Kogo boli grzech w Kościele?

W praktyce istnieją jeszcze w polskim Kościele "równi" i "równiejsi". Istnieją podwójne standardy moralne. Inne nieco dla wiernych świeckich, inne dla duchownych. Dlaczego?

"Trzeba też umieć dostrzec osoby związane z Kościołem, a mające krytyczny stosunek do ludzi Kościoła, do jakiegoś zarządzenia kościelnego, do postawy jakie­goś biskupa czy księdza. Krytycyzm takich ludzi bierze się z ich utożsamienia z Kościołem. Tamte postawy zaś są dla nich źródłem bólu. Uwierają ich jak kamyki w butach, ale w butach, które chcą nosić, bo to ich buty. A te kamyki trzeba wytrząsnąć, żeby było lepiej".

Dziękuję Maciejowi Biskupowi OP za "odgrzebanie" fragmentu wywiadu sprzed lat ze zmarłym bpem Bronisławem Dembowskim. Te słowa są niezwykle aktualne, zwłaszcza w kontekście ostatnich wydarzeń w polskim Kościele.

Ciekawe, że w średniowiecznych księgach pokutnych księża i biskupi za ten sam grzech, który popełniali również świeccy, otrzymywali surowsze kary i pokuty. Teraz musi się wydarzyć naprawdę wielki skandal, którego już nie da się ukryć, żeby władze kościelne właściwie zareagowały.

DEON.PL POLECA

To, o czym biskup mówił, nazywam od lat bólem eklezjalnym. Nie chodzi o zwykłe zgorszenie, ale o smutek z powodu różnego rodzaju zła, które dzieje się w Kościele. Smutek biorący się z przynależności, z miłości, z utożsamienia się ze wspólnotą. Smutek, że nasze słowa rozjeżdżają się z naszymi postawami i wyborami. I wygląda na to, że niektórzy w Kościele to widzą i czują, a inni nie. Można zakłamywać rzeczywistość, iść w zaparte, udawać. I są takie środowiska, które po prostu nie chcą widzieć, że dzieje się coś niedobrego albo każdą krytykę odbierają jako atak i nieprzyjaźń. Myślę, że z tą grupą ludzi świeckich i duchownych, których boli to, co się dzieje w Kościele, są krytyczni, bo kochają Kościół, duchowieństwo w Polsce będzie miało coraz większy problem. To wcale nie są lewaccy czy liberalni wrogowie Kościoła. W ten sposób łatwo ich zbyć. Biskup Dembowski przypomina, że nie tędy droga.

Dla mnie istnieją przynajmniej trzy źródła bólu eklezjalnego:

Pierwszy dotyczy związku jakości mojego życia chrześcijańskiego z Kościołem. Najprościej rzecz ujmując polega na żalu i smutku z powodu własnych grzechów i zaniedbań, które przynoszą szkodę i ranią całe Ciało Chrystusa, którym jest Kościół. W akcie pokuty na początku mszy mówimy "Spowiadam się Bogu i wam, bracia i siostry". W wierze chrześcijańskiej jesteśmy w relacji do Boga i do wspólnoty. Mam wrażenie, że ten drugi wymiar - wspólnotowy, mistyczny, jest ciągle niezwykle słabo obecny w katechezie, w kazaniach, w przygotowaniu do spowiedzi. Bardzo podkreśla się, że grzech to sprawa między mną a Bogiem. Otóż, nie. Nie tylko między mną a Bogiem. Każdy grzech, nie tylko publiczny i jawny, osłabia cały Kościół. Nie tylko takiego czy innego księdza, nie tylko to, co widać, nie tylko gorszące zachowania takiego czy innego biskupa, piętnowane przez media. Ukryte grzechy często bardziej niszczą Kościół niż te, które widać. Nadużycia władzy duchowej i świeckiej, wykorzystywanie swojej pozycji, buta i poczucie nieomylności potrafią dokonać ogromnych zniszczeń, ale ich destrukcyjny widać dopiero wtedy, gdy już za późno.

Drugie źródło bólu eklezjalnego pojawia się we mnie wtedy, gdy w sytuacjach kryzysowych nie powołujemy się na Ewangelię, lecz na logikę tego świata. Nierozwiązana i niewyjaśniona nigdy sprawa abpa Paetza. Niby coś było, a z drugiej strony może i nie było. Potem lustracja, skandale pedofilskie, afery finansowe, ks. Jankowski, abp Głódź. I często pojawia się ten sam argument: Dlaczego my mamy się bić w piersi? Przecież inne środowiska tego nie robią? Politycy, lekarze, dziennikarze. Takie pytania i porównania się z innymi pokazują, że Ewangelia nie przemieniła jeszcze serca, naszego ja egoistycznego. Gdy pojawia się kryzys, na jaw wychodzi "syn tego świata", a nie "dziecko światłości". I to bardzo boli.

Trzecie źródło bólu eklezjalnego. W praktyce istnieją jeszcze w polskim Kościele "równi" i "równiejsi". Istnieją podwójne standardy moralne. Inne nieco dla wiernych świeckich, inne dla duchownych. Ci drudzy z powodu święceń i nabytego w ten sposób autorytetu mają mieć w niektórych przypadkach taryfę ulgową. Dlaczego? Bo są duchownymi. Przykład? Do dzisiaj jeszcze się zdarza, że gdy ksiądz przekroczy prędkość i złapie go policja, afiszuje się koloratką i powołuje na bycie księdzem, aby nie zapłacić mandatu. Czasem jeszcze to działa.

W wierze chrześcijańskiej jesteśmy w relacji do Boga i do wspólnoty. Mam wrażenie, że ten drugi wymiar - wspólnotowy, mistyczny, jest ciągle niezwykle słabo obecny w katechezie, w kazaniach, w przygotowaniu do spowiedzi.

Ciekawe, że w średniowiecznych księgach pokutnych księża i biskupi za ten sam grzech, który popełniali również świeccy, otrzymywali surowsze kary i pokuty. Teraz musi się wydarzyć naprawdę wielki skandal, którego już nie da się ukryć, żeby władze kościelne właściwie zareagowały. Przykład sprzed paru lat, zresztą wzorcowo rozwiązany, z wypadkiem bpa Piotra Jareckiego po pijanemu, nasuwa się sam.

Nigdy nie będzie w Kościele idealnie. I z pewnością nie należy upubliczniać wszystkich grzechów ludzi Kościoła (świeckich i duchownych). Ale dyskredytowanie faktów, odrzucanie sygnałów, że dzieje się coś złego w imię obrony "dobra" Kościoła jest tylko pozornym rozwiązaniem.

* * *

Wpis pochodzi z facebookowego profilu Dariusza Piórkowskiego SJ

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kogo boli grzech w Kościele?
Komentarze (2)
AM
~Andrzej Mateusz Kamiński
20 listopada 2019, 21:19
Aby znaleźć Boga trzeba zejść na ziemię.
WG
W Gedymin
20 listopada 2019, 12:44
"I z pewnością nie należy upubliczniać wszystkich grzechów ludzi Kościoła (świeckich i duchownych)." Tak jak z alkoholikiem. Jeżeli jest świadomy swego alkoholizmu i stara się lepiej lub gorzej zerwać z nałogiem wypominanie mu jego alkoholizmu jest złem (może poza pewnymi sytuacjami), tak w przypadku kiedy nie zdaje sobie z tego sprawy, lub gorzej kiedy stara się wyprzeć ten fakt ze świadomości, wtedy nie tylko wypominanie nie jest złem, ale milczenie jest grzechem. I druga refleksja. Gdyby wrogowie Kościoła rozumieli, to nie protestowaliby, nie wyciągali na światło dzienne. Jeśli Kościół chciałby działkę daliby mu i drugą, jeśli chciałby 100 mln daliby mu i następne, nadstawiliby i "drugi policzek". Bo nic tak nie niszczy Kościoła jak grzech w nim.