Uśmiech żywych nad grobami

(fot. PAP/Marcin Bielecki)

"Usilnie proszę moich bliskich i moich dalekich o błogosławieństwo uśmiechu i łaskę pogody ducha zamiast westchnień i smutku, bowiem nie stało się nic nadzwyczajnego" - te słowa kazał napisać na swoim grobie na Wojskowych Powązkach w Warszawie Jerzy Ficowski.

I rzeczywiście - czy śmierć naszych bliskich jest czymś nadzwyczajnym? Jesteśmy aż ludźmi i tylko ludźmi. Nawet jeśli odeszli nagle i przedwcześnie, to i tak prawda jest taka, że wszyscy należymy do rasy śmiertelników. Przychodząc więc na cmentarze w te pierwsze dni listopadowe, nie dziwmy się i nie smućmy, że oni już nie żyją. Koncentrując się na ich odejściu, wspominając ich cierpienie, ich umieranie, chcąc nie chcąc, eksponujemy koniec, gloryfikujemy śmierć, wynosimy ją na piedestał. A przecież zarówno w uroczystość Wszystkich Świętych jak i w Dzień Zaduszny winniśmy sławić życie!

Przede wszystkim ich życie. Tych, których w tych grobach pochowaliśmy. Wspominajmy ich życie, niech starsi opowiadają młodym kim byli, jacy byli, co dobrego i co złego w życiu im się przytrafiło, jak radzili sobie z mozołem istnienia na tym niezbyt sprawiedliwym świecie. Symbolem tego właśnie życia są płomienie zniczy, które zapalamy i kwiaty, które kładziemy na nagrobkach. Dajemy w ten sposób wyraz naszej wierze, że ich życie nie było nadaremne i że, mimo śmierci, nadal trwa.

DEON.PL POLECA

Ale to rytualne palenie światła i stawianie donic z chryzantemami to coś więcej. To nasze polskie narodowe coroczne rekolekcje, które ufundowane są na spektakularnym spięciu śmiertelności z nieśmiertelnością. Stając nad grobami naszych bliskich - nie ukrywajmy - myślimy też o własnej śmierci. I oczywiście - tego też nie ukrywajmy - wszyscy jej się boimy. Może lepiej by było nie przychodzić, odpędzić te myśli, zapomnieć? A jednak lgniemy do tych mogił jak ćmy do światła i stajemy z myślą o własnej śmierci twarzą w twarz.

Może też po to, by tak po ludzku na tym boskim targowisku swą troską o zmarłych zmyć z siebie choć trochę zła, odkupić nieco winy. A potem by w cichej modlitwie pomodlić się o ich wieczny odpoczynek. Te modlitwy - tak, nie łudźmy się - też są egoistyczne. Bardziej niż zmarłym nam są potrzebne. Bo, prosząc o ich światłość wiekuistą, jednocześnie myślimy o sobie i za siebie samych składamy prośby. Jedni o dobrą i bezbolesną śmierć, inni o siłę do poprawy kulawego życia, jeszcze inni o ulżenie w cierpieniu. Każdy ma na tę okazję coś w zanadrzu.

Wszystkie te modlitwy mają wspólny mianownik, wyrażony przed dwoma tysiącami lat przez uczniów Jezusa z Nazaretu tymi słowami: Panie, przymnóż nam wiary! Tak, na cmentarze przychodzimy po wiarę: w to, że oni żyją, choć umarli i w to, że my też w jakiś sposób żyć będziemy, gdy umrzemy. I ta wiara często do nas przychodzi. Czy nie czujemy się lepsi i silniejsi wychodząc z cmentarzy i spotykając się na rodzinnych obiadach? Może to oni, ci których dopiero co wspominaliśmy, odpłacili się nam wstawiennictwem u Wszechmocnego?

Niech więc te listopadowe rekolekcje anno domini 2012 będą bogate w spotkania, pogodne uśmiechy, modlitwy i ich owoce. Zaś nasi kochani zmarli niech odpoczywają w pokoju wiecznym. Amen.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Uśmiech żywych nad grobami
Komentarze (3)
P
Paweł
1 listopada 2012, 00:24
 Jak ćmy do światła - coś w tym jest
MT
Maria Tajchman
31 października 2012, 16:08
 Miałam oczywiscie na myśli Pana Konrada. Przepraszam.
MT
Maria Tajchman
31 października 2012, 16:05
 Tak, Panie Pawle, ale to jest często bardzo trudne. Są ludzie, ktorzy nie mogą unieść ciężaru straty i dziwne jest to, że nikt ich ze strony duchownych nie wspiera, mało, widać jakieś pogardliwe zniecierpliwienie, że sama wiara nie wystarcza, żeby uporali się z żałobą. Jak patrzyłam na filmik, na którym kielecki pastor żegna się na progu swiątyni z każdym wiernym i dla każdego ma ciepłe słowo i uśmiech, pomyślałam, że oni nie zostają sami ze swoimi problemami. Pozazdrościlam im. Wiem, że to nie są duże wspólnoty, łatwiej je objąć zainteresowaniem, ale myślę, że sami duchowni są inaczej nastawieni do wiernych.