Sojusz tronu i ołtarza. Czy to dzisiaj możliwe?
Bardzo często rozdział Kościoła od państwa rozumie się opacznie jako brak wpływu jednego na drugie. W efekcie Kościół widziany jest jako "państwo w państwie". Tymczasem sam rozdział jest czymś istotnym i wartym poparcia, nie może on jednak oznaczać zerwania wzajemnych relacji.
Historia Kościoła zna wiele narzędzi przez jakie staraliśmy się ewangelizować świat. Byli więc Apostołowie przepowiadający na placach, były wspólnoty czerpiące siły do codzienne życia ze wspólnej modlitwy, byli chrześcijanie, którzy ratowali chore dzieci, które niezadowoleni rzymscy rodzice zrzucali ze skarby niedaleko Rzymu. Były jednak i takie narzędzia ewangelizacji, o których już wiemy, że nie odpowiadają wymogom dzisiejszego świata. Jednym z nich, jest zespolenie państwa i religii. I chociaż może brzmieć to abstrakcyjnie, to jednak w historii miało ono ogromne znaczenie. Chodzi bowiem o coś głębszego niż o przysłowiowy sojusz tronu i ołtarza. Ten jest bowiem czymś bardzo pozytywnym, jeżeli obie organizacje starają się oddziaływać pozytywnie na społeczeństwo. Czymś, czego powinniśmy unikać, to wymóg, aby elementem wymaganym od jakiegokolwiek społeczeństwa było należenie do określonej grupy religijnej. Taka postawa neguje jedno z podstawowych praw człowieka jakim jest wolność religijna.
Rozdzielamy więc państwo od Kościoła. Problem jednak w tym, że czasem to rozdzielenie ma wymiar wykluczający. Jest to postawa, którą nieraz słychać w debacie publicznej, kiedy np. jakiemuś ekspertowi odmawia się wiarygodności, bo kiedyś prowadził jakiś merytoryczny kurs dla zgromadzenia zakonnego. Innymi słowy, wiarygodne staje się nie to, co niezależne od Kościoła, ale to co od niego odseparowane. I tak więc rozdzielenie, które ma gwarantować wolność, staje się elementem wykluczającym.
To wykluczenie działa czasem w obie strony. Z jednej, ludzie są stygmatyzowani za ich związki z organizacjami Kościelnymi, z drugiej jednak zaczyna się zakazywać wierzącym jakichkolwiek wypowiedzi związanych z życiem politycznym. Stawianie przez wierzących polityki i Kościoła, po przeciwnych stronach barykady jest wynaturzeniem dobrej i pochwalanej szczególnie przez ostatnich papieży idei wolności sumienia.
Niedawno poprosiłem kilku moich włoskich znajomych, aby opowiedzieli przed kamerą swoje refleksje dotyczące Kościoła. Jeden z nich pozwiedzał, że to co go denerwuje to, że księża coraz mniej angażują się w życie społeczne Kościoła. Mam wrażenie, że wśród księży ci, którzy mieliby coś sensownego do powiedzenia i zdziałania w polityce, są często za cicho, a dużo bardziej słychać tych, którym tylko wydaje się, że mają coś do powiedzenia, co często prowadzi do "wydarzeń medialnych", które skutkują krytyką całego Kościoła. W efekcie jedni są coraz bardziej spacyfikowani, a drudzy poczuwają się niejako do obrony swojego osobistego zdania, które zdaje się mieć wartość absolutną.
Nie chodzi oczywiście o to, żeby podczas liturgii nakłaniać kogokolwiek do głosowania na jakąś partię, albo piętnować inną. Jednak przepowiadanie Chrystusa i Jego Ewangelii nie może być czymś, co nie dotyka naszej codzienności, w której jedną z ważniejszych tonacji gra właśnie polityka.
Z jednej strony mamy więc postawę otwartości, aby Słowo Boże dawało nowe życie naszej działalności, bardziej nawet przez pokazywanie perspektyw niż przez ocenę moralną dotychczasowych poczynań. W praktyce można sobie wyobrazić homilię, która będzie wzywała np. do pojednania pomiędzy zwaśnionymi nacjami, czy też do pomocy obecnym na granicach naszego myślenia. Życie Kościoła to Eucharystia, nie tylko jako celebracja liturgiczna, ale i przedłużenie obecności sakramentalnej w codzienności. Dlatego nie mniej ważne jest zaangażowanie społeczne Kościoła w polach w których ludzie doświadczają najbardziej swojej biedy. Odważna homilia musi być kontynuowana przez nie mniej odważne możliwości działania.
Dlatego zaangażowanie Kościoła w politykę to nie tylko księża. Jak mówił kiedyś papież Franciszek, polityka wydaje się być czymś brudnym właśnie dlatego, że nie ma tam odpowiednio dużo ludzi wierzących! To właśnie z naszej wiary wynika wprost zaproszenie do zaangażowania politycznego! Bo to czego potrzebujemy, to właśnie głębokiego zaangażowania wierzących katolików w politykę, oczywiście na najwyższym poziomie merytorycznym.
Skomentuj artykuł