Boże Narodzenie to jest taki moment w ciągu roku, który można przeżyć bardzo powierzchownie, nie wchodząc zupełnie w głębię jego treści. Jest tak bogaty w zewnętrzne bodźce, że łatwo dać się im bez reszty pochłonąć. I zatrzyma się człowiek na tych wszystkich świecidełkach, schowa się przed Bogiem za przystrojoną choinką, zapatrzy się w połyskujące na niej bombki bardziej niż w leżące na sianie ubogie Boże Dziecię.
Boże Narodzenie to jest taki moment w ciągu roku, który można przeżyć bardzo powierzchownie, nie wchodząc zupełnie w głębię jego treści. Jest tak bogaty w zewnętrzne bodźce, że łatwo dać się im bez reszty pochłonąć. I zatrzyma się człowiek na tych wszystkich świecidełkach, schowa się przed Bogiem za przystrojoną choinką, zapatrzy się w połyskujące na niej bombki bardziej niż w leżące na sianie ubogie Boże Dziecię.
Końcówka adwentu jest bardzo wymagająca. Nie tylko pod względem logistycznym, żeby sprostać wszystkim świątecznym przygotowaniom i związanym z nimi obowiązkom, lecz również pod względem duchowym. Owszem, warto zawalczyć o oczyszczenie serca w spowiedzi. Ale zauważmy też, że Słowo Boże wcale nam na tej ostatniej prostej do Bożego Narodzenia nie odpuszcza.
Końcówka adwentu jest bardzo wymagająca. Nie tylko pod względem logistycznym, żeby sprostać wszystkim świątecznym przygotowaniom i związanym z nimi obowiązkom, lecz również pod względem duchowym. Owszem, warto zawalczyć o oczyszczenie serca w spowiedzi. Ale zauważmy też, że Słowo Boże wcale nam na tej ostatniej prostej do Bożego Narodzenia nie odpuszcza.
Liturgię słowa III niedzieli adwentu, zwanej Niedzielą Radości, otwierają słowa proroka Sofoniasza: „Wyśpiewuj, Córo Syjońska, podnieś radosny okrzyk, Izraelu! Ciesz się i wesel z całego serca, Córo Jeruzalem!” (So 3, 14). Śpiew jest szczególnym rodzajem mowy. Kiedy jest szczerym wyznaniem uczuć, kiedy wydobywa się z samego serca człowieka, wyzwala, pomagając wyrazić własne wnętrze. Śpiewamy, wyznając miłość, śpiewamy też, gdy nam smutno i źle, ale również wówczas, gdy chcemy opowiedzieć o przepełniającej nas radości. Mamy całym sobą śpiewać Bogu, wchodząc z Nim w ten sposób w szczery dialog o tym, co nas łączy.
Liturgię słowa III niedzieli adwentu, zwanej Niedzielą Radości, otwierają słowa proroka Sofoniasza: „Wyśpiewuj, Córo Syjońska, podnieś radosny okrzyk, Izraelu! Ciesz się i wesel z całego serca, Córo Jeruzalem!” (So 3, 14). Śpiew jest szczególnym rodzajem mowy. Kiedy jest szczerym wyznaniem uczuć, kiedy wydobywa się z samego serca człowieka, wyzwala, pomagając wyrazić własne wnętrze. Śpiewamy, wyznając miłość, śpiewamy też, gdy nam smutno i źle, ale również wówczas, gdy chcemy opowiedzieć o przepełniającej nas radości. Mamy całym sobą śpiewać Bogu, wchodząc z Nim w ten sposób w szczery dialog o tym, co nas łączy.
O tym właśnie jest dzisiejsza uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny: o Bogu, który zachował Maryję od grzechu, by nas zachować od śmierci.
O tym właśnie jest dzisiejsza uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny: o Bogu, który zachował Maryję od grzechu, by nas zachować od śmierci.
Lubię adwent. Lubię i to nawet bardzo. Mogę powiedzieć, że od zawsze. Ale najbardziej od wtedy, gdy przestałem być dzieckiem i zacząłem w nim widzieć coś więcej niż tylko dni zapowiadające Boże Narodzenie. Zgrywa się on niezwykle – przynajmniej w naszej szerokości geograficznej – z naturą, w której wszystko wokół zdaje się świadczyć o przemijaniu. Przyroda jest w tym czasie sama w sobie pytaniem o to, czy po śmierci będzie jeszcze coś, czy jednak jest ona ostatecznym końcem pozbawiającym życie sensu. Krótsze dni, mniej światła i chłodne powietrze sprawiają, że bardziej docenia się promienie słońca, które w nieliczne bezchmurne zimowe dni docierają niekiedy do powierzchni ziemi, przychodząc do nas niejako z przesłaniem, że jeszcze będzie pięknie, że jeszcze wróci wiosna, a świat ożyje na nowo.
Lubię adwent. Lubię i to nawet bardzo. Mogę powiedzieć, że od zawsze. Ale najbardziej od wtedy, gdy przestałem być dzieckiem i zacząłem w nim widzieć coś więcej niż tylko dni zapowiadające Boże Narodzenie. Zgrywa się on niezwykle – przynajmniej w naszej szerokości geograficznej – z naturą, w której wszystko wokół zdaje się świadczyć o przemijaniu. Przyroda jest w tym czasie sama w sobie pytaniem o to, czy po śmierci będzie jeszcze coś, czy jednak jest ona ostatecznym końcem pozbawiającym życie sensu. Krótsze dni, mniej światła i chłodne powietrze sprawiają, że bardziej docenia się promienie słońca, które w nieliczne bezchmurne zimowe dni docierają niekiedy do powierzchni ziemi, przychodząc do nas niejako z przesłaniem, że jeszcze będzie pięknie, że jeszcze wróci wiosna, a świat ożyje na nowo.
Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata to ostatnia niedziela przed rozpoczęciem nowego roku liturgicznego, przed wejściem w Adwent. Im bliżej końca liturgicznego kalendarza, tym w liturgii więcej o… końcu świata.
Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata to ostatnia niedziela przed rozpoczęciem nowego roku liturgicznego, przed wejściem w Adwent. Im bliżej końca liturgicznego kalendarza, tym w liturgii więcej o… końcu świata.
Myśli o końcu świata mogą budzić w nas niemały lęk. Kiedy zaczniemy wyobrażać sobie spotykające ziemię katastrofy naturalne, ekstremalnie niebezpieczne i niszczycielskie zjawiska, a nas pośrodku tego wszystkiego, to gęsia skórka murowana. Postapokaliptyczne wizje dobrze sprzedają się w filmach, zjawiskowo wyglądają na ekranach kin, a fabuły historii rozgrywających się w dystopijnej rzeczywistości wciągają jak mało co.
Myśli o końcu świata mogą budzić w nas niemały lęk. Kiedy zaczniemy wyobrażać sobie spotykające ziemię katastrofy naturalne, ekstremalnie niebezpieczne i niszczycielskie zjawiska, a nas pośrodku tego wszystkiego, to gęsia skórka murowana. Postapokaliptyczne wizje dobrze sprzedają się w filmach, zjawiskowo wyglądają na ekranach kin, a fabuły historii rozgrywających się w dystopijnej rzeczywistości wciągają jak mało co.
Podchodząc do tematu jak skrupulatni księgowi, moglibyśmy stwierdzić, że z pewnością skarbona w świątyni nie zyskała zbyt wiele na ofierze złożonej przez ubogą wdowę, która przyszła do przybytku pomodlić się. Natomiast my zyskaliśmy niesamowity obraz, który powinien zapaść nam w pamięci, na długo w nas zostać i bardzo mocno pracować, stawiając pytanie o moc naszej wiary w życie wieczne.
Podchodząc do tematu jak skrupulatni księgowi, moglibyśmy stwierdzić, że z pewnością skarbona w świątyni nie zyskała zbyt wiele na ofierze złożonej przez ubogą wdowę, która przyszła do przybytku pomodlić się. Natomiast my zyskaliśmy niesamowity obraz, który powinien zapaść nam w pamięci, na długo w nas zostać i bardzo mocno pracować, stawiając pytanie o moc naszej wiary w życie wieczne.
„Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?” (Mk 12,28). W plątaninie religijnych zakazów i nakazów można naprawdę się pogubić, sprowadzając wiarę do próby wywiązania się z pobożnych przepisów. A nie brakuje w Kościele, choć nie tylko w nim, pomysłów na „oswojenie” nieobliczalnego Pana Boga poprzez przeróżne „całopalenia i ofiary”. Bo tym właśnie są religijne praktyki, które stają się celem samym w sobie. Wtedy zamiast przybliżać do Pana, przyczyniają się raczej do budowania między Nim a ludźmi muru, za którym człowiek z ulgą się chowa i który bezpiecznie trzyma Boga na dystans.
„Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?” (Mk 12,28). W plątaninie religijnych zakazów i nakazów można naprawdę się pogubić, sprowadzając wiarę do próby wywiązania się z pobożnych przepisów. A nie brakuje w Kościele, choć nie tylko w nim, pomysłów na „oswojenie” nieobliczalnego Pana Boga poprzez przeróżne „całopalenia i ofiary”. Bo tym właśnie są religijne praktyki, które stają się celem samym w sobie. Wtedy zamiast przybliżać do Pana, przyczyniają się raczej do budowania między Nim a ludźmi muru, za którym człowiek z ulgą się chowa i który bezpiecznie trzyma Boga na dystans.
Odczytywany dziś fragment Markowej Ewangelii jest dość zwięzły, ale jednocześnie niezwykle gęsty i pełen dynamizmu. Poruszające wołanie niewidomego żebraka dla ludzi składających się na tłum towarzyszący Jezusowi było jedynie robieniem zamieszania, zawracaniem gitary Mistrzowi z Nazaretu. Skupieni na Nauczycielu niosącym przesłanie o Bożej miłości nie dostrzegli człowieka tak bardzo jej spragnionego, tak mocno ufającego w to, że jego los może się odmienić.
Odczytywany dziś fragment Markowej Ewangelii jest dość zwięzły, ale jednocześnie niezwykle gęsty i pełen dynamizmu. Poruszające wołanie niewidomego żebraka dla ludzi składających się na tłum towarzyszący Jezusowi było jedynie robieniem zamieszania, zawracaniem gitary Mistrzowi z Nazaretu. Skupieni na Nauczycielu niosącym przesłanie o Bożej miłości nie dostrzegli człowieka tak bardzo jej spragnionego, tak mocno ufającego w to, że jego los może się odmienić.
Czytając dzisiejszą Ewangelię, nie mogę uwolnić się od myśli o tym, że jest ona dla nas niesamowitym wyzwaniem, że w Kościele jeszcze bardzo daleko jesteśmy od jej wypełnienia. Nie potrafimy uwolnić się od klasyfikowania, porządkowania według ważności, czyli tak zwanej precedencji. I choć rozumiem, że pewien porządek trzeba zachować, zwłaszcza w liturgii, która dzięki temu może być piękna, to jednak wciąż nie daje mi spokoju przekonanie oparte o słowa samego Jezusa, że za dużo między nami konwenansów i oficjalności, a za mało relacji opartych na braterstwie.
Czytając dzisiejszą Ewangelię, nie mogę uwolnić się od myśli o tym, że jest ona dla nas niesamowitym wyzwaniem, że w Kościele jeszcze bardzo daleko jesteśmy od jej wypełnienia. Nie potrafimy uwolnić się od klasyfikowania, porządkowania według ważności, czyli tak zwanej precedencji. I choć rozumiem, że pewien porządek trzeba zachować, zwłaszcza w liturgii, która dzięki temu może być piękna, to jednak wciąż nie daje mi spokoju przekonanie oparte o słowa samego Jezusa, że za dużo między nami konwenansów i oficjalności, a za mało relacji opartych na braterstwie.
Dzisiejsza Ewangelia to dla nas ważne pytanie o to, co nie pozwala nam pójść za Jezusem na całego, co trzyma nas w miejscu. Scena, którą dostajemy, to rozmowa człowieka zamożnego, a zarazem sprawiedliwego, jeśli chodzi o zachowywanie prawa, z Jezusem, którego jako Mistrza pyta o to, co powinien zrobić, żeby osiągnąć zbawienie. Nauczyciel mówi mu o przykazaniach, którym człowiek ten jest wierny: „Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości” (Mk 10,20). Jaka więc jest nowość w Dobrej Nowinie przyniesionej światu przez Jezusa?
Dzisiejsza Ewangelia to dla nas ważne pytanie o to, co nie pozwala nam pójść za Jezusem na całego, co trzyma nas w miejscu. Scena, którą dostajemy, to rozmowa człowieka zamożnego, a zarazem sprawiedliwego, jeśli chodzi o zachowywanie prawa, z Jezusem, którego jako Mistrza pyta o to, co powinien zrobić, żeby osiągnąć zbawienie. Nauczyciel mówi mu o przykazaniach, którym człowiek ten jest wierny: „Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości” (Mk 10,20). Jaka więc jest nowość w Dobrej Nowinie przyniesionej światu przez Jezusa?
Wydaje się, że kluczem do zrozumienia dzisiejszej liturgii słowa, jest odpowiedź, jakiej Jezus udziela w rozmowie z faryzeuszami dopytującymi o nierozerwalność małżeństwa: „Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie” (Mk 10, 5). Czym jest zatwardziałe serce? Jaki jest człowiek o takim sercu?
Wydaje się, że kluczem do zrozumienia dzisiejszej liturgii słowa, jest odpowiedź, jakiej Jezus udziela w rozmowie z faryzeuszami dopytującymi o nierozerwalność małżeństwa: „Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie” (Mk 10, 5). Czym jest zatwardziałe serce? Jaki jest człowiek o takim sercu?
Chwilę po tym, jak pokłócili się między sobą o to, kto z nich jest największy, Apostołowie muszą zmierzyć się z kolejnym ważnym tematem. Tym razem pojawia się problem stosunku do „innych”: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zaczęliśmy mu zabraniać, bo nie chodzi z nami” (Mk 9,38). Odpowiedź Jezusa jest jasna i jednoznaczna: „Przestańcie zabraniać mu, bo nikt, kto uczyni cud w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9,39-40).
Chwilę po tym, jak pokłócili się między sobą o to, kto z nich jest największy, Apostołowie muszą zmierzyć się z kolejnym ważnym tematem. Tym razem pojawia się problem stosunku do „innych”: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zaczęliśmy mu zabraniać, bo nie chodzi z nami” (Mk 9,38). Odpowiedź Jezusa jest jasna i jednoznaczna: „Przestańcie zabraniać mu, bo nikt, kto uczyni cud w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9,39-40).
Dzisiaj patrzymy w Ewangelii na Apostołów, którzy pokłócili się między sobą o to, kto z nich jest ważniejszy. W jednym z komentarzy do tego fragmentu znalazłem stwierdzenie, że to był dziwny spór. Trudno mi się z tym zgodzić – to raczej była bardzo normalna sprawa wśród ludzi, którzy dopiero uczyli się, czym jest Królestwo Boże i jakie w nim panuje prawo.
Dzisiaj patrzymy w Ewangelii na Apostołów, którzy pokłócili się między sobą o to, kto z nich jest ważniejszy. W jednym z komentarzy do tego fragmentu znalazłem stwierdzenie, że to był dziwny spór. Trudno mi się z tym zgodzić – to raczej była bardzo normalna sprawa wśród ludzi, którzy dopiero uczyli się, czym jest Królestwo Boże i jakie w nim panuje prawo.
Spróbujmy spojrzeć na odczytywany dziś fragment z Ewangelii wg św. Marka oczami Apostołów. Dopiero co doświadczyli drugiego rozmnożenia chleba. Byli też świadkami kolejnego cudu, jakim było uzdrowienie niewidomego. Więc kiedy Jezus pyta ich, za kogo Go uważają to nie mogła paść inna odpowiedź niż ta, której udzielił w ich imieniu Piotr: „Ty jesteś Mesjasz” (Mk 8,29). I kiedy wydaje się, że wszystko dobrze się układa, to po raz pierwszy na działalność Mistrza z Nazaretu pada cień krzyża: „I zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy wiele musi wycierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że zostanie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie. A mówił zupełnie otwarcie te słowa. Wtedy Piotr wziął Go na bok i zaczął Go upominać” (Mk 8,31-32).
Spróbujmy spojrzeć na odczytywany dziś fragment z Ewangelii wg św. Marka oczami Apostołów. Dopiero co doświadczyli drugiego rozmnożenia chleba. Byli też świadkami kolejnego cudu, jakim było uzdrowienie niewidomego. Więc kiedy Jezus pyta ich, za kogo Go uważają to nie mogła paść inna odpowiedź niż ta, której udzielił w ich imieniu Piotr: „Ty jesteś Mesjasz” (Mk 8,29). I kiedy wydaje się, że wszystko dobrze się układa, to po raz pierwszy na działalność Mistrza z Nazaretu pada cień krzyża: „I zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy wiele musi wycierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że zostanie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie. A mówił zupełnie otwarcie te słowa. Wtedy Piotr wziął Go na bok i zaczął Go upominać” (Mk 8,31-32).
Przysłuchując się dzisiejszej Ewangelii, możemy skupić się na samym cudzie, którego dokonał Jezus, zachwycić się Bożą mocą, jaka przez Niego działała, i współodczuwać szczęście z człowiekiem, który odtąd już nie będzie określany jako głuchoniemy. Słowo Boże niesie jednak zawsze głębsze przesłanie, jest jeszcze „drugie dno”, które jest dla nas szansą na to, żeby odnaleźć w tym tekście samych siebie, nie pozostając na poziomie słuchacza bądź czytelnika. Słowo Boże ma nas wciągnąć w akcję wydarzenia, które opisuje.
Przysłuchując się dzisiejszej Ewangelii, możemy skupić się na samym cudzie, którego dokonał Jezus, zachwycić się Bożą mocą, jaka przez Niego działała, i współodczuwać szczęście z człowiekiem, który odtąd już nie będzie określany jako głuchoniemy. Słowo Boże niesie jednak zawsze głębsze przesłanie, jest jeszcze „drugie dno”, które jest dla nas szansą na to, żeby odnaleźć w tym tekście samych siebie, nie pozostając na poziomie słuchacza bądź czytelnika. Słowo Boże ma nas wciągnąć w akcję wydarzenia, które opisuje.
Jednymi z najbardziej niebezpiecznych słów, jakie mogą paść w Kościele, jakie mogą wypowiedzieć usta osoby wierzącej są: „Bo zawsze tak było”. Używane jako argument przeciw czemuś, co wydaje się nowe czy dotąd niespotykane, mogą być niezwykle szkodliwe dla wiary, jeśli rozumie się ją jako coś więcej niż tylko zachowywanie zwyczajów i pielęgnowanie tradycji.
Jednymi z najbardziej niebezpiecznych słów, jakie mogą paść w Kościele, jakie mogą wypowiedzieć usta osoby wierzącej są: „Bo zawsze tak było”. Używane jako argument przeciw czemuś, co wydaje się nowe czy dotąd niespotykane, mogą być niezwykle szkodliwe dla wiary, jeśli rozumie się ją jako coś więcej niż tylko zachowywanie zwyczajów i pielęgnowanie tradycji.
Bóg poprzez dzisiejszą liturgię słowa zdaje się nas uczyć, że trudne tematy trzeba podejmować, że nie można w nieskończoność od nich uciekać. Nie można unikać intelektualnej i duchowej konfrontacji z faktem Jego przyjścia na świat w ludzkiej postaci, a co za tym idzie – z faktem Jego niesamowitej bliskości z człowiekiem, co widać najmocniej w Eucharystii będącej realną obecnością Chrystusa pośród nas: „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem” (J 6,55).
Bóg poprzez dzisiejszą liturgię słowa zdaje się nas uczyć, że trudne tematy trzeba podejmować, że nie można w nieskończoność od nich uciekać. Nie można unikać intelektualnej i duchowej konfrontacji z faktem Jego przyjścia na świat w ludzkiej postaci, a co za tym idzie – z faktem Jego niesamowitej bliskości z człowiekiem, co widać najmocniej w Eucharystii będącej realną obecnością Chrystusa pośród nas: „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem” (J 6,55).
Liturgia słowa dzisiejszej niedzieli zachęca nas do tego, żeby kontynuować refleksję o Eucharystii. Sakrament ten trudno zgłębić, a jego bogactwo niełatwo jest opisać w kilkusetwyrazowym tekście. Trudno bowiem pojąć ogrom miłości zawarty w niewielkim kawałku Chleba. Nie mieści się w głowie to, co Bóg mówi do człowieka, dając mu samego siebie do jedzenia: „Jezus powiedział do Żydów: «Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje Ciało, wydane za życie świata». Sprzeczali się więc między sobą Żydzi, mówiąc: «Jak On może nam dać swoje ciało do jedzenia?»” (J 6,51-52).
Liturgia słowa dzisiejszej niedzieli zachęca nas do tego, żeby kontynuować refleksję o Eucharystii. Sakrament ten trudno zgłębić, a jego bogactwo niełatwo jest opisać w kilkusetwyrazowym tekście. Trudno bowiem pojąć ogrom miłości zawarty w niewielkim kawałku Chleba. Nie mieści się w głowie to, co Bóg mówi do człowieka, dając mu samego siebie do jedzenia: „Jezus powiedział do Żydów: «Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje Ciało, wydane za życie świata». Sprzeczali się więc między sobą Żydzi, mówiąc: «Jak On może nam dać swoje ciało do jedzenia?»” (J 6,51-52).