Myśli o końcu świata mogą budzić w nas niemały lęk. Kiedy zaczniemy wyobrażać sobie spotykające ziemię katastrofy naturalne, ekstremalnie niebezpieczne i niszczycielskie zjawiska, a nas pośrodku tego wszystkiego, to gęsia skórka murowana. Postapokaliptyczne wizje dobrze sprzedają się w filmach, zjawiskowo wyglądają na ekranach kin, a fabuły historii rozgrywających się w dystopijnej rzeczywistości wciągają jak mało co.
Myśli o końcu świata mogą budzić w nas niemały lęk. Kiedy zaczniemy wyobrażać sobie spotykające ziemię katastrofy naturalne, ekstremalnie niebezpieczne i niszczycielskie zjawiska, a nas pośrodku tego wszystkiego, to gęsia skórka murowana. Postapokaliptyczne wizje dobrze sprzedają się w filmach, zjawiskowo wyglądają na ekranach kin, a fabuły historii rozgrywających się w dystopijnej rzeczywistości wciągają jak mało co.
Podchodząc do tematu jak skrupulatni księgowi, moglibyśmy stwierdzić, że z pewnością skarbona w świątyni nie zyskała zbyt wiele na ofierze złożonej przez ubogą wdowę, która przyszła do przybytku pomodlić się. Natomiast my zyskaliśmy niesamowity obraz, który powinien zapaść nam w pamięci, na długo w nas zostać i bardzo mocno pracować, stawiając pytanie o moc naszej wiary w życie wieczne.
Podchodząc do tematu jak skrupulatni księgowi, moglibyśmy stwierdzić, że z pewnością skarbona w świątyni nie zyskała zbyt wiele na ofierze złożonej przez ubogą wdowę, która przyszła do przybytku pomodlić się. Natomiast my zyskaliśmy niesamowity obraz, który powinien zapaść nam w pamięci, na długo w nas zostać i bardzo mocno pracować, stawiając pytanie o moc naszej wiary w życie wieczne.
„Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?” (Mk 12,28). W plątaninie religijnych zakazów i nakazów można naprawdę się pogubić, sprowadzając wiarę do próby wywiązania się z pobożnych przepisów. A nie brakuje w Kościele, choć nie tylko w nim, pomysłów na „oswojenie” nieobliczalnego Pana Boga poprzez przeróżne „całopalenia i ofiary”. Bo tym właśnie są religijne praktyki, które stają się celem samym w sobie. Wtedy zamiast przybliżać do Pana, przyczyniają się raczej do budowania między Nim a ludźmi muru, za którym człowiek z ulgą się chowa i który bezpiecznie trzyma Boga na dystans.
„Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?” (Mk 12,28). W plątaninie religijnych zakazów i nakazów można naprawdę się pogubić, sprowadzając wiarę do próby wywiązania się z pobożnych przepisów. A nie brakuje w Kościele, choć nie tylko w nim, pomysłów na „oswojenie” nieobliczalnego Pana Boga poprzez przeróżne „całopalenia i ofiary”. Bo tym właśnie są religijne praktyki, które stają się celem samym w sobie. Wtedy zamiast przybliżać do Pana, przyczyniają się raczej do budowania między Nim a ludźmi muru, za którym człowiek z ulgą się chowa i który bezpiecznie trzyma Boga na dystans.
Odczytywany dziś fragment Markowej Ewangelii jest dość zwięzły, ale jednocześnie niezwykle gęsty i pełen dynamizmu. Poruszające wołanie niewidomego żebraka dla ludzi składających się na tłum towarzyszący Jezusowi było jedynie robieniem zamieszania, zawracaniem gitary Mistrzowi z Nazaretu. Skupieni na Nauczycielu niosącym przesłanie o Bożej miłości nie dostrzegli człowieka tak bardzo jej spragnionego, tak mocno ufającego w to, że jego los może się odmienić.
Odczytywany dziś fragment Markowej Ewangelii jest dość zwięzły, ale jednocześnie niezwykle gęsty i pełen dynamizmu. Poruszające wołanie niewidomego żebraka dla ludzi składających się na tłum towarzyszący Jezusowi było jedynie robieniem zamieszania, zawracaniem gitary Mistrzowi z Nazaretu. Skupieni na Nauczycielu niosącym przesłanie o Bożej miłości nie dostrzegli człowieka tak bardzo jej spragnionego, tak mocno ufającego w to, że jego los może się odmienić.
Czytając dzisiejszą Ewangelię, nie mogę uwolnić się od myśli o tym, że jest ona dla nas niesamowitym wyzwaniem, że w Kościele jeszcze bardzo daleko jesteśmy od jej wypełnienia. Nie potrafimy uwolnić się od klasyfikowania, porządkowania według ważności, czyli tak zwanej precedencji. I choć rozumiem, że pewien porządek trzeba zachować, zwłaszcza w liturgii, która dzięki temu może być piękna, to jednak wciąż nie daje mi spokoju przekonanie oparte o słowa samego Jezusa, że za dużo między nami konwenansów i oficjalności, a za mało relacji opartych na braterstwie.
Czytając dzisiejszą Ewangelię, nie mogę uwolnić się od myśli o tym, że jest ona dla nas niesamowitym wyzwaniem, że w Kościele jeszcze bardzo daleko jesteśmy od jej wypełnienia. Nie potrafimy uwolnić się od klasyfikowania, porządkowania według ważności, czyli tak zwanej precedencji. I choć rozumiem, że pewien porządek trzeba zachować, zwłaszcza w liturgii, która dzięki temu może być piękna, to jednak wciąż nie daje mi spokoju przekonanie oparte o słowa samego Jezusa, że za dużo między nami konwenansów i oficjalności, a za mało relacji opartych na braterstwie.
Dzisiejsza Ewangelia to dla nas ważne pytanie o to, co nie pozwala nam pójść za Jezusem na całego, co trzyma nas w miejscu. Scena, którą dostajemy, to rozmowa człowieka zamożnego, a zarazem sprawiedliwego, jeśli chodzi o zachowywanie prawa, z Jezusem, którego jako Mistrza pyta o to, co powinien zrobić, żeby osiągnąć zbawienie. Nauczyciel mówi mu o przykazaniach, którym człowiek ten jest wierny: „Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości” (Mk 10,20). Jaka więc jest nowość w Dobrej Nowinie przyniesionej światu przez Jezusa?
Dzisiejsza Ewangelia to dla nas ważne pytanie o to, co nie pozwala nam pójść za Jezusem na całego, co trzyma nas w miejscu. Scena, którą dostajemy, to rozmowa człowieka zamożnego, a zarazem sprawiedliwego, jeśli chodzi o zachowywanie prawa, z Jezusem, którego jako Mistrza pyta o to, co powinien zrobić, żeby osiągnąć zbawienie. Nauczyciel mówi mu o przykazaniach, którym człowiek ten jest wierny: „Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości” (Mk 10,20). Jaka więc jest nowość w Dobrej Nowinie przyniesionej światu przez Jezusa?
Wydaje się, że kluczem do zrozumienia dzisiejszej liturgii słowa, jest odpowiedź, jakiej Jezus udziela w rozmowie z faryzeuszami dopytującymi o nierozerwalność małżeństwa: „Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie” (Mk 10, 5). Czym jest zatwardziałe serce? Jaki jest człowiek o takim sercu?
Wydaje się, że kluczem do zrozumienia dzisiejszej liturgii słowa, jest odpowiedź, jakiej Jezus udziela w rozmowie z faryzeuszami dopytującymi o nierozerwalność małżeństwa: „Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie” (Mk 10, 5). Czym jest zatwardziałe serce? Jaki jest człowiek o takim sercu?
Chwilę po tym, jak pokłócili się między sobą o to, kto z nich jest największy, Apostołowie muszą zmierzyć się z kolejnym ważnym tematem. Tym razem pojawia się problem stosunku do „innych”: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zaczęliśmy mu zabraniać, bo nie chodzi z nami” (Mk 9,38). Odpowiedź Jezusa jest jasna i jednoznaczna: „Przestańcie zabraniać mu, bo nikt, kto uczyni cud w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9,39-40).
Chwilę po tym, jak pokłócili się między sobą o to, kto z nich jest największy, Apostołowie muszą zmierzyć się z kolejnym ważnym tematem. Tym razem pojawia się problem stosunku do „innych”: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zaczęliśmy mu zabraniać, bo nie chodzi z nami” (Mk 9,38). Odpowiedź Jezusa jest jasna i jednoznaczna: „Przestańcie zabraniać mu, bo nikt, kto uczyni cud w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9,39-40).
Dzisiaj patrzymy w Ewangelii na Apostołów, którzy pokłócili się między sobą o to, kto z nich jest ważniejszy. W jednym z komentarzy do tego fragmentu znalazłem stwierdzenie, że to był dziwny spór. Trudno mi się z tym zgodzić – to raczej była bardzo normalna sprawa wśród ludzi, którzy dopiero uczyli się, czym jest Królestwo Boże i jakie w nim panuje prawo.
Dzisiaj patrzymy w Ewangelii na Apostołów, którzy pokłócili się między sobą o to, kto z nich jest ważniejszy. W jednym z komentarzy do tego fragmentu znalazłem stwierdzenie, że to był dziwny spór. Trudno mi się z tym zgodzić – to raczej była bardzo normalna sprawa wśród ludzi, którzy dopiero uczyli się, czym jest Królestwo Boże i jakie w nim panuje prawo.
Spróbujmy spojrzeć na odczytywany dziś fragment z Ewangelii wg św. Marka oczami Apostołów. Dopiero co doświadczyli drugiego rozmnożenia chleba. Byli też świadkami kolejnego cudu, jakim było uzdrowienie niewidomego. Więc kiedy Jezus pyta ich, za kogo Go uważają to nie mogła paść inna odpowiedź niż ta, której udzielił w ich imieniu Piotr: „Ty jesteś Mesjasz” (Mk 8,29). I kiedy wydaje się, że wszystko dobrze się układa, to po raz pierwszy na działalność Mistrza z Nazaretu pada cień krzyża: „I zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy wiele musi wycierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że zostanie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie. A mówił zupełnie otwarcie te słowa. Wtedy Piotr wziął Go na bok i zaczął Go upominać” (Mk 8,31-32).
Spróbujmy spojrzeć na odczytywany dziś fragment z Ewangelii wg św. Marka oczami Apostołów. Dopiero co doświadczyli drugiego rozmnożenia chleba. Byli też świadkami kolejnego cudu, jakim było uzdrowienie niewidomego. Więc kiedy Jezus pyta ich, za kogo Go uważają to nie mogła paść inna odpowiedź niż ta, której udzielił w ich imieniu Piotr: „Ty jesteś Mesjasz” (Mk 8,29). I kiedy wydaje się, że wszystko dobrze się układa, to po raz pierwszy na działalność Mistrza z Nazaretu pada cień krzyża: „I zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy wiele musi wycierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że zostanie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie. A mówił zupełnie otwarcie te słowa. Wtedy Piotr wziął Go na bok i zaczął Go upominać” (Mk 8,31-32).
Przysłuchując się dzisiejszej Ewangelii, możemy skupić się na samym cudzie, którego dokonał Jezus, zachwycić się Bożą mocą, jaka przez Niego działała, i współodczuwać szczęście z człowiekiem, który odtąd już nie będzie określany jako głuchoniemy. Słowo Boże niesie jednak zawsze głębsze przesłanie, jest jeszcze „drugie dno”, które jest dla nas szansą na to, żeby odnaleźć w tym tekście samych siebie, nie pozostając na poziomie słuchacza bądź czytelnika. Słowo Boże ma nas wciągnąć w akcję wydarzenia, które opisuje.
Przysłuchując się dzisiejszej Ewangelii, możemy skupić się na samym cudzie, którego dokonał Jezus, zachwycić się Bożą mocą, jaka przez Niego działała, i współodczuwać szczęście z człowiekiem, który odtąd już nie będzie określany jako głuchoniemy. Słowo Boże niesie jednak zawsze głębsze przesłanie, jest jeszcze „drugie dno”, które jest dla nas szansą na to, żeby odnaleźć w tym tekście samych siebie, nie pozostając na poziomie słuchacza bądź czytelnika. Słowo Boże ma nas wciągnąć w akcję wydarzenia, które opisuje.
Jednymi z najbardziej niebezpiecznych słów, jakie mogą paść w Kościele, jakie mogą wypowiedzieć usta osoby wierzącej są: „Bo zawsze tak było”. Używane jako argument przeciw czemuś, co wydaje się nowe czy dotąd niespotykane, mogą być niezwykle szkodliwe dla wiary, jeśli rozumie się ją jako coś więcej niż tylko zachowywanie zwyczajów i pielęgnowanie tradycji.
Jednymi z najbardziej niebezpiecznych słów, jakie mogą paść w Kościele, jakie mogą wypowiedzieć usta osoby wierzącej są: „Bo zawsze tak było”. Używane jako argument przeciw czemuś, co wydaje się nowe czy dotąd niespotykane, mogą być niezwykle szkodliwe dla wiary, jeśli rozumie się ją jako coś więcej niż tylko zachowywanie zwyczajów i pielęgnowanie tradycji.
Bóg poprzez dzisiejszą liturgię słowa zdaje się nas uczyć, że trudne tematy trzeba podejmować, że nie można w nieskończoność od nich uciekać. Nie można unikać intelektualnej i duchowej konfrontacji z faktem Jego przyjścia na świat w ludzkiej postaci, a co za tym idzie – z faktem Jego niesamowitej bliskości z człowiekiem, co widać najmocniej w Eucharystii będącej realną obecnością Chrystusa pośród nas: „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem” (J 6,55).
Bóg poprzez dzisiejszą liturgię słowa zdaje się nas uczyć, że trudne tematy trzeba podejmować, że nie można w nieskończoność od nich uciekać. Nie można unikać intelektualnej i duchowej konfrontacji z faktem Jego przyjścia na świat w ludzkiej postaci, a co za tym idzie – z faktem Jego niesamowitej bliskości z człowiekiem, co widać najmocniej w Eucharystii będącej realną obecnością Chrystusa pośród nas: „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem” (J 6,55).
Liturgia słowa dzisiejszej niedzieli zachęca nas do tego, żeby kontynuować refleksję o Eucharystii. Sakrament ten trudno zgłębić, a jego bogactwo niełatwo jest opisać w kilkusetwyrazowym tekście. Trudno bowiem pojąć ogrom miłości zawarty w niewielkim kawałku Chleba. Nie mieści się w głowie to, co Bóg mówi do człowieka, dając mu samego siebie do jedzenia: „Jezus powiedział do Żydów: «Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje Ciało, wydane za życie świata». Sprzeczali się więc między sobą Żydzi, mówiąc: «Jak On może nam dać swoje ciało do jedzenia?»” (J 6,51-52).
Liturgia słowa dzisiejszej niedzieli zachęca nas do tego, żeby kontynuować refleksję o Eucharystii. Sakrament ten trudno zgłębić, a jego bogactwo niełatwo jest opisać w kilkusetwyrazowym tekście. Trudno bowiem pojąć ogrom miłości zawarty w niewielkim kawałku Chleba. Nie mieści się w głowie to, co Bóg mówi do człowieka, dając mu samego siebie do jedzenia: „Jezus powiedział do Żydów: «Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje Ciało, wydane za życie świata». Sprzeczali się więc między sobą Żydzi, mówiąc: «Jak On może nam dać swoje ciało do jedzenia?»” (J 6,51-52).
Kiedy jestem na Eucharystii, to często mam takie uczucie, że właśnie tu i teraz powinienem być, że w danym czasie znalazłem się we właściwym miejscu. Jednocześnie mam też świadomość, że to doświadczenie spotkania z Panem w eucharystycznej uczcie dane mi jest na krótką chwilę, żebym potem wrócił do tego, co stanowi moje życie, i był tam inny niż dotychczas.
Kiedy jestem na Eucharystii, to często mam takie uczucie, że właśnie tu i teraz powinienem być, że w danym czasie znalazłem się we właściwym miejscu. Jednocześnie mam też świadomość, że to doświadczenie spotkania z Panem w eucharystycznej uczcie dane mi jest na krótką chwilę, żebym potem wrócił do tego, co stanowi moje życie, i był tam inny niż dotychczas.
Odczytywane dziś słowa Janowej Ewangelii to fragment tzw. mowy eucharystycznej Jezusa, którą wygłosił po cudownym rozmnożeniu chleba. Ten niesamowity cud wzbudził sensację i zainteresowanie Jego osobą. Mistrz z Nazaretu wykorzystuje ten fakt, żeby pokazać głębię tego, czego tłumy były świadkami i uczestnikami: „Szukacie Mnie nie dlatego, że widzieliście znaki, ale dlatego, że jedliście chleb do syta. Zabiegajcie nie o ten pokarm, który niszczeje, ale o ten, który trwa na życie wieczne, a który da wam Syn Człowieczy (…)” (J 6,26-27).
Odczytywane dziś słowa Janowej Ewangelii to fragment tzw. mowy eucharystycznej Jezusa, którą wygłosił po cudownym rozmnożeniu chleba. Ten niesamowity cud wzbudził sensację i zainteresowanie Jego osobą. Mistrz z Nazaretu wykorzystuje ten fakt, żeby pokazać głębię tego, czego tłumy były świadkami i uczestnikami: „Szukacie Mnie nie dlatego, że widzieliście znaki, ale dlatego, że jedliście chleb do syta. Zabiegajcie nie o ten pokarm, który niszczeje, ale o ten, który trwa na życie wieczne, a który da wam Syn Człowieczy (…)” (J 6,26-27).
To jest opowieść o tym, jak człowiek oddaje w ręce Boga to, co zdaje się być tylko kroplą w morzu potrzeb, nic nieznaczącym wkładem w sprawę nie do rozwiązania. „Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: «Gdzie kupimy chleba, aby oni się najedli?»” (J 6,5). Pytanie Jezusa jest nazwane przez Ewangelistę Jana próbą, ponieważ Mistrz dąży do tego, żeby uczeń oszacował własne możliwości i doszedł do wniosku, że sam nie da rady i potrzebuje kogoś, kto rozwiąże problem.
To jest opowieść o tym, jak człowiek oddaje w ręce Boga to, co zdaje się być tylko kroplą w morzu potrzeb, nic nieznaczącym wkładem w sprawę nie do rozwiązania. „Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: «Gdzie kupimy chleba, aby oni się najedli?»” (J 6,5). Pytanie Jezusa jest nazwane przez Ewangelistę Jana próbą, ponieważ Mistrz dąży do tego, żeby uczeń oszacował własne możliwości i doszedł do wniosku, że sam nie da rady i potrzebuje kogoś, kto rozwiąże problem.
Ileż to emocji wzbudził ostatnio news o tym, że jeden z polskich biskupów podczas Festiwalu Życia, który odbył się w Kokotku, wziął udział w biegu przełajowym. A że jego trasa biegła przez błoto, to sensacja była tym większa. Choć może lepszym słowem byłoby „afera”.
Ileż to emocji wzbudził ostatnio news o tym, że jeden z polskich biskupów podczas Festiwalu Życia, który odbył się w Kokotku, wziął udział w biegu przełajowym. A że jego trasa biegła przez błoto, to sensacja była tym większa. Choć może lepszym słowem byłoby „afera”.
W pierwszym zdaniu dzisiejszej Ewangelii czytamy o tym, że „Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch” (Mk 6,7). Pierwsze, co przychodzi do głowy, jest to, że wysyłał ich po dwóch po to, żeby pokazać, jak działa przykazanie miłości w praktyce, żeby mogli dowieść, pokazując innym łączącą ich więź, że Ewangelia jest słowem, według którego można żyć i tworzyć relacje oparte na wartościach nieprzemijających, wykraczających ponad to, co tylko ludzkie – że do Nieba nie idzie się w pojedynkę, lecz jedną drogą z innymi braćmi. A ta droga nazywa się dążeniem do świętości: „W Nim [w Chrystusie] bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem” (Ef 1,4).
W pierwszym zdaniu dzisiejszej Ewangelii czytamy o tym, że „Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch” (Mk 6,7). Pierwsze, co przychodzi do głowy, jest to, że wysyłał ich po dwóch po to, żeby pokazać, jak działa przykazanie miłości w praktyce, żeby mogli dowieść, pokazując innym łączącą ich więź, że Ewangelia jest słowem, według którego można żyć i tworzyć relacje oparte na wartościach nieprzemijających, wykraczających ponad to, co tylko ludzkie – że do Nieba nie idzie się w pojedynkę, lecz jedną drogą z innymi braćmi. A ta droga nazywa się dążeniem do świętości: „W Nim [w Chrystusie] bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem” (Ef 1,4).
Obawy człowieka, który czuje przynaglenie do świadczenia o własnej wierze, mogą być przeróżne. I nie ma w tym zupełnie nic dziwnego, że się w ogóle pojawiają. Jeśli jednak Bóg posyła kogoś do innych ludzi z misją przekazywania Jego słowa, to nigdy nie zostawia go na pastwę losu – człowiek nie jest zdany sam na siebie czy na własne umiejętności i cnoty: „Wstąpił we mnie duch, gdy do mnie mówił, i postawił mnie na nogi; potem słuchałem Tego, który do mnie mówił” (Ez 2,2).
Obawy człowieka, który czuje przynaglenie do świadczenia o własnej wierze, mogą być przeróżne. I nie ma w tym zupełnie nic dziwnego, że się w ogóle pojawiają. Jeśli jednak Bóg posyła kogoś do innych ludzi z misją przekazywania Jego słowa, to nigdy nie zostawia go na pastwę losu – człowiek nie jest zdany sam na siebie czy na własne umiejętności i cnoty: „Wstąpił we mnie duch, gdy do mnie mówił, i postawił mnie na nogi; potem słuchałem Tego, który do mnie mówił” (Ez 2,2).