Pojednanie z Niemcami rozpoczął Kościół [WYWIAD]

(fot. youtube.com)
KAI / kw

Formuła polskich biskupów: "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie" dała nam wszystkim Polakom tytuł moralny do przyznania się do swoich win - o "wielkim i proroczym geście", jakim był list polskich biskupów do niemieckich w 1965 r. mówi amb. Piotr Nowina-Konopka.

Z inicjatywy amb. Piotra Nowiny-Konopki, Ambasadora RP przy Stolicy Apostolskiej, w Watykanie odbędą się obchody 50. rocznicy wymiany listów o pojednaniu biskupów Polski i Niemiec. Złożą się na nie: wystawa w Muzeach Watykańskich pt. "Przebaczenie i pojednanie. Kardynał Kominek, nieznany ojciec Europy", polsko-niemiecka "Eucharystia Pojednania" oraz "Konferencja o pojednaniu".

Uroczyste otwarcie ekspozycji będzie miało miejsce 23 października a Mszę św. i konferencję zaplanowano na 26 października.

DEON.PL POLECA

Publikujemy tekst wywiadu:

Krzysztof Tomasik: Mija 50. rocznica wymiany listów o pojednaniu biskupów Polski i Niemiec. Dlaczego po tylu latach to wydarzenie jest tak ważne nie tylko dla naszych narodów?

Ambasador Piotr Nowina-Konopka: Jesteśmy skłonni przyzwyczajać się do dobrego. Orędzie biskupów polskich do ich niemieckich braci w Chrystusowym urzędzie pasterskim, w którym padły znane słowa: "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie" jest właśnie takim przypadkiem, tym bardziej, że ludziom wydaje się, że obecne relacje polsko-niemieckie zarówno na poziomie państwowym, jak i społecznym są czymś oczywistym.

I bardzo dobrze, byłoby źle, gdyby było inaczej. Przecież jesteśmy sąsiadami, nasze stosunki są coraz lepsze i głębsze i dlatego nie możemy cały czas żyć tylko urazami z powodu tragicznych wydarzeń, jakie miały miejsce ponad 70 lat temu i jeszcze wcześniej, tym bardziej, że w życie wchodzi już trzecie pokolenie urodzone po II wojnie światowej.

Proces jaki uruchomiła wymiana listów już na początku natrafił na poważne przeszkody, tak ze strony polskiej, jak i niemieckiej.

Wymiana listów między biskupami obu krajów to jest dowód, że nic nie dzieje się ot tak, ale potrzebna jest mocna wola obu stron, konieczne są inicjatywy, które uruchamiają pewne procesy.

Mówienie o pojednaniu polsko-niemieckim w 1965 roku, zaledwie w 20 lat po zakończeniu okrutnej wojny, wydawało się być nie do pomyślenia. Przypomnijmy, że mieliśmy wtedy przed sobą nierozstrzygniętą sprawę granic zachodnich, bardzo silne, wpływowe i nastawione antypolsko środowisko wypędzonych w ówczesnej Republice Federalnej Niemiec, a w Polsce bardzo mocne antyniemieckie stanowisko władz komunistycznych reprezentowane przez Władysława Gomułkę.

To wszystko razem rokowało jak najgorzej, tym bardziej, że żadne z tych środowisk nie chciało, aby obniżyć temperaturę wciąż istniejącego konfliktu, za którym stała nieodległa historia. Do tego dochodził brak normalnych kontaktów między naszymi społeczeństwami.

Jednym słowem nasze relacje wyglądały dosyć ponuro. W takiej sytuacji polscy biskupi wiedzeni proroczym zmysłem postanowili na fali debat II Soboru Watykańskiego podjąć wątek pojednania polsko-niemieckiego i to w dość standardowym dokumencie, jakim było zaproszenie skierowane do niemieckiego episkopatu na obchody 1000-lecia Chrztu Polski (podobne zaproszenia skierowano wtedy także do innych episkopatów).

Z perspektywy lat mogłoby się wydawać, że nie było to nic wielkiego, ale dzięki kard. Bolesławowi Kominkowi, arcybiskupowi wrocławskiemu, biskupi polscy zawarli w liście do biskupów niemieckich formułę, która w owym czasie była ryzykowna: "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie".

Wywołała ona histeryczną reakcję komunistycznych władz i antykościelną nagonkę.

Był to gest z gruntu ewangeliczny, który wywołał furię po stronie reżimowej. Gest polskich biskupów spotęgował napięcie, które już było między władzami i Kościołem w związku z obchodami milenijnymi.

Bardzo dobrze pamiętam wielką operację ze strony komunistycznych władz, które rozpętały kampanię pod hasłem: "Nie przebaczymy i nie zapomnimy", włącznie z zarzutami wobec polskich biskupów o zdradę stanu, komplety brak patriotyzmu, niezrozumienie realiów ówczesnego świata.

Byłem wtedy maturzystą i dobrze pamiętam nastrój obchodów Millenium, nad którymi wisiała gradowa chmura gomułkowskiego wrzasku przeciwko teutońskim rewanżystom, z którymi sprzymierzyć się mieli polscy biskupi.

Przypomnijmy, że było to oficjalne stanowisko władz, ale słowa biskupów wywołały też mieszane uczucia wśród wielu Polaków.

Powojenne rany były jeszcze świeże i łatwo było podjudzać opinię publiczną. Uległa temu część katolików i to także tych, którzy wspierali prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego. Wielu ludzi miało wątpliwości czy słowa te nie są przesadą i pytali, za co mamy właściwie przepraszać.

Właśnie tutaj widoczna jest mądrość późniejszego kard. Kominka i tych biskupów polskich, którzy wsparli jego sposób rozumowania. Z dzisiejszej perspektywy wiemy, że to właśnie formuła: "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie" otworzyła drogę do pojednania.

Podkreślmy, że aptekarskie wyważenie win po obu stronach jest ważne z punku widzenia historycznego, natomiast z punktu widzenia perspektywy dialogu nie pomaga. Przypomnijmy, że także po stronie niemieckiej reakcje były niejednorodne.

Nie można zapominać też o pionierskiej inicjatywie niemieckich protestantów.

Zanim polscy biskupi wystosowali list do braci w biskupstwie w Niemczech mieliśmy już opublikowane 1 października 1965 r. memorandum Kościoła Ewangelickiego w Niemczech pt. "O sytuacji wypędzonych i stosunku narodu niemieckiego do swoich wschodnich sąsiadów", co do dzisiaj wydaje się niedocenione.

List biskupów ewangelickich wywołał w Niemczech falę protestów. Pytano, jakim prawem pozwalają oni sobie stawiać pod znakiem zapytania prawa wypędzonych i domagają się normalizacji stosunków z Polską. Takie stanowisko nie mogło wzbudzać entuzjazmu także po obu stronach granicy wewnątrzniemieckiej.

Później przyszła wiosna 1966 r. kiedy to biskupi katoliccy Niemiec dali swoją odpowiedź. Była ona dosyć dyplomatyczna, gdyż bali się oni, żeby otwarcie nie opowiedzieć się ani za granicą na Odrze i Nysie ani przeciwko oczekiwaniom wypędzonych. Mimo różnych zastrzeżeń po obu stronach wymiana listów pobudziła środowiska świeckich katolików niemieckich i polskich do wzajemnych kontaktów i do szukania płaszczyzny, na której można toczyć swobodną rozmowę.

Nie do przecenienia są inicjatywy środowisk i osób, które wzięły w tym dialogu udział. Wymieńmy choćby: Władysława Bartoszewskiego, Mieczysława Pszona, Tadeusza Mazowieckiego, Stanisława Stommę, środowiska "Tygodnika Powszechnego", "Znaku", "Więzi". Także po stronie niemieckiej pojawili się ludzie, którzy rozumieli zło, jakiego dopuścili się Niemcy wobec Polaków i że wymaga to jakiegoś zadośćuczynienia.

Najbardziej spektakularnym wyrazem takiej postawy było włączenie się w troskę o byłe obozy koncentracyjne, zwłaszcza w Auschwitz Birkenau oraz towarzyszące im szlachetne inicjatywy na rzecz autentycznego pojednania polsko-niemieckiego. W tym przypadku szczególnie aktywne było protestanckie stowarzyszenie Akcja Znaku Pokuty/Służby dla Pokoju (ASF).

Działali w nim ludzie wielkiego formatu jak choćby wybitny niemiecki publicysta Hans Jakob Stehle. Środowiska te tworzyli ludzie, którzy byli przede wszystkim głęboko wierzącymi chrześcijanami, którzy wiedzieli, że na tak wyciągniętą, otwartą dłoń polską Niemcy muszą odpowiedzieć i to w konkretnych czynach.

Warto dopowiedzieć, że to luteranie ze Wschodnich Niemiec znajdowali w sobie często większą determinację do działania, zarazem warto nie zapominać o "dobrych" głosach prasy zachodnio-niemieckiej.

Jak pan Ambasador ocenia z perspektywy 50 lat dokonania w relacjach polsko-niemieckich? W jakim kierunku powinniśmy iść dalej?

Nie jestem chyba odosobniony w twierdzeniu, że zjednoczenie Niemiec i rozszerzenie Unii Europejskiej nie byłyby możliwe bez procesu pojednania polsko-niemieckiego.

To był warunek "sine qua non", z którego niewielu ludzi zdaje sobie już dziś sprawę. Sam prowadziłem w połowie lat 90. XX w. program w ramach Fundacji Roberta Schumana, który określaliśmy kolokwialnie "wyciąganiem trupa z szafy", a dotyczył on "kompleksu wypędzenia".

Uczestniczyli w nim historycy z Polski i Niemiec. Chodziło przede wszystkim o ustalenie m.in. na ile trauma przesiedleń (zarówno tych dotyczących Polaków jak i tych, których ofiarą byli Niemcy) rzutuje na Polskę i Niemcy końca lat 90.

W wyniku prac ujawniły się różne elementy, które pokazywały, że żadna ze stron nie jest całkiem bez grzechu. Mogliśmy iść drogą dokładnego wyliczania ran, ilu ludzi zginęło, ale powstałoby pytanie, czy gdybyśmy to zrobili, moglibyśmy dojść do jakichś pozytywnych rezultatów.

Wtedy też przypomnieliśmy sobie formułę polskich biskupów: "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie". Te słowa dały nam, jak też chyba wszystkim Polakom, tytuł moralny do przyznania się do swoich win (choćby i proporcjonalnie mniejszych) i tym samym otworzyło możliwość pogłębionej rozmowy z przesiedlonymi Niemcami, którzy stracili w tym momencie przywilej mówienia o Polakach, że robią z siebie tylko niewinne ofiary, a też mają swoje na sumieniu.

Przypomnijmy, że w połowie lat 90. intensywnie przygotowywaliśmy się do wejścia w struktury NATO i UE i jestem głęboko przekonany, że ta postawa Polski, która była gotowa uznać cząstkę swojej odpowiedzialności za wypędzenia przyczyniła się do tego, że naszym najmocniejszym adwokatem abyśmy do tych instytucji wstąpili - byli właśnie Niemcy.

Oni z kolei również nam zawdzięczają to, że mogło dojść do zjednoczenia ich kraju. Gdyby na początku lat 90. Polska zdecydowanie i twardo przeciwstawiła się zjednoczeniu, to proces ten trwałby dłużej i napotykał na liczne przeszkody. Niemcy dobrze nam to zapamiętały.

Efektem tego jest głęboka współpraca naszych społeczeństw. Nie spotykam się w Polsce z odruchami antyniemieckimi, które bardzo dobrze pamiętam z czasów mojego dzieciństwa i młodości. Spójrzmy na pogranicze polsko-niemieckie, które nie tylko dobrze współpracuje, ale naocznie widzimy jak solidnie pracujemy i naprawiamy błędy z przeszłości.

Spytajmy teraz, kto do tego doprowadził? Dziękujmy Bożej Opatrzności, która nakłoniła polskich biskupów do wykonania tego wielkiego i proroczego gestu w listopadzie 1965 r.

Stąd tak duże zaangażowanie pana Ambasadora w rzymskie obchody 50-lecia wymiany listów?

Przygotowując się do konferencji na temat polsko-niemieckiego pojednania dowiedziałem się, że nie istniała dotychczas żadna inna wersja listów biskupów poza niemiecką i polską.

Wprawiło mnie to w osłupienie, gdyż wyobrażałem sobie, że listy biskupów i później proces pojednania między naszymi narodami powinny być znanym powszechnie wzorem dla innych. Stąd jednym z pierwszych działań było tłumaczenie listu na język włoski i angielski.

Muszę tutaj wyrazić wielką wdzięczność Wrocławowi i prezydentowi miasta Rafałowi Dutkiewiczowi, którzy z okazji ustanowienia tego miasta Europejską Stolicą Kultury 2016 i z faktu, że z tym miastem był związany kard. Kominek, podjęli się zorganizowania wystawy, która będzie po raz pierwszy w październiku i listopadzie prezentowana w Muzeach Watykańskich.

Włączył się w tę inicjatywę także prof. Krzysztof Pomian, dyrektor Muzeum Europy. Wystawa nie tylko prezentuje postać kard. Kominka, ale także konsekwencje, jakie list polskich biskupów miał dla pojednania polsko-niemieckiego i dla późniejszych losów naszego kontynentu. Zdaniem wielu osób polski kardynał powinien być jednym z ojców zjednoczonej Europy. Bezsprzecznie przyczynił się do tego, w jakiej Europie obecnie żyjemy.

Dlaczego obchody odbywają się właśnie w Watykanie?

Dlatego, że list został wystosowany w czasie Soboru, którego 50. rocznicę zakończenia w tym roku obchodzimy i jak już mówiłem, mało kto o nim wie. Jest więc oczywiste, że październikowe obrady Synodu Biskupów są doskonałą okazją, aby o tym przypomnieć. Tylko starsi spośród uczestników Synodu byli ludźmi po dorosłemu obserwującymi wydarzenia soborowe i okołosoborowe.

Zauważmy, że formułą "Przebaczamy i prosimy o wybaczenie" stale, nie bez powodów, posługuje się papież Franciszek. Wyczulony na konflikty współczesnego świata, na którym dzieje się "wojna w kawałkach" Ojciec Święty cały czas mówi o kulturze spotkania, dialogu, wybaczenia i pojednania.

Dlatego też postanowiłem wiosną tego roku napisać listy do Papieża i sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej kard. Pietro Parolina zapowiadając, że chcę zorganizować obchody 50-lecia wymiany listów w Watykanie i argumentując m. in., że korespondują one ze sposobem myślenia i przepowiadania Ojca Świętego. Po krótkim czasie otrzymałem list od kardynała Parolina napisany także w imieniu Papieża, który dodał mi skrzydeł.

Potwierdzał on potrzebę przypomnienia tamtych doniosłych wydarzeń z odniesieniem do czasów współczesnych.

Nie będą to wspominkowe obchody jubileuszowe, gdzie mówi się o historii bez odniesień do teraźniejszości. W tym kontekście w ramach konferencji ważnym będzie panel, w którym wystąpią kard. Miloslav Vlk, prymas senior Czech, który kiedyś w prywatnej rozmowie przyznał mi się, że gdy zaczął pracować u progu lat 90. nad relacjami czesko-niemieckimi, to punktem wyjścia były dla niego listy episkopatów Polski i Niemiec.

Przypomnijmy, że w przeciwieństwie do Polski, w Czechach proces pojednania z Niemcami rozpoczął się dopiero po upadku komunizmu na początku lat 90. XX w. Drugim mówcą będzie archimandryta prof. Cyryl Howorun z Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego, który zawsze z umiarem i obiektywnie wypowiadał się na temat relacji ukraińsko-rosyjskich.

Trzecim mówcą będzie mufti Mustafa Cerić z Bośni i Hercegowiny, który był naocznym świadkiem wojny serbsko-bośniackiej i bezpośrednio angażował się we wszelkie próby pokojowego zakończenia konfliktu na Bałkanach. Jako przedstawiciel świata muzułmańskiego jest on wielkim rzecznikiem pojednania i wybaczenia.

Wydaje mi się, że ich głosy pokażą jeszcze dobitniej jak wymiana listów jest nadal ważna i aktualna. Wielkie nadzieje wiążemy z naszymi obchodami, aby ten tak ważny akt pojednania polsko-niemieckiego o wymiarze europejskim i światowym nie przemknął bez echa.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Pojednanie z Niemcami rozpoczął Kościół [WYWIAD]
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.