(fot. unsplash.com)

Może warto wrócić do zwyczaju dzielenia się opłatkiem ze zwierzętami? I nie chodzi tylko o psy i koty

Wielu przez pandemię, przez kryzys, przez zagrożenie dla domowych finansów będzie musiało oszczędzać na Świętach. Wrócą bardziej niż zwykle do łask stare ozdoby, może odziedziczone po dziadkach. Mniej plastikowej chińszczyzny dobrze nam zrobi. A wspomnienia związane z tym, co nas zachwycało w dzieciństwie, rozgrzeją serca.

Warto by przy okazji sięgnąć do zwyczajów z dawnych lat. Kiedyś gospodarz w Wigilię chodził z opłatkiem do zwierząt hodowlanych. Teraz nawet na wsi trudno o stajnie czy obory pełne zwierząt. Choć istnieją ogromne przemysłowe hodowle. I właśnie warto wyobrazić sobie dwie sceny. Jedna to gospodarz wchodzący z opłatkiem w dłoni do zwierząt, które właściwie zna po imieniu. Co mu powiedzą? Bo przecież w Wigilię mają przemówić. Może będą mówić o swojej doli, o swojej pracy, o jego opiece, o przywiązaniu, o biedzie, ale i o pięknych chwilach, o wzajemnej zależności, o poświęceniu? A druga scena to przemysłowa hodowla, gdzie nikt nie chce wejść z opłatkiem, bo mu może wstyd wsłuchiwać sią w krzyk (nieraz niemy) zwierząt traktowanych jak masa mięsna, bezdusznie, okrutnie, nieludzko.

Podczas pandemii odważniej dochodzą do głosu pytania o przyczyny masowych zachorowań. Wiemy, że gdy ludzie żyli w grupach bardziej izolowanych, trudniej było o zarażenia. Zarazy szybciej ginęły. Wiemy, że np. gruźlica kiedyś rozprzestrzeniała się tam, gdzie żyło się w nędzy i w jednej izbie stłoczonych było wielu. Teraz jest to choroba zestresowanych młodych biznesmenów. Wtedy też nieludzkie warunki bytowe były źródłem przewlekłego stresu. Trudno uciec od wniosku, że skoro my ludzie (mówiące zwierzęta) tak reagujemy, to i zwierzęta żyjące w warunkach przewlekłego stresu spowodowanego stłoczeniem, brakiem ruchu, zamknięciem itp. bardziej są podatne na zakażenia.

DEON.PL POLECA

To się „mści” na ludzkości i na środowisku. Papież Franciszek od dawna ostrzega przed mentalnością „użyj i wyrzuć”, byle zysk był szybki.

Boże Narodzenie to czas przybliżenia się do natury. Nasze domy i kościoły są nawiedzane przez choinki i sianko z ich zapachami. Bywa, że baranki i osiołki znajdują zagrodę w miejskiej przestrzeni. W końcu Pan Jezus urodził się w pomieszczeniu przeznaczonym dla zwierząt.

Może warto wrócić do zwyczaju dzielenia się opłatkiem ze zwierzętami? I nie chodzi tylko o naszych milusińskich, jak psy i koty (trudniej byłoby z rybkami), ale może szerzej wobec zwierząt, z których żyjemy. Lub w ogóle z przyrodą, z której żyjemy i za którą odpowiadamy. A jest o czym pogadać: o odzysku. Musimy ją odzyskać. Musimy odzyskać taką relację, by można było z czystym sumieniem dzielić się z nią opłatkiem.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Z odzysku
Komentarze (8)
Oriana Bianka
27 grudnia 2020, 19:00
To prawda, że zwierzęta były hodowane kiedyś w bardziej przyjaznych dla nich warunkach. Ale trzeba sobie zdać sprawę, że hodowla przemysłowa związana jest z większym zapotrzebowaniem na żywność przez szybko zwiększającą się populację ludzką. Na przełomie XIX i XX wieku globalna populacja liczyła 1,7 mld, a w ostatnim roku XX wieku, czyli w 1999 roku liczba ludności na świecie osiągnęła poziom 6 mld. ONZ prognozuje, że liczba ludności przekroczy 8 mld w 2023 roku. Już dziś liczba mieszkańców Ziemi jest dwukrotnie wyższa niż 50 lat temu. Czy zatem rozsądnym jest propagowanie wielodzietności? Jeśli chcemy żyć w równowadze z przyrodą, to nie możemy zadeptać naszej planety i doprowadzić do wyczerpania jej wszystkich zasobów.
MK
~Matylda Kostrzewska
28 grudnia 2020, 14:42
Oczywiście, nie jest. Wielodzietność = najczęściej brak szczęścia i matki, zmęczonej biedą lub pracą ponad siły, która, choćby chciała, nie może kochać gromady dzieci i dbać o nie tak, jak się kocha i dba o jedno, dwójkę czy trójkę. To też nieszczęście dzieci, których podstawowe potrzeby nie są zaspokajane. To wychodzi w kolejnych pokoleniach, kiedy okazuje się, że taki "niedopieszczony" prze rodziców syn nie potrafi kochać żony, dzieci. Owszem, da im jedzenie, ubranie, czasem dużo więcej, ale w kwestii uczuć, tej najważniejszej, jest.. analfabetą ? Mięso....Nie ma potrzeby jedzenia takich ilości mięsa. Nasi przodkowie (czyli w 98 % chłopi lub ubodzy mieszczanie, jeśli nie gorzej) nigdy wcześniej nie jedli tak dużo mięsa . Ja nie jem prawie wcale mięsa od paru lat. I żyję . Zdrowa. Biegam, uprawiam inne sporty.
Oriana Bianka
28 grudnia 2020, 22:55
Ograniczanie ilości spożywanego mięsa jest słuszne i korzystne dla zdrowia i środowiska. Obawiam się jednak, że to nie rozwiąże wszystkich problemów z wyżywieniem ludzkości, jeśli będzie następował nadal taki szybki przyrost ludności na Ziemi. Już teraz jest wiele miejsc na świecie, gdzie z powodu suszy panuje głód. Woda jest tym surowcem, którego może zabraknąć, a życie bez wody nie może istnieć. Najszybszy przyrost ludności następuje w Afryce, a przecież na tym kontynencie występuje właśnie problem głodu. Dzięki edukacji, ludzie mogą rozsądniej planować dzietność, jak również lepiej dbać o środowisko naturalne.
TS
~Taki Sobie
29 grudnia 2020, 10:15
Obydwie Panie mają rację, te zwierzątka trzeba nakarmić, czyli podwajamy łańcuch - najpierw obsiewamy olbrzymie połacie pól, zeby nakarmić zwierzątka a potem zjadamy te zwierzątka, rezygnując z polowy mięsa.....itd. Te ila sie podsypuje różną chemią, a zwierzatka jedzą tą chemię i jeszcze na dodatek antybiotyki....itd. O tym, ze my wyrzucamy nadmiar jedzenia a inni umierają z glodu...... Czy papież Franciszek i Olga Tokarczuk nie mają racji, coś jest ze światem nie tak.... .
AP
~A. P.
29 grudnia 2020, 12:00
Przypuszczam, że nie widziała Pani zbyt wielu rodzin wielodzietnych. Daj Boże taką miłość rodzicielską i rodzeństwa jak w tych rodzinach. Nie mówię o patologii. Ludzie z takich rodzin od początku uczą się dzielenia z innymi i odpowiedzialności.
MK
~Matylda Kostrzewska
30 grudnia 2020, 12:03
Szczególnie najstarsze dziewczyny. One od początku dzielą się swoim życiem i czasem wolnym wychowując za rodziców najmłodsze rodzeństwo, a w wielu lat dwudziestu-paru czują się jak sterane życiem matrony, które życie mają za sobą, dzieci podrośnięte, ale brzemię odpowiedzialności za nie nadal ciążące . Chyba... że uciekną na czas, co serdecznie zalecam: do ciotki w innym mieście, do internetu, gdziekolwiek. Przypuszczam, że Pan się myli co do mnie.
MR
~Marcin Rotmiński
27 grudnia 2020, 09:01
Wydaje się że jednak nie warto. Dlatego że dzisiaj świat zrównuje zwierzę z człowiekiem, wiele osób widzi w zwierzęciu coś w rodzaju własnego dziecka. Chrześcijanie nie powinni wpisywać się w tą narrację.
AM
~Alicja M.M.
27 grudnia 2020, 18:18
Sądzę, że przede wszystkim warto widzieć więcej niż dwie opcje przeciwstawiane sobie. Rozumiem niebezpieczeństwa narracji, o której Pan pisze, zrównującej zwierzę z człowiekiem. Istotnie nie jest ona chrześcijańska, nie jest też racjonalna. Ale obawa przed (naprawdę chrześcijańską, mająca podstawy biblijne) odpowiedzialnością za zwierzęta i troską o nie, serdeczną życzliwością (wyrazem tych postaw jest ów gest dzielenia się opłatkiem) jest moim zdaniem równie nieracjonalna.