Rozwodnicy, którzy chcą być w Kościele

(fot. youtube.com)

Coraz częściej spotykam sytuację, w której ktoś chce ochrzcić dziecko, ale nie ma szans na znalezienie chrzestnego wśród swoich znajomych. Albo ktoś żyje w związku bez ślubu kościelnego, albo jest po rozwodzie i żyje w nowym związku.

Kiedyś miałem sytuację, gdy jedyną osobą, która nadawała się na chrzestnego, była babcia. Już to pokazuje, jak ważnym problemem jest kwestia osób rozwiedzionych i pragnących żyć w Kościele.

Spróbuję ten problem opisać:

1. Jesteśmy w trakcie rewolucji społecznej, a nie tylko obyczajowej. Przez wieki małżeństwo to była raczej instytucja życia społecznego. Choć do natury ślubu w Kościele od początku należała dobrowolna decyzja dwojga ludzi, to w praktyce nie oczekiwano, aby nowożeńcy byli w sobie zakochani. Mieli się pobrać i potem kochać. Kochać - raczej ogólną miłością, która polegała na spełnianiu obowiązków małżeńskich.

DEON.PL POLECA

2. Małżeństwo i rodzina - jako instytucje życia społecznego - wymuszały stabilizację. I to w dwóch wymiarach: materialnym - bo majątek przede wszystkim dziedziczono, na przykład pola czy dom, i po drugie: jeśli ktoś złamał reguły życia społecznego (rozwód), to nie mógł liczyć na pomoc rodziny czy też ogólną życzliwość społeczną. W praktyce bez zakorzenienia w życiu społecznym można było być jedynie banitą. To sprawiało, że nie było rozwodów. Choć oczywiście było dużo problemów w życiu małżeńskim. Ale o tym się nie mówiło.

3. Obecnie z łatwością można sobie poradzić w życiu. Można też migrować, zmieniać społeczności, w których ktoś ma ochotę się zakorzenić. Zmienił się też podstawowy postulat małżeński: teraz ludzie chcą być w małżeństwie "szczęśliwi". Specjalnie piszę to w cudzysłowie, bo pod tym kryje się wiele oczekiwań. W pierwszym z nich jest: chcę, aby było mi dobrze. Dzisiaj więzi (więzienie) społeczne są słabsze, a oczekiwania w stosunku do związku dużo większe. Więc i trwałość związków jest mniejsza.

4. Zmieniła się jeszcze jedna rzecz. Kluczowym warunkiem, koniecznym do budowania trwałego małżeństwa jest umiejętność pracy nad sobą. A w naszym kraju już tylko nieliczne rodziny uczą swoje dzieci pracy nad sobą. Podobnie jest w szkole, a nawet w Kościele. Jeśli ktoś mówi: taki jestem - to oznacza, że mu się uda albo nie uda.

Nie umie się dostosować do nowych wyzwań, nowych sytuacji. A życie małżeńskie to wieczne nowości: praca, dzieci, rodzina, choroby i wiele innych czynników sprawia, że wciąż jest inaczej, ale cały czas pod presją. Więc wielu parom się nie udaje.

5. Mamy więc sytuację, w której z różnych przyczyn małżeństwa się rozpadają. Do najczęstszych należą: brak umiejętności pracy nad sobą; niedostateczna praca nad związkiem i w efekcie małżeństwa oparte na projektowaniu; okoliczności, które zmieniają postawę i motywację jednego z małżonków.

To nie jest tak, że winę za rozpad małżeństwa ponosi tylko jedna strona. No dobra, stało się. I co dalej…

6. Istnieje coś takiego jak życie osobiste. Nosi ono w sobie dwa pytania: dla kogo jestem ważny i jaki jest sens mojego życia? Czy ktoś chce, czy nie, te dwa pytania nie pozwalają spać i wciąż wzbudzają niepokój. Pojawia się więc pytanie: co ze sobą zrobić? Czy pozostać po porażce małżeńskiej do końca życia z pustką i wyrwą w sercu, czy też spróbować jeszcze raz?

Przecież nawet jeśli ktoś popełnił błąd, może się potem nawrócić, zmienić. Czemu ten jeden błąd ma nieść za sobą aż tak duże konsekwencje. Samotność to nie jest stan obojętny, ale dotkliwy. I żadne pocieszenie tu nie pomoże.

7. Pojawia się więc pytanie: jakie wartości stoją za tym, aby pozostać w dotkliwej samotności? Wartości religijne? Ale czy na pewno Bogu "robi to różnicę"?

8. Pojawia się również drugie pytanie: co się stanie, jeśli w Kościele będziemy dawali śluby nie na całe życie? Takie obniżenie wymagań oznacza, że ludzie będą brali ślub jeszcze bardziej beztrosko lub też beztrosko kończyli małżeństwo przy byle problemie.

9. Choć najczęściej jako kluczowy problem podaje się odczucia ludzi po rozwodzie, którym brakuje Komunii i jej pragną, to wydaje mi się to jedynie objawem, a nie przyczyną. Zresztą, konsekwencją kierowania się w życiu uczuciami jest chaos.

10. Tak więc wydaje mi się, że Kościół jest obecnie na etapie, na którym musi jako instytucja te wszystkie kwestie przemyśleć. Nie jedną z nich, ale wszystkie: zmiany społeczne, brak pracy nad sobą, idę ślubu kościelnego i kwestię życia osobistego.

11. Niezależnie od tego, jaka padnie odpowiedź, trzeba to przemyśleć. Wydaje mi się, że właśnie o to chodzi Papieżowi Franciszkowi. Czasy się zmieniły i nawet jak komuś się nie chce, to i tak trzeba to przemyśleć.

Przeczytaj też: Być razem w Kościele (po "Amoris Laetitia"). Magazyn DEON.pl >>

Ks. Jacek WIOSNA Stryczek - twórca programów społecznych: Szlachetnej Paczki i Akademii Przyszłości, Prezes Stowarzyszenia WIOSNA, publicysta biznesowy, autor książki "Pieniądze w świetle Ewangelii". PR-owiec i happener, wieloletni duszpasterz akademicki

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Rozwodnicy, którzy chcą być w Kościele
Komentarze (22)
AK
Anna K
6 maja 2018, 22:12
W czasach Jezusa sytuacja w społeczeństwie nie była lepsza niż teraz. Apostołowie szli nauczać np do Rzymu - wystarczy poczytać dowolne książki historyczne, by zobaczyć upadek obyczajów, wszelkie możliwe dewiacje,  - a mimo to głosili przykazania i zdobywali wyznawców.  Myślę więc, ze dzisiaj nacisk równiez powinien być polożony na przestrzeganie przykazań, na "budowanie małżeństw", a nie rozmywanie nauki ze względu na trudności. Na zachodzie Europy kościoły wciąż pustoszeją pomimo ciągłego obniżania wymagań. Nie oceniam tu poszczególnych przypadków, mam na myśli ogólną tendencję w Kościele.
AK
Anna K
2 maja 2018, 22:19
6. Ogromne możliwości mają spowiednicy - zapytać o relacje małżenskie i dawać pokuty typu "porozmawiaj z żoną". I jeszcze kwestia "zadośćuczynienia Bogu i ludziom" po spowiedzi - mam wrażenie, że o tym się nie mówi, że to temat zapomniany. Gdyby po sytuacjach konfliktowych małżonkowie rzeczywiście się godzili, a nie pozostawiali spraw otwartych, rozwodów by nie było.
TB
Tru Badur
3 maja 2018, 12:13
Dla małżeństw polecam: rekolekcje "Czas na miłość" i "Weekend małżeński", organizuje franciszkanin br. Piotr Zajączkowski z Zakroczymia, poza tym "Komunia małżeństw" albo "Spotkania małżeńskie" - wklepać w google i dowiedzieć się, jeśli komuś zależy, to znajdzie, czego szuka. Z Bogiem!
P
Piotr
2 maja 2018, 22:14
W tekście księdza Jacka brakuje mi jednego - odniesienia do Ewangelii. W Ewangelii zawarte są jednoznaczne słowa Jezusa o małżeństwie. Pisał też w tym temacie św. Paweł. Od jakiegoś czasu mamy w naszym pięknym Kościele Katolickim dziwną sytuację. Wszyscy podkreślają wagę Biblii. Jednak, gdy dochodzi do dyskusji o małżeństwie i homoseksualizmie Pismo Święte jest przez coraz więcej ludzi odkładane na bok. Zamiast niego na stole kładzione są argumenty wzięcie z psychologii, sociologii, itp. Doskonale widać to w powyższym tekście. Taka schizofremia wyprowadzi wielu Katolików na manowce. Trzeba głosić pełną Ewangelię a nie jej okrojoną wersję dostosowaną do czyjegoś widzimi się!
AK
Anna K
2 maja 2018, 22:10
3. Może prowadzić co jakiś czas msze dla małżenstw, adoracje im dedykowane, z odpowiednimi rozważaniami - może one komuś pomogą w problemach. 4. Może spotkania - forma rekolekcji. Gdyby byli przygotowani prowadzący, mogliby prowadzić takie rekolekcje cyklicznie w parafiach. Jest "Domowy Kościół", ale tam trzeba się zapisać, podjąć zobowiązania - dla ludzi w kryzysie to zbyt dużo. Potrzebne są doraźne spotkania dla zainteresowanych, na które można przyjść "anonimowo". 5. Dostarczyć małże, filmństwom materiały - książki, filmy z naukami. One są dostępne, ale nie wszyscy o nich wiedzą. Warto je propagować.
AK
Anna K
2 maja 2018, 22:12
w pkt 5 oczywiście literówka - nie "dostarczyć małże", tylko dostarczyć małżeństwom filmy, materiały. 
AK
Anna K
2 maja 2018, 22:04
1. Myślę, że bardzo potrzebne jest dziś coś w rodzaju "duszpasterstwa małżeństw" (oprócz odpowiedniego przygotowania do tego sakramentu). Młodzi małżonkowie stają w obliczu problemów, w których nie znajdują już takiego wsparcia od starszego pokolenia jak dawniej. Wzorce w mediach są raczej negatywne, doradcy rozwoju odobistego najczęściej mówią "odrzuć toksyczną relację", więc gdzie maja szukać pomocy? Zaprowadzić mężczyznę na terapię małżenską graniczy chyba z cudem. Natomiast jakas forma pracy w kościołach mogłaby umocnić małżeństwa i zapobiegać rozwodom. 2. To nie muszą być "duże" rzeczy. Może powrót do nauki dla małżeństw na rekolekcjach, ale dwa razy w roku, może z możliwoćią rozmowy w grupach wiekowych nad jakimś tekstem, z szansą na pogadanie o swoich problemach.
2 maja 2018, 10:43
O ile na początku dokonał Ksiądz dość ciekawej analizy zmian społecznych, o tyle niepokojem napawa końcówka artykułu. Od katolickich księży wierni oczekują zdecydowanej obrony jedności i nierozerwalności małżeństwa. Taki bełkot wyrządzi raczej więcej szkody niż pożytku!
JK
Jacek K
5 maja 2018, 22:51
Napisałeś: "Od katolickich księży wierni oczekują zdecydowanej obrony jedności i nierozerwalności małżeństwa." Tylko jak bronić tego małżeństwa? Obawiam się, że jeżeli tysiąc razy każdy kasiądz ogłosi, że małżeństwo jest nierozerwalne, że co Bóg złączył człowiek nie może rozdzielić, że na rozwodników czeka piekło itp. - to na pewno nie będzie broniło jedności i nierozerwalności małżeństwa. Tej drogi nie ma...
1 maja 2018, 21:06
PS. W nawiasie brak słów: "raczej by to posłało na deski, niż pomogło".
1 maja 2018, 21:03
Nie sądzę, żeby tu chodziło o zmiany tego co niezmienne. A że wiele jest do przemyślenia.. Popatrzmy na kwestie dojrzałości  a właściwie jej braku, o osób zawierających związki małżeńskie. I teraz  nie chodzi o to, żeby "ułatwiać"  klajstrować itd., ale o to, jak na to wyzwanie odpowiedzieć. Inne pytanie  jak dzisiaj mówić o niesieniu krzyża, o ascezie? Wiem, że istnieje bardzo bagata literatura, ale wciąż jest potrzeba tłumaczenia na język "dzisiejszy"  Nie tylko to: można proponować nowe rodzaje ascezy, oparte nie na "ujarzmianiu" rozbuchanej natury człowieka (a takich nerwicowców i neurotyków jakimi jesteśmy  w ogromnej części)  lecz również ascezę ograniczenia  deprywacji: mniej hałasu, mniej pośpiechu itd. Dziękuję za tekst, który wraz z komentarzami jest krokiem ku rozwiązywaniu trudności  
DP
Danuta Pawłowska
1 maja 2018, 13:02
Strach czytać rozważania takich kapłanów nie głoszących Prawd Ewangelii Pana Jezusa!
1 maja 2018, 12:05
1. Milość to "trwała postawa czynienia dobra drugiej osobie" 2. Małżeństwo ważnie zwarte to decyzja nie odwołalna 3. Nawet gdy stwierdzimy po fakcie że może to jednak nie to, należy w tej decyzji wytrwać.
JK
Jacek K
5 maja 2018, 22:54
Nie za bardzo rozumiem, co z tego co napisałeś wynika? Jak to co napisałeś chcesz wytłumaczyć współczesnemu człowiekowi? Ciekawy jestem czy jesteś w związku małżeńskim, czy fantazjujesz...
Zbigniew Ściubak
1 maja 2018, 11:10
3. Praca nad sobą jako źródło trwałości małżeństwa to może być bardzo pobożny nonsens. Bowiem wówczas, gdy małżeństwa były trwałe, ich trwałość wynikała z innych przyczyn. Brak tych przyczyn, to brak trwałości. To jest naturalne. Zaś "praca nad sobą" to praca przeciw sobie w warunkach przeciwnych podejmowanej pracy. Nie można mieć ciastka i go zjeść. Nie można mieć trwałej struktury społecznej bez jasnej w niej hierarchii. Tak się nie da, niezależnie od ilości postulatów o konieczności "pracy nad sobą". To proste prawdy, na które szeroko zamyka oczy większość. 4. To, do czego prowadzi rozumowanie księdza to - ZMIANA. Tymczasem jesteśmy przez was nauczeni, że nauka KK jest niezmienna. Co więcej, znajdziemy słowa w NT przeciwne takim zmianom. I co ksiądz na to? -------------------------------------------------- A to mój tekst: "<a href="http://camino.zbyszeks.pl/2018/05/01/czy-religia-jest-dla-ludzi-nieszczesliwych/">Czy religia jest dla ludzi nieszczęśliwych</a>". Hasło "camino".
Zbigniew Ściubak
1 maja 2018, 11:09
Drogi księże Jacku! 1. Bardzo dobry tekst, ale odważny, więc może się spotkać z krytyką. 2. Oprócz celnie wskazanych przyczyn osłabienia trwałości małżeństwa, pominął ksiądz (wszyscy księża to robią) usunięcie z instytucji małżeństwa hierarchii naturalnej lub dekretowanej. Hierarchia naturalna to taka, która powstaje samoistnie, wskutek stosowania siły. Ponieważ ta (siła) w pierwszym rzędzie była fizyczna, to mężczyzna ustalał hierachię przy jej pomocy i wszystko było jasne. Ta dekretowana, to m.in. listy św. Pawła apostoła oraz tekst przysięgi małżeńskiej KK, sprzed 1920 roku, którą KK zmienił usuwając przyrzeczenie posłuszeństwa ze strony żony. Tego słonia w składzie porcelany nikt nie chce dostrzec, musi z nim być związane jakieś tabu, a przecież wystarczy znieść hierarchię w instytucji Kościoła Katolickiego, zrównać księży z biskupami, by w "miłości i dialogu odnajdywali wspólną drogę", wprowadzić realne w nim równouprawnienie kobiet i... szybko zobaczymy jak to będzie z trwałością instytucji KK :)
AK
Anna K
2 maja 2018, 21:55
Jak może pan w ogóle pisać o sile fizycznej mężczyzny i podporzadkowaniu przez nią kobiety jako źródle trwałości małżeństwa? To dla mnie nie do przyjęcia. W dawnych małżeństwach mężczyzna decydowal, bo on był żywicielem rodziny, bez niego żona by nie przetrwała. Gdyby jednak wymuszał posłuszeństwo siłą - to łamałby przykazania, byłby okrutnikiem i grzesznikiem. Przykro czytać takie stwierdzenia, bo do nich odnoszą się potem feministki, zarzucając ludziom Kościoła tolerowanie przemocy w rodzinie.
AK
Anna K
1 maja 2018, 00:39
Bardzo dobra analiza. Tylko wniosków przydałoby się więcej. Więc może księża na kazaniach poruszą problem pracy nad sobą? Relacji małżeńskich? Konkretnych działań? Wychowania dzieci? Może zamiast mówić ogólniki, z których nic nie wynika (przykro mi, ale tak czasami jest na kazaniach,) lepiej to przełożyć na konkrety? Tylko, że do tego księża muszą być przygotowani - a nie wiem, jak to wygląda w seminariach. Myślę, że dobrze by klerykom zrobiły obowiazkowe praktyki np w domu dziecka, w poradni małżenskiej i innych tego typu instytucjach prowadzonych przez Kościół, gdzie widać ludzkie problemy. Oazy oczywiście też, jako sposób pracy z ludźmi, ale tam jednak są już osoby jakoś uformowane. 
KJ
k jar
30 kwietnia 2018, 16:16
4. Problemem dla Kościoła dziś są pokolenia Y i Z,które wchodzą obecnie w stan małżeński. Pokolenie Y realizuje liberalizm wartości i konserwatyzm postaw, zaś pokolenie Z jest całkowicie liberalne w obszarze wartości i postaw. Pokolenie Y uprawia monogamię seryjną - działają od rozwodu do rozwodu, mają kilka małżeństw,są wierni małżonkom do czasu aż stwierdzą,że wierni nie chcą im już być,że się znudzili,zmęczyli,że chcą innych ludzi na swej drodze życia. Jeśli są katolikami wpadają w liczne separacje, wielokrotne unieważnienia małżeństw,bo rzeczywiście trudno im rozeznać powołanie tak są skupieni na sobie i swoim potrzebach. Pokolenie Z odrzuca małżeństwo jako instytucję, preferują wolne związki,niezobowiązujące relacje parterskie, małodzietność lub bezdzietność. Ślub kościelny jest zwykle wymuszony przez rodzinę lub otoczenie społeczne (szef nalega,że podwyżki nie da jak się nie ożenię) - mówimy o fasadowym małzeństwie,które trwa aż się go nie unieważni zgodnie zresztą z prawdą obiektywną o nim. Pokolenie Z prowadzi wielopoziomowe życie,np. fasadowe małżeństwo kościelne, związek partnerski obok niego i dodatkowy luźny,zmienny układ seksualny.Ponadto nad tą konstrukcją są jeszcze liczne związki przyjacielskie, wirtualne znajomości i tzw. styczki,czyli emocjonalne więzi dla ochrony jakiejś wartości,którą aktualnie wyznajemy. Kiedy wejdzie za około 12-15 lat pokolenie Alpha w okres matrymonialny to można będzie zapomnieć o sakramentalnym małżeństwie w formie jaką znamy. To będzie archaizm. Jeśli chcemy zachować ideę małżeństwa prokreacyjno-integracyjnego zgodnie z katolickim personalizmem winno się przestać udzielać sakramentu małżeństwa wszystkim proszącym o niego i odwlekać raczej aż do późnej dorosłości jego zawarcie licząc się z tym,że ludzie będą tworzyć związki formalne poza Kościołem
KJ
k jar
30 kwietnia 2018, 16:01
1. Przed soborem w niektórych parafiach, na Podhalu stała praktyka, były listy "kumów".Nie każdy brat swat mógł być chrzestnym, tylko ten z listy u proboszcza i wybierało się "po sercu,nie po kieszeni".Dziś chrzestny to na ogół ktoś majętny,który zapewni chrześniakowi dobry prezent na I Komunię i ślub. Nie rozlicza się też dziś w ogóle chrzestnych z ich obowiązków moralnych i religijnych wobec chrześniaków. Moja chrzestna matka wciąż ma wiele do powiedzenia w moim życiu,choć dawno skończyłam 18 lat i zawsze interweniuje w sprawach moich wyborów,bo to jej obowiązek.To nie podlega w ogóle jakiejś dyskusji u nas w rodzinie. To tradycja na Podhalu. 2. Istotę małżeństwa zreformował Kościół na Soborze. Podstawowe zadanie małżonków: zrodzić i wychować dzieci zostało poszerzone o funkcję integracyjną: zespolić się w obopójnej miłości zgodnie z rozeznanym powołaniem od Boga. 3. Nie istnieje w Kościele pojęcie porażki małżeńskiej, bo nawet jeśli ktoś odchodzi,porzuca drugą stronę (powody nieistotne, moze być nawet zmęczenie drugą osobą), to nic się nie zmienia -powołanie małżonkom daje Bóg (co Bóg złączył,człowiek niech nie rozdziela) do realizacji, jak któraś strona zdezerteruje, to i tak realizuje powołanie druga strona,choć jej moze być obiektywnie w pojedynkę trudno. Potrzeby seksualne i emocjonalne nie mają tu żadnego znaczenia- są, ale nie mają wpływu na istotę zadaniową małżeństwa sakramentalnego.Wiązanie się z drugą osobą to branie na siebie ciężaru dodatkowego,bo z poprzedniego i tak będziemy sądzeni.Mija się to z celem,no chyba,że ktoś chce być koniecznie cierpiętnikiem.
TB
Tru Badur
30 kwietnia 2018, 14:41
Łk. 9, 23-25. ​J.15, 20'Wszystko już zostało przemyślane, powiedziane. I zapisane "dla potomności". 
Baruch Marzel
30 kwietnia 2018, 11:41
Ojcze Jacku. Jak jest to każdy widzi dzięki za podsumowanie. A jeśli chodzi o rozwiązanie problemu to przypomina mi się jak promotor mojej pracy doktorskiej często upominał nas młodych doktorantów mówiąc "więcej czytać mniej pisać i myśleć". Przecież kosciół nie raz stał już w podobnej sytuacji.  Kościół od 2 tyś lat zmaga się z tymi samymi słabościami ludzkimi. Trzeba zrobić przegląd dokumentów, nauczania papieży, przegrzebać pisam świętych,  sprawdzić co pomagało i dostosować do naszych porzeb. Koła na nowo odkrywać nie trzeba.