To my jesteśmy Jego wszechświatem
Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata to ostatnia niedziela przed rozpoczęciem nowego roku liturgicznego, przed wejściem w Adwent. Im bliżej końca liturgicznego kalendarza, tym w liturgii więcej o… końcu świata.
W pierwszym odruchu można by pomyśleć, że to temat mrożący krew w żyłach, a tak naprawdę ma to być kwestia, która rozgrzeje nasze ostygłe serca i wleje w nie nadzieję. Bo przecież dla tych, którzy wierzą w Chrystusa, koniec świata będzie początkiem życia w nowej rzeczywistości, która kryje się pod nazwą „Królestwo Boże”: „Oto nadchodzi z obłokami i ujrzy Go wszelkie oko i wszyscy, którzy Go przebili” (Ap 1,7).
Różne mamy skojarzenia ze słowem „król”. Na wiele sposobów możemy sobie wyobrażać osobę noszącą taki tytuł. I kiedy spojrzymy na Jezusa, przedstawionego nam dzisiaj w Ewangelii wg św. Jana, i na to, w jak przedziwnych okolicznościach ogłasza siebie Królem, to okaże się, że bardzo to odbiega od tej definicji, którą w sobie nosimy. Chrystus stoi przed Piłatem, za chwilę zostanie przez niego wydany na śmierć. W niczym nie przypomina ziemskich władców, bo nie chce ich przypominać: „Królestwo moje nie jest z tego świata” (J 18,36). Chce być Królem w koronie cierniowej. Chce być Królem wyszydzonym i przegranym. Chce być Królem przegranych i sponiewieranych, spoliczkowanych i wytykanych palcami za swoją wiarę. Przyszedł na ten świat nie po to, żeby nad nim zapanować na ziemski sposób, choć nadawałby się do tego jak nikt inny. Chrystus stał się człowiekiem dlatego, żebyśmy uwierzyli w to, że nasze życie ma głębszy sens niż tylko walka o przetrwanie jak najdłużej na powierzchni planety Ziemia – w dobrym zdrowiu i dostatku, czego tak często sobie nawzajem przy różnych okazjach życzymy.
Dlaczego jednak boimy się władzy Chrystusa, dlaczego mamy przed nią opory? Władza może kojarzyć się nam z pewnymi ograniczeniami, czasami z odebraniem wolności rozumianej jako swoboda. Mamy nad sobą władzę państwową, która czegoś nam zakazuje, a także nakłada na nas pewne obywatelskie obowiązki. Nazywamy to prawem. Z założenia ma ono stać na straży społecznego porządku, jest ustanowione dla wspólnego dobra, jest gwarancją bezpieczeństwa dla słabszych. Jeśli przekroczymy prawo, władza może nałożyć na nas karę, którą niekiedy będzie pozbawienie wolności. Ze stosunkiem władzy spotkamy się też w pracy, ale również w rodzinie. Mówimy przecież o władzy rodzicielskiej. Jest ona z jednej strony odpowiedzialnością za dzieci, co wiąże się z troską o nie, a z drugiej strony w pewnych określonych sytuacjach daje też ona możliwość decydowania o dzieciach.
Władza rozumiana na ziemski sposób nosi w swojej definicji znamię zależności. Kiedy o niej mówimy, to zazwyczaj w tym kontekście, że ktoś ma nad kimś władzę, a inny musi liczyć się z jego decyzją – zależy od niej jego los. Tak też możemy myśleć o władzy Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Wówczas będzie On dla nas kimś, kto oczekuje ślepego poddaństwa, respektowania ustanowionych przez Niego praw oraz okazywania Mu szacunku i czci. Jezus chce być Królem naszych serc – Władcą przyjętym z miłości, a nie z lęku, i Przewodnikiem, któremu ufa się bezgranicznie, bo przeszedł zwycięsko przez śmierć: „Jezus Chrystus jest Świadkiem Wiernym, Pierworodnym umarłych i Władcą królów ziemi” (Ap 1,5).
„Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd” (J 18,36). Czy powinniśmy bić się o Jezusa? Odpowiedź nie jest taka oczywista: i tak, i nie. Z pewnością nie może być Chrystus w naszych rękach przedmiotem przetargowym w budowaniu społecznego porządku. Zabiega się niekiedy o należne Chrystusowi miejsce w przestrzeni publicznej, czyli mówiąc wprost: o obwołanie Go Królem. Czyż nie jest to jednak troska o własną pozycję, o szacunek, o przywileje i szczególne względy? Ponadto, w Ewangelii Jana znajdziemy fragment mówiący nam o tym, że Chrystus takich sytuacji unikał – nie chciał, by obwoływano Go Królem i by go po królewsku traktowano (zob. J 6,15). Powinna wracać nam nieustannie przed oczy scena rozmowy Jezusa z Piłatem. Korona z cierni, trzcina w ręku, płaszcz purpurowy narzucony na zbitych plecach i krzyż przyjęty jako tron – to insygnia Jego władzy.
Są jednak sytuacje, w których powinniśmy się o Jezusa bić – wtedy, gdy zauważamy, że nie króluje On w naszych sercach, że jest w nich coś ważniejszego od Niego, że jest w nich grzech, który nas od Niego oddziela. Jeśli z dumą nazywamy się chrześcijanami, to Królestwo Boże nie może być dla nas jakąś tylko bajką o Zasiedmiogórogrodzie (była taka kraina w filmie animowanym o „przerażającym” ogrze i sympatycznym osiołku), czyli o miejscu, które jest bardzo daleko i do którego podróż zdaje się ciągnąć w nieskończoność, a więc bardzo nuży i zniechęca. Królestwo Niebieskie nie może być dla nas historią, którą odczytujemy z grubej księgi baśni, opowiadając ją sobie od czasu do czasu przy różnych okolicznościach, bo tak wypada, bo taka jest tradycja. Ono jest rzeczywistością, do której dostęp mamy już teraz! I to właśnie nie jest bajka! Królestwo Boże nie jest jakimś psychologicznym zabiegiem, który ma nam pomóc znieść doczesność poprzez oszukiwanie samych siebie, że za poniesione w tym życiu straty kiedyś przyjdzie rekompensata w postaci życia w świecie wiecznej szczęśliwości.
Królestwo Niebieskie to coś więcej – to przede wszystkim Osoba: „Jam jest Alfa i Omega, mówi Pan Bóg, który jest, który był i który przychodzi, Wszechmogący” (Ap 1,8). Królestwo Boże to również my sami, bo dla Chrystusa jesteśmy całym wszechświatem – stał się człowiekiem dla naszego zbawienia. Uznał nas za najważniejszych pośród całego stworzenia – na tyle ważnych, że wartych oddania życia i poddania się śmierci: „Jezus Chrystus jest (…) Tym, który nas miłuje i który przez swą krew uwolnił nas od naszych grzechów, i uczynił nas królestwem i kapłanami Bogu i Ojcu swojemu (…)” (Ap 1,5-6). Królestwo Boże to także nasza relacja z Królem, czyli pełna zaufania wiara, która pozwala zrozumieć, że władza Jezusa to nic innego jak miłość silniejsza niż śmierć, a zatem nie ma co się jej opierać, lecz lepiej poddać się jej, rzucając się w ramiona Ukochanego: „Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie” (Dn 7,14).
Skomentuj artykuł