Swędzące uszy

(fot. flash.pro/flickr.com/CC)

Jeden z moich znajomych (realny, nie tylko fejsbukowy), przyznał się na wspomnianym portalu społecznościowym, że popełnił błąd. Błąd polegał na tym, że napisał poważny tekst na poważny temat. "Trzeba było napisać "Kilka tez o... Ice Bucket Challeng" albo "...o pewnym księdzu i arcybiskupie" albo "o prezydenturze Tuska", a może nawet "... nagich zdjęciach wykradzionych z Chmury". Nie wpisałem się w zainteresowania. Znamienne" - skonkludował.

Na biadanie nad degrengoladą mediów i powolnym umieraniem dziennikarstwa, rozumianego jako opisywanie i objaśnianie świata, zużyto już tony farby drukarskiej i miliardy bajtów. "Materiał musi żreć, bo inaczej ludzie nie będą klikać" - tłumaczą obniżanie poziomu redaktorzy internetowych portali. Telewizyjny wydawca zrobił mi kiedyś darmowy wykład na temat doboru gości zapraszanych do studia i podejmowanych w programach tematów. "Ludzi nie interesuje, jak jest naprawdę. Oni chcą usłyszeć potwierdzenie własnej wizji świata albo dokładne jej zaprzeczenie, aby mogli od razu mieć wroga, którego będą nienawidzić i którego będą mogli mieszać z błotem siedząc przed ekranem. Obiektywni komentatorzy, którzy spokojnie wyjaśniają mechanizmy skomplikowanej rzeczywistości, dzisiejszego odbiorcy nie przyciągają. Teraz trzeba ideologów, fanatyków, którzy emocjonalnie pokazują, że gotowi są bronić swojej prawdy bez żadnych zahamowań, bez względu na poglądy innych, a przede wszystkim bez względu na fakty" -  objaśnił, gestykulując zamaszyście.

Redaktor jednego z pism, walczących z powodzeniem o byt na rynku, dał mi szereg instrukcji, jak należy w obecnych czasach pisać teksty, a zwłaszcza, jakie tematy poruszać i w jakiej tonacji, aby trafiać systematycznie na łamy. "Trzeba szybko reagować na zapotrzebowanie. Tu działa stara, sprawdzona zasada: klient nasz pan" - powiedział i dodał motywująco: "Niektórzy, także katoliccy, publicyści mają to świetnie opanowane. To nie jest takie trudne, tylko trzeba się przełamać i nie międlić tekstów tygodniami w głowach, zanim się je napisze. Trzeba pisać szybko i wyraziście, tak, jak chcą czytelnicy. Oni nie mają czasu na śledzenie długich wywodów, a tematy stygną błyskawicznie i są spychane przez następne gorące newsy".

Gdy z melancholią relacjonowałem powyższe kwestie w pewnym gronie, ktoś parsknął śmiechem i zarzucił mi, że się zgrywam, bo przecież reprezentuję środowisko, które świetnie wie, jak to działa. "Kto jak kto, ale księża znakomicie wyczuwają koniunkturę i potrafią błyskawicznie dostosować ofertę do potrzeb odbiorcy" - powiedział z mieszaniną podziwu i złośliwości. Po czym, jako prowadzący dość wędrowny tryb życia, ale jednak systematycznie (nie tylko w niedzielę) praktykujący katolik, przedstawił przykłady zebrane w ostatnich miesiącach, podając nie tylko nazwy miejscowości, ale w niektórych przypadkach nawet nazwiska duchownych. Robił też zestawienia tematów poruszonych w czytaniach mszalnych i tych podjętych przez kaznodziejów. Mówiąc, raz po raz spoglądał na ekran smartfona, co zwróciło nie tylko moją uwagę. "Ty to zapisujesz?" - zainteresował się jeden z uczestników rozmowy. "Tak, robię dokumentację" - przyznał bez zażenowania i wytłumaczył: "Zacząłem jakieś dwa lata temu. Pamiętam, że to było w czerwcu. Byłem na Mszy świętej i akurat czytany był fragment z Drugiego Listu św. Pawła do Tymoteusza, gdzie jest mowa o odrzucaniu zdrowej nauki, swędzących uszach i szukaniu sobie nauczycieli, którzy będą mówili według zapotrzebowania słuchaczy. Ewangelia była o wdowim groszu. A wiecie o czym było krótkie kazanie? O tym, że miejscowy samorząd nie chce wesprzeć remontu kościoła, tylko przeznacza gminne pieniądze na jakieś skwery. Wszyscy słuchali i kiwali głowami. Wtedy zacząłem spisywać takie przypadki. No i przydało się" - zakończył opowieść z uśmiechem zadowolenia.

W miniona niedzielę biskup Rzymu Franciszek mówił o chrześcijanach, którzy są jak rozcieńczone wino. O tym, że choć słuszne jest byśmy, jako chrześcijanie, żyli w świecie, "w pełni włączeni w rzeczywistość społeczną i kulturową naszych czasów" to jednak istnieje ryzyko, że przez to staniemy się "światowi". Dwa dni później w Domu św. Marty przypominał w podobnym kontekście: "Nie mamy mieć ducha świata, tego sposobu myślenia, sposobu oceniania".

Jest silne parcie, aby także Kościół dostosowywał swoją "ofertę" do potrzeb "klientów". Nic dziwnego. Takie mamy czasy. Jednak jeśli ludzie Kościoła ulegają temu naciskowi, jeśli to robią, w kazaniach, katechezie, w mediach, całej wspólnocie grozi utrata tożsamości.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Swędzące uszy
Komentarze (4)
P
pawq
3 września 2014, 15:10
Liczba komentarzy pod tekstem  potwierdza tezę autora :D
4 września 2014, 09:38
Zgadza się. Nie zawsze każdy tekst wygeneruje dużo komentarzy. Jak nikt nie ma nic do dodania, albo nie ma argumentów za, czy przeciw, czy inny brak słów komentarza. Warto popatrzeć wówczas na liczbę ocen i ich średnią (jak nikt nie manipulował). Tu 2 komentarze (mojego nie licz, bo jest tylko jednorazowo na uspokojenie tych, którzy być może martwią się o małą ilość komentarzy pod swoimi tekstami). Lecz wiele razy więcej ocen - teraz około 30 - czyli przeczytało prawdopodobnie jeszcze dużo więcej osób, bo nie każdy stawia oceny. Z ładną średnią, jak ktoś nie zepsuje, idealna piątka. Znaczy – bardzo dobry tekst ks. Artura Stopki:) Zresztą nie pierwszy.
P
pawq
4 września 2014, 10:03
To prawda - wczesniej czytałem na deonie sporo 'kontorwersyjnych' artykułów, które zamiast ubogacać czytających, ktytykowały konkretne osoby lub formy duchowości. Niedawno trafiłem inny naprawdę dobry tekst ks. Artura i mam nadzieję, że ksiądz utrzyma wysoki poziom swoich prac :)
GN
g nG
3 września 2014, 11:58
Wy jesteście solą świata? Albo rozpuścimy się w tej zupie albo nie będzie miała ani smaku ani trwałości.