Papież Franciszek to "koniec świata"

Papież Franciszek to "koniec świata"
(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)
Grzegorz Kramer SJ / DEON.pl

Kiedy byłem młodym chłopcem i dopiero poznawałem jezuitów, jednemu z nich zadałem pytanie o to, czy papież (wtedy Jan Paweł II) też jest jezuitą. Pamiętam, że mnie wyśmiał, mówiąc, że jezuita nigdy nie był i nie będzie papieżem, bo to niemożliwe.

Po dwudziestu kilku latach, w 2013 roku, kiedy ja sam już od kilkunastu lat byłem jezuitą, jeden z moich współbraci - kardynał Bergoglio - został papieżem. To, co wydawało się niemożliwe, stało się faktem.

Od początku tego pontyfikatu, my - jezuici - często mówiliśmy, że to "koniec świata". W pewnym sensie ta przenośnia jest prawdziwa, bo każdy dzień pontyfikatu Franciszka pokazuje, że kończy się pewna epoka. Kończy się "epoka świętego spokoju". Mijają czasy spokojnej pracy księdza, polegającej na pielęgnowaniu tego, co jest i korzystaniu z pełnych spichlerzy.

Franciszek nie jest lepszym papieżem od swoich poprzedników. Uważam porównywanie ich w kluczu "kto lepszy" za wielkie nieporozumienie. Jest inny. Wychowany w szkole św. Ignacego - myśli po ignacjańsku. Podstawą tego myślenia, a w konsekwencji działania, jest szukanie Boga we wszystkich i we wszystkim. Przejawem takiej postawy nie jest tanie, pobożne mówienie, ale czyny - podejście do człowieka. Przestajesz patrzeć na niego jak na wroga, zagrożenie, a widzisz w nim dar lub wyzwanie. Tylko jeśli to weźmiemy pod uwagę, zaczniemy rozumieć sposób działania papieża. Jeśli tego nie uwzględnimy, Franciszek będzie dla nas dziwakiem, który dla niektórych może być postrzegany nawet jako zagrożenie dla Kościoła.

Kiedy myślę "Franciszek", to mam w sercu wielką wdzięczność przede wszystkim za to, że papież czyni mnie odważnym w codziennym działaniu. Jego przykład mówi mi, że mam szukać nowych sposobów działania - nie dlatego że stare są złe, ale dlatego że człowiek się zmienia. Franciszek pokazuje mi coś bardzo oczywistego: tak jak ludzie Kościoła mieli odwagę działać nowatorsko 2000, 1500 czy 1000 lat temu, tak ja i mi współcześni musimy otwierać się na Ducha Świętego, który nie jest strażnikiem muzeum kościelnego, ale Bogiem, który stwarza nieustannie, a mnie zaprasza do tego działania. Wiem, brzmi górnolotnie, ale właśnie o to chodzi w Ewangelii - by żyć mocno na ziemi, ale myśleć na miarę Boga, nie moich ludzkich ograniczeń.

Lubię Franciszka nazywać prorokiem. Prorok to ktoś, kto żyjąc w żywej relacji z Bogiem, nieustannie odczytuje znaki, żyje Słowem, a z tego rodzą się niestandardowe, często prowokujące działania, które mają pobudzać Kościół do nawrócenia, czyli zmiany myślenia.

Już na samym początku swojego pontyfikatu (w grudniu 2013) Franciszek wydał Evangelii Gaudium (Radość Ewangelii) - adhortację, w której przypomina o czymś niesamowicie fundamentalnym: ewangelizacja ma być przepełniona radością. Radością płynącą nie z emocji ewangelizatora, ale z wiary w Zmartwychwstanie. Po wtóre zwraca uwagę Kościołowi, że musimy być misyjni. To bardzo ważna sprawa, bo ona mówi o tym, o czym pisałem wyżej - Kościół musi być dynamiczny, nie skupiony na swojej wygodzie, pielęgnowaniu swoich domów, ale na ciągłym byciu w drodze. W drogę nie bierze się ciężkich bagaży (co zresztą już powiedział Jezus), ale to, co niezbędne, co konieczne do podstawowej misji. Tym czymś jest wiara, czyli uczepienie się Boga i poleganie na Nim.

Bardzo jestem wdzięczny Franciszkowi za to, że często nas - księży - strofuje, że nie pozwala na to, byśmy się swoimi święceniami udławili. I znów: można to zrozumieć tylko wtedy, kiedy przypomnimy sobie, że papież jest jezuitą. Jezuici nie widzą święceń jako celu formacji, ale jako jedno z narzędzi do pracy z ludźmi.

Takie podejście pozwala zachować dystans do funkcji, przypominać sobie, że to nie awans w hierarchii społecznej, ale jeszcze jedna możliwość pomagania człowiekowi. Mając w swoim doświadczeniu takie podejście, Franciszek wielu z nas - księżom - może wydawać się kimś, kto w pewnym sensie jest antyklerykalny. Oczywiście nie jest. Jedno, co jest oczywiste, to to że Franciszek nie godzi się na taki styl życia, w którym święcenia stają się przepustką do lepszego, wygodnego życia. W tym wszystkim nie jest on jedynie udzielającym "złotych rad", ale przede wszystkim dającym świadectwo takiego życia. Zwykłego, skromnego, co więcej: "szokującego" - wtedy, kiedy Franciszek idzie do dentysty.

Osobiście jestem mu też wdzięczny za to, że - może nieskromnie to zabrzmi - jako ksiądz, który jest dość "niestandardowy", mam w nim oparcie, że właśnie bycie księdzem ma mieć coś z niestandardowości, że decydując się na przyjęcie święceń, zdecydowałem się na to, że muszę podejmować wyzwanie polegające na szukaniu w sposób niepowtarzalny Boga i drugiego człowieka. Kiedy patrzę na papieża, nabieram odwagi do tego, że mogę to robić i - co ważniejsze - nie muszę się tego bać. I nie chodzi o młodzieńczy bunt przeciwko systemowi, ale bardzo ewangeliczne naśladowanie Tego, który choć nie porzucił judaizmu i był Żydem w sensie religijnym, to jednak w wielu momentach, otwierając się na człowieka, szukał nowych sposobów dotarcia do potrzebujących, co wielu pobożnych gorszyło.

Wracając do początku mojego tekstu - Franciszek albo raczej wybór mojego współbrata na papieża nauczył mnie, żebym już nie mówił, że coś jest niemożliwe tylko dlatego, że nigdy tak nie było i ludziom to się w głowach nie mieści.

Grzegorz Kramer SJ - jezuita, blogerpomysłodawca mszy w intencji mężczyzn w kościele św. Barbary w Krakowie
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Papież Franciszek to "koniec świata"
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.