedmieściach Grenoble. Tym razem nie było to z mojej strony zadurzenie, lecz jasne przekonanie. Chciałam żyć jak one, w zwykłym mieszkaniu wśród zwykłych ludzi, pracując zawodowo jak wszyscy i przepowiadając Ewangelię poprzez ten rodzaj życia. Jedna z sióstr była nauczycielką teatru dla młodzieży z marginesu, inna pracowała jako pielęgniarka wśród muzułmańskich emigrantów, jeszcze inna kończyła studia bibliotekarskie i niekiedy wieczorami zmywała talerze w restauracji z marksistowską klientelą. Wszędzie panował zamęt i dialog, i dla mnie to była Ewangelia. Mogłam naprawdę przekonać się naocznie, co oznacza inkluzywność. Być chrześcijanami i katolikami znaczyło żyć zawsze w głębokim związku z ludźmi, którzy mają inną od naszej wizję świata.

Jestem dominikanką już od trzydziestu lat i nigdy nie zawahałam się w moim powołaniu. Wiele pozostaje jeszcze do zrobienia, by przyznać równe prawo głosu kobietom w Kościele katolickim. Podczas mojej formacji początkowej, w pierwszych latach osiemdziesiątych, studiowałyśmy w mojej wspólnocie teologię feministyczną i opublikowałyśmy parę broszurek na ten temat. Siostra odpowiedzialna za moją formację była nadzwyczajną kobietą, która powtarzała zawsze, że życie wiary to przygoda, w której trzeba zdążać w kierunku widnokręgu, a on zawsze zaprowadzi cię dalej. To tak, jak skakać z najwyższej trampoliny, nie wiedząc, czy na dole rzeczywiście jest woda. Nic nie stoi w miejscu, wszystko nieustannie się zmienia, ewoluuje, nie ma rzeczy niemożliwych, jeżeli masz wiarę.

Transformacja Kościoła dokonywana przez papieża Franciszka jest dla mnie jak przyjęcie urodzinowe. Być może mamy zupełnie inną wizję kwestii kobiecych, ale on mówi o życiu kościelnym słowami, które poznałam w pierwszych latach siedemdziesiątych. Miłosierdzie, czułość, zamęt, odwaga, jedność w zróżnicowaniu. Choć nie mogę zostać kapłanem, przez te całe lata nigdy nie miałam pokusy, żeby pójść gdzie indziej. Czuję się doskonale włączona do tej wspólnoty, powołanej, żeby być szpitalem polowym.

Jest jednak jedna jedyna rzecz, która sprawia mi przykrość, a mianowicie fakt, że nie mogę wygłaszać homilii podczas Mszy. Przepowiadanie jest moim powołaniem jako dominikanki, a chociaż mogę czynić to bez mała wszędzie, czasem nawet w luterańskim kościele, jestem przekonana, że słuchanie głosu kobiet w momencie homilii wzbogaciłoby nasz katolicki kult.

Kościół katolicki był moją pierwszą miłością i Bóg dał mi tę łaskę, że żywię nadal tę miłość każdego dnia. Jako feministka, jako badaczka kreatywnej teologii i jako politycznie zaangażowana dominikanka.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jestem katoliczką, feministką i siostrą dominikanką
Komentarze (65)
M
Michał
4 maja 2016, 15:20
"Życie wiary to przygoda, w której trzeba zdążać w kierunku" Boga, nie "widnokręgu". "Skakać z najwyższej trampoliny, nie wiedząc, czy na dole rzeczywiście jest woda", jest receptą nie na zbawienie, ale skręcenie sobie karku. "Teologia feministyczna" to tak jak kwadratura koła: objaw braku w wiedzy lub zwykłej głupoty. Dla Pani Autor Szwedki to wstyd. Dla portalu "Deon" - jeszcze większy. Michał Obrębski
K
Klara
2 maja 2016, 13:07
Feminizm to przeszłość,bo kobiety już osiągnęły wszystko....Nie mozna zrozumieć tej Siostry bez calego kontekstu jej Kościola lokalnego i przemian społecznych,ktore ksztaltowały jej życie w młodosci.Zdecydowanie wolę obraz Siostry Joanny Glapki...
PG
Pawel G
2 maja 2016, 12:00
"... zapoznał mnie on z nowym katechizmem holenderskim, z Soborem Watykańskim II, z postaciami takimi, jak Pierre Teilhard de Chardin, Edward Schillebeeckx, Yves Congar, ... Dielbrêl, lecz przede wszystkim zaznajomił mnie ze wspólnotą chrześcijan o bardzo otwartej mentalności " To bardzo ciekawa wypowiedź. To jest klucz do rozumienia procesów, które niszczą Kościół od wewnątrz i które dzisiaj obserwujemy niestety nawet w Watykanie, np Amoris Laetitia, która poniekąd poddaje w wątpliwość obiektywność grzechu. Ta "siostra" odwołuje się do SWII, ale SWII nie występuje na pierwszym miejscu. Nie jest też interpretowany przez poprzednie sobory, ojców i doktorów Kościoła, czy wielkich świętych. Przeciwnie, jest interpretowany przez różnych negacjonistów wiary i moralności i ... heretyków. To jest ta hermeneutyka zerwania jako przeciwieństwo hermeneutyki ciągłości -  o tym pisał Benedykt XVI. To jest dzisiaj główne narzędzie niszczenia Kościoła od wewnątrz. Po owocach ich poznacie, złe drzewo rodzi zatrute owoce, choćby były przedstawiane jako wyzwolenie i miłosierdzie. Mamy wynaturzenia typu komunistycznego feminizmu, a nawet negacje prawa do życia bezbronnych dzieci, bo do tego sprowadza się postulat niesankcjonowania prawem obrony życia.
3 maja 2016, 07:46
Masz racje. Dodałbym tylko dosyc ciekawe zjawisko, jakim jest mitolgizowanei SVII oraz proba przeciwstawiania "złego" Kościoła przed SVII z tym "dobrym" po SVII.
PG
Pawel G
2 maja 2016, 11:59
Czasem zamierzone zło można zamienić w dobro demaskując je i odpowiednio mu się przeciwstawiając. Tak też stało się i tym razem. Pewnie miała być promocja i uwiarygodnienie "siostry dominikanki" poprzez pokazanie jej z możliwie najlepszej strony. Potem pewnie zostałaby użyta jako "autorytet" do promocji feminizmu, aborcji, homo itp. A tak, prawda wyszła na wierzch. My polscy katolicy jesteśmy w poniekąd komfortowej sytuacji, bo Kościół w Polsce został uratowany przed tą zaraza przez prymasa Wyszyńskiego. A dzisiaj, kiedy te nurty zaczynają być dominujące w Kościele, widzimy zatrute owoce w postaci apostazji, zaniku powołań, homolobby itp itd. Ludzie na zachodzie w latach 60tych i 70tych, jeszcze tych owoców nie widzieli, min. dlatego tak łatwo dali się uwieść przez różnych de Chardinów, Schillebeeckxów, Congarów, Delbrêl, ... Jednak tym większa spoczywa odpowiedzialność na nas Polakach.
1 maja 2016, 21:16
Transformacja Kościoła dokonywana przez papieża Franciszka jest dla mnie jak przyjęcie urodzinowe. Ja czuję tak samo.:-)
3 maja 2016, 07:48
Czemu ma służyć ta "transformacja"?
3 maja 2016, 10:06
Ma sluzyc temu: Miłosierdzie, czułość, zamęt, odwaga, jedność w zróznicowaniu.
M
Michał
4 maja 2016, 15:45
No właśnie jednym tchem cytowanie tych sprzeczności wymienionych też jednym tchem dowodzi, że nie masz racji, Droga Amelio. (Tak jak Autorka Szwedka zresztą.) Zamęt nie pochodzi od Boga. Od Boga pochodzi ład, porządek. Miłosierdzie to nie to samo, co czułość, a "transformacja Kościoła dokonywana przez papieża Franciszka" jest nie jak "przyjęcie urodzinowe", ale jak jak spotkanie tologów wyzwolenia, czyli jak spotkanie komunistów nie mających z Chrystusem wiele wspólnego. Czemu? Ano temu, że wspomniany Ojciec Święty Franciszek wielokrotnie wygłaszał sądy sprzeczne z Pismem Świętym, czy nawet zdrowym rozsądkiem. Także temu, że Święty Jan Paweł Drugi i Benedykt Szesnasty mówili o miłosierdziu pod warunkiem skruchy i nawrócenia. Franciszek zaś mówi po prostu o miłosierdziu. Pozdrawiam. Michał Obrębski
4 maja 2016, 16:55
od Boga pochodzi ład i porządek Powiedz mi, co to za  przyjęcie urodzinowe na którym panuje ład i porządek? Wszyscy siedzą w wyznaczonych miejscach, w porządku alfabetycznym, z rączkami opartymi o brzeg stołu, wymieniają się zdawkowymi uprzejmosciami, ą ę, na stole zero okruchów, każdy siedzi z wyprostowanym sztywno kręgosłupem nie daj Boże żeby wykonał zbędny ruch. Sto lat wyrecytowane pólgębkiem, żadnej muzyki, tańców, wszędzie nieskazitelny ład i porządek. Tyle tylko że bardzo nudno, goscie wymęczeni tym ładem i porządkiem opuszczają kolejno przyjęcie , na zewnątrz zrzucają buty i boso tańczą na trawniku do rana popijąc lemoniadę kupiona za dwa zlote w spożywczym. Radość, usmiechy, spontaniczność, dołącza do nich i jubilat, nikt mu wczesniej nie powiedział ze tak też można. Oczywiście wszyscy go witają z uśmiechem, bo i niby czemu nie.
M
Michał
4 maja 2016, 17:12
... O czym jest ten wpis? Przecież okruchy i muzyka to urodzinowy ład. Pozdrawiam. Michał Obrębski
4 maja 2016, 17:27
No to czego nie rozumiesz, to jest właśnie radosny zamęt.
M
Michał
4 maja 2016, 19:37
Nie, nie radosny. Raczej nie na temat. Michał Obrębski
4 maja 2016, 20:04
W zamęcie o którym pisze s. Madeleine, chodzi o to, że nic nie jest takie samo. Wczoraj nie było uchodźców a dzisiaj są, dzisiaj masz samochód a jutro możesz go nie mieć, planujesz wyjazd na zieloną trawkę a tu ulewa, jednak jedziesz i wydarza się coś, co by cię nie spotkało gdybyś został w domu z powodu ulewy itd. Duch wieje kędy chce, na pogrzebie św. Jana Pawła II wiatr zamyka leżące na trumnie Pismo Święte - gdyby ktoś chciał to zaplanować trzeba bylo by podłączyć jakieś sznurki i w odpowiednim momencie zamknąć księgę ale to już nie jest Boży zamęt tylko gra. Przyjęcie urodzinowe to zastawiony stół, niespodzianki, konkursy, czasem trudne zagadki, spotkania, powitania, pożegnania, czasem wychodzisz po angielsku, to pyszny tort, zaduma nad wiekiem jubilata i ze tak młodo wygląda, nagle wchodzi niespodziewany gość, poznajesz kogoś nowego itd itp..wszyscy czuja się dobrze, bo zostali zaproszeni dlatego, że jubilat ich lubi, czują się swobodnie, jest gwarno, ale ludzie doskonale się słyszą i rozumieją. Gospodarz dba, żeby nikomu niczego nie brakowało, żeby czuł się swobodnie, i tak się czują.
M
Michał
5 maja 2016, 10:28
Znowu - nie na temat. Rola zamętu w tej wypowiedzi jest inna, ale o tym za chwilę. Co do wpisu, Ty, Amelio, piszesz o otwartości i zmienności. Szwedka zaś wrzuca zamęt. Zamęt to nie to samo co zmiennność. Poza tym wcale nie wszystko jest zmienne: np. Bóg i jego prawa nie są. Wiatr nie zamknął Pisma Świętego na pogrzebie Jana Pawła Drugiego, ot przerzucił kartki. A dlaczego Autorka a za nią pseudochrześcijański portal "Deon" musieli wtrącić o feminizmie, zamęcie? Ponieważ istotą każdej demagogii jest to, że podaje dziewięć prawd tylko po to, by jako dziesiąte przemycić kłamstwo. Tak też jest w omawianym przypadku. Chodzi o to, żeby zamęt - bałagan także moralny i intelektualny - stał obok uznanych wartości i przez to stał się OK. A "Bóg jest światłością a nie ma w Nim żadnej ciemności" (1J 1,5) Demagogia nie pochodzi od Niego. Pozdrawiam, Michał Obrębski
5 maja 2016, 11:01
Możliwe, że to słowo zostało niefortunnie użyte, albo autorka co często mi rownież się zdarza, użyła tego slowa dla określenia czegoś, czego precyzyjnie nie wyjaśniła a być moze przyznałbyś rację gdybyś bezpośrednio zapytał własnie autorkę tekstu. Zamęt czyli łamanie utartych schematów, wydeptywanie nowych ścieżek ale bez utraty tego co ważne, co jest fundamentem. To inne spojrzenie na wszystko co otacza, ja też nie umiem wytłumaczyć wszystkiego co czuję słowami czy  obrazami, pewne rzezcy czuje się czy przeżywa a uzyte słowo moze się okazac jak w tym wypadku nieodpowiednie. Moze własnie tak sie stało. Uważasz, ze papież przemyca coś, co szkodzi ludziom, stosuje podstępną grę? No nie żartuj.
5 maja 2016, 11:01
Możliwe, że to słowo zostało niefortunnie użyte, albo autorka co często mi rownież się zdarza, użyła tego slowa dla określenia czegoś, czego precyzyjnie nie wyjaśniła a być moze przyznałbyś rację gdybyś bezpośrednio zapytał własnie autorkę tekstu. Zamęt czyli łamanie utartych schematów, wydeptywanie nowych ścieżek ale bez utraty tego co ważne, co jest fundamentem. To inne spojrzenie na wszystko co otacza, ja też nie umiem wytłumaczyć wszystkiego co czuję słowami czy  obrazami, pewne rzezcy czuje się czy przeżywa a uzyte słowo moze się okazac jak w tym wypadku nieodpowiednie. Moze własnie tak sie stało. Uważasz, ze papież przemyca coś, co szkodzi ludziom, stosuje podstępną grę? No nie żartuj.
M
Michał
5 maja 2016, 15:10
Niestety nie żartuję. Papież Franciszek reprezentuje katolicyzm latynoamerykański, który jest bardzo niezdrowy. W ogóle Śródziemnomorzanom, zatem też Latynosom, od zawsze bliżej jest do komunizmu niż chrześcijaństwa. Ale o tym już pisałem na tutejszym forum. Pozdrawiam, Michał Obrębski
1 maja 2016, 19:28
Na tym portalu spotyka się wyjątkowo dużo sfrustrowanych mizoginów. Podczas gdy normalni, bez kompleksów faceci układają sobie zdrowe relacje z kobietami ciesząc się życiem.
M
Michał
4 maja 2016, 15:27
Nieprawda. Ja na przykład "mizoginem" nie jestem i nie narzekam specjalnie na moje życie osobiste, a w portalu "Deon" widzę wylęgarnię nonsesów spod szyldu feminizmu, gender i Kościoła mającego otwierać się nie na grzesznika, ale na grzech. Słowem - pseudonaukowy i pseudogrześcijański bełkot. Pozdrawiam, Michał Obrębski
1 maja 2016, 01:01
Kryzys współczesnego Kościoła polega na tym ,iż daje się wykorzystywać dla zaspokojenia rozmaitych chuci podobnym jak ta baba dziwolągom
PM
Pola Magierska
1 maja 2016, 11:53
Nie kryzys Kościoła polega na tym, że nie żyje tym, co głosi. Na przykład głosi miłość i szacunek do drugiego człowieka, a po chamsku obraża ludzi w Internecie, nazywając ich babami-dziwolągami. Głosi dialog, ale wyłącznie na swoich warunkach.
Przemysław Łapiński
1 maja 2016, 16:59
Miłość nie polega na byciu miłym (chociaż te wyrazy podobnie brzmią) i uśmiechaniu się do kogoś. Miłować oznacza: chcieć dobra drugiego czlowieka. A najwyższym dobrem jest zbawienie. Żeby drugiego człowieka nawrócić na dobrą drogę czasami trzeba nim wstrząsnąć używając mocnych słów. Oczywiście są ludzie, którzy mają inną wrażliwość i może ich to odstraszyć. Ty zapewne taką wrażliwość masz, ale nie mierz wszystkich swoją miarą. Z moich wszystkich spowiedzi zapamiętałem tylko dwie, w których trafiłem na księdza, który mnie dość ostro zrugał. Dało mi to do myślenia i zmieniłem swoje postępowanie. Za to odstraszali mnie księża miauczący i mizdrzący się do wiernych, chcący być świętszymi od Pana Jezusa. To Pan Jezus mówił o plemieniu żmijowym i wywracał stoły w świątyni. Oczywiście nie robił tego zawsze i wobec każdego, a przede wszystkim w poczuciu miłości do tych ludzi. Pamiętaj więc, że na każdego obrażonego wrażliwca, któremu ksiąz śmiał wypomnieć błędy przypada kilku, którzy dzięki temu wiedzą w co mają wierzyć. A teza, że takie zachowanie jest główną przyczyną kryzysu w Kościele (pamiętajmy, że to dotyczy tylko Europy) nie ma się nijak do faktów. Bo postulat otwartego kościoła został zrealizowany we wszystkich quasi-chrześcijańskich wyznaniach na zachodzie. I tam tych wiernych nie ma już prawie wcale. Jak to wyjaśnisz?
.A
. Anakin
1 maja 2016, 00:05
Feminizm, komunizm, nacjonalizm i każdy inny izm, to modne zabawy swoich czasów. Z całym szacunkiem i bez wartościowania, ale proszę nie wymieniać jednym tchem z katolicyzmem. Katolicyzm nie jest zabawą.
1 maja 2016, 09:29
Niesamowite, serio? Pewnie w to wierzysz.
Teresa Lichota
30 kwietnia 2016, 21:38
aż się chce być katolikiem w kościele z TAKIMI kobietami!
M
Michał
4 maja 2016, 15:30
Masz na myśli walory umysłu czy urody Autorki? Powodzenia! Michał Obrębski
30 kwietnia 2016, 20:30
dziwny habit, tu, gdzie mieszkam, dominikanki inaczej wyglądają.
FF
Franciszek2 Franciszek2
30 kwietnia 2016, 20:01
Feminizm to bez wątpienia jedno z imion apokalipitycznej Nierządnicy. Opamietaj się kobieto.
30 kwietnia 2016, 23:45
Franciszek2 to imię diabła.
PM
Pola Magierska
1 maja 2016, 11:54
Jezus jest feministą. Tylko On kocha kobiety miłością czystą.
30 kwietnia 2016, 19:58
Jak się czyta takie artykuły i świadectwa, to zaczyna się rozumieć, co to znaczy katolicki, czyli powszechny.  Że to nie jest tylko przymiotnik czy nazwa własna, ale żywa treść. I że "wszystkie drogi prowadzą do Rzymu", to nie tylko powiedzenie, ale coś prawdziwego.
abraham akeda
30 kwietnia 2016, 18:35
Sabotaż dywersyjny.
30 kwietnia 2016, 18:25
Siostra jako sygnatariuszka listu (poz. 26) [url]http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,25831.html[/url] I to właściwie wystarczy za komentarz.
PG
Pawel G
30 kwietnia 2016, 21:18
Dzięki za link. Przedstawienie tego tekstu bez uwagi, że ta siostra podpisała list w sprawie aborcji, jest po prostu nie fair.
WDR .
1 maja 2016, 05:28
+ ps. Nie znałem tego listu.
PM
Pola Magierska
1 maja 2016, 11:56
No i ma rację. Nie ma zgody na instrumentalne traktowanie człowieka. Kobieta nie jest rzeczą, której można używać!
1 maja 2016, 17:38
Czyli wg Ciebie racje ma ta siostra, a nie św. Jan Paweł II?
30 kwietnia 2016, 17:17
Wszystkim krytykom s.Fredell chciałbym zadać pytanie czy trafiłaby ona do Kościoła i została siostrą zakonną gdyby jej przewodnikami byli wyłącznie konserwatyści katoliccy? I jeszcze drugie, czy jako chrześcijanie powinniśmy się raczej cieszyć czy martwić, że s.Fredell żyje wiarą w tego samego Chrystusa co my wszyscy? pozdrawiam
QQ
q q
30 kwietnia 2016, 18:44
Wiem, że to nieelegancko odpowiadać pytaniem na pytanie ale zastanawiam się: jaka jest korzyść dla szeroko rozumianego Kościoła z posiadania takiej "zakonnicy"? Przypomnij sobie bowiem słowa "Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza". Pozdrawiam
3 maja 2016, 22:51
Biblia jest tak pojemna, że na każdą okazję znajdzie sie cytacik. Taki urok tej mitologii.
30 kwietnia 2016, 12:43
Jak dzieci we mgle... Kultura zachodnia jest tak antychrześcijańska, że nawet człowiek który szuka Boga, a został w niej wychowany, robi to w dużej mierze po omacku, chodząc bocznymi drogami to tu to tam, potykając się, eksperymentując... Nie tylko w tym kontekście, dobrze wychowywać się w katolickim kraju i katolickiej kulturze :)
3 maja 2016, 22:53
Nie jest antychrześcijańska a po prostu kieruje się rozumem, gdzie nie ma miejsc na mity i gusła takie jak Ewangelia.
4 maja 2016, 17:06
He he, masz małą wiedzę na ten temat. Kieruje się ideologią, a nic tak nie zaciemnia rozumu jak fanatyzm, wszystko jedno czy religijny, czy ideologiczny. Ludzie o których rozmawiamy (czyżby i o Tobie?) postępują według zasady: Boga nie ma i już, to mity i gusła (ha ha) a jeśli są fakty które mogłyby temu przeczyć, tym gorzej dla faktów...
IC
Iwona czaplicka
30 kwietnia 2016, 12:15
Wielokrotnie sie spotykalam ze stwierdzeniem Skandynawow ze katolickie koscioly i nabozenstwa robia na nich wrazenie bogactwem i teatralnoscia. Byla na jedenej mszy, nic nie zrozumiala, dala sie uwiesc otoczce. Jak malolaty gwiezdzie rocka. Na tym polega katolicyzm - albo wpojony w mlodosci, albo, u naprawde nielicznych uczuciowa fascynacja. Tak, KK dyskryminuje kobiety. Spelnia wszystkie przeslanki. Wszelkie stanowiska zwiazane z wladza, pieniedzmi, zaszczytami zarezerwowane dla mezczyzn. Na zachodzie juz KK juz zrozumial ze jak tak dalej bedzie to ucieknie resztka wiernych. U nas jeszcze sredniowiecze, mysla ze polajankami i obelgami mozna ludzi zmusic do posluszenstwa. Tylko ze to dziala coraz gorzej, a naszych kaplanow nikt nie uczyl pozyskiwania wiernych. Wiec zadufani, pyszalkowaci pozostaja w coraz bardziej pustych kosciolach. Masa krytyczna przekroczona, jak sie obudza bedzie za pozno.
30 kwietnia 2016, 12:47
Dobrze jednak, jeśli już się o czymś pisze, mieć na ten temat jakąś wiedzę, choćby powierzchowną...
IC
Iwona czaplicka
30 kwietnia 2016, 14:34
Zaraz, zaraz. Gdzie ten brak wiedzy? Widze ze pustoslowie ma sie dobrze. Moze nieprawda ze ludzie ( a kobiety zwlaszcza) z kosciola uciekaja? Ze skandynawskie koscioly sa bez ozdob, nabozenstwa surowe i proste? Ze taki np. folkekirken dopuszcza kaplanstwo kobiet? Typowy katolik, operujesz wyuczonymi haslami, nawet ich nie rozumiejac.
30 kwietnia 2016, 15:17
Oczywiście że nieprawda, że ludzie (a kobiety zwłaszcza) z Kościoła uciekają. To zależy gdzie. Rozumiem, że są takie kraje, często bez perspektyw, w których chrześcijaństwa już praktycznie nie ma. Ale są też takie, gdzie jest zupełnie inaczej, gdzie liczba wiernych [a kobiet zwłaszcza :)] rośnie. Co do skandynawskich kościołów, surowych i bez ozdób z kapłankami, to nie bardzo rozumiem, czy twierdzisz że z tego właśnie powodu są puste i to jest ich wada czy zaleta? ;) I w końcu co do typowego katolika, to muszę tylko powiedzieć: typowy "argument" :) 
MR
Maciej Roszkowski
30 kwietnia 2016, 15:33
Kościoły na zachodzie Europy istotnie są puste. Opuścili je ci którzy nie potrafili się stosować do Dekalogu i cnót chrześcijańskich. Ale kościoły protestanckie znacznie bardziej "tolerancyjne" i "otwarte" równierz są puste. Dlaczego?
30 kwietnia 2016, 23:47
Bo tam ludzie myślą, a nie ulegają mitom.
MR
Maciej Roszkowski
1 maja 2016, 10:48
A tak mniej więcej, to o czym myślą?
IC
Iwona czaplicka
1 maja 2016, 11:58
Bo ludzie maja dla czego zyc. Maja wiedze, dobre zycie, nie daja sie otumanic bajkami. Kraje cywilizowane odchodza od religii.
IC
Iwona czaplicka
1 maja 2016, 12:04
Alez uciekaja. Nawet we Wloszech katolicy juz nie stanowia wiekszosci. W jakich kosciolach liczba rosnie? Trzeciego swiata, ktory rozmnaza sie nierozumnie? Bo nawet Ameryka Lacinska traci katolikow na rzecz wyznan protestanckich, rodzimej wiary i ateistow. Zreszta KK sam falszuje statystyki . Najlepszy przyklad w Norwegii gdzie wpisywano wszystkich imigrantow jako katolikow. I pobierano za nich dotacje. Az nasza rodaczka znalazla na takiej liscie swoje nazwisko. Sad orzekl ze polska parafia ma kase zwrocic. W Danii chyba jest tak samo - to czy jestes czlonkiem parafii to scisle strzezona tajemnica. Wiec przypuszczam ze tez kradna dotacje na potege. W Norwegii liczba jest zawyzona przynajmniej dwukrotnie. A kto sprawdzi takie np. Malediwy?
MR
Maciej Roszkowski
2 maja 2016, 14:09
Wiedza, dobre życie, bajki. Proszę jeszcze dodać cos o ciemnogrodzie i średniowieczu etc. To wszystko frazesy. A o czym myślą jeśli juz myślą poza pragnieniem wygody, bogactwa, "wolności" itp. 
Jan OPs
2 maja 2016, 22:28
To Twoja matka pochodzi z Trzeciego Świata?
3 maja 2016, 22:54
Kierują się rozumem, a nie bajkami.
3 maja 2016, 22:55
Religie to ciemnogród. Proszę nie dziekować za prawdę, ktora Was wyzwoli.
MR
Maciej Roszkowski
5 maja 2016, 17:40
Ciemnogród - no to sie w końcu doczekałem. Ale pominął Pan średniowiecze, przesądy, Inkwizycję,mity, bajski mohery, a także racjonalność, wiedzę, mądrość, niebłagane prawa rozwoju, postęp, wolność myśli  i wiele wiel innych.
PG
Pawel G
30 kwietnia 2016, 10:09
"W ciągu czterech miesięcy zapoznał mnie on z nowym katechizmem holenderskim, ..., z postaciami takimi, jak Pierre Teilhard de Chardin, Edward Schillebeeckx, Yves Congar." Po takiej dawce trucizny aż dziw, że wiara w niej nie zgasła. Katechizm holenderski, którego autorem był min. Schillebeeckx, jest jedną z głównych przyczyn erozji wiary w Holandii. Ta sprawa była wielokrotnie opisywana. Tam jest wiele co najmniej wieloznacznych wypowiedzi na temat grzechu, Eucharystiii zbawienia. To jest historia buntu przeciwko papiezowi Pawłowi VI, przeciwko Humanae Vitae. Historia nieposłuszeństwa, odrzucenia papieskij interwencji i odejścia od wiary milionów katolików w Holandii. Dzisiejsze problemy z apostazją w KK są pokłosiem tamtych działań. A proponowane przez kard. Kaspera et consortes zmiany są kontynuacją tamtych. Także, wcale nie dziwi, że osoba uformowana na takich podstawach widzi swoją rolę przede wszystkim jako feministka, a do tego polityczna i społeczna aktywistka. Nie dziwi, że widzi rolę kobiety jak Engels widział proletariat. Nie dziwi, że zachłystywała się teologią wyzwolenia, potępioną przez św. JPII i która jak wiadomo ma marksistowskie korzenie. Nie dziwi, że chce w kościołach głosić kazania Zresztą Demon, idąc za lewicowymi tendencjami w europie zaczął ostatnio takie kazania propagować. Ale jak zamilkli lewicowi propagatorzy, zamilkł też Deon. Chociaż jak widać nie do końca, bo posrednio nam funduje swoją wizję "katolicyzmu otwartego" na wypaczenia i herezje wszelkiego rodzaju. Ale dla ks. Międlara, choć nie narusza nauczania KK, miejsca nie ma i już.
QQ
q q
30 kwietnia 2016, 10:08
Z takim wyglądem trudno nie być feministką...
30 kwietnia 2016, 23:50
Imię "Macieek" z greckiego oznacza: "maleńki penis".
PM
Pola Magierska
1 maja 2016, 11:59
Cham!
QQ
q q
1 maja 2016, 14:38
Wow, nie wiedziałem, że na kursach zaawansowanego gejostwa uczą Was starej greki ;)
3 maja 2016, 22:57
Nie wiedziałeś, bo jesteś Pan cham. Zwykły cham obrażający kobietę. 
3 maja 2016, 23:06
Dobrze że poprawiłeś ham na cham, aż dziw bierze że napisałes słowo cham z błędem, powinno być ci raczej dobrze znane.