Komunikacja kryzysowa i fundamentalne zasady empatii

Fot. VURALYAVAS

Mechanizm reakcji liderów opinii prawicowej i konserwatywnej na niewygodne doniesienia medialne jest - i to trzeba powiedzieć jasno - nie tylko, co istotniejsze, skandaliczny z perspektywy osób skrzywdzonych, ale także szkodliwy z perspektywy interesu Kościoła.

Jest nowa afera medialna. „Gazeta Wyborcza” powołując się na doniesienia Ekke Overbeeka poinformowała, że w aktach IPN znajdują się raporty agenta bezpieki, który oskarża kardynała Adama Sapiehę o przemoc seksualną wobec podległych sobie księży. Odpowiedź - niemal jednolita - ogromnej większości liderów opinii, księży i publicystów prawicowych była jednolita. „To nie może być prawda”, „obrzydliwe pomówienia” - wybrzmiały niezmiernie mocno. Pojawił się także - a jakże - argument z osobistych problemów agenta, alkoholizmu, a także własnych nadużyć - księdza, który składał „donos”. Kilkanaście godzin później „Tygodnik Powszechny” opublikował kolejne dokumenty - tym razem dokumenty z przesłuchania księdza, któremu nikt takich obyczajowych nadużyć nie zarzucał, ale i te zostały uznane za nieprawdziwe, niewiarygodne i niewarte zbadania. A każdy, kto (jak ja) postulował, by sprawę jednak zbadać, powołać komisję historyczną, która mogłaby zbadać wiarygodność doniesień, przeanalizować ich treść, a także zawartość innych archiwów (choćby watykańskiego), czy choćby długą pamięć instytucji kościelnych uznany został za zdrajcę, uczestnika nagonki na „księcia niezłomnego”. Metodą zmierzenia się z poważnymi - bo analogicznymi do tych, jakie stawiano arcybiskupowi Juliuszowi Paetzowi - kilkanaście lat wcześniej - zarzutami medialnymi stało się więc przemilczenie, zakrzyczenie i uznanie wszystkiego za całkowicie niewiarygodne.

Trudno jednak uznać ten model działania za adekwatną odpowiedź na zarzuty. One już padły, zostały oficjalnie postawione, i niezależnie od tego, czy na pierwszy rzut oka wydają się one wiarygodne czy nie, powinny zostać zbadane. Komisja, złożona nie tylko z historyków (znających doskonale Kościół tamtych czasów, także relacje - niełatwe - miedzy Watykanem a metropolią krakowską), ale także seksuologów, psychiatrów mogących ocenić spójność i wiarygodność tamtych świadectw (ze świadomością ich pochodzenia) - to byłaby adekwatna odpowiedź na doniesienia medialne, które niewątpliwie stanowią sytuację kryzysową. Zbadanie ich, ocena źródeł, poważne potraktowanie - to model jaki jest nie tylko rozsądny, ale i pokazuje empatyczne oblicze Kościoła. Jest on także - i to najważniejsze w tej sprawie - właściwy w odniesieniu do osób skrzywdzonych seksualnie w Kościele. Inny komunikat (nie wierzymy, nie chcemy o tym słyszeć, to niemożliwe) sprawia, że odczuwają one ponowną krzywdę. I nie mówię o tych, którzy mieliby być skrzywdzeni przez kardynała (nie mówię, bo nie rozstrzygam o winie lub jej braku metropolity krakowskiego, ale także dlatego, że jeśli nawet takie wydarzenia miały miejsce, to ich ofiary już niemal na pewno nie żyją), ale o obecnych ofiarach duchownych.

Dlaczego ta sprawa miałaby ich dotyczyć? Odpowiedź jest prosta. Model dyskredytacji świadków jako kapusiów, osób z nieodpowiednimi życiorysami (na przykład pierwszy z zeznających był alkoholikiem) pokazuje, że ludzie formułujący takie myśli zupełnie nie rozumieją skutków wykorzystania seksualnego. Nadużycia tego rodzaju mogą także prowadzić do alkoholizmu, do poważnych problemów osobistych u osoby skrzywdzonej. I naprawdę każdy, kto zetknął się z ofiarami krzywdy seksualnej ma świadomość, że skutki takiego doświadczenia mogą być naprawdę drastyczne i destrukcyjne. Warto też mieć świadomość, że ten sam model dyskredytowania skrzywdzonych promowano przez lata. Skrzywdzone dzieci nigdy nie były wiarygodne, bo pochodziły z nieodpowiednich rodzin, bo ich rodzice mieli problemy, a dorosłym nie wierzono, bo przecież mieli oni problemy osobiste. Jeśli ma się kontakt z osobami skrzywdzonymi, to niestety widać, jak nieustannie wracają te same struktury myślenia. Struktury utrwalające krzywdę i próbujące wymusić milczenie. To właśnie dlatego odmowa poważnego potraktowania zarzutów, które pojawiają się w przestrzeni publicznej (a te się pojawiły), to także policzek dla współczesnych skrzywdzonych przez duchownych. Oni, po raz kolejny słyszą, że ich świadectwo, ich historia, ich krzywda jest mniej istotna, niż dobre imię instytucji, po raz kolejny komunikuje się im, że nawet nie chce się sprawdzić tego, co zostało podane, bo przecież krzywda nie ma znaczenia. I to też jest smutne.

DEON.PL POLECA

Kościół, co warto przypomnieć, nie musi się tak zachowywać. Istnieją, przewidziane w prawie kanonicznym i dokumentach Kościoła mechanizmy działania. Jednym z nich jest powołanie komisji historycznej, która mogłaby zająć się taką sprawą. Nie wierzę, że do niego - w szybkim czasie dojdzie - ale nie mam wątpliwości, że to jedyna droga.

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Komunikacja kryzysowa i fundamentalne zasady empatii
Komentarze (3)
FD
~F. D.
1 marca 2023, 14:33
Ciekawe dlaczego UB nie wykorzystał przeciwko kardynałowi Sapiesze doniesień księdza Anatola Boczka? Ksiądz Boczek (tajny współpracownik UB od 1949 roku) - to o nim pisze "gazeta" - donosił komunistom o rzekomym molestowaniu kleryków przez kardynała Sapiehę. Takie informacje musiały być doskonałym materiałem do szantażu. Dlaczego ich nie użyto? Czy dlatego, że UB (jak to tajne służby), z reguły, nie opierało się na jednym "źródle"? Może inne "źródła" nie potwierdzały słów księdza patrioty*) Anatola Boczka? Może UB uznał, że są niewiarygodne i dlatego bezwartościowe? *) Księżmi patriotami nazywała komunistyczna propaganda tych księży, którzy (często szantażowani) wspierali władze więzienia zwanego peerelem.
AA
~aik aaa
2 marca 2023, 15:25
No i to też powinna zbadać komisja historyczna właśnie.
AB
~Antoni Block
28 lutego 2023, 23:06
Głos wołającego na puszczy.