Spojrzeć krzyżowi „w twarz”

Spojrzeć krzyżowi „w twarz”
fot. depositphotos.com

Dziś Kościół zaprasza nas do spojrzenia na Krzyż. I nie chodzi tu o zwykłe patrzenie na symbol religijny, który wisi nad ołtarzem, albo na wisiorek na szyi. Chodzi o spojrzenie głębokie, pełne prawdy. Chodzi o spotkanie z rzeczywistością, która nas przerasta, boli, a może nawet i przeraża. Bo Krzyż nie jest wygodny. Nie jest lekki. Krzyż to śmierć. To cierpienie i wszystko to, od czego tak bardzo chcielibyśmy uciec.

A w sumie to liturgia Kościoła zachęca nas do czegoś jeszcze bardziej wymagającego: żebyśmy podnieśli wzrok i spojrzeli krzyżowi „w twarz”. „W twarz” – to nie jest błąd. Bo krzyż to nie rzecz, ale Osoba. Mamy nań spojrzeć nie po to, by się przestraszyć, ale żeby zobaczyć prawdę o sobie i miłość Boga. Krzyż kojarzy się ze śmiercią i cierpieniem, z porażką i wstydem. Chcielibyśmy go ominąć, przejść na drugą stronę ulicy, udawać, że nie istnieje. A jednak dziś liturgia mówi: „Zatrzymaj się. Popatrz. Nie uciekaj”.

DEON.PL POLECA

 

 

Pierwsze czytanie opowiada o ludziach, którzy stracili cierpliwość na drodze. Zaczęli szemrać i narzekać, oskarżać i odsuwać od siebie odpowiedzialność. I przyszły konsekwencje: ból, lęk, poczucie końca. Słowo mówi: „W owych dniach podczas drogi lud stracił cierpliwość” (Lb 21,4b). Bóg nie cofa czasu, nie wymazuje skutków wcześniejszych wyborów. Daje jednak znak ocalenia: „Wtedy rzekł Pan do Mojżesza: «Sporządź węża i umieść go na wysokim palu; wtedy każdy ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego, zostanie przy życiu». Sporządził więc Mojżesz węża z brązu i umieścił go na wysokim palu. I rzeczywiście, jeśli kogo wąż ukąsił, a ukąszony spojrzał na węża z brązu, zostawał przy życiu” (Lb 21,8-9). To szkoła zaufania: uznaj ranę, spójrz na znak, przyjmij życie.

Ten obraz jest jak lustro dla naszego serca. Bo zranienia mamy różne: winy, których nie umiemy nazwać; porażki, które jeszcze nas pieką; grzechy, które odkładają się w duszy jak jad. Czasem najgłośniej krzyczy nie sama rana, ale ucieczka przed nią. Wtedy Bóg nie mówi: „To nic takiego”. On mówi: „Spójrz na to”. To jest trudny odruch. To istne nawrócenie oczu. To uznanie, że bez łaski ani kroku naprzód i że droga do życia zaczyna się od stanięcia w prawdzie.

Ewangelia podnosi ten gest na inny poziom. Jezus mówi do Nikodema: „A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne” (J 3,14-15). I zaraz dodaje słowa, które wszyscy znamy, ale które są zawsze jak świeże powietrze: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). I jeszcze jedno, równie ważne: „Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony” (J 3,17). Krzyż nie jest po to, by mnie dobić, ale po to, by mnie uratować. Krzyż jest znakiem nadziei, a nie rozpaczy; jest znakiem zwycięstwa, a nie porażki; jest znakiem życia, a nie śmierci.

W ostatnim tygodniu odbyłem dwie rozmowy, które na długo zapiszą się w mojej pamięci. Jeden człowiek mówił o alkoholu, drugi o narkotykach. Obaj opowiadali swoje historie z wielką pokorą. Mówili o tym, jak przez lata uciekali od prawdy. O tym, jak woleli zamknąć oczy na to, co się działo z nimi i wokół nich. Opowiadali o swojej „śmierci”: o tym, jak gaśnie serce, jak rozsypują się relacje, jak świat zawęża się do jednego uzależniającego pragnienia. I o nocach, w których nie widać już poranka. Co ich obudziło? Nie moralizowanie. Nie straszenie. Najpierw prawda: nazwanie ran po imieniu. Przyznanie: „Zgrzeszyłem. Zawiodłem. Ranię innych i siebie samego”. Jak Izraelici, którzy przyszli do Mojżesza i wyznali winę, prosząc o wstawiennictwo. A potem – spojrzenie na Zbawiciela. Jeden z nich powiedział mi: „Dopóki nie spojrzałem w lustro i nie zobaczyłem, że jestem martwy, nie mogłem się podnieść. Ale wtedy, kiedy naprawdę zobaczyłem, jak nisko upadłem, to właśnie wtedy poczułem, że Bóg mnie nie zostawił”. Spotkali Pana właśnie w tej „śmierci”. I to spotkanie nie było doświadczeniem potępienia, lecz dostrzeżeniem przyszłości. Nie dlatego, że przestali czuć ból, ale dlatego, że Ktoś wziął go z nimi na siebie.

DEON.PL POLECA


Krzyż wymaga uczciwości. Kiedy na niego patrzysz, przestają działać dekoracje. Nie zasłonisz się rolą, opinią, nawet pobożnością. Krzyż pyta: czy chcesz żyć? Czy chcesz przebaczyć? Czy chcesz zacząć od nowa? Bo on nie jest po to, by mnie upokorzyć, ale by wyzwolić. Tylko że wyzwolenie zaczyna się od zgody na prawdę. Na nazwanie jadu po imieniu. Potem dzieje się coś, co nie mieści się w kalkulacjach: w miejscu, które boli, Bóg składa swoją miłość. To jest właśnie logika łaski. To jest tajemnica Krzyża. Tylko ten, kto się zatrzyma, kto w prawdzie spojrzy na swoje życie, na swoje rany i porażki, ten może doświadczyć uzdrowienia.

To bardzo proste i zarazem niezwykle trudne. Proste – bo Ewangelia jest jasna. Trudne – bo to kosztuje. Trzeba stanąć, podnieść wzrok i przestać uciekać. Trzeba pozwolić, by Słowo do mnie mówiło w swojej pełni. Trzeba uznać, że moje zwycięstwo nie rodzi się z samej siły woli, ale z posłuszeństwa Jezusowi. Paweł Apostoł przypomina, że właśnie posłuszeństwo doprowadziło Chrystusa do krzyża i właśnie dlatego Ojciec Go wywyższył. W tej perspektywie widać, jak krzyż przemienia nasze „nie dam rady” we „wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”.

Może noszę dziś krzyż, o którym wiem tylko ja i Bóg. Choroba, lęk o dziecko, niespełniona miłość, trudna prawdę o sobie. Mam prawo się bać. Mam prawo płakać. Ale mam także prawo spojrzeć na Ukrzyżowanego i powiedzieć: „Jezu, Ty to znasz. Weź ten ciężar razem ze mną”. Nie muszę być silny. Mam być prawdziwy. Właśnie tam, gdzie umieram, On przychodzi z życiem. Tak dzieje się Pascha w małej skali mojego życia: śmierć grzechu i zmartwychwstanie nadziei. Krok po kroku lęk i wstyd ustępują ufności, że jestem kochany.

Ważne są małe, lecz konkretne gesty. Zatrzymaj się dziś przy krzyżu, który masz w domu. Może jest w kuchni, może nad drzwiami. Stań przed nim. Powiedz Jezusowi bez wielkich słów, co cię „kąsa”. Wypowiedz to po imieniu. Jeśli trzeba – przeproś. A potem zostań przez chwilę w ciszy. Pozwól, by spojrzenie w Jego ranę stało się dla ciebie lekarstwem. Nie dlatego, że wszystko od razu zniknie. Ale dlatego, że twoje cierpienie nie będzie już więcej przeżywane samotnie. Będzie niesione. I z dnia na dzień odkryjesz, że krzyż nie zniewala, ale otwiera; że nie zamyka, lecz prowadzi; że nie przygniata, tylko uczy oddychać łaską.

Krzyż to nie jest samotna wspinaczka duchowego herosa. To wspólnota. To Kościół. To sakramenty, które leczą. To słowo, które jest dla duszy jak chleb. To drugi człowiek, który poda rękę. Bóg nie zbawia nas w izolacji. Wywyższenie Syna dokonuje się także pośród ludzi, którzy podtrzymują siebie nawzajem. Kiedy niesiesz krzyż razem z innymi, staje się on drogą nadziei dla wielu. Na końcu tej drogi jest chwała. Nie dla nas, ale w nas. „(…) aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych, i aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca” (Flp 2,10-11).

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Kazimierz Tischner, Michał Lewandowski

Kapłan, filozof, kaznodzieja. Chłopak z charakterem

Jaki był Józiu, czyli słynny ks. prof. Józef Tischner, od narodzin do momentu odejścia 25 lat temu?

Kazimierz Tischner rysuje wzruszający portret najstarszego brata, Filozofa z Łopusznej – człowieka...

Skomentuj artykuł

Spojrzeć krzyżowi „w twarz”
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.