Znowu tu jesteśmy. W punkcie, który wydaje się początkiem, choć przecież nasze życie to ciągła kontynuacja. Z jednej strony czujemy ciężar kończącego się roku kalendarzowego, zmęczenie minionymi miesiącami, a z drugiej – liturgia pierwszej niedzieli Adwentu brutalnie wręcz potrząsa nami, mówiąc: to jest start. To jest ten moment, kiedy wszystko może nabrać nowej jakości. Nie chodzi jednak o to, byśmy teraz, w geście jakiegoś heroicznego zrywu, wymazali przeszłość i udawali, że zaczynamy z czystą kartą. Chodzi o zmianę perspektywy. O to, by na to, co stare, spojrzeć zupełnie nowymi oczyma.
Znowu tu jesteśmy. W punkcie, który wydaje się początkiem, choć przecież nasze życie to ciągła kontynuacja. Z jednej strony czujemy ciężar kończącego się roku kalendarzowego, zmęczenie minionymi miesiącami, a z drugiej – liturgia pierwszej niedzieli Adwentu brutalnie wręcz potrząsa nami, mówiąc: to jest start. To jest ten moment, kiedy wszystko może nabrać nowej jakości. Nie chodzi jednak o to, byśmy teraz, w geście jakiegoś heroicznego zrywu, wymazali przeszłość i udawali, że zaczynamy z czystą kartą. Chodzi o zmianę perspektywy. O to, by na to, co stare, spojrzeć zupełnie nowymi oczyma.
Kiedy słyszymy, że dzisiejsza uroczystość nosi nazwę „Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata”, to być może w naszej wyobraźni niemal automatycznie uruchamia się konkretny zestaw skojarzeń. Widzimy złoto, purpurę, trony, berła i nieprzebrane tłumy oddające pokłon Królowi. To naturalne, bo tak rozumiemy władzę i tak przez wieki próbowaliśmy m.in. w sztuce sakralnej przedstawić chwałę Boga. Ale mam nieodparte wrażenie, że gdzieś w tej naszej religijnej wyobraźni czai się pułapka.
Kiedy słyszymy, że dzisiejsza uroczystość nosi nazwę „Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata”, to być może w naszej wyobraźni niemal automatycznie uruchamia się konkretny zestaw skojarzeń. Widzimy złoto, purpurę, trony, berła i nieprzebrane tłumy oddające pokłon Królowi. To naturalne, bo tak rozumiemy władzę i tak przez wieki próbowaliśmy m.in. w sztuce sakralnej przedstawić chwałę Boga. Ale mam nieodparte wrażenie, że gdzieś w tej naszej religijnej wyobraźni czai się pułapka.
Kiedy słuchamy dzisiejszej Ewangelii, może nam przejść dreszcz po plecach. Słowa Jezusa są mocne, twarde, powiedzielibyśmy, że wręcz apokaliptyczne. Mówi o wojnach, trzęsieniach ziemi, głodzie, zarazach i strasznych zjawiskach na niebie. Brzmi to jak gotowy scenariusz filmu katastroficznego, ale kiedy rozejrzymy się wokół, kiedy włączymy wieczorne wiadomości w telewizji lub odpalimy internet, to nagle odkrywamy, że to nie jest wcale żadna odległa fantazja, lecz w sumie opis świata, w którym żyjemy.
Kiedy słuchamy dzisiejszej Ewangelii, może nam przejść dreszcz po plecach. Słowa Jezusa są mocne, twarde, powiedzielibyśmy, że wręcz apokaliptyczne. Mówi o wojnach, trzęsieniach ziemi, głodzie, zarazach i strasznych zjawiskach na niebie. Brzmi to jak gotowy scenariusz filmu katastroficznego, ale kiedy rozejrzymy się wokół, kiedy włączymy wieczorne wiadomości w telewizji lub odpalimy internet, to nagle odkrywamy, że to nie jest wcale żadna odległa fantazja, lecz w sumie opis świata, w którym żyjemy.
Czasem można mieć duży problem z Kościołem. Nie mam na myśli jednak tym razem „afer” z nim związanych. Nie chodzi mi tez o problem z Kościołem jako wspólnotą czy też o problem z samym Jezusem. Dotknijmy dziś tego, co można nazwać „kościelną otoczką”, czyli to, co przez wieki narosło: złoto, kadzidła, piękne szaty, skomplikowane rytuały, niezrozumiałe niekiedy przepisy. W tym wszystkim czasami można zagubić to, co najważniejsze, a dokładniej Tego, który powinien być w centrum.
Czasem można mieć duży problem z Kościołem. Nie mam na myśli jednak tym razem „afer” z nim związanych. Nie chodzi mi tez o problem z Kościołem jako wspólnotą czy też o problem z samym Jezusem. Dotknijmy dziś tego, co można nazwać „kościelną otoczką”, czyli to, co przez wieki narosło: złoto, kadzidła, piękne szaty, skomplikowane rytuały, niezrozumiałe niekiedy przepisy. W tym wszystkim czasami można zagubić to, co najważniejsze, a dokładniej Tego, który powinien być w centrum.
Nawet jeśli dziś jest niedziela, dzień Pański, dzień Zmartwychwstania, to jednak ten konkretny dzień, 2 listopada, niesie ze sobą specyficzny ciężar – ciężar pamięci, wspomnień, a czasem po prostu smutku. Stajemy na cmentarzach, zapalamy znicze. Chcemy w ten sposób powiedzieć, że pamiętamy. Chcemy ogrzać tych, którzy odeszli, ciepłem naszej myśli. Ale czy tylko o to chodzi?
Nawet jeśli dziś jest niedziela, dzień Pański, dzień Zmartwychwstania, to jednak ten konkretny dzień, 2 listopada, niesie ze sobą specyficzny ciężar – ciężar pamięci, wspomnień, a czasem po prostu smutku. Stajemy na cmentarzach, zapalamy znicze. Chcemy w ten sposób powiedzieć, że pamiętamy. Chcemy ogrzać tych, którzy odeszli, ciepłem naszej myśli. Ale czy tylko o to chodzi?
Dzisiejsza przypowieść, którą opowiada nam Jezus – o faryzeuszu i celniku, jest lustrem wyjątkowo niewygodnym. Mierzymy się z nią i natychmiast, niemal automatycznie, wskazujemy palcem na faryzeusza. Myślimy sobie: „Co za pyszny gość! Dobrze, że ja taki nie jestem! Ja to wiem, że jestem grzesznikiem, jestem jak ten celnik”. I w tej samej sekundzie, w której tak myślimy, stajemy się dokładnie tym faryzeuszem, którym przed chwilą gardziliśmy. To jest właśnie pułapka pychy. Ona jest tak subtelna, że potrafi się ubrać w szaty fałszywej pokory. Dzisiejsza liturgia słowa chce nas z tej pułapki wyciągnąć. Chce nam pokazać, o co tak naprawdę chodzi w pokorze – nie o to, żeby źle o sobie myśleć, ale o to, żeby myśleć o sobie prawdziwie.
Dzisiejsza przypowieść, którą opowiada nam Jezus – o faryzeuszu i celniku, jest lustrem wyjątkowo niewygodnym. Mierzymy się z nią i natychmiast, niemal automatycznie, wskazujemy palcem na faryzeusza. Myślimy sobie: „Co za pyszny gość! Dobrze, że ja taki nie jestem! Ja to wiem, że jestem grzesznikiem, jestem jak ten celnik”. I w tej samej sekundzie, w której tak myślimy, stajemy się dokładnie tym faryzeuszem, którym przed chwilą gardziliśmy. To jest właśnie pułapka pychy. Ona jest tak subtelna, że potrafi się ubrać w szaty fałszywej pokory. Dzisiejsza liturgia słowa chce nas z tej pułapki wyciągnąć. Chce nam pokazać, o co tak naprawdę chodzi w pokorze – nie o to, żeby źle o sobie myśleć, ale o to, żeby myśleć o sobie prawdziwie.
Ile razy mieliśmy takie doświadczenie, że wkładamy w coś mnóstwo wysiłku, a efektów nie widać? Zaczynamy biegać, żeby zrzucić kilka kilogramów, ale po tygodniu waga ani drgnie. Zapisujemy się na kurs języka obcego, ale po miesiącu wciąż dukamy jedynie podstawowe zwroty. Wkładamy serce w jakąś relację, staramy się, zabiegamy, a druga strona zdaje się tego nie zauważać. W takich chwilach przychodzi zniechęcenie. Pojawia się myśl: „To nie ma sensu. Trzeba dać sobie spokój”.
Ile razy mieliśmy takie doświadczenie, że wkładamy w coś mnóstwo wysiłku, a efektów nie widać? Zaczynamy biegać, żeby zrzucić kilka kilogramów, ale po tygodniu waga ani drgnie. Zapisujemy się na kurs języka obcego, ale po miesiącu wciąż dukamy jedynie podstawowe zwroty. Wkładamy serce w jakąś relację, staramy się, zabiegamy, a druga strona zdaje się tego nie zauważać. W takich chwilach przychodzi zniechęcenie. Pojawia się myśl: „To nie ma sensu. Trzeba dać sobie spokój”.
Dzisiejsze Słowo Boże stawia przed nami lustro, w którym niełatwo się przejrzeć. Okazuje się bowiem, że wobec Boga potrafimy być… brutalni. Krzyczymy do Niego z rozpaczą, gdy ziemia usuwa się spod nóg — ale gdy już nas podniesie, odwracamy się plecami i biegniemy dalej, jakby nic się nie stało. Czy naprawdę chcemy traktować Boga jak automat do spełniania życzeń?
Dzisiejsze Słowo Boże stawia przed nami lustro, w którym niełatwo się przejrzeć. Okazuje się bowiem, że wobec Boga potrafimy być… brutalni. Krzyczymy do Niego z rozpaczą, gdy ziemia usuwa się spod nóg — ale gdy już nas podniesie, odwracamy się plecami i biegniemy dalej, jakby nic się nie stało. Czy naprawdę chcemy traktować Boga jak automat do spełniania życzeń?
Myślę, że każdy z nas nosi w sobie takie pytanie, które słyszymy dziś w pierwszym czytaniu z Księgi proroka Habakuka: „Dokądże, Panie, wzywać Cię będę, a Ty nie wysłuchujesz? Wołać będę ku Tobie: «Krzywda mi się dzieje», a Ty nie pomagasz?” (Ha 1,2). To jest pytanie o Bożą obecność pośrodku świata, który zdaje się być Go pozbawiony. Pytanie o sens modlitwy, kiedy wokół widzimy niesprawiedliwość, przemoc, kiedy nasze własne życie pełne jest sporów, waśni i nieszczęść, którym Bóg – jak nam się może wydawać – „przygląda się” bezczynnie.
Myślę, że każdy z nas nosi w sobie takie pytanie, które słyszymy dziś w pierwszym czytaniu z Księgi proroka Habakuka: „Dokądże, Panie, wzywać Cię będę, a Ty nie wysłuchujesz? Wołać będę ku Tobie: «Krzywda mi się dzieje», a Ty nie pomagasz?” (Ha 1,2). To jest pytanie o Bożą obecność pośrodku świata, który zdaje się być Go pozbawiony. Pytanie o sens modlitwy, kiedy wokół widzimy niesprawiedliwość, przemoc, kiedy nasze własne życie pełne jest sporów, waśni i nieszczęść, którym Bóg – jak nam się może wydawać – „przygląda się” bezczynnie.
Myślę, że każdy z nas może zauważyć w sobie takie ciche, czasem zupełnie nieuświadomione pragnienie, żeby wycisnąć z życia jak najwięcej. Żeby niczego nie przegapić, żeby spróbować, posmakować i doświadczyć. Taki wewnętrzny imperatyw, który każe nam biec szybciej, pracować więcej, planować kolejne wakacje, kupować nowe rzeczy. Boimy się pustki, boimy się nudy, a najbardziej chyba boimy się poczucia, że nasze życie przeleciało nam przez palce. I w tym pędzie łatwo uwierzyć, że sensem jest właśnie to – kolekcjonowanie wrażeń, zabezpieczanie swojej przyszłości, budowanie wokół siebie muru z komfortu i przyjemności.
Myślę, że każdy z nas może zauważyć w sobie takie ciche, czasem zupełnie nieuświadomione pragnienie, żeby wycisnąć z życia jak najwięcej. Żeby niczego nie przegapić, żeby spróbować, posmakować i doświadczyć. Taki wewnętrzny imperatyw, który każe nam biec szybciej, pracować więcej, planować kolejne wakacje, kupować nowe rzeczy. Boimy się pustki, boimy się nudy, a najbardziej chyba boimy się poczucia, że nasze życie przeleciało nam przez palce. I w tym pędzie łatwo uwierzyć, że sensem jest właśnie to – kolekcjonowanie wrażeń, zabezpieczanie swojej przyszłości, budowanie wokół siebie muru z komfortu i przyjemności.
Żyjemy w epoce „lifehacków”. Wszyscy chcą być sprytniejsi, bardziej wydajni, zoptymalizowani. Szukamy sposobów, jak oszczędzić pięć minut na dojeździe do pracy, jak taniej kupić bilet na wakacje, jak ugotować obiad w kwadrans. Chcemy zabezpieczyć swoją przyszłość – odkładamy na emeryturę, wykupujemy polisy, inwestujemy. Myślimy o tym, co będzie za 10, 20 czy 40 lat. Chcemy mieć pewność, że gdy przyjdzie starość, choroba bądź jakiś życiowy kryzys, to będziemy mieli gdzie mieszkać i za co kupić chleb. I to jest mądre, to jest roztropne. Nikt o zdrowych zmysłach nie powie inaczej. To jest po prostu zaradność, dbanie o siebie i o swoich bliskich.
Żyjemy w epoce „lifehacków”. Wszyscy chcą być sprytniejsi, bardziej wydajni, zoptymalizowani. Szukamy sposobów, jak oszczędzić pięć minut na dojeździe do pracy, jak taniej kupić bilet na wakacje, jak ugotować obiad w kwadrans. Chcemy zabezpieczyć swoją przyszłość – odkładamy na emeryturę, wykupujemy polisy, inwestujemy. Myślimy o tym, co będzie za 10, 20 czy 40 lat. Chcemy mieć pewność, że gdy przyjdzie starość, choroba bądź jakiś życiowy kryzys, to będziemy mieli gdzie mieszkać i za co kupić chleb. I to jest mądre, to jest roztropne. Nikt o zdrowych zmysłach nie powie inaczej. To jest po prostu zaradność, dbanie o siebie i o swoich bliskich.
Dziś Kościół zaprasza nas do spojrzenia na Krzyż. I nie chodzi tu o zwykłe patrzenie na symbol religijny, który wisi nad ołtarzem, albo na wisiorek na szyi. Chodzi o spojrzenie głębokie, pełne prawdy. Chodzi o spotkanie z rzeczywistością, która nas przerasta, boli, a może nawet i przeraża. Bo Krzyż nie jest wygodny. Nie jest lekki. Krzyż to śmierć. To cierpienie i wszystko to, od czego tak bardzo chcielibyśmy uciec.
Dziś Kościół zaprasza nas do spojrzenia na Krzyż. I nie chodzi tu o zwykłe patrzenie na symbol religijny, który wisi nad ołtarzem, albo na wisiorek na szyi. Chodzi o spojrzenie głębokie, pełne prawdy. Chodzi o spotkanie z rzeczywistością, która nas przerasta, boli, a może nawet i przeraża. Bo Krzyż nie jest wygodny. Nie jest lekki. Krzyż to śmierć. To cierpienie i wszystko to, od czego tak bardzo chcielibyśmy uciec.
Przewidziane na dzisiejszą niedzielę słowo stawia nas wobec mocnego stwierdzenia Jezusa. Towarzyszą Mu tłumy, a On – znając płytkość motywacji wielu podążających za Nim osób – odwraca się i mówi bez ogródek: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (Łk 14, 26). I dodaje jeszcze: „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem” (Łk 14, 27).
Przewidziane na dzisiejszą niedzielę słowo stawia nas wobec mocnego stwierdzenia Jezusa. Towarzyszą Mu tłumy, a On – znając płytkość motywacji wielu podążających za Nim osób – odwraca się i mówi bez ogródek: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (Łk 14, 26). I dodaje jeszcze: „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem” (Łk 14, 27).
Dzisiejsza liturgia słowa zaprasza nas do tego, by wyjść poza swoje „ja” i wejść w przestrzeń, gdzie liczy się Bóg i drugi człowiek. Mamy w sobie naturalne napięcie: z jednej strony chcielibyśmy być zauważeni i docenieni, a z drugiej czujemy, że prawdziwa radość rodzi się wtedy, gdy rezygnujemy z patrzenia tylko na siebie.
Dzisiejsza liturgia słowa zaprasza nas do tego, by wyjść poza swoje „ja” i wejść w przestrzeń, gdzie liczy się Bóg i drugi człowiek. Mamy w sobie naturalne napięcie: z jednej strony chcielibyśmy być zauważeni i docenieni, a z drugiej czujemy, że prawdziwa radość rodzi się wtedy, gdy rezygnujemy z patrzenia tylko na siebie.
„Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie zdołają” (Łk 13, 24). Te słowa nie są zaproszeniem do decyzji. Jezus nie odpowiada na ciekawość uczniów pytających o to, ilu będzie zbawionych i czy w ogóle ktoś będzie godny dostąpić tej łaski, ale kieruje nasze serca w stronę konkretu. Drzwi są wąskie nie dlatego, że Bóg chce utrudnić nam wejście do nieba, lecz dlatego, że miłość wymaga prawdy, cierpliwości i wierności. Przez takie drzwi nie przeniesie nas ani tłum, ani przyzwyczajenie. Każdy musi zrobić własny krok, niosąc prawdę o sobie.
„Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie zdołają” (Łk 13, 24). Te słowa nie są zaproszeniem do decyzji. Jezus nie odpowiada na ciekawość uczniów pytających o to, ilu będzie zbawionych i czy w ogóle ktoś będzie godny dostąpić tej łaski, ale kieruje nasze serca w stronę konkretu. Drzwi są wąskie nie dlatego, że Bóg chce utrudnić nam wejście do nieba, lecz dlatego, że miłość wymaga prawdy, cierpliwości i wierności. Przez takie drzwi nie przeniesie nas ani tłum, ani przyzwyczajenie. Każdy musi zrobić własny krok, niosąc prawdę o sobie.
Słowa Jezusa, które dziś słyszymy, mogą nieco niepokoić: „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął” (Łk 12, 49). Jednak ogień, o którym mówi Chrystus, nie jest po to, by kogoś spalić. To ogień prawdy i Ducha Świętego, który rozjaśnia to, co w sercu jest Boże, i odsłania to, co sprzeciwia się Bogu. Dlatego zaraz potem padają z ust Mistrza z Nazaretu kolejne mocne, stanowcze słowa: „Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam” (Łk 12, 51).
Słowa Jezusa, które dziś słyszymy, mogą nieco niepokoić: „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął” (Łk 12, 49). Jednak ogień, o którym mówi Chrystus, nie jest po to, by kogoś spalić. To ogień prawdy i Ducha Świętego, który rozjaśnia to, co w sercu jest Boże, i odsłania to, co sprzeciwia się Bogu. Dlatego zaraz potem padają z ust Mistrza z Nazaretu kolejne mocne, stanowcze słowa: „Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam” (Łk 12, 51).
„Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo” (Łk 12,32). Tym zdaniem Jezus otwiera nam dziś serca. Nie zaczyna od żądań, ale od obietnicy. Nie straszy, tylko zapewnia: Bóg naprawdę chce twojego dobra, i to dobra większego niż to, co możesz sobie zaplanować. To ważne, bo dla wielu z nas słowo „czuwanie” kojarzy się z napięciem i ciężarem. A Ewangelia koryguje to myślenie: czuwanie rodzi się z zaufania, z pewności, że Ojciec przygotował dla swoich dzieci Królestwo.
„Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo” (Łk 12,32). Tym zdaniem Jezus otwiera nam dziś serca. Nie zaczyna od żądań, ale od obietnicy. Nie straszy, tylko zapewnia: Bóg naprawdę chce twojego dobra, i to dobra większego niż to, co możesz sobie zaplanować. To ważne, bo dla wielu z nas słowo „czuwanie” kojarzy się z napięciem i ciężarem. A Ewangelia koryguje to myślenie: czuwanie rodzi się z zaufania, z pewności, że Ojciec przygotował dla swoich dzieci Królestwo.
Z ust Jezusa wychodzi dzisiaj bardzo stanowcze i jasne ostrzeżenie: „Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś ma wszystkiego w nadmiarze, to życie jego nie zależy od jego mienia” (Łk 12, 15). Mistrz z Nazaretu mówi to wprost, nie owija w bawełnę, nie ubiera w piękne słowa. On wie i widzi to konkretnie, choćby w słowach „kogoś z tłumu”, jak łatwo serce człowieka przykleja się do rzeczy materialnych i jak szybko wówczas gaśnie w nim życie.
Z ust Jezusa wychodzi dzisiaj bardzo stanowcze i jasne ostrzeżenie: „Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś ma wszystkiego w nadmiarze, to życie jego nie zależy od jego mienia” (Łk 12, 15). Mistrz z Nazaretu mówi to wprost, nie owija w bawełnę, nie ubiera w piękne słowa. On wie i widzi to konkretnie, choćby w słowach „kogoś z tłumu”, jak łatwo serce człowieka przykleja się do rzeczy materialnych i jak szybko wówczas gaśnie w nim życie.
Przez słowo Boże jesteśmy dziś poprowadzeni w sam środek rozmowy człowieka ze Stwórcą. Widzimy Abrahama, który wyznaje: „jestem pyłem i prochem” (Rdz 18,27), a jednak śmie rozmawiać z Panem wszechświata. Prosi o ocalenie miasta ze względu na pięćdziesięciu, potem czterdziestu pięciu, czterdziestu, trzydziestu, dwudziestu, wreszcie dziesięciu sprawiedliwych i słyszy: „Nie zniszczę przez wzgląd na tych dziesięciu” (Rdz 18,32). Abraham nie tyle negocjuje, ile bada głębokość Serca Boga i odkrywa, że ta głębokość nie ma dna. Gdyby zapytał o jednego sprawiedliwego, odpowiedź prawdopodobnie brzmiałaby tak samo. Najważniejsze jednak jest to, co dzieje się we wnętrzu Abrahama: z każdym kolejnym pytaniem uczy się odwagi stawania twarzą w twarz z Miłością.
Przez słowo Boże jesteśmy dziś poprowadzeni w sam środek rozmowy człowieka ze Stwórcą. Widzimy Abrahama, który wyznaje: „jestem pyłem i prochem” (Rdz 18,27), a jednak śmie rozmawiać z Panem wszechświata. Prosi o ocalenie miasta ze względu na pięćdziesięciu, potem czterdziestu pięciu, czterdziestu, trzydziestu, dwudziestu, wreszcie dziesięciu sprawiedliwych i słyszy: „Nie zniszczę przez wzgląd na tych dziesięciu” (Rdz 18,32). Abraham nie tyle negocjuje, ile bada głębokość Serca Boga i odkrywa, że ta głębokość nie ma dna. Gdyby zapytał o jednego sprawiedliwego, odpowiedź prawdopodobnie brzmiałaby tak samo. Najważniejsze jednak jest to, co dzieje się we wnętrzu Abrahama: z każdym kolejnym pytaniem uczy się odwagi stawania twarzą w twarz z Miłością.
Dzisiaj Bóg w liturgii słowa stawia przed nami zasadnicze pytanie: czy nasza religijność sprowadza się do listy zadań wykonywanych dla Boga, czy jest raczej przestrzenią żywego spotkania, z którego wyrastają naprawdę Boże czyny? Różnica ukrywa się pod warstwą dobrych intencji, a jednak rozstrzyga o tym, czy wiara będzie dla nas ciężkim bagażem obowiązków, czy lekkim oddechem przyjaźni.
Dzisiaj Bóg w liturgii słowa stawia przed nami zasadnicze pytanie: czy nasza religijność sprowadza się do listy zadań wykonywanych dla Boga, czy jest raczej przestrzenią żywego spotkania, z którego wyrastają naprawdę Boże czyny? Różnica ukrywa się pod warstwą dobrych intencji, a jednak rozstrzyga o tym, czy wiara będzie dla nas ciężkim bagażem obowiązków, czy lekkim oddechem przyjaźni.
{{ article.published_at }}
{{ article.description }}
{{ article.description }}