Liberał kontra konserwatysta
Dokładnie 1700 lat temu - w lutym 313 roku - w Mediolanie został podpisany edykt, który dał chrześcijanom wolność wyznawania swojej religii na terenie Cesarstwa Rzymskiego. Odtąd, stopniowo przez całe stulecia, uczniowie Jezusa z Nazaretu zaczęli mieć coraz to większy wpływ na społeczeństwa, kraje i cesarstwa, w których żyli. Gdy doszło do tego, że uzyskali realny wpływ na kształtowanie lokalnego prawa - przeznaczonego dla obywateli chrześcijan i niechrześcijan - stanęli przed nie lada dylematem: jak bardzo to prawo ma być chrześcijańskie?
Ten sam dylemat mamy i my dziś. Spór o to, ile powinno być Kościoła w państwie, a katechizmu w Sejmie jest jedną z tych płaszczyzn, na której polscy katolicy różnią się diametralnie. Widzimy to jak na dłoni, gdy przy Wiejskiej pojawiają się takie tematy jak: związki partnerskie, in vitro, aborcja, klauzula sumienia dla farmaceutów itp.
Można powiedzieć, że wśród polskich katolików mamy dwa radykalnie różne podejścia do sprawy: konserwatywne i liberalne. Do tego oczywiście trzeba dorzucić całą paletę postaw sytuujących się pomiędzy nimi. Postawę skrajnie konserwatywną będzie charakteryzowała chęć do uchwalenia jak największej ilości ustaw odwzorowujących zapisy katechizmu i prawa kanonicznego, zaś postawa skrajnie liberalna założy, że prawo państwowe jest całkowicie autonomiczne wobec wartości religijnych i nie powinno w ogóle oglądać się na wiarę obywateli.
Jakie argumenty przyświecają jednym i drugim? Liberał powie, że przecież ustanowienie prawa dopuszczającego in vitro nie oznacza, że każdy ma je stosować. Wszak i tak wszystko zależy od sumienia każdego człowieka. Konserwatysta odpowie na to, że owszem, sumienie jest ostatecznym decydentem, ale to sumienie trzeba nieustannie formować. A w niektórych, skomplikowanych i poważnych przypadkach, obywatelom potrzebna jest prawna wskazówka, czego nie powinni robić. Liberał z pewnością zaripostuje wtedy, że formowanie sumień to nie jest rola państwa tylko Kościoła i rodziny. Zgadza się - powie konserwatysta - ale skoro żyjemy w kraju w większości katolickim i z tysiącletnią katolicką tradycją, to państwo ma obowiązek brać na siebie ciężar wychowywania do wartości.
No i w tym miejscu rozgorzałby spór o to, czy Polska na pewno nadal jest krajem katolickim, bo przecież regularnie do kościoła chodzi tylko 40 procent obywateli; o to, czym tak naprawdę jest państwo i jaka jest jego rola; o to, czy Kościół aby na pewno radzi sobie z formowaniem sumień swoich wiernych, skoro chce się podpierać prawem państwowym itp., itd.
Ale ten wyimaginowany spór mógłby też zejść na temat ludzkiej wolności. Bo przecież liberałowie katoliccy twierdzą, iż wolność jest prawdziwą wolnością tylko wtedy, gdy człowiek ma do wyboru dwie dozwolone możliwości. Dobrą i złą. Wybór dobra w takiej sytuacji manifestuje jego wolność na najgłębszym poziomie. A jaką wartość ma wybór dobra, gdy złej możliwość i tak zakazuje państwowe prawo? To po pierwsze pójście na łatwizną - powie liberał, a po drugie takie ułatwianie wyboru sprawia, że sumienie ludzkie nie jest używane i w końcu obumiera. Wniosek: ustawodawca nie powinien zaglądać do katechizmu, gdyż chcąc ustawami szerzyć moralność, osiąga skutek odwrotny - zdolność do oceny moralnych zachowań zanika.
Konserwatyści naturalnie mają na to mocne kontrargumenty. Odpowiadają, że, co prawda, faktycznie chcą zamykać ludziom drogę do złych wyborów ale tylko dlatego, że w ten sposób można osiągnąć cel wyższy. Najlepszym przykładem jest prawo antyaborcyjne. Jeśli dzięki ustawie ileś osób nie podda się zabiegowi, choć miałoby na to ochotę, to przecież w efekcie ratowane są ludzkie życia. Dla takiej wartości warto poświęcić odrobinę wolności. A że sumienie może przestać funkcjonować? To przesada - odpierają zarzut konserwatyści. I dodają, że jeśli nawet stanowienie prawa na wzór kościelnego miałoby wyręczać ludzkie sumienie, to nie ma obawy, bo w Kościele są gotowe odpowiedzi na wszystkie dylematy.
Słuszność - jak to zwykle bywa - leży pewnie gdzieś pośrodku. W praktyce jest tak, że ani konserwatyści nie żądają państwowej legislacji wszystkich kanonów i przykazań (choćby to, że Kościół nie walczy o zlikwidowanie rozwodów cywilnych), ani też liberałowie nie mają nic przeciwko temu, by jednak niektóre sprawy kodyfikować (np. konkordat). Każdy przypadek uchwalania nowego prawa jest inny - czasem warto być bardziej konserwatystą, a czasem bardziej liberałem. Bywa tak, że trzeba rzeczywiście chronić wartości najważniejsze. Ale bywa i tak, że w ogniu zaciekłej walki traci się wartość wyższą niż ta, o którą się walczy.
Skomentuj artykuł