To wcale nie jest śmieszne
Ostatnio w internecie bardzo wiele osób udostępniło i żartowało ze "ściągawki kaznodziejskiej". Przy okazji pojawiło się sporo żartów z kazań i księży. Co ta sytuacja może nam powiedzieć o nas samych?
Przecież w samej ściągawce nie ma nic niezwykłego. 10 rodzajów zdań, kilka różnych kombinacji umożliwiających - jak zapewnia autor tabelki - "40 godzin przepowiadania". Mały żart, choć zawierający w sobie ziarno prawdy.
Pod wieloma postami zawierającymi "ściągawkę", pojawiły się rozmaite komentarze użytkowników Facebooka. Były bardziej żartobliwe wpisy, np. jeden proboszcz skarżył się, że są to "wyraźnie kazania do kleryków", a on szuka takiego "schematu kazań do ludu".
Wiele osób, również duchownych, podchodziło do ściągawki z wyraźnym dystansem i autoironią: "stosuję z powodzeniem od lat", "skuteczność gwarantowana - po trzech minutach słuchania każdy się wyłączy", "szkoda, że jestem już po mszy - miałbym ułatwione zadanie".
Było jednak też sporo mniej radosnych komentarzy: "jakie czasy, takie lanie wody (święconej)", "2000 lat dorobku wynalazkami owocuje…", "to nie żart, ale czysta prawda".
Czego (na pewno) nie powinna dotyczyć homilia?
Niestety, wiemy, że czasem i takie homilie można usłyszeć w polskich kościołach. Ostatnio słuchałem o tym, że Maryja jest wspomożycielką wiernych, bo to dzięki Niej wygrano bitwę pod Lepanto, tzw. odsiecz wiedeńską czy bitwę pod Warszawą w 1920 roku. I że to dzięki Niej zatrzymamy obecny atak i najazd na cywilizację europejską.
Czy polskich wiernych wspierała też podczas I odsieczy wiedeńskiej w 1619 roku, gdy nasi kalwińscy "bratankowie" z Węgier połasili się na łatwy wówczas łup w postaci stolicy katolickiej Austrii? Albo polskiego króla - pierwszego katolickiego władcę w Europie, który zawarł pokój wieczysty z muzułmańską Turcją w 1533 roku? Takie złośliwe komentarze cisną się do głowy, szczególnie gdy słyszę czarno-białe interpretacje historii Rzeczypospolitej okraszone kościelnym sosem.
Podejrzewam, że słysząc schematyczne kazanie, wielu wiernych czuje, że nie o to chodzi, że potrzebują czegoś zupełnie innego. Trudno jest też powstrzymać smutek, że przychodzi się na Mszę i - zamiast słuchać o modlitwie, Bogu lub miłosierdziu - trzeba poświęcić te 20-30 minut (minimum) na rozważania o historii, "wartościach" czy w najgorszym razie polityce partyjnej.
Powyższy przykład "wspomagania wiernych" jest kontrowersyjny, ale na szczęście - skrajny. Tak się złożyło, że usłyszałem je w dniu, gdy opublikowano "ściągawkę". Na szczęście nie obejmuje ona tego typu tematów. Zresztą, wydaje się, że istotą problemu wcale nie są schematyczne homilie.
Prawdziwy problem to nie kiepskie homilie
Patrząc na komentarze na Facebooku, uświadomiłem sobie, że tak naprawdę ściągawka nie jest śmieszna. Pokazuje pewien istniejący problem - głoszący homilie bardzo często zmagają się z kwestią skutecznego dotarcia do wiernych. Ta "nieskuteczność" rodzi kolejny kłopot: wierni często albo zmieniają kościół, rozpoczynając niecny proceder churchingu lub też, w gorszym razie, usprawiedliwiają swoje odejście od Kościoła miernym poziomem homilii.
Widząc ściągawkę dla kaznodziejów zdałem sobie sprawę z tej pułapki, w którą często zdarza mi się wpadać. To "oni" - księża i wspólnota katolików - mają mi zaproponować dobre kazanie. Po to w końcu chodzę do kościoła: mam tam "karmić" swoją duchowość.
I to jest prawdziwy problem - życzeniowe myślenie względem Kościoła. Konsumpcyjne, polegające na myśleniu "co «oni» mogą i mają mi dać".
Tą pułapką jest też oczekiwanie, że duchowe przeżycia w kościele mają być perfekcyjne, że słabe kazanie nie wystarczy. Nie porusza, nie wstrząsa. Duch nie został "nakarmiony". Słaba homilia? Idę do dominikanów. Nieciekawe rekolekcje? Idę do jezuitów.
Skąd bierze się takie myślenie? Pierwsza myśl kieruje mnie ku rozmaitym schematom "społecznym". To ideały "kariery i sukcesu" obecne na reklamowych banerach, w mediach, ale też w środowisku, w którym żyjemy, wtłaczają nas w takie myślenie. Oprócz pracy, partnera i auta, również homilie i życie duchowe muszą być doskonałe. Muszą zapewnić mi przeżycia i rozwój. Oczywiście na odpowiednim poziomie.
Kościół nie jest do konsumowania
Wpadając w pułapkę takich oczekiwań i wyobrażeń o tym, co ma nam dawać Kościół - niezależnie od tego, jaka jest ich przyczyna - nawrócenie staje się bardzo trudne. Nawet wtedy, gdy przesłucha się tysiące genialnych kazań biskupa Rysia, ojca Szustaka czy księdza Pawlukiewicza.
Można uprawiać churching level ultimate, a i tak pozostaje się w miejscu. Nie da się "kupić" wiary czy dobrego życia: ani dobrymi homiliami, ani swoim czasem, pieniędzmi i wysiłkiem.
Nie jesteśmy w Kościele po to, by konsumować dobre kazania. Bo Kościół to nie hipermarket.
Co robić, gdy słyszymy kazanie ze ściągawki?
Oczywiście, przeciwieństwem konsumpcyjnego podejścia do spraw duchowych nie jest akceptacja problemów, które są w Kościele. Wręcz przeciwnie - uczestniczymy w życiu Kościoła właśnie po to, by ofiarować siebie, swój czas i wysiłek. Wymagać od siebie, zgodnie ze słynną wypowiedzią Jana Pawła II.
Co ważne, ta zasada nie oznacza akceptacji lichych kazań czy ogólnej przeciętności w naszych wspólnotach. Zasada wymagania przede wszystkim od siebie nie oznacza, że homilie mają być "słabe", schematyczne.
Warto wspomagać tych kapłanów, którzy nie "porywają" swoim głoszeniem. Nawet modlitwa wystarczy. A jeśli jest możliwe, to nie zaszkodzi próba wspomożenia działań księdza z parafii i pozostałych wiernych. Być może nie potrafią lub nie są w stanie dostrzec tego, co widzisz ty.
Warto też pamiętać, że w Kościele działa też Duch Święty, a nie tylko ludzie. On jest najlepszym sposobem na przeciętność. A pamięć o Nim skutecznie broni przed pokusą myślenia: "co oni mają mi do zaoferowania?".
Karol Wilczyński - redaktor DEON.pl. Prowadzi projekt "Przyjąć przybysza".
Skomentuj artykuł