Trudna sztuka mówienia

(fot. Håkan Dahlström/flickr.com/CC)

Jedną z najcięższych prac na ziemi, moim zdaniem, jest próba wytłumaczenia innym, co ktoś chciał powiedzieć w sytuacji, gdy słowa już zostały wypowiedziane lub napisane i zaczęły swój samodzielny żywot w przestrzeni publicznej. Niezależnie od tego, czy są to słowa polityka, artysty, arcybiskupa czy sąsiada zza płotu.

Jako uczeń nie znosiłem tych lekcji polskiego, w czasie których nauczycielka stawiała nas wobec problemu, który najkrócej można ująć w sformułowaniu "Co poeta/pisarz/autor miał na myśli?". Buntowałem się przeciwko takiemu sposobowi podejścia do dzieła literackiego. W starszych klasach zwykle wyrażałem swoje zniesmaczenie oraz protest intensywnymi [i niejednokrotnie udanymi ;-)] próbami doprowadzenia całej analizy do absurdu. Jako początkujący wyrobnik na niwie słowa i języka byłem przekonany, że zadaniem autora jest takie ujęcie swych myśli, aby każdy, nawet najmniej bystry odbiorca, zdołał odczytać przekaz w sposób jednoznaczny i bez wątpliwości. "Kto tego nie potrafi, nie powinien się zajmować pisaniem ani mówieniem!" - grzmiałem z tą pewnością siebie, której dzisiaj sam sobie chwilami zazdroszczę.

Później spokorniałem, raz po raz odkrywając, jak czytelnicy moich tekstów i słuchacze moich słów, mimo całej dobrej woli z ich strony, wcale nie biegną chyżo za tokiem moich myśli i dopatrują się w moich wywodach opinii, poglądów, idei, ocen, stanowisk, które w życiu by mi do głowy nie przyszły.

Rychło pojawiła się pokusa, aby winą za taki stan rzeczy obarczyć moich czytelników i słuchaczy. Uznać, że są nie tylko niedouczonymi półgłówkami, ale w niejednym przypadku, po prostu ludźmi złej woli, którzy świadomie przypisują mi myśli całkowicie obce mojej świadomości i sprzeczne z całym moim dotychczasowym przesłaniem do innych kierowanym.

W drugim albo trzecim roku kapłaństwa pełen zaangażowania wygłaszałem przemyślaną i dopracowaną, moim zdaniem, homilię dotyczącą pewnej dość trudnej kwestii naszej wiary. Po Mszy pod zakrystią czekała na mnie siedmioletnia dziewczynka, pod względem intelektualnym bardzo, ale to bardzo nad wiek rozwinięta. Zadała mi pytanie dotyczące poruszanego przeze mnie dopiero co na ambonie tematu. Wyjaśniłem, używając jednak znacznie prostszych sformułowań niż w homilii. "O, teraz rozumiem!" - zawołała dziewczynka. Lecz kiedy usatysfakcjonowany kolejnym sukcesem zacząłem się wewnętrznie prężyć, moja mała rozmówczyni zapytała: "Dlaczego nie powiedział ksiądz tego tak prosto i zrozumiale w kościele? Mama i tata też nie zrozumieli, bo najpierw ich pytałam". Nie odpowiedziałem jej, że wydawało mi się, iż o takich poważnych i trudnych kwestiach nie można mówić zbyt prosto, bo waga problemu domaga się języka o pewnym ciężarze. Inaczej słuchacze nie docenią znaczenia tematu. Wydawało mi się, że pewnych rzeczy w taki, a nie innym sposób mówić nie wypada, a może nawet nie należy.

Problem języka, którym mówimy w Kościele, nie jest niczym nowym. Zbierają się wokół tego zagadnienia co jakiś czas rozmaite gremia. W międzyczasie zderzamy się z rzeczywistością. Na przykład z koniecznością tłumaczenia, co jakiś hierarcha miał na myśli, gdy mówił to czy tamto. Okazuje się, że nie zmiany personalne są sposobem na rozwiązanie tego kłopotu. Obserwując, co się dzieje wokół niedawnego, nagłośnionego bardzo tego rodzaju przypadku, obawiam się, że zmierzamy do wylania dziecka z kąpielą. Tymczasem według mnie nauczka z tej (i wielu poprzednich podobnych "kościelnych" medialnych wpadek) powinna być dwojaka. Po pierwsze, reprezentanci Kościoła wypowiadający się publicznie do mediów, powinni się nauczyć, jak to robić także pod względem używanego języka. Język jest żywy i zabierając głos w różnych bardzo istotnych kwestiach trzeba mieć tego świadomość, aby maksymalnie ograniczyć możliwość nieporozumień i błędnych interpretacji przekazu. Po drugie, zwłaszcza tych najważniejszych wypowiadających się, powinni wspierać profesjonalni specjaliści, którzy błyskawicznie wyłapią ewentualne możliwości wpadek i zapobiegną im, na przykład, na etapie autoryzacji wywiadu.

Juliusz Słowacki w "Beniowskim" wyznał:

"Chodzi mi o to, aby język giętki

Powiedział wszystko, co pomyśli głowa".

Ja od lat na własny użytek dodaję do tego sformułowania jeszcze jedną linijkę:

"I żeby potem tego nie żałował".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Trudna sztuka mówienia
Komentarze (13)
E
eva
11 października 2014, 19:03
Ks. Stopka udaje że napisał to w trosce o sztukę mówienia. A tak naprawdę to chciał chyba, podobnie jak to już na deonie wiele razy bywało i będzie pewnie bywać, dowalić hierarchom - szczególnie tym którzy nie pasuja deonowi. A może ks. Stopka pouczy samych prowadzących deon że najważniejsza to jest prawda (blask prawdy) a potem dopiero sztuka mówienia czy pisania. Cóż z pięknego pisania - skoro to często manipulacja informacjami i szukanie sensacji w KK
O
owieczka_
11 października 2014, 18:49
Tak między wierszami napiszę, że Ksiądz na tym portalu pasuje jak kwiatek do kożucha, szczególnie między komunią dla rozwodników, a praktykowaniem zen. Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść.
WR
Wojtek Rych
11 października 2014, 11:30
Mam nadzieję, że nie obraże Autora; bo dla mnie ten tekst "miedzy wierszami" jest pochwałą dla ducha, ducha słowa. To dlatego wokół "kazania" cała liturgia dotyczy dbałości o zachowanie naszej Jedności; tej jednosci w Duchu właśnie. Słowo wygłaszane w liturgii ma Ducha,  jest Słowem Ducha, Ducha Boga. I nasuwa mnie się pytanie o praktykę, codzienne doświadczenie. Choćby nasze początki, mam na myśli początek naszego życia. Czy ten początek ma aby swoje źródło w ewangelicznym Duchu Boga? "Kobieta ciężarna, kobieta w ciaży." - czy to jest określenie w Duchu  Miłości Boga? Przecież można by powiedzieć jak i w innych krajach: "kobieta w szczęliwej krągłości, czy też kobieta kołysząca nowe życie..."" A tak to w Polsce jeszcze przed narodzeniem, nikomu ani niczemu winni; z nienawiścią nazywają nas ciężarem...
Maria Łada
10 października 2014, 18:59
Ostatnio jak jakiś hierarcha coś powie, to są to słowa tak oryginalne, tak wstrząsające, tak niespodziewane że już nic nie można ani wytłumaczyć, ani przetłumaczyć. Trzeba po prostu żyć dalej. [url]http://www.abba.blog.deon.pl[/url]
10 października 2014, 09:32
Zgadzam się w 100%. Też mi się wydaje, że zdecydowanie za dużo i zbyt często poświęca się uwagi w Kościele na opisanie czegoś w tak wzniosły sposób, że po prostu sam Pan Bóg by tak nie umiał. Wszystko by było do zniesienia może, gdyby nie fakt, że zwykle z tego typu gadania nie wynika zupełnie NIC. Jedyne komentarze po takim głoszeniu są w stylu "Ależ to było piękne, ale wzniosłe, cudownie powiedziane!", ale sam się potem łapię, że już na spokojnie myślę "Dobra, ale o co tam w ogóle temu gościowi chodziło?". No i nie znajduję odpowiedzi. Moim zdaniem jak tym co ksiądz mówi nie zmusza człowieka do myślenia, zmiany, czyli nawrócenia (metanoi), to nawet najwznioślejsze słowa nie mają dużego sensu. Przecież owocami w życiu mamy oceniać również gadanie księdza, a nie tym czy aby na pewno wszyscy w kościele zrozumieli co autor miał na myśli (zawsze ktoś nie zrozumie...).
M
michalsl
10 października 2014, 01:33
Fajna opcja, można zlokalizować dowolny telefon w kilka chwil, dzieki tej stronie mozecie sprawdzic gdzie znajduje sie jakas osoba (lokalizuje i pokazuje dokladnie na mapie), przydatne gdy np nie wiesz gdzie jest twoj znajomy - wchodzisz na strone i po kilku chwilach masz informacje :) niezle :)   fe.gd/VoA
AC
Anna Cepeniuk
9 października 2014, 20:20
Świetnie to ksiądz ujął.... i zgadzam się z zarówno z ostatnim akapitem... i zdaniem... Co do głoszonych kazań, to szkada, że nie ma możliwości wypowiedzi.... no chyba, że się przyjmie postawę "dziecka" i pójdzie zpytać o wyjaśnienie.... Mnie osobiście bardzo się spodobała postawa 7-mio letniej dziewczynki.... Spróbuję zastosować.... choć lat mam dużo więcej... No cóż.... w końcu sam Pan Jezus powiedział: "dopóki się nie staniecie jak dzieci...nie wejdziecie do Królestwa Bożego" (?) Ja zamierzam więc spróbować.....
A
affe
11 października 2014, 19:15
Jak się Effa zgadza to wiadomo - na pewno dysydenctwo i libertynizm popiera
MR
Maciej Roszkowski
9 października 2014, 19:58
A więc język jak najprostszy
WT
wniosek trzeci
8 października 2014, 20:04
Trzeba przyjąć wreszcie do wiadomości zakute pały, że ISTNIEJE  ZŁA  WOLA, która zawsze będzie szukać dziury w całym i wypaczać słowa, ich sens i znaczenie. Jest to szczególnie niebezpieczne i prawdopodobne kiedy w "dialogowaniu" dajemy sobie narzucić wysublimowane dzielenie włosa na czworo ich językiem, bez nazywania rzeczy po imieniu (taka katolicka polityczna poprawność!) - do czasu, aż nie chwycą was za rękę. Póki Kościół głosił wiarę, nauczał - używał jasnego przekazu. I takie problemy nie występowały albo były zupełnie marginalne. Teraz, to norma. Czy aby dopiero mała dziewczynka nie ośmieliła księdza do sformułowania jasnej myśli ?
9 października 2014, 23:56
Owszem istneje zła wola, ale w takiej sytuacji tym bardziej trzeba dbać o higienę komunikacji, a nie tym mniej.
Jadwiga Krywult
10 października 2014, 10:27
Raz coś z sensem napisałeś, i do tego bez Twojego ulubionego ble, ble :))
A
a
11 października 2014, 03:37
to tylko taki kongenialny w swej oczywistości wniosek. Gorzej, że jedyny