Urojone problemy apostatów
Prawo do wolności sumienia to niezbywalne prawo każdego człowieka, do którego przynależy również wolność religijna. Oznacza to, że zarówno afirmacja jak i odrzucenie jakiegoś systemu przekonań i praktyk religijnych nie może mieć miejsca pod wpływem zewnętrznego nacisku czy przymusu. Kwestia apostazji zaczyna budzić wiele emocji w Polsce, a jej zwolennicy zarzucają Kościołowi "łamanie praw człowieka", ponieważ apostaci nie znikają "z kościelnej ewidencji".
Przyznam, że ten zarzut ma wszelkie znamiona urojenia. Rozumiem, że osoby chcące odejść z Kościoła i dokonać tego aktu w publiczny sposób mają ku temu swoje racje. Apostazja jest poważną decyzją o skutkach wykraczających poza doraźne korzyści. Zrozumiałe, że Kościół traktują ją z wielką powagą, bo nie chodzi tutaj o "kosmetyczne" zmiany w czyimś życiu. Nie rozumiem jednak dlaczego niektórzy apostaci oskarżają Kościół o odbieranie im prawa do decydowania o własnym życiu.
Akt apostazji dokonany publicznie, według wytycznych Kościoła, ma skutki prawne - zmienia czyjąś dotychczasową tożsamość religijną. Taka osoba staje się "wolna" - nie podlega już żadnym zobowiązaniom w stosunku do instytucji religijnej, od której się odcina. Apostazja nie jest jednak możliwa bez wcześniejszego "wstąpienia do Kościoła" - bez chrztu i informacji o tym, że miał on miejsce. Jeśli więc nazwisko apostaty umieszczane jest "obok" adnotacji o jego chrzcie (i innych sakramentach), to nie po to, żeby zachować liczbę wiernych, bądź nie respektować czyjejś decyzji o wyrzeczeniu się wiary. Apostazja jest terminem negatywnym - żeby nie była fikcją musi odnosić się do tego, co chce zanegować.
Taka "symbioza" należy nie tylko do jej etymologii, ale i do praktyki bycia bądź nie członkiem wspólnoty Kościoła. Analogiczna sytuacja zachodzi ze zmianą obywatelstwa. Jeśli jakaś osoba uzna, że chce zmienić obywatelstwo, to ma do tego prawo - przynajmniej w państwach o ustrojach demokratycznych. Nie może jednak domagać się od państwa, "z którego znika", wymazania jej nazwiska z ewidencji urzędniczych. W tym przypadku nie słyszałem jednak, żeby jakiś apostata obwiniał urzędników państwowych o zamach na swoje prawa obywatelskie, albo twierdził, że takie państwo jest totalitarne.
Dlaczego więc niektórych apostatów tak drażnią księgi kościelne? Może ich apostazja nie jest takim wyzwoleniem jak sami ją przedstawiają? Może to nie instytucja ich prześladuje tylko ich własne superego?
Skomentuj artykuł