Po co Franciszek przypomniał o ludobójstwie?

(fot. PAP/EPA/L'OSSERVATORE ROMANO)

Winston Churchill powiedział, że historia jest pisana przez zwycięzców. Nie wymyślił niczego nowego. Ludzie władzy wiedzą to od tysiącleci. Nie bez powodu egipscy faraonowie usuwali wszelkie wizerunki swych pokonanych wrogów.

Wymazywali fakt ich istnienia z pamięci nie tylko swojej i swojego pokolenia, ale również następnych generacji.

To nie jedyny sposób na zawładnięcie przeszłością. Innym, nie mniej skutecznym, jest interpretowanie i nazywanie po swojemu faktów, które miały miejsce.

Także niedopuszczanie do tego, aby zostały przez innych nazwane obiektywnie i po imieniu. Historia w ten sposób traktowana staje się nie tyle bitwą na słowa, ile zażartą, bezkompromisową walką o słowa. O to, w jaki sposób określane są konkretne czyny i wydarzenia. Jakie przymiotniki i sformułowania, zestawienia słów, zapadną w umysły milionów.

Przekonaliśmy się o tym niejednokrotnie np. za sprawą raz po raz pojawiającego się w światowych mediach zwrotu "polskie obozy koncentracyjne". Taka zbitka kilku wyrazów skuteczniej "zmienia" historię niż grube tomy prac badaczy przeszłości albo długie i męczące w odbiorze filmy dokumentalne. Potrafi ukształtować obraz jakiegoś narodu albo społeczeństwa w oczach innych na bardzo długo. Czasami na wieki.

Jednym ze słów, którego panicznie boją się kształtujący politykę historyczną rządzący na całym świecie, jest "ludobójstwo". To pojęcie dość nowe.

Wprowadzone do użytku przez polskiego prawnika Rafała Lemkina w czasie drugiej wojny światowej, praktycznie zaczęło funkcjonować podczas procesu norymberskiego przeciwko głównym przestępcom wojennym III Rzeszy przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym.

Oznacza masowe zabijanie lub eksterminację grup ludzkich. Jego szczegółową definicję można znaleźć m. in. w przyjętej w roku 1948 przez Zgromadzenie Ogólne ONZ konwencji "W sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa". Pojęcie jest nowe, liczy kilkadziesiąt lat. Zjawisko, które opisuje, jest wielokrotnie starsze. Nie ma jednak chętnych do przyznawania, że ich przodkowie dopuszczali się ludobójstwa.

Obrona ich dobrego imienia z czysto ludzkiego punktu widzenia wydaje się zrozumiała. Jest jednak inna wartość, która w tej sytuacji znajduje się w poważnym zagrożeniu. Ta wartością jest prawda.

Z zakończonej kilka dni temu pielgrzymki Franciszka do Armenii, nazywanej nieraz "pierwszym chrześcijańskim krajem na świecie", do szerokiego medialnego obiegu przebił się przede wszystkim fakt, że Papież użył określenia "ludobójstwo" w odniesieniu do wymordowania przez Turków 1,5 mln Ormian podczas I wojny światowej. Nie pierwszy raz. Franciszek zrobił to już wcześniej, w ubiegłym roku, podczas obchodów setnej rocznicy rzezi.

Czy warto po stu latach używać tak ostrych i ciężkich słów? Po co wypominać straszne czyny sprzed wieku, stawiając sprawę na ostrzu noża? Czy nie lepiej łagodzić, "przypudrować" prawdę, aby nie raziła swoim okrucieństwem i nie czynić z współczesnych ludzi potomków ludobójców?

Ks. Federico Lombardi, watykański rzecznik prasowy, komentując użycie przez Franciszka pojęcia "ludobójstwo", odwołał się do "oczyszczania pamięci", o którym wiele razy mówił Jan Paweł II. To takie rozumienie historii, w którym błędy i winy z przeszłości przypominane są nie po to, aby jątrzyć i podsycać pragnienie zemsty, lecz aby uzdrawiać wciąż niezabliźnione rany. Kłamstwo, manipulacja, przemilczanie, nigdy nie leczą. Zatruwają umysły i serca jednych, maksymalizują i przedłużają cierpienie innych. Nazwanie zła po imieniu bez nienawiści i żądzy odwetu to niezbędny krok do jego przezwyciężenia, do nawrócenia i przebaczenia. To również konieczność dla unikania zła w przyszłości. Jeśli nie zostanie precyzyjnie nazwane, jeśli będzie bagatelizowane i skrywane za osłabiającymi jego ciężar określeniami, łatwiej będzie je powtórzyć i spotęgować.

Franciszek, objaśniając swoje postępowanie, zwrócił uwagę, że ludobójstwa dwudziestego stulecia nie spotkały się z właściwą reakcją ze strony wielkich mocarstw i społeczności międzynarodowej. "W kontekście trzech ludobójstw należy postawić to historyczne pytanie: dlaczego nic nie uczyniono?". To pytanie, przed którym nie da się w nieskończoność uciekać i uchylać.

W tym kontekście szczególnej wymowy nabiera zapowiedź Papieża, że podczas jego wizyty w Auschwitz i Birkenau nie będzie przemówień, tylko milczenie i modlitwa. Podczas odwiedzin w kompleksie pomnikowym Cicernakaberd, poświęconym pamięci ofiar ludobójstwa Ormian 1915 roku, Papież milczał. Dwa lata temu podobnie zachował się w Sacrario di Redipuglia, miejscu pamięci żołnierzy włoskich.

Milczenie i "łaska płaczu" ściśle łączą się z nazywaniem zła po imieniu. Wzajemnie się dopełniają. To cisza, która nie jest przemilczaniem, lecz miejscem i czasem na zrozumienie i odrzucenie zła. Na pisanie historii nie przez zwycięzców dla własnych korzyści, lecz przez rzeczywiste "oczyszczenie pamięci" dla lepszej teraźniejszości i przyszłości.

Dziennikarz, publicysta, twórca portalu wiara.pl; pracował m.in. w "Gościu Niedzielnym", radiu eM, KAI

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Po co Franciszek przypomniał o ludobójstwie?
Komentarze (1)
LL
Leszek Leszek
8 lipca 2016, 12:27
Po co Franciszek przypomniał o ludobójstwie? Bo gryzie go sumienie względem pomordowanych w bestialski sposób przez Kościół katoliski, których liczba jest większa od liczby ofiar dwóch wojen światowych.