Ryzykowna ustawa o In vitro
Rozumiem, że intencją autorów projektu ustawy jest ukrócenie dotychczasowej dowolności i braku jakiejkolwiek kontroli nad stosowaniem "in vitro" przez kliniki w naszym kraju. Niemniej dylemat moralny pozostaje.
Rządowe Centrum Legislacji ukończyło prace nad nowym projektem ustawy o leczeniu niepłodności. Dzisiaj będzie on rozpatrywany przez Komitet Rady Ministrów. Przed wyborami do parlamentu będzie poddany głosowaniu w Sejmie. Jednakże celem przewidywanej ustawy nie jest bynajmniej zakaz stosowania zapłodnienia pozaustrojowego, lecz prawne uregulowanie "in vitro", wprowadzenie nadzoru i warunków stosowalności tej metody. Jest to kolejna wersja ustawy po odrzuconej dwa lata temu propozycji Jarosława Gowina.
Przypomnijmy, że projekt Gowina zawężał stosowanie metody "in vitro" tylko do małżeństw. Nie wolno było niszczyć i zamrażać ludzkich zarodków ani klonować ludzi. Planowano wprowadzić zakaz korzystania z gamet osób zmarłych. Można było stworzyć najwyżej dwa embriony, a górny wiek kobiety, która chciałaby się poddać sztucznemu zapłodnieniu wynosił 40 lat. W preambule była mowa o "przyrodzonej, niezbywalnej i nienaruszalnej godności człowieka", a zapłodnienie pozaustrojowe rozpatrywane było tylko jako "procedura medycznie wspomaganej prokreacji".
W najnowszej wersji proponowanej ustawy te obostrzenia zostały znacznie rozluźnione. Z procedury "in vitro" mogą korzystać nie tylko małżeństwa, lecz także osoby pozostające "we wspólnym pożyciu potwierdzonym zgodnym oświadczeniem dawcy i biorczyni" . Wprowadza się wobec tego pojęcie "dawstwa partnerskiego" i "dawstwa zarodków". To drugie zarezerwowane jest dla "anonimowej biorczyni", co w efekcie może doprowadzić do tego, że kobiety będą wszczepiać sobie zarodki ludzkie jako samotne matki. W przeciwieństwie do propozycji Gowina, projekt Arłukowicza mówi tylko o "zarodku" i "embrionie ludzkim". We wstępie nie znajdziemy ani słowa, które wskazywałoby na ludzki zarodek. Można odnieść wrażenie, że chodzi po prostu o zbiór komórek pobierany z ciała człowieka. Sama metoda "in vitro", oprócz "metody wspomagania prokreacji" nazwana jest również "leczeniem niepłodności", chociaż tej choroby nie leczy.
To nie wszystkie zmiany na gorsze. Liczba zarodków koniecznych do przeprowadzenia zapłodnienia pozaustrojowego została zwiększona do sześciu, ale gdy kobieta ma więcej niż 35 lat, cierpi na inną chorobę wpływającą na niepłodność lub zapłodnienie dwukrotnie okazało się niepomyślne, wtedy można stworzyć większą ilość zarodków. Projekt umożliwia również diagnostykę genetyczną, która "pozwala uniknąć ciężkiej, nieuleczalnej choroby dziedzicznej". W ramach dawstwa partnerskiego można przenieść zarodek do organizmu kobiety po śmierci dawcy.
Na początku czytamy, że ustawa określa "sposoby leczenia niepłodności, w tym zasady stosowania medycznie wspomaganej prokreacji". Jednak na próżno szukać tam szczegółowego określenia, na czym mają polegać sposoby leczenia niepłodności inne niż zapłodnienie pozaustrojowe, poza ich wyliczeniem w art. 5. Jest to kolejna wielka słabość tego projektu, ponieważ wiemy dzisiaj, że wzrastająca niepłodność wśród ludzi ma różne przyczyny, chociażby takie jak szybkie tempo życia, stres, inne choroby organiczne. Pominięcie tego szerszego kontekstu otwiera możliwość drogi na skróty. Uderza się wtedy nie w przyczyny, lecz tylko leczy skutki.
Ustawa nie jest oczywiście całkowicie nieetyczna. Generalnie zakazuje niszczenia zarodków, które są zdolne do prawidłowego rozwoju, nie pozwala na handel embrionami, tworzenie chimer i hybryd, wprowadza konieczność ewidencjonowania całej procedury, nakazuje skrupulatny rejestr zarodków i komórek rozrodczych, próbuje zapobiec niebezpieczeństwu kazirodztwa, zakazuje wcześniejszego wyboru płci, wprowadza kary za przestępstwa łamiące prawo w tej dziedzinie itd.
Z katolickiego punktu widzenia procedura "in vitro" jest niedopuszczalna, bez względu na to, jak jest motywowana. Najlepiej byłoby, gdyby była ona zakazana. Jednak w rzeczywistości nie wszyscy ludzie, także wierzący, zgadzają się na takie rozwiązanie. I tutaj tkwi problem. Rozumiem, że intencją autorów projektu jest ukrócenie dotychczasowej dowolności i braku jakiejkolwiek kontroli nad stosowaniem "in vitro" przez kliniki w naszym kraju, co jest również skrzętnie i brutalnie wykorzystywane przez obcokrajowców. Polska jest jedynym krajem w Unii Europejskiej, który nie ma jeszcze żadnej ustawy dotyczącej "in vitro". Jeśli teraz można praktycznie robić wszystko, łącznie z handlem embrionami i ich niszczeniem, to jakiekolwiek obostrzenie tego procederu jest postępem.
Niemniej dylemat moralny pozostaje. To jasne, że nie można oczekiwać, by prawo stanowione przez państwo było we wszystkim tożsame z prawem Ewangelii. Żyjemy w świecie, który nie jest królestwem Bożym. Jan Paweł II pisał w encyklice "Evangelium vitae": "nie ulega wątpliwości, że zadanie prawa cywilnego jest inne niż prawa moralnego, a zakres jego oddziaływania węższy" (EV, 71). Czy jednak takie kompromisowe rozwiązanie, które przedstawia obecny projekt, jest do przyjęcia przez katolików, a zwłaszcza przez katolickich ustawodawców?
Encyklika "Evangelium vitae" dopuszcza pewien znamienny wyjątek od reguły a propos aborcji. Jeśli w kraju, w którym dotąd stosowano liberalną ustawę zezwalającą na przerywanie ciąży w każdym przypadku, pojawi się możliwość wprowadzenia ograniczeń, to katolicki parlamentarzysta, który z zasady jest przeciwny aborcji, może głosować za ustawą, która wprawdzie nie zakazuje całkowicie aborcji, ale w jakimś zakresie ją utrudnia. Jan Paweł II pisze: "Jeśli nie byłoby możliwe odrzucenie lub całkowite zniesienie ustawy o przerywaniu ciąży, parlamentarzysta, którego osobisty absolutny sprzeciw wobec przerywania ciąży byłby jasny i znany wszystkim, postąpiłby słusznie, udzielając swego poparcia propozycjom, których celem jest ograniczenie szkodliwości takiej ustawy i zmierzających w ten sposób do zmniejszenia jej negatywnych skutków na płaszczyźnie kultury i moralności publicznej. Tak postępując bowiem, nie współdziała się w sposób niedozwolony w uchwalaniu niesprawiedliwego prawa, ale raczej podejmuje się słuszną i godziwą próbę ograniczenia jego szkodliwych aspektów" (EV, 73).
Czy tę zasadę można zastosować do proponowanej ustawy o "in vitro"? Pytanie trudne, bo do tej pory nie mamy w Polsce żadnej ustawy regulującej tę procedurę. Obecny projekt nie jest więc przejściem od liberalnej ustawy do bardziej restrykcyjnej, chociaż wciąż zezwalającej na stosowanie "in vitro". Z drugiej strony, projekt chce wprowadzić regulacje prawne, które zapobiegają zupełnej dowolności, ale generalnie czynią metodę "in vitro" dostępną dla wszystkich. Jedynym ograniczeniem jest to, że trzeba przejść przez gąszcz formalnych wymogów i wyczerpać wszystkie inne sposoby leczenia niepłodności przez okres jednego roku. Jest to oczywiście lepsze niż nic. Ale jeśli ta ustawa wejdzie w życie, nie mamy żadnej gwarancji, że kiedyś zostanie zaostrzona. Zazwyczaj tendencja jest odwrotna - w kierunku liberalizacji. W świetle nauczania Kościoła wciąż pozostaje ona niezadowalającym i smutnym kompromisem moralnym, ale czy istnieje realna możliwość całkowitego zakazu "in vitro" w obecnej sytuacji społecznej i kulturowej w Polsce?
Myślę, że propozycja Jarosława Gowina była zdecydowanie lepszym rozwiązaniem, choć nie idealnym. Szkoda, że została zaprzepaszczona, bo nie jestem pewien, czy będzie możliwe stworzenie czegoś podobnego.
Skomentuj artykuł