W piątek świat zmienił się na lepsze

(fot. PAP/EPA/KOREA SUMMIT PRESS POOL / POOL)

Jeszcze w czwartek zasypiałem w świecie potłuczonym na wiele kawałków. W piątek miałem jednak wrażenie, że obudziłem się w nowej rzeczywistości. Pierwszym obrazem, jaki zobaczyłem chwilę po przebudzeniu było koreańskie pojednanie.

Przecierałem oczy ze zdumienia, widząc jak Kim Dzong Un z gestem wyciągniętej ręki zmierza w stronę prezydenta Korei Południowej, Mun Dze Ina. Z niedowierzaniem czytałem kolejne depesze, przez które jak młot przebijały się do mojej głowy słowa: "jesteśmy jednym narodem". I powiem szczerze, że szkliły mi się oczy, tak samo jak wtedy, gdy Koreańczycy szli pod wspólną flagą podczas rozpoczęcia Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Pomyślałem: dziś jesteśmy o kolejny krok bliżej pokoju.

Zimne kalkulacje?

DEON.PL POLECA

Większość osób, z którymi podzieliłem się tym obrazem mówiło przekornie: "naiwny jesteś". Nie jestem. Rozumiem doskonale, że polityka rządzi się swoimi prawami. Nie odebrałem tego jako spontanicznego gestu przyjaźni. Całe to spotkanie, wszystkie deklaracje, które padły, słowa o wzajemnym szacunku i propozycje wsparcia były poprzedzone wielotygodniowymi działaniami dyplomacji i to nie tylko koreańskiej. W sprawę zaangażowane były aktywnie Chiny oraz Stany Zjednoczone. Portal TVN24 nazywa to wprost "koreańskim dniem świstaka" i przypomina wcześniejsze podobne spotkania z inicjatywy nieżyjącego już Kim Dzong Ila (w 2000 i 2007 roku). Wtedy Korea Południowa zapłaciła za swoją naiwność i szybko przekonała się, że jednostronne korzyści osiągnęła Korea Północna.

Po ostatnich próbach rakietowych wątpliwości, co do szczerości intencji Kima nasilają się. Dziennikarze wyliczają też kolejne możliwe scenariusze, które mogą wydarzyć się po tym spotkaniu. Podpowiadają, że Korea Północna musi być w opłakanym stanie gospodarczym, że Koreańczycy głodują i to popchnęło dyktatora do rozmów. Przy okazji chce on tym wygrać legalizację swojej potęgi atomowej, zgłaszając chęć przystąpienia do traktatu CTBT, w którym zobowiąże się do zakończenia prób nuklearnych. Jednak traktat mogą podpisać jedynie państwa, które legalnie taką broń posiadają i właśnie to musiałby uznać Zachód. Po co Korei Północnej broń atomowa? Ma być gwarancją bezpieczeństwa dla trwania dyktatury Kimów, na wzór deklaracji złożonych Ukrainie przez ZSRR, gdy ta jeszcze taką broń posiadała. Tyle tłumaczy polityka i historia. Ja widzę w tym jednak ogromną szansę.

Historyczne przemówienie Kim Dzong Una

Niewiele konkretów związanych z polityką pada w orędziu wygłoszonym przez Kim Dzong Una. Natomiast jest ono bardzo ważną deklaracją z punktu widzenia dążenia do jedności. Kim powiedział m.in.: "To jest historyczny moment (…) To tak blisko, a zajęło nam tak długo, by wykonać ten krok. Jesteśmy braćmi, łączą nas więzy krwi, nie możemy dać się dzielić, otwieramy nową drogę. Nie jesteśmy sąsiadami żyjącymi w separacji, ale rodziną. Dziś rozpoczynamy pisanie nowej historii pokoju i dobrobytu w relacjach między Koreami". Nie mogły paść mocniejsze słowa niż: jesteśmy jednym narodem, jesteśmy rodziną, nie jesteśmy wrogami. Tylko odwoływanie się do fundamentów i wspólnych korzeni może przynieść upragnioną jedność, a przez nią też pokój. Nie ma co się czarować, że geopolitycznie Koree już zawsze będą dwie i z różnych przyczyn żadna ze stron nie zgodzi się na ich połączenie. Ale nie na tym polega prawdziwa jedność. Jest ona czymś więcej, czymś co przekracza granice państw i ludzkie bariery.

Słowa te nie pozostały pustymi deklaracjami. Już kilkanaście godzin po nich Korea Północna przywróciła wspólną strefę czasową ze swoim sąsiadem, dotychczas różniło je 30 min. Korea Południowa wydała natomiast decyzję o demontażu z granicy ogromnych głośników, przez które nadawane były audycje walczące z propagandą Kimów. W najbliższych dniach i tygodniach możemy się spodziewać też spotkań rozdzielonych po wojnie rodzin i uruchomienia bezpośredniej linii telefonicznej. Najważniejszym zaś gestem jest podpisanie deklaracji, że obydwa państwa będą dążyć do denuklearyzacji całego półwyspu oraz zakończenia wojny. Formalnie bowiem od 1953 r. funkcjonuje jedynie zawieszenie broni. Wojna koreańska wciąż trwa.

Duch Święty działa niezauważalnie w naszych słabościach

Mam wielką nadzieję, że nikt tutaj nie kalkuluje z wyrachowaniem. To realny krok w stronę pokoju dla nas wszystkich. Chociaż to tysiące kilometrów od Polski, bardzo mnie cieszy nadchodzące koreańskie pojednanie. Pokój nie jest wcale tak oczywisty i prosty do uzyskania. To ciągła walka z prywatnymi i narodowymi egoizmami. Nie ma nic cenniejszego, o co moglibyśmy dziś prosić Boga niż jedność i pokój. Ich brak jest całkowitym zaprzeczeniem Królestwa Bożego na ziemi. Jeśli nie dążymy do pokoju, sami wypraszamy Boga z naszego świata. Dlaczego mówię o tym w kontekście pojednania niechrześcijańskich narodów? Ponieważ niezależnie od naszych motywacji i interesów, jakie chcemy zrobić, w działaniu na rzecz pokoju zawsze objawia się Duch Boży. To on inspiruje do poszukiwania komunii z ludźmi i z Bogiem. Przez to, co nam może nawet wydaje się egoizmem, działa Duch Święty. Nie musimy mieć świadomości tego, a raz zasiane słowo wzrasta nawet nocą i odmienia ludzkie serca. Jak pisał brat Roger: "Duch Święty pojawia się nawet w chwilach, kiedy nie bardzo wiemy, co nam się przydarza".

Ten koreański obrazek był pięknym znakiem na początek spotkania Taizé, które rozpoczęło się tego samego dnia we Lwowie. Trzeba nam wszystkim wołać wspólnie o Ducha, jedność i pokój, a mało która wspólnota tak bardzo o to zabiega, jak bracia z Taizé. Nie bez przyczyny spotkanie to odbyło się na Ukrainie, która dla Europy jest dzisiaj trudnym poligonem, zarówno przez zbrojne działania Rosji, jak i trudne dzieje choćby w relacjach z Polską. Są to ogromne rany, które sprawiają dzisiaj, że Ukraińcy czują się opuszczeni przede wszystkim jako wspólnota. Tymczasem Biblia podpowiada, aby to co w ciele słabe, zranione, otaczać jeszcze większą czułością i opieką (por. 1 Kor 12, 14-27). Przypomnienie o tym nam wszystkim i zaproszenie do przeżywania jedności we Lwowie, umocni nas i zaowocuje pokojem.

A gdy nastąpi pokój... co dalej?

Pokój nie jest jedynie przeczuciem, że nie wydarzy się nic złego. Pokój to proces, który cały czas dzieje się między ludźmi. Zbudowany jest z wielu mniejszych składowych, takich jak solidarność, poczucie wspólnoty, prostota objawiająca się w sprawiedliwym dzieleniu dóbr, opieka nad najsłabszymi. Tak samo wielkie deklaracje na szczytach jak i zwyczajne codzienne relacje mają ogromny wpływ na budowanie pokoju. To składowe jednego fundamentu.

Pokój osiągnięty siłą staje się jedynie rozejmem i niewiele ma wspólnego z Duchem Bożym. Pisał o tym św. Jan XXIII w swojej przełomowej encyklice: "Wzajemne stosunki międzypaństwowe, podobnie jak współżycie między poszczególnymi ludźmi, należy układać nie przy pomocy siły zbrojnej, lecz według właściwych zasad rozumu, czyli wedle zasady prawdy, sprawiedliwości i czynnej solidarności duchowej" (Pacem in Terris, p. 114). Papież miał tu też ciekawą, wręcz prorocką intuicję na temat pokoju. Najczęściej mówimy o nim w kategoriach osiągania go, doprowadzania do niego, a co poza tym? Jan XXIII często używał sformułowania "utwierdzać pokój". Pokój musi się wydarzać w każdej naszej odpowiedzi bliźniemu, we wszystkich relacjach i reakcjach, tak się go utwierdza. Na nic zdadzą się odgórne dekrety, jeśli między sąsiadami nie będzie sprawiedliwości, życzliwości i miłosierdzia.

Tylko tak przyjdzie Królestwo Boże

Światowy pokój nie jest tylko kwestią pojednania koreańskiego. Ono pociąga za sobą również stabilizację i pokój w całym regionie, może pozytywnie przyczynić się do zjednoczenia skłóconych narodów Azji. Pytanie tylko czy Chiny i Stany Zjednoczone zdają sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na nich ciąży? Czy prezydent Donald Trump powściągnie swoje emocje i pewien egocentryzm, którego świadkiem byliśmy już niejeden raz? Czy Chinom zależeć będzie bardziej na Koreańczykach, czy na wykorzystaniu zmian, by zdobyć jeszcze większe wpływy i podkreślić dominację w regionie i na świecie? Pokój nie zależy tylko od Kim Dzong Una. Tak znaczące gesty na pewno przykuły uwagę politycznych graczy.

Musimy naprawdę wiele się modlić, aby rzeczywiście nasze egoizmy ustępowały inspiracjom Ducha Bożego. Trzeba dziś wielkiej modlitwy szczególnie za Koreańczyków. Jeśli rzeczywiście dojdzie do otwarcia się Korei Północnej na świat, czeka ich prawdziwy szok kulturowy i cywilizacyjny. Przez dziesiątki lat ulegali propagandzie. To ludzie, w których zostało zniszczone zaufanie, są porażeni zwątpieniem. Już dziś powinniśmy myśleć, w jaki sposób możemy ich przyjąć do wspólnoty. Oni takiego doświadczenia nie posiadają i bardzo potrzebują. Podobne pytanie warto sobie zadawać za każdym razem, gdy będziemy zapraszać kolejne rodziny i narody do wspólnego sprawiedliwego świata. Ten nowy świat nawet dla nas nie będzie taki, jakim go znaliśmy. Będzie zupełnie nową rzeczywistością zbudowaną na popiołach świata podziałów. Trudno nam będzie się odnaleźć w tej nowej komunii z ludźmi. Z chwilą zdobycia pokoju zacznie się dużo ważniejszy proces - utwierdzanie go.

Kościół nie jest biletowaną trybuną

Wreszcie, światowy pokój to nie tylko sprawa jedności między państwami i narodami. To też solidarność z najmniejszymi. Kilka dni temu żyliśmy sprawą Alfiego Evansa. Chłopiec zmarł. Dla przeciwników i zwolenników dalszego podtrzymywania go przy życiu sytuacja ta powinna być przede wszystkim symbolem jednoczącym. Odebraliśmy natomiast dwie bolesne lekcje: z jednej strony cierpiący rodzice, którzy musieli zgodzić się na to, że o życiu ich syna decyduje instytucja, a człowiek jest dobrem narodu, który może o nim decydować. Z drugiej strony druzgocące doświadczenie mieszania Ewangelii z nienawiścią i usprawiedliwiania oszczerstw i podziałów chęcią ochrony życia. Tę sprawę przegrał nie tylko Alfie, ale każdy z nas na swój sposób.

Chłopiec i jego walka stały się symboliczne, ale ławka wykluczenia jest długa i siedzi na niej wielu innych ludzi. Nie są tak medialni, by o nich usłyszeć, ale każdego dnia mijamy ich w drodze do pracy: niepełnosprawni, ofiary wojny, byli więźniowie, bezdomni, uzależnieni, ludzie z problemami psychicznymi, odtrąceni, starsi, samotni, młodzi odstawieni na boczny tor. Żyją zawieszeni, czekając aż przyjdzie ich kolej prawdziwego życia we wspólnocie. Niektórzy nigdy nie załapią się na taki “bilet wstępu". To do nich trzeba wyjść i usiąść obok, podzielić się dobrami duchowymi i materialnymi. To właśnie Kościół będzie zaczynem tego nowego, lepszego świata. Osiągniemy go najpierw przez jedność wśród wszystkich chrześcijan, a później zapraszając do niej również ludzi z poza Kościoła. Wszyscy wołamy o sprawiedliwość, ale kto z nas decyduje się, aby w tym samym czasie po prostu być sprawiedliwym?

Czy potrafisz sobie to wyobrazić?

Podczas pewnego wieczoru wspólnie spędzanego z przyjaciółmi, dzieliliśmy się naszymi najgłębszymi marzeniami. Jeden z kolegów powiedział wtedy, że jego marzeniem jest rozbrojenie nuklearne; że widzi siebie leżącego w łóżku i opowiadającego wnuczkowi, jak to "kiedyś wszyscy się straszyli tymi atomówkami, a teraz jest pokój i zostawiam ci wnusiu lepszy świat". Mi coś takiego nie przyszło w ogóle do głowy. I to jest bardzo smutne, że nie potrafiłem (i pewnie wielu z was również) nawet wyobrazić sobie pokoju. Chcę go, a jednak pozostaje odległy mojemu myśleniu. Od tego momentu, każdego dnia budzę się i pragnę go bardziej - świadomie.

Kończąc, zostawiam was z myślą, która w ostatnim czasie otworzyła i przewietrzyła moje myślenie o jedności i pokoju:

"Żyjemy w czasach, kiedy powołanie do powszechności, katolickości, może znaleźć jak nigdy dotąd swoje spełnienie. Od IV wieku niewiele było dla chrześcijan okresów bardziej decydujących. Czy będą mieli na tyle otwarte serce, na tyle bogatą wyobraźnię i na tyle płomienną miłość, by odpowiedzieć na jedno z podstawowych wezwań Ewangelii: w każdym momencie podejmować ryzyko pojednania i być zaczynem zaufania między narodami, rasami, pośród całej rodziny ludzkiej? Dziś niektórych ogarnia narastający lęk (…) Prawdą jest, że kwestie związane z zapewnieniem pokoju na całym świecie są tak skomplikowane i rozległe, że aż zapierają dech w piersiach. Wielu chrześcijan, a także niewierzących ma żywą świadomość, że wybiła godzina szczególna, jutrzenka zupełnie nowej przyszłości. Zaczynają dostrzegać sprawy niecierpiące zwłoki. Przygotowując się do pokonania kolejnego zakrętu dziejów, czują się odpowiedzialni za nową cywilizację (…) W każdej osobie kryje się tyle sił twórczych, karmionych żarliwością życia wewnętrznego. Dlatego możliwe staje się przetrwanie najboleśniejszych zdarzeń, a także budowanie w oparciu o nie (…) W Ewangelii pokój został nazwany pojednaniem. Pojednanie to początek nowej więzi, jakby przebudzenie się wiosny w człowieku. To, co prawdziwe między osobami, jest też prawdziwe między narodami. Młodzi szukający pokoju, odrzucają podtrzymywanie uświęconych egoizmów, egoizmów kontynentu czy narodu, rasy czy pokolenia". (Brat Roger, "Jego miłość jest ogniem")

Szymon Żyśko - dziennikarz i redaktor DEON.pl, publicysta. Autor książki "Po tej stronie nieba. Młodzi święci". Prowadzi autorskiego bloga www.nothingbox.pl

Dziennikarz, reporter, autor książek. Specjalista ds. social mediów i PR. Interesuje się tematami społecznymi.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

W piątek świat zmienił się na lepsze
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.