Kiedy wrzawa przycichnie, nic nie może wrócić do "normy"
Są takie chwile, gdy na moment trzeba się zawiesić, bo gdyby od razu powiedzieć, co ma się na myśli, padłoby sporo niecenzuralnych słów.
W ostatnim czasie, w obszarze problematyki wykorzystywania seksualnego małoletnich - którą dość intensywnie (co zresztą widać w moich komentarzach) się zajmuję – pojawiły się dwie sytuacje, które wgniotły mnie w ziemię. Pierwsza to samobójstwo 12-latki - ofiary wykorzystania seksualnego - w sprawie której zawiodły wszystkie instytucje, które mogły jej pomóc. Druga to wystąpienie pełnomocniczki diecezji bielsko-żywieckiej, która w procesie o odszkodowanie wytoczone kurii przez osobę pokrzywdzoną, złożyła wniosek o opinię biegłego seksuologa, by ustalił orientację seksualną powoda i czy przypadkiem jego relacja z duchownym, który go wykorzystywał od 12. roku życia nie była „dla niego źródłem satysfakcji”.
W odniesieniu do obu spraw napisano wiele. Dostało się, i słusznie, instytucjom, które mogły pomóc lecz nie pomogły 12-letniej Kindze. Dostało się biskupowi bielsko-żywieckiemu i jego pełnomocniczce. Głos zabrali komentatorzy, publicyści. Wypowiedziała się też państwowa komisja ds. pedofilii. Sęk w tym, że wrzawa wokół obu tych spraw za moment przycichnie, a tymczasem konieczne jest wyciągnięcie z nich odpowiednich wniosków, by w przyszłości nie trzeba było zaciskać pięści.
Jest pewien element, który bardzo ściśle łączy ze sobą obie te sprawy i był praprzyczyną popełnionych błędów. Edukacja.
Zarówno instytucjom, które występowały w sprawie Kingi, jak i kurialnym urzędnikom w Bielsku-Białej oraz pracującej dla niej pani mecenas zabrakło po prostu elementarnej wiedzy.
Gdyby sąd w Środzie Śląskiej, który jako pierwszy miał wiedzę o wykorzystywaniu nastolatki znał procedury, to nie odesłałby sprawy do rozpatrzenia do sądu w Dąbrowie Tarnowskiej (właściwy ze względu na miejsce zamieszkania dziecka), tylko samodzielnie podjąłby dobrą dla dziewczynki decyzję.
Gdyby pracująca dla kurii w Bielsku pani mecenas miała choć odrobinę wiedzy na temat wykorzystywania seksualnego dzieci i młodzieży, znała mechanizmy działania sprawców, miała minimum wiedzy dotyczącej psychiki wykorzystanego dziecka, czy wiedziała o tym, iż orientacja seksualna nie ma w tym przypadku żadnego znaczenia, to nie wypuściłaby do sądu skandalicznego pisma. To samo dotyczy także kurialnych urzędników i być może samego biskupa – wszak z kimś strategię postępowania w procesie musiała uzgadniać.
Gdyby...
W obszarze edukacyjnym od wielu lat ogromną robotę robią organizacje pozarządowe, od paru lat także w Kościele prowadzona jest duża akcja szkoleń, dokształcają się także sędziowie i prokuratorzy. Życie co jakiś czas dostarcza nam dowodów na to, że to wciąż za mało. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że jako społeczeństwo nie uznaliśmy faktu, że mamy gigantyczny problem i nie widzimy sensu jego zgłębiania. Inna sprawa, że także szkoły tematyki seksualności boją się jak ognia, bo nie ma ku temu sprzyjających warunków politycznych. Tymczasem jeśli nie postawimy na dobrą edukację wszystkich grup społecznych, to ciągle będziemy się w tym temacie kręcić w kółko i co jakiś czas krew będzie nas zalewała na wieść o krzywdzie jakiegoś dziecka. A potem znów wszystko wróci do normy... Ale trzeba próbować się uczyć. Podobno na naukę nigdy za późno.
Skomentuj artykuł