Za co ksiądz ponosi odpowiedzialność?

ks. Tomasz Halik

Zmieniły się granice odpowiedzialności pasterzy. Nie chodzi już tylko o "własne owieczki", o skoncentrowanie się na tych, które odwiedzają wyłącznie nasz Kościół. Jesteśmy odpowiedzialni również za tych, którzy "z nami nie chodzą".

Jezus w rozmowie z Piotrem w zakończeniu Ewangelii Jana ustanawia tego apostoła pasterzem swego stada - i tak od najdawniejszych czasów aż po dziś dzień istnieją w Kościele następcy apostołów i uczniów Pana, biskupi i księża nazywani pasterzami; w niektórych wspólnotach kościelnych jest to nawet urzędowe określenie osób duchownych. Niektórzy z was czytali z pewnością klasyczne dzieło świętego Grzegorza Wielkiego o posłudze pasterzy lub niedawną adhortację naszego papieża [Jana Pawła II - przyp. tłum.] o posłudze i życiu kapłanów, która w swoim tytule również zawiera określenie "pasterze".

Przenoszenie obrazu pasterzy na kapłanów naszej epoki jako alegorii i nieustanne szukanie cech porównywalnych może być wdzięcznym tematem dla kazań w stylu barokowym, ale może też rychło stać się uciążliwe. Przyjmijmy ten obraz raczej jako przypowieść - tak, jak go przedstawia sam Jezus; zazwyczaj znajduje się tam jeden punkt odniesienia. Jest nim, jak już powiedzieliśmy, odważne i konsekwentne ponoszenie odpowiedzialności.

DEON.PL POLECA

Za co ksiądz, przełożony wspólnoty chrześcijańskiej - albo mówiąc zgodnie z duchem Nowego Testamentu, prezbiter, czyli "starszy" - ponosi odpowiedzialność? Czy jest to wciąż ta sama odpowiedzialność, czy też w toku dziejów zmienia się w niej przynajmniej rozłożenie akcentów? Jeśli mamy się dzisiaj modlić wraz z Kościołem o nowe powołania duchowne - a ze wszystkich stron słyszymy, jak wielki jest niedostatek owych powołań - to należałoby dopowiedzieć na ten temat kilka słów. Być może jedną z przyczyn braku kapłanów i małego zainteresowania tym powołaniem są także liczne niejasności z nim związane. W mało którym "zawodzie", jak w kapłańskim właśnie, w ciągu kilku zaledwie pokoleń tak radykalnie zmienił się jego zewnętrzny charakter, status społeczny, jego image, świadome i podświadome oczekiwania wobec niego. Zmienił się bowiem całkowicie społeczny kontekst tej "roli"; zmieniła się samoświadomość Kościoła, a więc i teologiczne pojmowanie kapłaństwa. Jeśli ktoś tego nie potrafi czy nie chce zrozumieć i przychodzi do seminarium z wyobrażeniem o kapłaństwie, jakie ucieleśniają starzy proboszczowie w jego rodzinnych stronach, z wyobrażeniem szacownego pana, przypominającego postacie z powieści Raisa czy Baara - wówczas, jeśli nie będzie w stanie prędko się z tego wyrwać i gruntownie przemyśleć swojej decyzji, uczyni z siebie chodzącą karykaturę.

Oczywiście można powiedzieć, że odpowiedzialność księdza jest wciąż taka sama - jest on odpowiedzialny za słowo Boże, za jego autentyczne i wiarygodne głoszenie, za przekazywanie tradycji wiary, za godne udzielanie sakramentów, jest odpowiedzialny za duchowy wzrost wspólnoty, która została mu powierzona, jest odpowiedzialny za to, by swoim życiem osobistym potwierdzać, a nie dyskredytować wypowiadane przez siebie słowa. To wszystko, oczywiście, prawda. Ale najtrudniejsze w naszych czasach i często niedoceniane jest inne zadanie: trzeba to wszystko na nowo ożywić. To znaczy przenieść z jednego kręgu kulturowego do drugiego, przełożyć z języka, który stał się martwy, na język żywy, przełożyć z łodzi, która tonie, na inną łódź - krótko mówiąc, znaleźć nowy styl kapłańskiej posługi. Nie jest to żadne wezwanie do taniej "modernizacji" czy do ulizanej i tandetnej ugody z "duchem epoki". Jest to naglące zwrócenie uwagi, iż paradygmat kultury i cywilizacji, w jakiej żyjemy, oraz cały klimat mentalny zmieniły się tak bardzo, że gdybyśmy ten fakt ignorowali i przekazywali wiarę tymi samymi środkami, jakimi posługiwali się nasi poprzednicy, głosilibyśmy w gruncie rzeczy co innego niż oni. Zmieniło się bowiem znaczenie wielu słów, a wiele obrazów i metafor wygasło - właśnie postulat wierności tradycji zobowiązuje nas do czujnego reagowania na znaki czasu. Przecież sens tradycji polega na stałym, żywym ruchu, tropiącym zakręty i przemiany w nurcie życia.

Obowiązek poszukiwania nowych form, głoszenia Ewangelii w nowy sposób - postulat, który wniósł święty Klemens Hofbauer na długo przed dzisiejszym papieskim programem "nowej ewangelizacji" - z pewnością jest wciąż aktualny, istnieją jednak pewne okresy przełomowe, kiedy to radykalnie zmienia się społeczno-kulturowy paradygmat, i wtedy bardzo wiele zależy od zdolności pasterzy Kościoła do czytania znaków czasu. Gdy młode chrześcijaństwo wychodziło poza obręb synagogi, miało swojego Pawła, w okresie upadku Rzymu i wielkich wędrówek narodów miało swojego Augustyna; szkoda, że w okresie wchodzenia w epokę nowożytną nie miało pasterzy o równie prorockiej odwadze lub też nie potrafiło ich słuchać. Rodzi się pytanie, czy Sobór Watykański ii, który odważnie podjął się tego zadania, nie pojawił się trochę za późno i w jakiej mierze Kościół będzie mógł czerpać z niego impulsy w epoce, którą słusznie nazywamy już postmodernistyczną...

Tak, przemyślenie, nowa refleksja i nowe rozumienie Ewangelii w nowym kontekście, wierność Jezusowej zasadzie "nowe wino do nowych bukłaków" to dziś najważniejsze i najtrudniejsze zadanie.

***

Ale jest jeszcze jedna sprawa. Zmieniły się granice odpowiedzialności pasterzy. Nie chodzi już tylko o "własne owieczki", o skoncentrowanie się na tych, które odwiedzają wyłącznie nasz Kościół. To było możliwe chyba tylko wówczas, kiedy wspólnota wiernych obejmowała właściwie wszystkich mieszkańców danego terytorium. "Mam jeszcze inne owce" - powiada Jezus w dzisiejszej Ewangelii. Otóż to, jesteśmy odpowiedzialni również za tych, którzy - powtórzmy za Karolem Poláčkiem - "z nami nie chodzą".

Słysząc te słowa, oczekujecie być może wypowiedzi o potrzebie prowadzenia pracy misyjnej wśród "niewierzących". Jest to na pewno jeden z aspektów, ale nie o tym dziś chcemy mówić; zawsze mocno mnie frustrowały niektóre formy misjonarskiej działalności chrześcijan, które sprawiały wrażenie, że może jakichś tam "niewierzących" pozyskują, ale ze mnie uczyniłyby rychło wojującego ateistę.

Z pewnością już wiecie, że mam swoje zastrzeżenia do rygorystycznego podziału na wierzących i ateistów, niczym na dwie piłkarskie jedenastki grające na boisku historii, i że nieustannie podkreślam, iż w każdym wierzącym mieszka zarówno wątpiący, jak i "niewierzący", a w każdym "niewierzącym" mieszka także wierzący. Wielokrotnie zwracałem uwagę na poszerzającą się stale "szarą strefę" pomiędzy tradycyjnie wierzącymi a zdeklarowanymi ateistami. Dziś dodałbym, że ta "szara strefa" wcale nie jest szara, lecz niezmiernie zróżnicowana i wielobarwna. Tak, za tych ludzi również ponosimy odpowiedzialność, i to nie tylko w takim sensie, że możemy im zaproponować łatwy sposób szybkiego stania się praktykującymi katolikami w stylu, jaki wypracowaliśmy na przestrzeni ostatnich dwóch stuleci. Ten styl wielu współczesnych pasterzy Kościoła oczywiście opanowało i jest to na ogół jedyny program, jaki mają przygotowany dla owych poszukujących. Są zaskoczeni i obrażeni, gdy stwierdzą, że ludzie ci nie są ich propozycją zainteresowani. Przeżywają rozczarowanie, kiedy na przykład na pewien czas udaje im się włączyć tych ludzi do swojego stada, ale wkrótce przekonują się, że nowe owieczki wcale się w nim nie zadomowiły i prędzej czy później ruszają w swoją drogę. Widocznie pasterze nie mieli im nic do zaoferowania.

Zapewne wzrośnie liczba tych, którzy będą chcieli iść z nami tylko kawałek drogi i tylko pod pewnymi warunkami. Nie powinniśmy ich chyba posądzać od razu o rozkapryszoną wybredność, nikczemny indywidualizm, brak dyscypliny, pychę i Bóg wie co. W niektórych przypadkach mielibyśmy może i rację, w innych tylko częściowo, a w jeszcze innych wcale nie. Uszanujmy fakt, że są to inne owce, i nie niszczmy od razu ich odmienności.

Wiem, że ci z was, którym ta moja refleksja zupełnie nie odpowiada, chcieliby mnie teraz triumfalnie zmiażdżyć następnym cytatem z wypowiedzi Jezusa o innych owcach: "I te muszę przyprowadzić i będą słuchać głosu mego, i nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz". W ciągu stuleci katolicy czytali te słowa z założeniem, że "jedna owczarnia" równa się Kościół rzymskokatolicki, a "jeden pasterz" to przecież papież, namiestnik Chrystusa na ziemi. Trzeba jednak wyraźnie i głośno powiedzieć, że takie zawężanie znaczenia słów Chrystusa jest absolutnie nie do utrzymania.

Kto uważnie studiował dokumenty Soboru Watykańskiego ii, wie, że obraz Kościoła, jaki dzisiaj sam Kościół przedkłada, jest zupełnie inny, znacznie szerszy. Ale nie mogę też zgodzić się z tymi, którzy obraz jednej owczarni gotowi są tylko trochę ekumenicznie rozszerzyć i włączyć tam również inne Kościoły chrześcijańskie, przynajmniej te, z którymi mamy porozumienie o wzajemnym uznaniu sakramentu chrztu, Kościoły prawosławne, anglikański, luterańskie i reformowane, czyli większość Kościołów protestanckich "głównego nurtu". To, co Sobór zapoczątkował i co należy przemyśleć, to nie tylko "mały (wewnątrzchrześcijański) ekumenizm", ale ekumenizm daleko szerszy. Sobór podkreśla, że Kościół jest sakramentem - czyli "realnym symbolem" - jednoczy całą ludzkość, która jako całość powołana jest do zbawienia. Owa jedna owczarnia z przypowieści Jezusa jest obrazem eschatologicznym, jest ową ostateczną jednością ludzkości w Chrystusie, która stanowi nadzieję czasu wybiegającego poza horyzont naszych dziejów. Byłoby niebezpieczną ideologiczną utopią, gdybyśmy tę eschatologiczną rzeczywistość chcieli pochopnie utożsamiać z jakąkolwiek formą instytucji kościelnej w ciągu dziejów - czy to w przeszłości ("średniowiecze chrześcijańskie"), czy w teraźniejszości, czy też w horyzoncie naszych przyszłych, zaplanowanych sukcesów misyjnych lub ekumenicznych porozumień! Tym "jednym pasterzem" jest tak naprawdę wyłącznie Chrystus i nikt inny, Chrystus jako Alfa i Omega historii, czego nie należy mylić nawet ze słownym wyznawaniem Jezusa jako Zbawiciela tutaj, na ziemi, aczkolwiek znaczenia tego faktu dla zbawienia człowieka nie zamierzam tu umniejszać.

Płynie z tego następujący wniosek - nie próbujmy nerwowo i pośpiesznie zaganiać "inne owce" do naszych zbyt szczupłych instytucjonalnych owczarni, uszanujmy ich odmienność - także jako Boży dar dla nas - kochajmy je takimi, jakie są, i odważnie brońmy ich, tak jak to czynią rzeczywiście dobrzy i odpowiedzialni pasterze.

Tomáš Halík - czeski ksiądz katolicki, potajemnie wyświęcony na kapłana w czasach komunizmu, wykładowca Uniwersytetu Karola, rektor praskiego kościoła Najświętszego Salwatora, aktywnie uczestniczy w życiu publicznym, był jednym ze społecznych doradców prezydenta Václava Havla. Laureat Nagrody Templetona w 2014 r. Fragment pochodzi z jego książki "Zacheuszu! 44 kazania o sensie życia"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Za co ksiądz ponosi odpowiedzialność?
Komentarze (12)
QQ
q q
5 lipca 2016, 05:45
Za przestrogę i komentarz do odjazdów Halika w stronę globalnie jednej światowej religii z inspiracji Teilharda de Chardin i jego Chrystusa jako Alfy i Omegi, niech posłuży poniższy link Pierre Teilhard de Chardin - najgorszy modernista XX wieku - wykład prof. Marcina Karasa [url]https://www.youtube.com/watch?v=2QFE2zSMDCg[/url] Koncepcje Teilharda są całkowicie przeciwne katolickiej wierze. W 1927 roku Rzym odmówił udzielenia imprimatur książce [Teilharda], Le Milieu Divin. W 1933 roku zakazano mu wykładów w Paryżu. W 1933 roku Rzym odmówił mu zgody na publikację L'Energie Humaine. W 1944 roku jego książka Phenomene Humain została zakazana. W 1948 roku, wezwany do Rzymu przez swego Przełożonego Generalnego, [Teilhard] kolejny raz ubiegał się o pozwolenie na wydanie Phenomene Humain – i nie otrzymał go. W latach 1949 i 1955 jego książki i działalność znów były blokowane. W grudniu 1957, dekret Świętego Oficjum nakazał wycofanie jego prac z katolickich bibliotek, seminariów, religijnych instytucji i księgarń (ks. Charles Coughlin, Bishops Versus Pope, ss. 215-216). "Nie wolno mu było publikować swych najważniejszych prac za życia i faktycznie, nigdy nie zostały wydane z Nihil obstat i Imprimatur" (Leroy, op. cit., s. 29). Krótko przed inauguracją Drugiego Soboru Watykańskiego, 30 czerwca 1962, Święte Oficjum wydało monitum (ostrzeżenie) "przed dwuznacznościami, a nawet poważnymi błędami przeciwnymi katolickiej nauce" (T. Lincoln Bouscaren SJ, Canon Law Digest, vol. 5, ss. 621-622) zawartymi w jego pracach. "W 1963 roku Wikariat Rzymski nakazał w dekrecie, aby katolickie księgarnie Rzymu wycofały z obiegu dzieła de Chardina, jak również książki sprzyjające jego błędnym naukom" (J. W. Johnson, Evolution?, s. 120). 
QQ
q q
5 lipca 2016, 03:50
Rewelacja: ponieważ zmieniło się znaczenie np. słowa "miłość" na to, co pogrobowcy-trdycjonaliści nazywają jeszcze "grzechem rozwiązłości", dlatego u Halika "postulat wierności tradycji (sic) zobowiązuje do czujnego reagowania na znaki czasu" i trzeba "znaleźć nowy styl kapłańskiej posługi"... - Oczywiście posługi nie przywracającej sens i znaczenie cnoty ewangelicznej miłości, bo "paradygmat kultury i cywilizacji, w jakiej żyjemy, oraz cały klimat mentalny zmieniły się tak bardzo", ale poprzez zaakceptowanie grzechu rozwiązłości jako sensu miłości (no, może nie tak od razu pełnego). I w ten szczwany sposób "przełożyć z języka, który stał się martwy, na język żywy". Proste? Proste! Takich martwych znaczeniowo słów jak prawda, kłamstwo, dobro, zło, potępienie nawet nie warto próbować "przełożyć z łodzi, która tonie, na inną łódź", bo "środkami, jakimi posługiwali się nasi poprzednicy, głosilibyśmy w gruncie rzeczy co innego niż oni", a przecież w obecnym paradygmacie kultury i cywilizacji słowa te w ogóle przestały istnieć. Tak się pisze nową Ewangelię ! "Jeśli ktoś tego nie potrafi czy nie chce zrozumieć i przychodzi do seminarium z wyobrażeniem o kapłaństwie, jakie ucieleśniają starzy proboszczowie w jego rodzinnych stronach, z wyobrażeniem szacownego pana, przypominającego postacie z powieści Raisa czy Baara - wówczas, jeśli nie będzie w stanie prędko się z tego wyrwać i gruntownie przemyśleć swojej decyzji, uczyni z siebie chodzącą karykaturę".
KJ
k jar
4 lipca 2016, 15:28
No sorry, ale 99,99999% ludzi na świecie w momencie śmierci Chrystusa nie poszło za nim, ba nie zrobił tego ani Herod, ani Poncjusz Piłat, ani te tłumy zebrane pod krzyżem z ciekawości. Uciekli też apostołowie, a jeden Judasz to go zdradziła a Piotr to się go zaparł. Chrystus nie robił happeningu z swego życia i śmierci! Czy ks. Halik oskarży Chrystusa o brak odpowiedzialności za tych ludzi i nawet swoich uczniów. No nie przyciągnął ich do siebie ten cieśla z Nazaretu. Rozumiem, że można, a nawet trzeba protestować przeciw instrumentalizacji Kościoła, ale już prawie nie ma tych obrazów zaganiajacych do spowiedzi czy innych sakramentów proboszczów. Podniósłby się zaraz krzyk (i słusznie), że księża naruszają wolność sumienia: ludzie się modlą, przystępują do sakramentów, chodzą na mszę św., bo chcą, a nie dlatego że księża sie tak starają o ich dusze i zbawienie. To jest przerost formy nad treścią. Rozumiem, że księża muszą usensowić swoje powołanie, ale na Boga nie w ten sposób, nie poklepujac ludzi po plecach. Czy Chrystus zamierzał przekonać Poncjusza Piłata do siebie, czy raczej chciał dać swiadectwo prawdzie?
9 lipca 2016, 00:36
Akurat Jezus robił happening, np. wjazd do Jerozolimy gdzie udwał wjad osobistości rzymskiej .... i wszyscy mieli niezły ubaw. Jezus jako jeden z wielu ludzi umarł na krzyżu, Dlaczego ktokolwiek maiłby chcieć umrzeć azem z nim? Z innymi ludźmi też pewnie nikt nie umierał razem.
4 lipca 2016, 13:58
Czy ks. Tomasz Halik interesuje się piłką nożną?:) Pytam dlatego, bo tekst wykazuje wiele podobieństw do przesłania Euro 2016 czyli bądźmy razem choć czasem bardzo się różnimy - wyglądem, jezykiem jakim się porozumiewamy itd. Ale tak naprawdę w pewnych sytuacjach reagujemy tak samo, cieszymy się tak samo, wzruszamy tak samo, płaczemy tak samo itd. Czyli jednak tak naprawdę wcale się nie różnimy. A zatem w czym tkwi ta różnica bo ja nie wiem. 
4 lipca 2016, 15:09
"...w ostateczności zaś kibicujemy wszystkim, z wyjątkiem Niemców"
4 lipca 2016, 19:35
W rzeczy samej, kibicowałam Włochom:)
4 lipca 2016, 19:43
Moja wypowiedź najwyraźniej nie przypadła do gustu, ale jak patrzyłam na trybuny we wczorajszym meczu Francja-Islandia to było po prostu niebiesko. W pewnym momencie Islandczycy strzelają bramkę a ja uradowana patrzę w ekran i mówię: jakie to sympatyczne Islandczycy strzelają gola a Francuzi biją im brawo i się cieszą. A oni po prostu byli tak samo ubrani ale co się pocieszyłam to moje:)
MR
Maciej Roszkowski
4 lipca 2016, 13:37
Świat zmienia się i zmieniał zawsze. Nauczanie Kościołą to - Zasady. Są niezmienne, zapisane w Ewangelii, Przykazaniach, cnotach chrześcijańskich. To równiż sakramenty. I są zwyczaje, praktyki, narzędzia. Te się zmieniają wraz z cywilizacja i kulturą. Czy nowe zwyczaje, duchowości,  praktyki,  pieśni, modlitwy nam odpowiadają? Mnie nie zawsze, ale rozumiem, że młodzi maja inną duchowość, wrażliwość, estetykę. Jeśli idziemy razem do Pana, to niech każdy stosuje swoje własne tempo, modli się własnymi słowami. To co nas obowiązuje to cel i kierunek. Zaś "inne owce" to nasi bracia i siostry, należy się im nasza miłość bliźniego, wsparcie, wskazanie kierunku, czasem "napomnienie braterskie". Delikatnie, bo metafora kija jak to wspomina ktoś na sąsiednim wątku jest kompletnie nieskuteczna. 
4 lipca 2016, 12:16
Mądry i dobry tekst.
4 lipca 2016, 12:13
Moderniści, to tacy jegomoście, którzy własne problemy z wiarą cedują na rzeczywistość zewnętrzną pragnąc jak np Halik reformować co się tylko da.Niech więc Halik dalej bawi się w swojej piaskownicy my zaś pamiętajmy,iż najważniejszym prawem jest zbawienie dusz, pełnię zaś środków do tego zbawienai prowadzących posiada Kościół Rzymskokatolicki, który jest Kościołem Chrystusowym.Korzystajmy więc z tych środków bo "nie znamy dnia ani  godziny" 
4 lipca 2016, 10:26
"Sobór święty... opierając się na Piśmie świętym i Tradycji, uczy, że ten pielgrzymujący Kościół konieczny jest do zbawienia. Chrystus bowiem jest jedynym Pośrednikiem i drogą zbawienia, On, co staje się dla nas obecny w Ciele swoim, którym jest Kościół; On to właśnie podkreślając wyraźnie konieczność wiary i chrztu, potwierdził równocześnie konieczność Kościoła, do którego ludzie dostają się przez chrzest jak przez bramę. Nie mogliby więc zostać zbawieni ludzie, którzy wiedząc, że Kościół założony został przez Boga za pośrednictwem Chrystusa jako konieczny, mimo to nie chcieliby bądź przystąpić do niego, bądź też w nim wytrwać". (Katechizm Kościoła Katolickiego 846)