Misjonarka na Sri Lance: ludzie umierają na ulicach
Kondycja kraju jest gorzej niż fatalna. Inflacja wynosi 55 proc. Brak żywności, paliwa, przerwy w dostawach prądu, zaburzony import podstawowych towarów. Nie działają szkoły. Szpitale albo są zamknięte, albo nie mają środków na leczenie.
- Kościół stara się nieść pomoc i mediować, by nastał pokój - mówi Radiu Watykańskiemu s. Fattori ze Wspólnoty Jana XXIII, która w Sri Lance opiekuje się niepełnosprawnymi dziećmi.
- W ostatnich miesiącach zniszczona gospodarka doprowadziła do klęski wielu ludzi. Historie cierpienia i śmierci można by opowiadać tysiącami. Myślę choćby o niemowlęciu, które zmarło w ramionach matki, bo przez brak środka transportu nie mogła zawieźć go do szpitala. Wszystko jest zablokowane przez brak benzyny. Niektórzy zmarli stojąc w kolejce na palącym słońcu próbując zdobyć lekarstwa. Podaż leków jest na wyczerpaniu, to samo z żywnością - podkreśla.
I dodaje, że kryzys gospodarczy rzucił ten kraj na kolana. - Ogromny dług publiczny, który zaciągnął rząd wygenerował gwałtowny wzrost inflacji, który podniósł ceny podstawowych środków do życia. Najbardziej ucierpieli biedni, ostatni, ci, którzy już od lat ledwo byli w stanie przeżyć. 90 proc. populacji jest w skrajnie trudnej sytuacji. Kościół stara się być mediatorem pokoju i nieść pomoc. Biskupi i księża wysłuchują się w cierpienia ludności, załatwiają ryż, soczewicę, cukier, mąkę. W ostatnią sobotę niektórzy księża z imamami i buddystami zorganizowali na rzecz pojednania pokojową demonstrację - mówi zakonnica.
Marek Krzysztofiak SJ/Vaticannews/dm
Skomentuj artykuł