Światowa Droga Krzyżowa

(fot. PAP / Leszek Szymański)

Papież w ogóle podczas tej pielgrzymki pozwala przemawiać bólowi. Nie idzie na łatwiznę popularnych zachowań. Lecz swoimi gestami, swoją twarzą (a także słowami) absolutnie nie ucieka od bólu, ale wręcz go szuka.

Połączenie stacji Drogi Krzyżowej z uczynkami miłosierdzia co do ciała i co do duszy, to ciekawy zabieg. Bardzo pasuje do Roku Miłosierdzia i do hasła ŚDM2016. Błonia Krakowskie pokazały ten związek i chwała za to pomysłodawcom i wykonawcom.

Ale znowu okazało się, że papież przekracza nasze trochę zaściankowe perspektywy. Myśmy to wszystko zilustrowali przykładami (upraszczając) "domów opieki społecznej" prowadzonych przez instytucje kościelne. Nie mam zamiaru umniejszać ich roli. Lecz perspektywa takiego wydarzenia jak ŚDM każe szukać dalej, konkretniej, bliżej wyzwań każdego człowieka.

DEON.PL POLECA

Niektórzy chcieliby wołanie papieskie zredukować tylko do troski o bezdomnych z ulicy. Dla nich "granice", to tylko ludzie potrzebujący strawy i dachu nad głową, którymi zajmują się odpowiednie instytucje. Zwykli śmiertelnicy mogą je tylko wspierać finansowo (by sumienie ułagodzić).

Tymczasem Franciszek, jak dobry pedagog, pokazuje młodym "prawdziwszą" perspektywę. Mówi, że po pogrzebie Jezusa wielu (uczniowie) poszli do miasta lub na wieś, by zapomnieć o tym bolesnym wydarzeniu. I prosi, by w chwili milczenia, w ciszy zastanowić się jak my chcemy wrócić (teraz po Drodze Krzyżowej) do miejsc naszego zamieszkania, obozowania, do naszych namiotów.

I co bardzo ciekawe, nie mówi, że w tej ciszy patrzy na nas Bóg, ale, że patrzy świat. To świat patrzy na nasz ból. W tym kontekście przywołał uciekających przed wojną Syryjczyków i innych ludzi cierpiących bywa, że daleko, a jednak bliskich nam ze swoimi problemami.

Świat patrzy na nasz ból. Na ból, któremu pozwoliliśmy się dotknąć podczas tego nabożeństwa na błoniach, nie dlatego, że jesteśmy sadomasochistami, ale dlatego, że on otwiera serca na miłosierdzie.

Papież w ogóle podczas tej pielgrzymki pozwala przemawiać bólowi. Nie idzie na łatwiznę popularnych zachowań. Lecz swoimi gestami, swoją twarzą (a także słowami) absolutnie nie ucieka od bólu, ale wręcz go szuka. Nie ucieka, ale siada na placu apelowym w Auschwitz i kontempluje, daje sobie czas na to, by ten ból go przeniknął, by do niego przemówił. I gdy na to patrzymy, to też do nas przemawia. Franciszek nawet w oknie papieskim nie ucieka od bólu.

Po co to robi? Bo to nie mają być tanie nabożeństwa, pompa i okazja do wymiany oficjalnych pozdrowień. Spotkania z Franciszkiem to wielka okazja, by w końcu coś do mnie dotarło.

To ja mam być miłosierny. Kształt miłosierdzia musi wynikać z mojego życia, z moich talentów, zdolności, umiejętności, wykształcenia, pracy, perspektyw, różnych sytuacji... Miłosierdzie to nie jest tylko kult, nabożeństwo, modlitwa. One mają pomagać miłosierdziu, a nie je zastępować.

Franciszek wzywa młodych do myślenia globalnego. Mówi do młodych, do ludzi, którzy się rozwijają, kształcą. Chce by poszerzyli swoje perspektywy, by się nie bali "wypłynąć na głębię". On wie, że hojność (do której parę razy zachęcił podczas przemówienia) rodzi się z serca otwartego przez ból. Wychodzimy ze swojego grajdołka, bo coś boli. Stajemy się naprawdę wielcy, bo coś boli.

Przychodzi i na myśl Czarniecki i jego maksyma: "Ja nie z soli ani z roli, jeno z tego, co mnie boli". Człowiek staje się wielki, nie wtedy, gdy zabiega jeno o bogactwa, ale gdy ból, współczucie, odczuwanie braku, niesprawiedliwości wraz z innymi ludźmi, z siostrami i braćmi wzywa do prawdziwego szlachectwa, do zaangażowania i poświęcenia. Takie były ideały rycerskie.

Piszę to obserwując poświęcenie harcerzy. Przy ciągłych brakach kadrowych, gdy patrole medyczne i porządkowe są pilnie wzywane, gdy służba każe zapominać o zmęczeniu, o niedostatecznym transporcie i innych "udrękach", gdy po prostu trzeba się poświęcać, by być gotowym do pomocy, to trzeba się zapytać, dlaczego ci młodzi ludzie coś takiego robią.

Czy chodzi o chwałę? Nie są wyciągani na "pierwsze strony". Obiecywano jakieś szpalery, możliwości zaprezentowania się. Ale... jak to zwykle bywa...

Ich musi coś boleć, ich serce musi współczuć, by zachowywali się tak szlachetnie (chciałoby się powiedzieć tak po szlachecku, lecz to słowo gdzieś tam przez wieki obrosło i złymi konotacjami).

Gdy słucham Franciszka, a zwłaszcza, gdy patrzę na jego gesty, będące jak miłosierdzie, jak miłosierdzie aż do bólu, i gdy widzę patrole młodzieży gotowej służyć często na skraju wyczerpania, to jestem spokojny, że Franciszkowa lekcja trafia na podatny grunt.

Jacek Siepsiak SJ - redaktor naczelny kwartalnika "Życie Duchowe".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Światowa Droga Krzyżowa
Komentarze (1)
QQ
q q
30 lipca 2016, 12:32
Pamiętam jak po śmierci JPII nawet Newsweek pisał, że "dzieje się coś dobrego". Polacy po tych rekolekcjach narodowych mieli stać się jeszcze lepsi. Tymczasem od 2005 nienawiść i egoizm w narodzie tylko urosły. Tym razem będzie tak samo. Polacy są narodem uczuciowym, lecz w tych uczuciach nietrwałym.