My z pierwszego świata

(fot. shutterstock.com)

Dawno temu chodziłam do więzienia odwiedzać osadzonych. Wraz z grupą przyjaciół dogadaliśmy się z kapelanem i raz w miesiącu mieliśmy wspólną mszę, czasem modlitwę śpiewami z Taizé, a potem krótkie spotkanie z chętnymi. Ich dziesięciu, nas dziesięcioro, maleńka kaplica, chwila rozmowy. Nic nadzwyczajnego. A jednak pierwsze spotkanie było dla mnie szokiem.

Wiedziałam, że przyszli różni ludzie, z różnymi wyrokami: od przestępców podatkowych po gwałcicieli i morderców. Ich widok mną wstrząsnął. Nie, nie dlatego, że zobaczyłam groźnych, wytatuowanych twardzieli o zakazanych gębach. Dlatego, że zobaczyłam niepozornych, spokojnych facetów, z którymi można było sobie miło porozmawiać na przykład o literaturze. Albo o ich rodzinach. Albo o Panu Bogu.

Drażniły mnie potem pytania znajomych: Jacy oni są? Bo musiałam odpowiadać: Tacy jak my.

A to nie było dla mnie łatwe.

DEON.PL POLECA

Teraz od pewnego czasu chodzę na Planty spotykać się z bezdomnymi. Też czasem od znajomych słyszę pytania: Jacy oni są? I dziś mam mniejszy problem z odpowiedzią. Są jednak i tacy, którzy nie pytają, bo wiedzą - jak pewien radny, który żalił się niedawno, że mu bezdomni psują krajobraz królewskiego miasta. On wie: bezdomni są brzydcy. Nie tacy jak my.

Oczywiście bezdomni i więźniowie to nie to samo, nie chcę ich ze sobą zrównywać. Chodzi mi o wskazanie pewnego mechanizmu: jedni i drudzy są ludźmi, których tak zwani porządni obywatele łatwo uznają za jakieś inne byty, zjawiska z pogranicza ludzkości, trzeci świat. Zostawmy radnego. Nawet w dobrej wierze, angażując się na przykład w pomoc ubogim, instynktownie czujemy się tymi innymi, tymi z głównego nurtu. Od razu w myślach wprowadzamy podział, choćby tylko na dobrodziejów i beneficjentów. Rysujemy grubą kreskę.

Nie myślimy o tym, że ten skazany, zanim rzucił się na sąsiada z motyką, też spokojnie pielił grządki. Że ta bezdomna parę lat temu miała rodzinę, pracę i płaciła podatki, i nie planowała nocować na dworcu. I nie myślimy - w głowie nam nie postanie - że nie znamy własnej przyszłości i nie możemy zagwarantować, że kiedyś sami nie wylądujemy na ulicy albo w więzieniu. Przeciwnie, to przecież oczywiste, że nie wylądujemy: wiadomo, przyznajemy skromnie, każdy ma swoje słabości, no ale tego czy tamtego to jednak byśmy nie zrobili. Jesteśmy tego bardzo pewni. To są w końcu inni ludzie. Inni niż my.

Nie będę udawać, ja też należę do porządnych obywateli. Grzeczna, umyta, strojem się nie wyróżniam, w tramwaju miejsca ustąpię. Jestem dziewczyną z oazy. I co z tego? I nic, właśnie nic. Im dłużej żyję, tym więcej widzę w sobie niepoukładania. Niepewności, niekonsekwencji, ciemności i agresji.

Myślałam kiedyś, że dość dobrze się znam i raczej nad swoim życiem panuję. Zresztą nad czym tu panować, to takie przeciętne, ułożone życie. Bardzo się myliłam. I nie chodzi tylko o to, że życie nas zaskakuje. Chodzi o to, jak bardzo sami siebie potrafimy zaskoczyć. Ja w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy nieraz byłam dla siebie zaskoczeniem - tak dalece, że nie odważę się już więcej na deklaracje typu: "Tego bym nigdy nie zrobiła" albo: "Temu zawsze będę wierna". Bo nie wiem.

Wiem, że znienacka powiedziałam parę zdań, których w życiu nie chciałam powiedzieć. Wystraszyłam się rzeczy, których nigdy bać się nie zamierzałam. Ulegałam emocjom, których nawet sobie nie uświadamiałam, póki nagle nie przetoczyły się przeze mnie jak walec - a ja mogłam jedynie leżeć i pojękiwać, czekając, aż miną, i wstydząc się własnych reakcji. Spieprzyłam parę rzeczy, które mogłyby się udać - i być dobre.

I co, mogę teraz oceniać ludzi, którzy też coś w życiu spieprzyli? A mieli znacznie trudniej, bo ich rany nie polegają na tym, że ktoś na nich krzywo popatrzył, lecz na czymś znacznie poważniejszym, z czym przez całe życie nie potrafią sobie poradzić? Mogę czuć się inna niż oni, zupełnie z innej bajki?

Nie chcę udawać, że nic nas nie różni. Różni, oczywiście. Chcę tylko powiedzieć, że niepojęte są dla mnie linie podziału, jakie sobie uzurpatorsko przeprowadzamy, jakbyśmy byli panami świata, a nasza wizja obiektywną rzeczywistością. Jakbyśmy byli bogami. Nie jesteśmy. Te wszystkie generalizacje: ja po jednej stronie, ty po drugiej - kryją w istocie naszą straszliwą bezradność. To się po prostu nie trzyma kupy. Nie dzielimy się na poukładanych i niepoukładanych, tych z marginesu i ze środka karteczki. W tym, co widzimy w tak zwanych wyrzutkach, możemy się przeglądnąć także ja i ty, którzy się mamy za egzystencjalny pierwszy świat, i dostrzec, że linia tego podziału jest fikcją.

Nie jesteśmy z różnych bajek. Wszystkie te różne bajki są w nas, w różnym natężeniu i konfiguracji. W każdym kryje się jakieś ubóstwo, jakieś więzienie, jakieś wielkie zaniedbanie. Coraz wyraźniej widzę choćby, ile jest we mnie wymiarów bezdomności. To dręczące pytanie, gdzie przynależę - na które rozpaczliwie szukam odpowiedzi, a może naprawdę boję się ją znaleźć. To nie są metafory. Wszyscy nosimy w sobie margines, każdy na swój sposób. Pytanie, czy swoją słabością walisz ludziom po oczach, leżąc po pijaku na parkowej ławce, czy kamuflujesz ją idealnym CV, gładką gadką, moralną wyższością.

I może to, że tak bardzo nie chcemy patrzeć na nędzę innych ludzi, że nam psują krajobraz królewskiego miasta, nie wynika tylko z tego, że są dla nas wyrzutem sumienia: bo za mało im pomagamy, bo niezasłużenie mamy od nich lepiej, bo czujemy się winni niesprawiedliwości. Trochę pewnie tak, ale nie tylko.

Może nie chcemy patrzeć z innego względu: bo zwyczajnie boimy się zobaczyć w nich siebie.

Kasia Węglarczyk - redaktorka, autorka, blogerka. W 2016 roku ukazał się jej wywiad rzeka z Urszulą Melą -"Bóg dał mi kopa w górę". Interesuje ją Bóg, człowiek i wszystko, co pomiędzy.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

My z pierwszego świata
Komentarze (8)
MR
Maciej Roszkowski
22 maja 2017, 17:54
Powinniśmy wspierać trych, którzy często nie z własnej winy, lub z winy nieproporcjonalnej do późniejszego ich losu znaleźli się na ulicy. Lepiej poprzez organizacje świadczące tę pomoc, bo czasem waham się czy dać pieniądze do ręki żebrzącym.  Ale szacunek dla innych obowiązuje wszystkich. Nie przejawia go śpiący na przystanku, czy jak to było kilka dni temu jegomość, który na innym przystanku zaczął się przebierać w ubrania, które pewnie na krótko przedtem dostał. Ncc nie było nam oszczędzone, łącznie ze zmiana majtek,  a brudne łachy wkopał pod ławkę. 
PL
Paweł Lex Lemański
21 maja 2017, 22:32
Kasiu, znamy się już ćwierć wieku... Nie do wiary, jak ten czas leci. Muszę powiedzieć jedno - jestem z Ciebie dumny. Może nie we wszystkim się zgodzimy, jako weteran mam dość specyficzny poglad na zycie, ale cieszę się, że moja przyjaciółka jest nadal taka sama idealistką, jak wtedy kiedy ją poznałem, gdy mieliśmy 12 lat ;) Nadal jest w Tobie tyle dobra, że możesz nim obdarowac wielu ludzi :) Trzymaj się ciepło i wspomnij czasem starego Lemana :)
Andrzej Ak
21 maja 2017, 19:47
Bóg zagląda w nasze serca, może i my powinniśmy się czasem trochę postarać aby nie patrzeć na ludzi z góry, lecz z serca do serca. Na pewno nie jest to łatwa nauka i pewnie wielu z nas bardzo ciężko  ją przyjąć jako nasz stały odchuch samozachowawczy wobec drugiego człowieka. Tu pozwolę sobie nadmienić, iż Siostra Chmielewska pod tym względem to zupełnie inna kobieta; człowiek przemieniony Miłością Boga. Czy powinniśmy skaracać dystans pomiędzy nami, a innymi ludźmi? Na pewno winniśmy choć próbować, a to czy wytrwamy i jak długo, to już zupełnie inna historia. Niektóre pozornie zwykłe doświadczenia stają się dla nas "górami" nie do pokonania. Każdy z nas ma taką swoją górę i być może jest ona nam zadana jako lekcja nauki wspinaczki w swoim życiu.
21 maja 2017, 08:08
Dziewczyna z oazy - to naprawdę wiele tłumaczy....
20 maja 2017, 19:49
Inaczej rozmawia się z kimś, kto niech i nawet ma tą kryminalną przeszłość ale wraca do życia, podejmuje pracę, a inaczej wygląda rozmowa z kimś, kto nie ma zamiaru porzucić, przynajmniej na razie, życia na ulicy często w konflikcie z prawem. Co najwyżej można sobie poprawić samopoczucie, że się zupą kogoś poczęstowało. To czasem długi proces. Ostatnio się dowiedziałam, że niedaleko miejsca gdzie pracuję przyszło dwóch menelików z psem i nagabywali jakąś babeczkę, żeby dała parę złotych. Kiedy odmówiła poszczuli psem, pies ugryzł ją w rękę bardzo dotkliwie, przyjechała policja i pogotowie. Faceci wcześniej się zmyli i tyle ich widzieli.
20 maja 2017, 15:11
Normy normami, ale w swoim ucywilizowaniu idziemy tam, gdzie coraz więcej osób może „odpadać”, stawać na marginesie. Nasze równe chodniki, autostrady w tą i z powrotem, sztywne zasady savoir-vivre'u, przycięte trawniki, wyprasowane garnitury. A inni, nam podobni, jeszcze żyją w buszu i pewnie są szczęśliwi. Nie ustawiają się w kolejkach do lekarzy, nie muszą mieć numeru PESEL, nigdzie się nie logują, może i czytać nie potrafią. Ale my myślimy, że nasze hasła i loginy są lepsze od świeżego powietrza. W razie czego przeniesiemy się na inną planetę. To my, sztywniacy, którzy chcemy usztywnić cały świat.
Zbigniew Ściubak
20 maja 2017, 11:17
Trochę smutne, że tak przepustowy kanał informacji jak Deon promuje takie treści. A przecież nawet na blogach Deonu jest większa różnorodność i wiele ciekawszych przekazów. Nawet wśród komentujących zdarzają się wypowiedzi inne, bardziej dojrzałe. To co na plus w tym tekście to troska o odrzuconych i wykluczonych, to zdolność do zobaczenia w nich człowieka, a nie kogoś, kogo należy się pozbyć czy unikać za wszelką cenę. To co na minus to dziewczyńska nawiedzona emocjonalność, która przejawia się bogactwem określników i figurami retorycznymi, w których nic poza figurami nie ma. Przede wszystkim nie ma zrozumienia życia i rzetelności intelektualnej. Ale od młodej dziewczyny grzechem byłoby oczekiwać takich :) Epatowanie czytelników stwierdzeniami: "niepojęte są dla mnie (...)" tylko tę katastrofalną niedojrzałość pokreśla. Jeśli dla Autorki, coś jest niepojęte, to znaczy, że nie starcza jej rozumu by to coś pojąć. Zupełnie inaczej byłoby, gdyby było to "pojęte", ale budziło jej sprzeciw. Równie zabawne jest to, że po owym "niepojęte" występuje stwierdzenie w mianowniku liczby mnogiej. Krótko mówiąc, dla Autorki niepojęte jest to, co sama mniędzy innymi czyni. Spuśćmy zasłonę litości nad tym tekstem i zadumajmy się w preferencjach tych, którym dana jest władza decyzji, co ma do ludzi docierać, a co nie. I jak tę władzę realizują.
abraham akeda
20 maja 2017, 09:39
Bardzo smutny wpis. Autorka w liczbie mnogiej manifestuje wewnętrzne dylematy środowiska, które reprezentuje. Dylematy porządnych ludzi, patrzących na świat przez pryzmat swojego wychowania, wykształcenia i pozycji społecznej. Ludzi, którym ciężko pojąć świat inny od tego w jakim funkcjonują na co dzień - świat biedy, ubóstwa, zniewolenia i wszelkich cierpień. To jak zoo dla nich. Pytają autorki o te małpy w klatkach albo na Plantach, jakie są? A czy je dokarmia? Siostrunia Chmielewska dokarmia i jeszcze się tym chwali na prawo i lewo a cały świat białych kołnierzyków patrzy z podziwem. Dla równowagi wzbudzają wyrzuty sumienia, mówią że i oni cierpią, że są "bezdomni" jakoś. Bardzo smutny wpis.