Kościół na polskich peryferiach

(fot. Claudio.Ar/flickr.com/CC)

Od kilku lat przynajmniej część urlopu przeznaczam na wędrowanie po Polsce. Rzec można - Polsce lokalnej. Omijam duże ośrodki, a odwiedzam małe miasta, miasteczka, a ostatnio coraz częściej również wioski. Takie wędrowanie daje wiele do myślenia. Bywa pouczające. Bywa szokujące.

Zdarza się, na przykład, że trafiam do wsi niemal na zachodniej granicy. Wraz z kilkoma innymi, podobnymi, należy do parafii liczącej dużo poniżej tysiąca mieszkańców. Po drodze zauważam stojący niemal w szczerym polu "Night Club". A przy wiodącej do granicy drodze dosłownie tłumy dziewczyn, z nadzieją wpatrujących się w każdy przejeżdżający samochód. I motele. Zatrzymuję się przy jednym, przed którym nie widać charakterystycznie ubranych kobiet, żeby napić się kawy. Błąd. Jeszcze nie odpiąłem pasa bezpieczeństwa, a przy drzwiach mojego samochodu już uśmiecha się ładna, choć farbowana, blondynka. W panice kręcę głową. Odchodzi zawiedziona. Pojawiają się jej koleżanki. Zauważam, że choć na pozór ubrane są różnie, wszystkie mają jednakowe buty na bardzo wysokich obcasach. Część dziewczyn nie mówi po polsku. Ale - jak się potem okazuje - część z nich to Polki. Pochodzą z sąsiednich gmin. "Nawet jeżeli nie chciałabym tego robić, to z czego mam żyć?" - odpowiada pytaniem na moje pytanie jedna z nich. "To praca, jak każda inna" - wzrusza ramionami i wpatruje się w zwalniający samochód. Przejechał.

Zza niewielkich domów wystaje wieża kościoła. Ludzie w sklepie naprzeciwko świątyni nie chcą rozmawiać o dziewczynach przy drodze. "To ich sprawa" - mówi kobieta za ladą, gdy przez chwilę nie ma klientów. "Same chciały" - dodaje tonem wyjaśnienia. "Same?" - dopytuję. Odwraca wzrok, gdy dociekam, czy mieszkańcom wsi nie przeszkadza to, co się dzieje przy drodze. "A co my możemy zrobić?" - rozkłada bezradnie ręce. "Pracy im przecież nie damy. Co pan tak wypytuje, jakby się z choinki urwał" - atakuje nagle. "Nie wie pan, w jakim kraju żyje?". "Katolickim podobno" - mówię i znacząco spoglądam za okno na mocno podniszczony kościół. "A co to ma do rzeczy? Ksiądz ludzi nie wyżywi. Sam ledwo koniec z końcem wiąże. Wciąż o pieniądze woła".

Kilkanaście dni wcześniej, w innej części kraju, szukam kościoła, aby odprawić Mszę świętą. "Ale u nas w wakacje tylko w niedzielę mamy Mszę świętą" - odpowiadają ludzie zgromadzeni na pozbawionym rozkładu jazdy przystanku (nie potrzebują go, i tak wiedzą, o której pojawi się autobus). "To kościół filialny, tak? A gdzie parafialny?" - dociekam. "Nie, jaki filialny? Parafialny. Ale ksiądz pojechał na urlop i nie ma kto go zastąpić. W niedzielę wikary z miasta przyjeżdża, żeby te dwie Msze odprawić" - wyjaśnia kobieta, otoczona trójką zdumiewająco spokojnych dzieci. Najmłodsze w wózku. "A jak pogrzeb trzeba odprawić?" - pytam dalej. "No to zwyczajnie. Dzwoni się do księdza dziekana. Telefon w gablotce wisi. Dziekan sam przyjeżdża albo jakiegoś księdza posyła i już".

DEON.PL POLECA

Kilka lat temu, gdy rozpoczynałem urlopową wędrówkę po polskich miasteczkach i wsiach, jeden doświadczony proboszcz powiedział mi: "Poprzyglądaj się, popatrz uważnie. A potem napisz, albo powiedz komu trzeba, jak się sprawy mają. Bo to nie w wielkich miastach i metropoliach kształtuje się przyszłość Kościoła w Polsce. Ona się decyduje tu, teraz, na tych, wydawałoby się, peryferiach". Dokładnie tak powiedział. Użył tego, tak dziś modnego, słowa. Użył go, gdy jeszcze nikomu się nie śniło, że argentyński kardynał zostanie biskupem Rzymu i kilka tygodni po inauguracji swego pontyfikatu powie między innymi, odwiedzając parafię na obrzeżach jego nowej diecezji: "To z peryferii, a nie z centrum najlepiej widać rzeczywistość i prawdziwe życie".

Kościół na polskich peryferiach, w tysiącach małych miejscowości, toczy zwyczajne, szare, wydawałoby się niezbyt atrakcyjne i przyciągające życie. Mało kto zdaje sobie sprawę, że niejednokrotnie zorganizowanie parafialnej świetlicy dla kilkunastu dzieci, wymaga więcej wysiłku, dobrej woli, wiary i miłości niż przygotowanie wielkich uroczystości dla tysięcy ludzi.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kościół na polskich peryferiach
Komentarze (16)
GN
g nG
22 lipca 2014, 15:10
Niestety dajemy sie zwodzić i mnóstwo pary "idzie w gwizdek", w waśnie i gniewy wokół chazanów, zmudzinskich itp... a realne potrzeby giną z oczu.
C
ciekawość
20 lipca 2014, 22:42
moje pytanie brzmi: odkąd to mnisi mają urlopy i mogą samotnie samochodami wyjeżdżać na nie? Czy w zakonach żeńskich jest tak samo? 
ZP
zawiedziony parafianin
18 lipca 2014, 08:35
A w parafii cisza i nic się nie dzieje. Dlatego też w parafii nie ma rady parafialnej. Nie ma księdza w grupach przyparafialnych. By ksiądz formował, by porozmawiał, by wysłuchał. Wiele by mógł usłyszeć. Ludzie jeszcze pragną kapłana, bo mają do niego  szacunek. Ale kapłani muszą być wśród ludzi. Ludzie chcą być i szanowani. Chcą czuć się potrzebni. Chyba nie powinno być tak, że proboszcz nie tylko, że z nikim nie rozmawia, nie bierze w żadnym stopniu pod uwagę zdania parafian, robi co chce, jak chce, kiedy chce, robi to tylko sam i zawsze po swojemu. Mało tego. gdy ktoś chce coś podpowiedzieć, ba, zapytać się by mieć jasność sprawy, by coś zrozumieć, to spotyka się tylko z opryskliwością, oschłością, lub nie ma czasu i przyjemności by porozmawiać. A najczęściej od razu krzyczy i zwymyśla adwersarza. Skutek. Ludzie się wycofują, nie angażują. Zaczynają chodzić do ościennych bardzo bliskich parafii. Efekt. Mało ludzi w kościele - co raz mniej, a to daje coś takiego, ze i w koszyku ( na tacy ) są grosze. A tu kościół choć konsekrowany w 2007 roku to nadal w jakże dużymstopniu niedokończony. Ba, jakże wiele rzeczy i spraw wymaga natychmiastowej interwencji, remontu czy napraw. Ale jaksię kiedyś powiedziało, że jedyną Wspólnotą mają sens i wartość i która coś znaczy, jest tylko i wyłącznie NEOKATECHUMENAT. i GDY SIĘ KIEDYS POWIEDZIAŁO, ŻE CHÓR PARAFIALNY JEST MI DO NICZEGO POTRZEBNY !!! Kiedy członków Wspólnoty modlitewnej wyzywa się publicznie podczas kazań dewotami i nawiedzonymi i wręcz przerywa się im akurat prowadzona modlitwę !!! Gdy kapłan, w tymi i proboszcz, nie ma przyjemności i czasu by z daną grupą udać się na pielgrzymkę autokarową czy todicezjalną czy ogólnopolską !!! Gdy podczas kazania wyzywa się ludzi wkościele aktywnych, zaangażowanych i gorliwych, wariatami i opętanymi, którym nie pozostaje już nic innego jak modlitwa do św.Judy Tadeusza  !!! I wiele , wiele podobnych rzeczy się dzieje !!! To czego oczekiwać. To mamy co mamy.      
M
michał
17 lipca 2014, 14:50
Ameryki nikt tu nie odkrył. Tak tu jest i na co dzień w takich warunkach żyjemy. Tutaj parafia to nie tylko jeden kościół - to 30 miejscowości wokół niego. I o każdym człowieku trzeba pamiętać. Dziki Zachód? Nie. Samo życie!
?
??
16 lipca 2014, 23:38
To w końcu jest to wędrowanie czyli chodzenie na piechote, czy wygodna jazda w ekskluuzywnej bryce? 
O
ona
17 lipca 2014, 10:28
Artur Stopka i ekskluzywna bryka? buhahaa... panie znaku zapyania to mnie pan przedpołudniem rozbawił! :D
T
tomi
16 lipca 2014, 22:10
Nic nowego w zasadzie pod sloncem. Podobne obrazki byly 50, 30 lat temu. Kosciol jest taki jak my wszyscy. Rózny, bardzo rozny. Kosciol jednak zyje tu i teraz. Nie ma co snuc refleksji w przeszlosc, a tym bardziej tworzyc jakichs projekcji wstecz. Warto czynic dobrze i chocby odrobine dac z siebie wiecej ponad nasze minimum. Nie gorszyc sie postepowaniem innych, czasami powiedziec czlowiekowi na osobnosci ze nie tedy droga. Dziekowac za wielu naprawde dobrych, swietych ksiezy (dla malkontentow...sa tacy). A dla komentujacego nizej, mozna stworzyc wspolnote nawet w wielotysiecznym tlumie, skoro on zgromadzil sie na Msze Św. Wszystko zalezy od nas samych. Zamiast stac jak slup soli, odwroc sie i podaj reke ludziom obok na znak pokoju, naucz sie dostrzegac innych obok.  
T
teribelka
16 lipca 2014, 21:58
jak tak się zaczyna, to i do miast dojdzie, jeżeli nasza gospodarka ekonomicznie eliminuje poza próg normalnej egzystencji coraz więcej NORMALNYCH ludzi, bo (przez coraz więcej procedur na każdym kroku oraz wirtualizację pieniądza konieczne staje się utrzymanie rzeszy urzędników i bankierów) podnosi koszty państwa (czyli podatki), to wszystko zmierza do tego, że coraz więcej kobiet (poza tymi z urzedów) będzie się utrzymywać z najstarszego zawodu świata, a mężczyźni ... chyba ujmą w dłonie maczugi, widły, cepy, siekiery i kije bejsbolowe ... w celach ... hmmm ... niezgodnych z pierwotnym przeznaczeniem tychże przedmiotów ...
Janusz Brodowski
16 lipca 2014, 21:13
Kawałek Polski, którego staramy się nie dostrzec. Dziekuję bardzo za tekst.
D
DG
16 lipca 2014, 18:09
Ten tekst ks. Artura jest bardzo sympatyczny. Różne rzeczy pokazuje. M. in. to, że obok świata który ogarniają wypowiadający się tu dobrzy i wielce wymowni obywatele, jest jest szereg światów o których prawie nic nie wiemy.
jazmig jazmig
16 lipca 2014, 17:19
A tak konkretnie, to o co sie rozchodzi autorowi?
T
Tak
16 lipca 2014, 18:03
właśnie? O co chodzi? Temat na wakacje? Sezon ogórkowy.
O
onnn
17 lipca 2014, 19:40
Z całym szacunkiem, ale to nie na twój ruski sagan. Bez pół litra nie razbieriosz.
D
Darnok
16 lipca 2014, 12:17
Ja z kolei, jako prowincjusz, przeżywam nieustanny szok stykając się na co dzień z "Kościołem w polskim centrum" - w wiekich miastach. Co widzę? Uczestnictwo we Mszy św. traktowane przez wiernych w kategoriach czasu wolnego - zaczynasz w dowolnym momencie, kończysz również kiedy zechcesz (kto by czekał do "Niechaj będzie pochwalony"...) lub lepiej: gdy ci się kazanie znudzi. Crześcijańska życzliwość znikająca po pośpiesznym wyjściu ze świątyni, rozejściu się na przystanki albo do sąsiednich knajpek, pizzerii, pubów itp. Ogłoszenia parafialne z elementem sprawozdań finansowych i wyliczaniem inwestycji (ogrzewanie, windy, podjazdy, wymiana plastykowych okien itp.) trwające dłużej niż liturgia słowa. Rewia roznegliżowanej "mody" wśród dziewcząt (na którą już nikt nie reaguje), żarciki kapłanów wprowadzające dobry humor wśród wiernych na początku nabożeństw, śpiew scholek a'la zespół rockowy - to daje mi wiele do myślenia o "otwartości współczesnego Kościoła". Mogę jeszcze wspomnieć - siłą rzeczy obecną - powszechną anonimowość (zgrzebnie "zaklinaną" słowami księży, którzy próbują tworzyć wspólnotę z kilku, kilkunastu tysięcy obcych sobie ludzi) oraz ekspresowe modlitwy (aby koniecznie zmieścić się w tych 45 minutach) i seryjne intencje - do niedawna nie wiedziałem, że jeden prezbiter może w czasie Mszy św. wznosić ich kilkanaście (alfabetycznie odczytywanych z kartki). O atmosferze i uroku budowanych w ostatnich dekadach kościołów nie wspomnę (rzecz subiektywna). Tak więc, nie tylko nad życiem codziennym Kościoła prowincjonalnego warto się pochylać... Pozdrawiam
E
ech:)
16 lipca 2014, 13:07
I właśnie dlatego zachoni chrześcijanie milczą o przesladowaniach wschodnich braci w wierze. Nie zdąża usłyszeć, nie mają czasu spojrzeć. I dlatego pomimo prześladowań wschodni chrzescijanie trwają , a zachodni wymieraja, przy subtelnych prześladowaniach, nie zakłucajacych ich spokoju.
KS
Konrad Sawicki
16 lipca 2014, 11:56
Dziękuję księdzu za ten felieton.