Nowi Ojcowie Pustyni

(fot. shutterstock.com)

Czym dzisiaj jest wyjście na pustynię? To rezygnacja z bezpiecznej izolacji, aby współodczuwać z bliską osobą. Tworzenie intymnej małżeńskiej więzi to dobrowolne narażenie się na ciosy, ponieważ cierpienie kogoś najbliższego jest często znacznie bardziej dotkliwe niż własny ból.

IV wiek naszej ery. Papież Damazy wyświęca na diakona Arseniusza, Rzymianina, który niebawem przenosi się do Konstantynopola, aby objąć tam ważne stanowisko i żyć wystawnie.

Jest wychowawcą synów cesarza Teodozjusza Wielkiego. Podobno w pałacu cesarskim nie ma nikogo, kto nosiłby szaty piękniejsze od niego. Jednak czterdziestoletni Arseniusz słyszy słowa, które odmienią jego życie: "uciekaj od ludzi, a będziesz zbawiony". Ucieka na pustynię, do Sketis, aby przez ponad pół wieku (jeśli wierzyć przekazom) żyć w ascezie i ogołoceniu. Będzie wspominany jako jeden z największych Ojców Pustyni.

DEON.PL POLECA

Arseniusz był jednym z tych wielu tysięcy chrześcijan III i IV wieku, którzy zdecydowali się na radykalny krok. Porzucili bezpieczeństwo własnych domów, wyszli ze swoich miast i wsi i wyruszyli w drogę. Znaleźli sobie nowy dom: surową, niebezpieczną, pozbawioną życia egipską pustynię. Wśród anachoretów (anachōreō znaczy po grecku ‘oddalam się’) znaleźć można było zarówno wykształconych i niegdyś zamożnych intelektualistów (Arseniusz), jak i prostych egipskich chłopów. Znajdowali się wśród nich również zbrodniarze i prostytutki, choć kobiet było w tym gronie niewiele. Nie łączył ich żaden społeczny, socjologiczny wskaźnik. Mieli jednak wspólne pragnienie, aby zamieszkać sam na sam z Bogiem.

Czy to prekursorzy życia zakonnego? Bez wątpienia. Charakteryzował ich zapał do celibatu i ubóstwa. Uważali bezżenność i rezygnację z posiadania dóbr materialnych za metody zbliżenia się do Boga, choć prawdopodobnie byli wśród nich także małżonkowie. Ale czy współczesnymi Ojcami Pustyni rzeczywiście są jedynie kartuzi lub trapiści?

Pustynia

"I to powiedział <Antoni Wielki>, że człowiek, który mieszka na pustyni i trwa w skupieniu, wolny jest od potrójnej walki: o słuch, o mowę i o spojrzenie. Musi jedynie walczyć o serce".

Życie na egipskiej pustyni było wielkim trudem. Brak pożywienia, brak surowców do budowy domu, brak wody, po którą trzeba było nieraz wędrować bardzo daleko. Mnisi byli narażeni na ataki dzikich plemion. Z rąk barbarzyńców zginęło wielu anachoretów. Dobrowolnie odrzucili bezpieczeństwo cywilizacji. Odsłonili się na ciosy, bo wiedzieli, że faktyczne zagrożenie jest gdzie indziej, a prawdziwa arena walki to serce człowieka. To nie była ucieczka w poszukiwaniu świętego spokoju, wręcz przeciwnie. Raczej rezygnacja z budowania systemu zabezpieczeń, dobrowolne oddanie samowystarczalności na rzecz zależności od Boga.

Czym dzisiaj jest wyjście na pustynię? To rezygnacja z bezpiecznej izolacji, aby współodczuwać z bliską osobą. Tworzenie intymnej małżeńskiej więzi to dobrowolne narażenie się na ciosy, ponieważ cierpienie kogoś najbliższego jest często znacznie bardziej dotkliwe niż własny ból. Można przed tym uciec, budując kokon wyobcowania, ale jak napisał C.S. Lewis "piekło to jedyne miejsce poza niebem, gdzie jest się całkowicie zabezpieczonym przed całym ryzykiem i wszystkimi perturbacjami miłości".

Wyjść na pustynię to zgodzić się na tę kruchość i bezbronność wobec doświadczeń osoby, z którą jest się jednym ciałem. Podobnie jest z dziećmi, które przez pierwsze lata są zależne od rodziców. Czy istnieje większa udręka niż patrzenie na cierpienie własnego dziecka? W czasach Starców nie mieć rodziny i potomstwa oznaczało umrzeć dla świata. Dziś jest inaczej - rezygnacja z rodziny to po prostu jeden z modeli życiowych, ani lepszy, ani gorszy od innych. Na szczęście słabnie społeczny przymus zawierania małżeństwa.

W dużych miastach wspólne życie bez ślubu przestaje gorszyć. Dzięki temu decyzja o ślubie nie jest spełnieniem oczekiwań bliskich i otoczenia, a staje się świadomym wyborem życiowej drogi i wyjątkową przestrzenią poznawania samego siebie. Egipskich mnichów też nikt nie zmuszał do wyjścia na pustynię, nie robili tego ze względu na kulturowe konwenanse. Przeciwnie, poszli pod prąd masowym trendom chrześcijańskiego społeczeństwa, w którym żyli. Papież Franciszek mówił w Krakowie o odwadze wejścia na drogę małżeństwa. Droga Ojców Pustyni była podobna: "Człowiek w ciszy, skwarze i umartwieniu okrywa samego siebie w całej prawdzie, zstępuje, by tak powiedzieć, do dna samego siebie" (ks. M. Starowieyski).

Tu nie chodzi o samodoskonalenie i perfekcję. To jest droga walki o serce z ciała, o współodczuwanie, które jest nieznane kamiennemu sercu obojętności. Kamienne serce jest nie do ruszenia, nic go nie zrani. Jest "wypełnione dokładnie kamiennym sensem" i nie ma w nim ani trochę miejsca na miłość. Głęboko wierzę, że Ojcowie Pustyni nie byli stoikami dążącymi do doskonałości polegającej na całkowitym zdystansowaniu się. Nie byli też pustelnikami w ścisłym sensie - musieli na przykład nawiązywać kontakty handlowe, aby przeżyć, bo pustynia nie mogła ich wyżywić. Nie szukali stoickiego spokoju.

Chcieli uwolnić się od "namiętności", ale myślę, że przede wszystkim pragnęli głębokiej relacji z Jezusem Chrystusem. Ich samotność nie oznaczała izolacji, ale przebywanie sam na sam z Bogiem. Relacja małżonków też jest takim spotkaniem. Martin Buber napisał, że "każde prawdziwe życie jest spotkaniem". Pustynia małżeństwa jest przestrzenią zmagań o serce z ciała. To nie jest masochizm i cierpiętnictwo, lecz poszukiwanie szczęścia.

Praca

Jeden z apoftegmatów (krótkich sentencji Ojców) mówi o Janie Karle, który chciał się uwolnić od wszelkich trosk, aby bezustannie służyć Bogu, niczym aniołowie. Zrezygnował z pracy i wyruszył na pustynię. Po tygodniu wrócił do swojego starszego brata i zapukał do drzwi, ale gospodarz nie chciał go wpuścić. Odpowiedział przybyszowi, że nie może być jego bratem, bo ten dołączył do grona aniołów. Dopiero po całej nocy wpuścił go, mówiąc: "Skoro jesteś jednak człowiekiem, to powinieneś znowu pracować na swoje utrzymanie". Każdy mnich musiał utrzymać się z pracy własnych rąk.

Bardzo poważnie traktowano zalecenie św. Pawła: "Kto nie chce pracować, niech też nie je" (2 Tes 3,10). Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i stwierdzić, że większość zgromadzeń zakonnych to dziś bezpieczne enklawy, a zakonnicy i zakonnice są zupełnie pozbawieni troski o byt materialny. Nie muszą martwić się o jutro, bo karmi ich matka-Kościół. Inaczej jest z małżeństwami, które zmagają się z niepewnością i troszczą o utrzymanie rodziny. Ten święty trud jest błogosławieństwem, bo daje szansę oparcia się nie na instytucji żywicielce, lecz na samym Bogu, obecnym w Kościele. Jak powiedział abba Serinos: "Spędziłem czas na pracy przy żniwach, na szyciu i koszykarstwie - i przy tym wszystkim, gdyby mnie ręka Boża nie karmiła, nie mógłbym się wyżywić".

Osoby konsekrowane oczywiście pracują, często bardzo ciężko, jest to jednak raczej służba pozbawiona stresu i lęku związanego z finansami. To nie jest gorszy rodzaj pracy, ale zarabianie na rodzinę to szczególny charyzmat i powołanie. To konieczność opuszczenia bezpiecznego ciepła i wejście na drogę odpowiedzialności w świecie, który nie jest sprawiedliwy. Abba Pojmen przekazał pewnemu bratu takie słowa: "Wykonuj pracy ręcznej tyle, ile tylko możesz, abyś mógł z zarobku dawać jałmużnę". Trudzić się, aby zarobić na rodzinę, to wielki przywilej osób dorosłych. Abba Megethios nie posiadał nic oprócz "jednego szydła, którym rozdzierał liście palmowe". Wyrabiał koszyki, aby się utrzymać. Samodzielność małżonków jest podobna do samodzielności Starców.

Cela

"Pewien brat poszedł do Sketis do abba Mojżesza, prosząc go o słowo. A starzec mu odpowiedział: «Idź, usiądź w swojej celi, a cela cię wszystkiego nauczy»". Bardzo wiele apoftegmatów jest poświęconych "byciu w celi". Co chwilę powraca wezwanie doświadczonych Ojców, aby "pójść i siąść w swojej celi". Nie trzeba robić nic więcej. Poszukiwanie czegoś poza tym jest zbędne, a może być nawet szkodliwe. Nieraz można ulec moralizatorskiemu wezwaniu do wyszukiwania kolejnych zadań poza swoją rodziną. Czasami to ucieczka z miejsca własnego zbawienia.

Pewien mnich skarżył się Arseniuszowi: "Dręczą mnie moje myśli i mówią mi, że nie jestem zdolny do postu ani do pracy, więc żebym przynajmniej poszedł opiekować się chorymi, bo i to także jest miłość". Arseniusz odpowiedział: "Wracaj i jedz, pij, śpij, żadnej pracy nie wykonuj - tylko się z celi nie oddalaj". Ojciec pustyni wiedział, że to "wytrwanie w celi doprowadza mnicha do doskonałości". Podobnie jest z małżeństwem: przede wszystkim dobrze jest dla człowieka w nim trwać i się z niego nie ruszać. Jeśli konsekwencją angażowania się w szlachetne dzieła miłosierdzia jest zaniedbanie własnego małżeństwa, oznacza to zejście z właściwej drogi.

Małżeńska cela to nie więzienie, lecz wybór i łaska: nie odchodzić i w tym stanie upatrywać zbawienia. To przestrzeń, w której można znaleźć spokój, ponieważ "człowiek, który poznał słodycz życia w celi, ucieka od bliźnich nie z pogardy", lecz ze względu na miłość, którą odnajduje. Już sama pokusa oddalenia się od swojej rodziny jest drogą zbawienia, bo jak powiedział Antoni Wielki, "zabierz pokusy […], a nikt nie będzie zbawiony".

Dziedzictwo Anachoretów

Czasem osoby świeckie definiują siebie w opozycji do osób konsekrowanych. Myślą o sobie jako o niekapłanach, niezakonnicach. W takim ujęciu kapłani i zakonnice posiadają pewien dodatek, ale nie chodzi tylko o strój. Jezuici są depozytariuszami duchowości ignacjańskiej. Opiekują się dziedzictwem św. Ignacego, ale nie można zapomnieć, że napisał on Ćwiczenia duchowne, będąc jeszcze świeckim. Wydaje się czasem, że osoby konsekrowane mają swój charyzmat, który uzupełnia ich chrześcijańską tożsamość. Tak jakby chrzest świeckich, ich zanurzenie we krwi Chrystusa, był tylko pewnym podstawowym, wspólnym dla wszystkich "etapem początkowym".

Można się na tym zatrzymać, ale to tak, jakby skończyć na podstawówce. Jeśli kogoś interesuje wyższe wykształcenie chrześcijańskie, powinien zostać księdzem/zakonnicą. Zdumiewające, że taki sposób myślenia może dotyczyć także małżonków, tak jakby ich chrzest oraz sakrament małżeństwa również były tylko niepełnym wyposażeniem. "My, małżonkowie, mamy wersję podstawową, ale jeśli interesuje cię pakiet premium, powinieneś wstąpić do zakonu". Tymczasem duchowość małżonków nie jest uboższa od duchowości osób konsekrowanych. Pustynia, praca i cela są obecne w życiu małżeństw XXI wieku. Mogą oni czerpać pełnymi garściami z dziedzictwa Ojców Pustyni, bo są ich następcami.

Wszystkie cytowane apoftegmaty pochodzą z książki "Apoftegmaty Ojców Pustyni" (Tyniec, 2007). Korzystałem również z publikacji "Księga starców. Gerontikon" (Kraków, 1983).

Bartłomiej Sury - redaktor wydawnictwa WAM

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nowi Ojcowie Pustyni
Komentarze (5)
29 sierpnia 2016, 17:58
TomaszL, i to w 100% trzeba było zarobić - macierzyński trwał 3 m-ce, wychowawczy bezpłatny, a za rodzinne na dziecko można było kupić tenisówki.
29 sierpnia 2016, 17:49
Jeszcze niedawno nikomu z małżonków  do głowy by nie przyszło mówić tak  o sobie. Pokory odrobinę potrzeba.  
29 sierpnia 2016, 08:08
Czasy, gdy normalnym było żyć w jednym, katolickim małżeństwie, gdy rodzina to była matka, ojciec i dzieci i dzieci miały tych samych rodziców jak widać odeszły. Teraz normą jest życie w wolnych zwiazkach,, trójkątach rodziców np. matka, ojciec i ojczym Stąd nagle to co było kilkanaście lat norma społęczna okazuje sie jakimś wychodzeniem na pustynie. Dalej - normą kiedyś było, iż zakaldajac rodzine zarabia sie na jej utrzymanei - dziś znów to coś tak neisamowitego iz trzeba to podkreślać. Autorze co jeszcze? Ano - życie zakonne. Tyle, że "ora et labora" to nie jest żadna nowość.
DP
Danuta Pawłowska
28 sierpnia 2016, 20:35
Kim tak naprawdę jest  Bartłomiej Sury - redaktor wydawnictwa WAM ? Czy ten artykuł był opublikowany za zgodą osób duchownych?
MR
Maciej Roszkowski
28 sierpnia 2016, 15:13
Dziś słabnioe nie tylko "przymus zawierania rodziny". Słabnie również przymus oryginalnej pracy twórczej na rzecz plagiatów, przymus bezintersownej  sympatii dla drugiego, bo "każdy jest kowalem WŁASNEGO losu. Nawet zakaz kradzieży, czy przemocy słabnie wskutek  łamańców prawnych hord kauzyperdów. Nakazy, zakazy, naciski otoczenia bywały i są trudne do spełnienia, uważamy je za opresyjne dla jednostek. Dla społeczności są warunkiem przeżycia. Jak przeżyje następne dwa pokolenia nasza kultura wolna od "konwenansów", "opresji" zobowiązań, dyktatu otoczenia w starciu z islamem?