Wiara nie jest medalikiem odziedziczonym po babci

ks. Tomáš Halík

Bardzo mnie niepokoi, że tak mało mówi się w Kościele o tym, iż życie wiary nie jest zazwyczaj jednoaktówką. A może oznacza to, że tak wielu z nas wciąż jeszcze tkwi w pierwszym akcie i jeśli nawet on się już zakończył, nie chcemy się do tego przyznać, dopuścić do siebie takiej myśli, i wciąż tylko chcemy wracać, zamiast iść do przodu?

W związku z opowieścią o drodze do Emaus, a de facto w związku ze wszystkimi Ewangeliami opisującymi spotkania ze zmartwychwstałym Chrystusem, tak jak nam to stopniowo przedstawia liturgia okresu wielkanocnego, pojawia mi się jedna myśl. W wielu tych opowieściach Ewangelia mówi, że uczniowie uwierzyli. Czasami opisuje to jeszcze barwniej, jako wspomniane tu pałanie serca czy przejrzenie na oczy uczniów w Emaus.

Co to znaczy, że uwierzyli - czyżby owi towarzysze Jezusowych dróg, słuchacze Jego mów, świadkowie Jego cudów, z których wielu już dawno zostawiło wszystko i poszło za Nim, nie byli do tej pory wierzący? Oczywiście, że byli, aczkolwiek Pan często karcił ich za małą wiarę. Tego obecnego uwierzenia nie można redukować jedynie do faktu, że wieść o zmartwychwstaniu Chrystusa, którą uważali początkowo za przywidzenie rozhisteryzowanych kobiet, zaczęli stopniowo uznawać za prawdziwą. Porównajmy na przykład dwie relacje o powołaniu Piotra - niektórzy z was pamiętają, jak rozważaliśmy wspólnie obie Ewangelie w miejscach, gdzie rozegrały się sceny nad brzegiem jeziora Genezaret; jedna opisuje pierwszy cudowny połów ryb, a druga ostatnie spotkanie, kiedy to Pan ustanawia Piotra pasterzem swego stada. W obu scenach pojawia się to samo wezwanie: "Pójdź za mną!" - ale jakże inaczej brzmi ono za drugim razem, po tym wszystkim, co się od tamtego pierwszego spotkania wydarzyło!

DEON.PL POLECA

W związku z tekstami o wierze, którą rozbudza w swoich uczniach zmartwychwstały Chrystus, pojawia się temat drugiego nawrócenia, temat, który być może dla wielu z nas jest wyjątkowo aktualny.

Tak, ci najbliżsi towarzysze Jezusa zostali już kiedyś pozyskani, porwani Jego słowami, czynami i wszystkim, co promieniowało z Jego osobowości. Już powiedzieli Mu swoje tak ze szczerą żarliwością pierwszego zachwytu. Czy nie przypomina nam to czegoś z naszego własnego życia? Ale potem przyszła owa fatalna Pascha, cała historia dziwnie się poplątała i odwróciła, Jezus zniknął w ciemnościach Wielkiego Piątku, a oni w dodatku musieli upaść na dno swego własnego tchórzostwa i słabości. Jakże mocno i szczerze zapewniali o swej wierności aż po śmierć, licytując się jeden przez drugiego podczas Ostatniej Wieczerzy, i jak szokująco krótki wydał się im samym upływ czasu, w którym zachowali się tak, jak wcale nie mieli zamiaru - a teraz właściwie nie rozumieją, dlaczego to wszystko tak szybko się rozegrało i jak się w ogóle coś takiego mogło wydarzyć... Zamiast martwić się w nieskończoność pytaniami o rozmiary własnej winy - na które i tak nie zdołają trafnie odpowiedzieć, ponieważ w obliczu zawstydzających wspomnień wciąż powtarzają, że tego nie chcieli - woleliby raczej uwierzyć, że wszystko to było jakimś snem, z którego trzeba się przebudzić. Czy nie przypomina nam to czegoś z naszego życia?

Bardzo mnie niepokoi, że tak mało mówi się w Kościele o tym, iż życie wiary nie jest zazwyczaj jednoaktówką. A może oznacza to, że tak wielu z nas wciąż jeszcze tkwi w pierwszym akcie i jeśli nawet on się już zakończył, nie chcemy się do tego przyznać, dopuścić do siebie takiej myśli, i wciąż tylko chcemy wracać, zamiast iść do przodu? Tak, pierwszy akt życia wiary, czy to przejęliśmy ją od swego otoczenia w dzieciństwie, czy też odkryliśmy z zachwytem konwertytów, musi się kiedyś skończyć. Jak wszystko w ludzkim życiu, tak i w życiu wiary przejście od dzieciństwa do dorosłości rzadko kiedy odbywa się bez bólu, konfliktów, głupstw, błądzenia ślepymi uliczkami i przejawów buntu.

To dziwne, że mimo woli tak bardzo kojarzymy wiarę z dzieciństwem, że wobec obumierania niedojrzałych postaw i wyobrażeń religijnych zachowujemy się tak, jakby chodziło o obumieranie wiary w ogóle. Znaczy to, że albo bronimy się przed tym kurczowo, albo gdy już potem owe dawne formy wiary w naszym życiu wygasną, dochodzimy po prostu do wniosku, że pewnie utraciliśmy wiarę. Być może tylko błędnie zinterpretowaliśmy metaforę Jezusa o dzieciach, przejmując w ten sposób nieświadomie mit, któremu ulegli Comte, Freud i wielu nowożytnych ateistów, mówiąc, że religia jest jedynie przejściowym, infantylnym stadium ewolucji jednostki czy rodzaju ludzkiego. Ale przecież Jezus swoim wezwaniem: "bądźcie jak dzieci" naprawdę nie nakłania nas do infantylizmu; w końcu jedną z najbardziej widocznych cech u dzieci jest właśnie to, że rosną, zadziwiająco szybko się zmieniają, po prostu - rozwijają się.

Tak, w życiu wiary pojawiają się mniejsze i większe kryzysy; czasem jest to niedostrzegalne, stopniowe wygasanie jej dotychczasowych form, kiedy indziej dramatyczne załamanie, które można by chyba przyrównać do przeżyć uczniów w cieniu krzyża. Ale i wtedy nie traci nic ze swej aktualności stwierdzenie Junga: "każdy kryzys jest szansą". Dlaczego tak wielu ludzi pozostawiamy w błędnym mniemaniu, że kiedy zaczynają tracić religijne iluzje, to równocześnie tracą wiarę? Czasami boję się na to pytanie odpowiedzieć.

Wiara nie jest medalikiem odziedziczonym po babci, który można zgubić. Oczywiście, można przez brak samodyscypliny i poddanie się wpływom otoczenia zaniedbać moralny i duchowy wymiar swego życia do tego stopnia, że w zachwaszczonym polu ziarenko wiary zostaje stłumione i praktycznie przestaje kształtować nasze życie - na ten temat wygłoszono tysiące kazań i napisano wiele umoralniających rozpraw. Ale to jest już inne zagadnienie i ja teraz nie o tym mówię; ten aspekt sprawy został opracowany w sposób wyczerpujący, chociaż adresowany był do całkiem innego środowiska niż to, w jakim dziś wszyscy żyjemy.

Nie mogę w tej chwili powiedzieć zbyt wiele o "formie i treści" owego drugiego nawrócenia. Nawrócenie jest zawsze dziełem Boga, a nie człowieka, Bóg sam podejmuje w tej sprawie inicjatywę i w swoim postępowaniu jest nieskończenie oryginalny - a także szanuje wyjątkowość każdego człowieka, ponieważ stworzył go w jego niepowtarzalnej oryginalności. Nie mylmy "drugiego nawrócenia" z sytuacją, gdy ludzie swoje zmęczenie i zanik wiary chcą zagłuszyć, rzucając się nerwowo w różne sekciarskie ruchy religijne lub myląc wytresowane w grupach i często emocjonalnie zmanipulowane praktyki z nadzwyczajnymi darami Ducha Świętego. W takich przypadkach chodzi zazwyczaj o niedorzeczną próbę gwałtownego powrotu do utraconego raju dzieciństwa własnej wiary. Również tak często przywoływany fundamentalizm jest próbą przeskoczenia własnych wątpliwości, wywołanych niespodziewanym spotkaniem z nazbyt skomplikowanym światem, powrotu do czasów pierwotnej decyzji oraz umocnienia się w jego entuzjazmie i pewności. Przed tymi i podobnymi sposobami stawiania czoła chwilom kryzysu w procesie dojrzewania wiary chciałbym was raczej przestrzec.

Uważam za rzecz znacznie uczciwszą przyznanie się, że nasze dotychczasowe wyobrażenia i oczekiwania już nas nie zadowalają, a także szczere mówienie o wszystkich tych sprawach, nawet jeśli mogą się nam wydawać bolesne i niezrozumiałe - tak jak w przypadku owych uczniów idących do Emaus. I w takich chwilach nie rozmawiajmy o Bogu i o Chrystusie jako o "przedmiocie" naszych rozważań; spróbujmy bezpośrednio zwrócić się do Chrystusa i Jego Niebieskiego Ojca z naszymi otwartymi pytaniami, ale także z naszymi ranami i bliznami. Być może również do nas przemówi "nieznany wędrowiec" - i otworzą się oczy naszego serca. Amen.

Tomáš Halík - czeski ksiądz katolicki, potajemnie wyświęcony na kapłana w czasach komunizmu, wykładowca Uniwersytetu Karola, rektor praskiego kościoła Najświętszego Salwatora, aktywnie uczestniczy w życiu publicznym, był jednym ze społecznych doradców prezydenta Václava Havla. Laureat Nagrody Templetona w 2014 r. Fragment pochodzi z jego książki "Zacheuszu! 44 kazania o sensie życia"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wiara nie jest medalikiem odziedziczonym po babci
Komentarze (8)
AS
Aleksandra Szeliga
4 maja 2016, 21:35
Dziękuję za kolejne mądre rozważania. Lubię czytać Księdza wypowiedzi. 
Andrzej Ak
3 maja 2016, 14:48
Już niedługo o Kościele, o którym tak lubimy mówić nie zostanie nic na tej Planecie, jeśli nie ruszymy tyłków i nie przeciwstawimy się już obecnie przedstawicielom wrogów Koścoła na całej Ziemi. Dlaczego Deon nie publikuje materiałów o tym, iż Chrześcijaństwo jest wymazywane na ziemiach stanowiących jego kolebkę? https://www.youtube.com/watch?v=pjk2CKtux4c Dr Tomasz Korczyński "Kontrolowany chaos zniszczenia czy żywioł politycznego przypadku? Analiza socjologiczna zjawiska prześladowania chrześcijan w Azji, w Afryce, na Bliskim Wschodzie oraz w Europie" Wrocław 16.12.2015
3 maja 2016, 14:30
Typowe ględzenie wykorzenionego intelektualisty.Czeski katolik już dawno zgubił medalik od babci, zostało mu więc dmuchanie balona, który ma to do siebie że zawsze pęka.Zero konkretu.Ważne by wyzbyć się tego co dostaliśmy bo to przecież dziecinne i niedojrzałe.Co dalej, "uczony" nie wie więc ceduje całą odpowiedzialność na Pana Boga. Medalik od babci, to coś więcej niż wspomnienia dzieciństwa, to gwarancja,iż wyznajemy tę samą wiarę co nasi przodkowie i wiarę tę k przekazujemy przyszłemu pokoleniu.W tym medaliku jest życie, którego wyraźnie ks.Halikowi brak.Wyznaje on bowiem wiarę martwą, wiarę której brak poczucia wspólnotowości, warunku sine qua non katolicyzmu.
MR
Maciej Roszkowski
3 maja 2016, 17:38
Ks. Halik nie pisze,żęby sie wyzbywać tego medalika, tylko o tym co ma on nam przypominać na co dzieńpoza prostymi sentymentami. Choćby tyle, aby nikogo nie obrażać, a starać się zrozumieć.
3 maja 2016, 19:13
To co ma ów medalik nam przypominać napisałem wyżej.Nie sądzę jednak by było to zgodne z wyobrażeniami ks.Halika.Wyraźnie bowiem doglądając duchowego drzewa skupia się on jedynie na jego owocach zapominając o korzeniach.
4 maja 2016, 13:15
Przecież nie wyznajesz tej samej wiary co Twoi przodkowie. Zasady wiary zmieniają się. 
T
Teresa
4 maja 2016, 17:03
Ileż tu pychy człowieka należącego do "narodu wybranego", cyt.".Czeski katolik już dawno zgubił medalik od babci". Ujmę trochę inaczej myśl ks. Halika: Nie każdy dostał od Boga dar "babci z medalikiem" na start w nasze duchowe życie zatem dziecięca wiara jest jedynie kopiowaniem otrzymanych wzorców i nie jest naszą zasługą, ale Bożym darem. Kryzys wiary wymaga od nas (współ)pracy z Bogiem, aby "poradzić sobie" z kryzysem i wrócić do Boga nie dlatego, że tak nas wychowano, ale z własnej nieprzymuszonej woli. Ten "powrót" jest nieraz szczególnym doświadczeniem Łaski.
KJ
k jar
3 maja 2016, 09:37
Tekst ważny, choć troszeczkę gmatwający zagadnienie: trzeba oddzielić wiarę będącą nośnikiem tożsamości kulturowej (ten osławiony medalik babciny) od wiary jako atrybutu doświadczeń transcendentnych. Jeśli mamy jakiś wpływ na pierwszy termin, to co do drugiego jesteśmy całkowicie zależni od Boga - nie da się wierzyć bez Bożej ingerencji na duszę. Co do kultury - jest oczywiście kryzys patrzenia na kulturę pod kątem obecności w niej elementów sakralnych, dązy się do ich wyrugowania, albo jedynie ignoruje, ale uważam, ze są kultury na to mniej lub bardziej odporne (my jesteśmy w tej grupie dość odpornych na takie procesy, Czesi są tu bardziej liberalni - patrz choćby odsetek ateistów). Co robić powinien Kościół: niezależnie do kultury miejsca robić swoje, czyli przepowiadać Ewangelię. Oczywiście jedne ziarna padną na ziemie skalistą, inne na żyzną, ale na to nie ma rady - oprócz modlitwy Kościoła o ingerencję Bożą mamy tylko osobiste świadectwo.