Za co ksiądz ponosi odpowiedzialność?
Zmieniły się granice odpowiedzialności pasterzy. Nie chodzi już tylko o "własne owieczki", o skoncentrowanie się na tych, które odwiedzają wyłącznie nasz Kościół. Jesteśmy odpowiedzialni również za tych, którzy "z nami nie chodzą".
Jezus w rozmowie z Piotrem w zakończeniu Ewangelii Jana ustanawia tego apostoła pasterzem swego stada - i tak od najdawniejszych czasów aż po dziś dzień istnieją w Kościele następcy apostołów i uczniów Pana, biskupi i księża nazywani pasterzami; w niektórych wspólnotach kościelnych jest to nawet urzędowe określenie osób duchownych. Niektórzy z was czytali z pewnością klasyczne dzieło świętego Grzegorza Wielkiego o posłudze pasterzy lub niedawną adhortację naszego papieża [Jana Pawła II - przyp. tłum.] o posłudze i życiu kapłanów, która w swoim tytule również zawiera określenie "pasterze".
Przenoszenie obrazu pasterzy na kapłanów naszej epoki jako alegorii i nieustanne szukanie cech porównywalnych może być wdzięcznym tematem dla kazań w stylu barokowym, ale może też rychło stać się uciążliwe. Przyjmijmy ten obraz raczej jako przypowieść - tak, jak go przedstawia sam Jezus; zazwyczaj znajduje się tam jeden punkt odniesienia. Jest nim, jak już powiedzieliśmy, odważne i konsekwentne ponoszenie odpowiedzialności.
Za co ksiądz, przełożony wspólnoty chrześcijańskiej - albo mówiąc zgodnie z duchem Nowego Testamentu, prezbiter, czyli "starszy" - ponosi odpowiedzialność? Czy jest to wciąż ta sama odpowiedzialność, czy też w toku dziejów zmienia się w niej przynajmniej rozłożenie akcentów? Jeśli mamy się dzisiaj modlić wraz z Kościołem o nowe powołania duchowne - a ze wszystkich stron słyszymy, jak wielki jest niedostatek owych powołań - to należałoby dopowiedzieć na ten temat kilka słów. Być może jedną z przyczyn braku kapłanów i małego zainteresowania tym powołaniem są także liczne niejasności z nim związane. W mało którym "zawodzie", jak w kapłańskim właśnie, w ciągu kilku zaledwie pokoleń tak radykalnie zmienił się jego zewnętrzny charakter, status społeczny, jego image, świadome i podświadome oczekiwania wobec niego. Zmienił się bowiem całkowicie społeczny kontekst tej "roli"; zmieniła się samoświadomość Kościoła, a więc i teologiczne pojmowanie kapłaństwa. Jeśli ktoś tego nie potrafi czy nie chce zrozumieć i przychodzi do seminarium z wyobrażeniem o kapłaństwie, jakie ucieleśniają starzy proboszczowie w jego rodzinnych stronach, z wyobrażeniem szacownego pana, przypominającego postacie z powieści Raisa czy Baara - wówczas, jeśli nie będzie w stanie prędko się z tego wyrwać i gruntownie przemyśleć swojej decyzji, uczyni z siebie chodzącą karykaturę.
Oczywiście można powiedzieć, że odpowiedzialność księdza jest wciąż taka sama - jest on odpowiedzialny za słowo Boże, za jego autentyczne i wiarygodne głoszenie, za przekazywanie tradycji wiary, za godne udzielanie sakramentów, jest odpowiedzialny za duchowy wzrost wspólnoty, która została mu powierzona, jest odpowiedzialny za to, by swoim życiem osobistym potwierdzać, a nie dyskredytować wypowiadane przez siebie słowa. To wszystko, oczywiście, prawda. Ale najtrudniejsze w naszych czasach i często niedoceniane jest inne zadanie: trzeba to wszystko na nowo ożywić. To znaczy przenieść z jednego kręgu kulturowego do drugiego, przełożyć z języka, który stał się martwy, na język żywy, przełożyć z łodzi, która tonie, na inną łódź - krótko mówiąc, znaleźć nowy styl kapłańskiej posługi. Nie jest to żadne wezwanie do taniej "modernizacji" czy do ulizanej i tandetnej ugody z "duchem epoki". Jest to naglące zwrócenie uwagi, iż paradygmat kultury i cywilizacji, w jakiej żyjemy, oraz cały klimat mentalny zmieniły się tak bardzo, że gdybyśmy ten fakt ignorowali i przekazywali wiarę tymi samymi środkami, jakimi posługiwali się nasi poprzednicy, głosilibyśmy w gruncie rzeczy co innego niż oni. Zmieniło się bowiem znaczenie wielu słów, a wiele obrazów i metafor wygasło - właśnie postulat wierności tradycji zobowiązuje nas do czujnego reagowania na znaki czasu. Przecież sens tradycji polega na stałym, żywym ruchu, tropiącym zakręty i przemiany w nurcie życia.
Obowiązek poszukiwania nowych form, głoszenia Ewangelii w nowy sposób - postulat, który wniósł święty Klemens Hofbauer na długo przed dzisiejszym papieskim programem "nowej ewangelizacji" - z pewnością jest wciąż aktualny, istnieją jednak pewne okresy przełomowe, kiedy to radykalnie zmienia się społeczno-kulturowy paradygmat, i wtedy bardzo wiele zależy od zdolności pasterzy Kościoła do czytania znaków czasu. Gdy młode chrześcijaństwo wychodziło poza obręb synagogi, miało swojego Pawła, w okresie upadku Rzymu i wielkich wędrówek narodów miało swojego Augustyna; szkoda, że w okresie wchodzenia w epokę nowożytną nie miało pasterzy o równie prorockiej odwadze lub też nie potrafiło ich słuchać. Rodzi się pytanie, czy Sobór Watykański ii, który odważnie podjął się tego zadania, nie pojawił się trochę za późno i w jakiej mierze Kościół będzie mógł czerpać z niego impulsy w epoce, którą słusznie nazywamy już postmodernistyczną...
Tak, przemyślenie, nowa refleksja i nowe rozumienie Ewangelii w nowym kontekście, wierność Jezusowej zasadzie "nowe wino do nowych bukłaków" to dziś najważniejsze i najtrudniejsze zadanie.
***
Ale jest jeszcze jedna sprawa. Zmieniły się granice odpowiedzialności pasterzy. Nie chodzi już tylko o "własne owieczki", o skoncentrowanie się na tych, które odwiedzają wyłącznie nasz Kościół. To było możliwe chyba tylko wówczas, kiedy wspólnota wiernych obejmowała właściwie wszystkich mieszkańców danego terytorium. "Mam jeszcze inne owce" - powiada Jezus w dzisiejszej Ewangelii. Otóż to, jesteśmy odpowiedzialni również za tych, którzy - powtórzmy za Karolem Poláčkiem - "z nami nie chodzą".
Słysząc te słowa, oczekujecie być może wypowiedzi o potrzebie prowadzenia pracy misyjnej wśród "niewierzących". Jest to na pewno jeden z aspektów, ale nie o tym dziś chcemy mówić; zawsze mocno mnie frustrowały niektóre formy misjonarskiej działalności chrześcijan, które sprawiały wrażenie, że może jakichś tam "niewierzących" pozyskują, ale ze mnie uczyniłyby rychło wojującego ateistę.
Z pewnością już wiecie, że mam swoje zastrzeżenia do rygorystycznego podziału na wierzących i ateistów, niczym na dwie piłkarskie jedenastki grające na boisku historii, i że nieustannie podkreślam, iż w każdym wierzącym mieszka zarówno wątpiący, jak i "niewierzący", a w każdym "niewierzącym" mieszka także wierzący. Wielokrotnie zwracałem uwagę na poszerzającą się stale "szarą strefę" pomiędzy tradycyjnie wierzącymi a zdeklarowanymi ateistami. Dziś dodałbym, że ta "szara strefa" wcale nie jest szara, lecz niezmiernie zróżnicowana i wielobarwna. Tak, za tych ludzi również ponosimy odpowiedzialność, i to nie tylko w takim sensie, że możemy im zaproponować łatwy sposób szybkiego stania się praktykującymi katolikami w stylu, jaki wypracowaliśmy na przestrzeni ostatnich dwóch stuleci. Ten styl wielu współczesnych pasterzy Kościoła oczywiście opanowało i jest to na ogół jedyny program, jaki mają przygotowany dla owych poszukujących. Są zaskoczeni i obrażeni, gdy stwierdzą, że ludzie ci nie są ich propozycją zainteresowani. Przeżywają rozczarowanie, kiedy na przykład na pewien czas udaje im się włączyć tych ludzi do swojego stada, ale wkrótce przekonują się, że nowe owieczki wcale się w nim nie zadomowiły i prędzej czy później ruszają w swoją drogę. Widocznie pasterze nie mieli im nic do zaoferowania.
Zapewne wzrośnie liczba tych, którzy będą chcieli iść z nami tylko kawałek drogi i tylko pod pewnymi warunkami. Nie powinniśmy ich chyba posądzać od razu o rozkapryszoną wybredność, nikczemny indywidualizm, brak dyscypliny, pychę i Bóg wie co. W niektórych przypadkach mielibyśmy może i rację, w innych tylko częściowo, a w jeszcze innych wcale nie. Uszanujmy fakt, że są to inne owce, i nie niszczmy od razu ich odmienności.
Wiem, że ci z was, którym ta moja refleksja zupełnie nie odpowiada, chcieliby mnie teraz triumfalnie zmiażdżyć następnym cytatem z wypowiedzi Jezusa o innych owcach: "I te muszę przyprowadzić i będą słuchać głosu mego, i nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz". W ciągu stuleci katolicy czytali te słowa z założeniem, że "jedna owczarnia" równa się Kościół rzymskokatolicki, a "jeden pasterz" to przecież papież, namiestnik Chrystusa na ziemi. Trzeba jednak wyraźnie i głośno powiedzieć, że takie zawężanie znaczenia słów Chrystusa jest absolutnie nie do utrzymania.
Kto uważnie studiował dokumenty Soboru Watykańskiego ii, wie, że obraz Kościoła, jaki dzisiaj sam Kościół przedkłada, jest zupełnie inny, znacznie szerszy. Ale nie mogę też zgodzić się z tymi, którzy obraz jednej owczarni gotowi są tylko trochę ekumenicznie rozszerzyć i włączyć tam również inne Kościoły chrześcijańskie, przynajmniej te, z którymi mamy porozumienie o wzajemnym uznaniu sakramentu chrztu, Kościoły prawosławne, anglikański, luterańskie i reformowane, czyli większość Kościołów protestanckich "głównego nurtu". To, co Sobór zapoczątkował i co należy przemyśleć, to nie tylko "mały (wewnątrzchrześcijański) ekumenizm", ale ekumenizm daleko szerszy. Sobór podkreśla, że Kościół jest sakramentem - czyli "realnym symbolem" - jednoczy całą ludzkość, która jako całość powołana jest do zbawienia. Owa jedna owczarnia z przypowieści Jezusa jest obrazem eschatologicznym, jest ową ostateczną jednością ludzkości w Chrystusie, która stanowi nadzieję czasu wybiegającego poza horyzont naszych dziejów. Byłoby niebezpieczną ideologiczną utopią, gdybyśmy tę eschatologiczną rzeczywistość chcieli pochopnie utożsamiać z jakąkolwiek formą instytucji kościelnej w ciągu dziejów - czy to w przeszłości ("średniowiecze chrześcijańskie"), czy w teraźniejszości, czy też w horyzoncie naszych przyszłych, zaplanowanych sukcesów misyjnych lub ekumenicznych porozumień! Tym "jednym pasterzem" jest tak naprawdę wyłącznie Chrystus i nikt inny, Chrystus jako Alfa i Omega historii, czego nie należy mylić nawet ze słownym wyznawaniem Jezusa jako Zbawiciela tutaj, na ziemi, aczkolwiek znaczenia tego faktu dla zbawienia człowieka nie zamierzam tu umniejszać.
Płynie z tego następujący wniosek - nie próbujmy nerwowo i pośpiesznie zaganiać "inne owce" do naszych zbyt szczupłych instytucjonalnych owczarni, uszanujmy ich odmienność - także jako Boży dar dla nas - kochajmy je takimi, jakie są, i odważnie brońmy ich, tak jak to czynią rzeczywiście dobrzy i odpowiedzialni pasterze.
Tomáš Halík - czeski ksiądz katolicki, potajemnie wyświęcony na kapłana w czasach komunizmu, wykładowca Uniwersytetu Karola, rektor praskiego kościoła Najświętszego Salwatora, aktywnie uczestniczy w życiu publicznym, był jednym ze społecznych doradców prezydenta Václava Havla. Laureat Nagrody Templetona w 2014 r. Fragment pochodzi z jego książki "Zacheuszu! 44 kazania o sensie życia"
Skomentuj artykuł