Wiara Benedykta w rozbitym świecie

Fot. PAP/EPA/CLAUDIO PERI

Śmierć Benedykta XVI to symboliczny koniec pewnej epoki w dziejach Kościoła, ale też szerzej w dziejach chrześcijaństwa. I chodzi nie tylko o zmianę paradygmatów teologicznych, ale o głęboką zmianę egzystencjalną, życiową jaka nas dotyka.

Testament duchowy Benedykta XVI jest obecnie szeroko cytowany. Bardziej tradycyjna strona Kościoła (niekoniecznie tradycjonalistyczna, ale przynajmniej przywiązana do „hermeneutyki ciągłości”) z zachwytem cytuje przedostatni jego akapit, w który zawarta jest polemika z pewnym rodzajem współczesnej teologii. Jednak dla mnie najważniejszy jest akapit drugi, doskonale pokazujący, jak głęboko zmienił się świat, jak bardzo zmienił się Kościół, i jak bardzo Benedykt XVI należał do świata, który odchodzi. Tamta, przepiękna i wyniesiona przez Josepha Ratzingera do teologicznych szczytów, forma kościelności przemija, tak jak „przemija postać świata”, w którym ten model wiary i instytucji trwał.

I doskonale widać to w odniesieniu do wiary ojca, którym w zasadzie rozpoczyna się ten dokument. „Dziękuję moim rodzicom, którzy dali mi życie w trudnym czasie i którzy kosztem wielkich wyrzeczeń, swoją miłością przygotowali dla mnie wspaniały dom, który jak jasne światło rozświetla wszystkie moje dni do dziś. Jasna wiara mojego ojca nauczyła nas, dzieci, wierzyć i jako drogowskaz stała zawsze mocno pośród wszystkich moich osiągnięć naukowych; głębokie oddanie i wielka dobroć mojej matki są dziedzictwem, za które nie mogę jej wystarczająco podziękować” - wskazuje Benedykt XVI. Takich odniesień, wspomnień dzieciństwa znajdziemy w jego książkach więcej. W „Moim życiu” Ratzinger wspomina świadectwo pokornej wiary mieszkańców niewielkich bawarskich miasteczek, która - jak wiara jego ojca - miała być dla niego przykładem prawdziwej wiary. „… często zastanawiałem się nad tym dziwnym zrządzeniem losu, iż Kościół w wieku postępu i zawierzenia nauce sam najczęściej reprezentowany był przez zupełnie prostych ludzi, jak Bernadetta z Lourdes lub brat Konrad, którzy nie wydawali się być uległymi tendencji tego czasu?” - pytał. W „Ostatnich rozmowach” zaś zupełnie wprost wspominał, że dla niego obrazem Nieba jest wspólne świętowanie z rodzicami i siostrą. Niesamowite jest to jego świadectwo, piękne w swojej prostoście, ale jednocześnie dające nadzieję, tym, których rodzice też już nie żyją, którzy też chcieliby jeszcze się z nimi spotkać, doświadczyć prostoty świąt w ich towarzystwie, która staje się obrazem Nieba.

To doświadczenie, już w czasach dzieciństwa Josepha Ratzingera, wcale nie tak oczywiste i nie dostępne każdemu, dziś jest już dostępne nielicznym. Laicyzacja, sekularyzacja, ale także ogromne wędrówki ludów, migracje (nie tylko między państwami, ale także wewnątrz danego kraju) zrywają naturalne i spokojne struktury dziedziczenia wiary i tradycji. Wielu wierzących nie ma za sobą już tradycyjnej socjalizacji w religijnych domach, bo ich nawrócenie dokonało się wbrew niewierze czy przynajmniej głębokiej religijnej obojętności ich rodziców. Rodziny są także często głęboko podzielone. Rodzice mogą być wierzący, a ich dzieci nie, brat może być księdzem a siostra wyznawać inną religię czy zaangażować się w ruchy, które są głęboko sprzeczne z tym, czego naucza Kościół. To, co wchodziło w życie wraz z obyczajem, porami roku, kalendarzem, który był często sprzęgniętym z kalendarzem liturgicznym, już w nie w ten sposób nie wchodzi. Setki nici, które wprowadzały człowieka w przestrzeń jeśli nie wiary, to przenikanej przez nią kultury, już zostały - w wielu przypadkach - zerwane.

DEON.PL POLECA

Obraz ojca, tak istotny dla myślenia i odczuwania Benedykta XVI, dla wielu młodych ludzi jest zupełnie inny. Ojciec to ten, który „wyszedł po mleko” - i „tak długo je wybiera, że dotąd nie wrócił”. Rodzina nie jest już często oazą wiary i spokoju, do której pragnie się wracać, ale rozerwana jest podziałami, ojca walczącego z matką o opiekę, albo porzucającego całkowicie swoje dzieci, sporami o to, jak spędzać święta, a niekiedy samotnością rodziców. Socjalizacja, także socjalizacja religijna, w podzielonych, czasem rozbitych (i to na bardzo różnych polach) rodzinach przebiega inaczej, odmiennie niż w rodzinie takiej jak Ratzingera. Zapewne są i takie rodziny, jak jego, ale jest ich coraz mniej, coraz więcej także ludzi religijnych, także duchownych i teologów, wyrasta w zupełnie innej sytuacji. Rozbity świat, płynna rzeczywistość, w jakiej wzrastamy odmiennie strukturyzuje nasze postrzeganie rzeczywistości, ale i wpływa na przeżywanie wiary czy religijności.

Jaka ma być odpowiedź na te drastyczne zmiany? Benedykt XVI, jak się zdaje, sugeruje powrót do tego, co sprawdzone, obecne, pełne. Taka jest jego odpowiedź - wprost wyłożona w testamencie - na kryzysy i przemiany teologii. „To, co powiedziałem wcześniej do moich rodaków, mówię teraz do wszystkich w Kościele powierzonych mojej służbie: trwajcie mocno w wierze! Nie dajcie się zwieść! Często wydaje się, że nauka - z jednej strony nauki przyrodnicze, a z drugiej badania historyczne (zwłaszcza egzegeza Pisma Świętego) - są w stanie zaoferować niepodważalne wyniki sprzeczne z wiarą katolicką. Przeżyłem od dawna przemiany nauk przyrodniczych i mogłem zobaczyć, jak przeciwnie, zniknęły pozorne pewniki przeciw wierze, okazując się nie nauką, lecz interpretacjami filozoficznymi tylko pozornie odnoszącymi się do nauki; tak jak z drugiej strony, to właśnie w dialogu z naukami przyrodniczymi również wiara nauczyła się lepiej rozumieć granicę zakresu swoich roszczeń, a więc swoją specyfikę. Już sześćdziesiąt lat towarzyszę drodze teologii, w szczególności nauk biblijnych, i wraz z następowaniem po sobie różnych pokoleń widziałem, jak upadają tezy, które wydawały się niewzruszone, okazując się jedynie hipotezami: pokolenie liberałów (Harnack, Jülicher itd.), pokolenie egzystencjalistów (Bultmann itd.), pokolenie marksistów. Widziałem i widzę, jak z plątaniny hipotez wyłaniała się i znów wyłania rozumność wiary. Jezus Chrystus jest naprawdę drogą, prawdą i życiem - a Kościół, ze wszystkimi swoimi niedoskonałościami, jest naprawdę Jego ciałem” - wskazuje.

I tu aż trudno nie zadać pytania, czy rzeczywiście jest to tak proste, jak wskazuje Benedykt XVI, czy rzeczywiście zawsze tradycyjne nauczanie Kościoła powraca, a nauka i poszukiwania teologiczne rozpadają się? Czy jednak - poszukiwanie nowego języka, nowych form, analiza odkryć naukowych - nie prowadzi do tego, że i wyrażanie wiary się zmienia? Czy teologia nie przeżywa, także pod wpływem nauk szczegółowych - głębokiej rewolucji? I czy zmieniająca się rzeczywistość nie wymusza na Kościele powolnej rewizji pewnych twierdzeń, które wcześniej wydawały się niewzruszone? Zadaję te pytania niezwykle ostrożnie, i to mniej w odniesieniu do teologii (bo teologiem nie jestem), a bardziej w odniesieniu do filozofii, a także rzeczywistości naszego życia, doświadczenia, naszej codzienności. Czy i na ile nasze doświadczenie rodziny, braku zakorzenienia w świecie, bezgłębia i płynności zmienia nasze postrzeganie i myślenie o wierze? Czy piękny, mocno ukorzeniony model wiary i myślenia o niej jaki proponuje Benedykt XVI odpowiada na wyzwanie współczesnej rzeczywistości?

Mam świadomość, że istnieje i ma się całkiem dobrze, próba odbudowywania (niekiedy niemal od zera) form kościelności i religijności, odkrywania zakorzenienia i powrotu do zwyczajów i myślenia, które porzucili już rodzice czy dziadkowie, mam dużo sympatii do tego modelu, ale jest we mnie niezmiernie mocne pytanie o to, na ile jest on realistyczny? Na ile ma sens wracanie do tego, co było, restaurowanie obyczaju w tak dynamicznie zmieniającym się świecie i wreszcie na ile nowe pytania (o pluralizm religijny, o neuronauki, o seksualność) nie stawiają przed Kościołem i ludźmi wierzącymi zadania zmierzenia się z nimi, a nie wyminięcia ich powrotem do przeszłości.

Doświadczenie pontyfikatu Benedykta XVI było dla mnie istotnym doświadczeniem, jego abdykacja wywróciła do góry nogami moje, a myślę, że nie tylko moje, postrzeganie papiestwa, a jego teologia pozwala mi porządkować własne myślenie o wielu sprawach. A jednocześnie mam wrażenie, że jest ona - pięknym, głębokim i koniecznym dla przyszłości - ale wyrazem świata, który odchodzi. W rzeczywistości myślenia nic nie odchodzi do końca, a w Kościele zawsze stoimy na ramionach mistrzów, ale jednocześnie trzeba wiedzieć, że zadaniem synów nie jest pozostanie w miejscu ojca, nie jest po prostu powtórzenie, ale wyruszenie we własną drogę wiary i myślenia.

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wiara Benedykta w rozbitym świecie
Komentarze (2)
KW
~ka we
2 stycznia 2023, 13:20
To co dziś wydaje się być aktualnym, szybciej może przeminąć niż to co już znamy. Zamiast gonić za szybko zmieniającymi się drugorzędnymi rzeczami, lepiej się skupić na tym co głębokie i wieczne. Choć kontekst kulturowy się zmienia, to znajduję wiele perełek w tekstach Benedykta/Ratzingera, które mają charakter uniwersalny.
AS
~Antoni Szwed
2 stycznia 2023, 11:16
"A jednocześnie mam wrażenie, że jest ona - pięknym, głębokim i koniecznym dla przyszłości - ale wyrazem świata, który odchodzi." Zobaczymy, co się wykluje w Watykanie za parę miesięcy. Na razie to wszystko są ogólniki, z których nie da się wywnioskować o jakie zmiany tak naprawdę chodzi. Jedno jest pewne: Bóg w Trójcy Jedyny NIE ZMIENIA SIĘ w dziejach, ponieważ On niezmienny jest Panem dziejów. On zmianie nie podlega, ani także Jego słowa zmianie nie podlegają. Jeśli one zostały zapisane w Piśmie Świętym, to takie w swoich znaczeniach mają pozostać, i nie może być tak, że jakiś "mędrzec" niemiecki, amerykański czy francuski poda taką ich interpretację, która istnie zmieni ich sens. Tak być nie może. Człowiek nigdy nie przewyższy Boga. To my ludzie pogubiliśmy się, i dla Boga nie możemy być kryterium dla zmian Jego nauczania. Mamy na nowo, porzucając głupią ludzką pychę, odkryć sens tego, co ODWIECZNIE mówi do nas Bóg. W Bogu nic nie jest przeszłe, lecz wszystko jest teraźniejsze.