Odważyć się na pustkę, by dotknąć Pełni
Znowu tu jesteśmy. W punkcie, który wydaje się początkiem, choć przecież nasze życie to ciągła kontynuacja. Z jednej strony czujemy ciężar kończącego się roku kalendarzowego, zmęczenie minionymi miesiącami, a z drugiej – liturgia pierwszej niedzieli Adwentu brutalnie wręcz potrząsa nami, mówiąc: to jest start. To jest ten moment, kiedy wszystko może nabrać nowej jakości. Nie chodzi jednak o to, byśmy teraz, w geście jakiegoś heroicznego zrywu, wymazali przeszłość i udawali, że zaczynamy z czystą kartą. Chodzi o zmianę perspektywy. O to, by na to, co stare, spojrzeć zupełnie nowymi oczyma.
Pierwsze słowa, które w tym świętym czasie słyszymy, to te od proroka Izajasza, które brzmią jak zaproszenie do wyprawy mającej zmienić wszystko: „Chodźcie, wstąpmy na górę Pana, do świątyni Boga Jakuba! Niech nas nauczy dróg swoich, byśmy kroczyli Jego ścieżkami” (Iz 2,3). A chwilę później pada kolejne wezwanie: „Chodźcie, domu Jakuba, postępujmy w światłości Pana!” (Iz 2,5). To nie są słowa rzucone, ot tak sobie. To propozycja zmiany lokalizacji – nie tyle fizycznej, ile duchowej. Wejście na górę wiąże się z wysiłkiem, ale przede wszystkim ze zmianą horyzontu. Z dołu widać tylko fragmenty, często zasłonięte przez codzienny chaos. Z góry widać więcej. W tym kontekście niezwykle rezonują słowa Psalmu, które mogą być naszą odpowiedzią na to zaproszenie: „Ucieszyłem się, gdy mi powiedziano: «Pójdziemy do domu Pana»” (Ps 122,1). Ale czy rzeczywiście czujemy tę radość? Czy może Adwent jest dla nas tylko do „odfajkowania”, traktujemy ten czas jako coś, co po prostu trzeba przeżyć (jak nie: przetrwać), żeby wreszcie były Święta.
Adwent może być okresem, w którym przynajmniej spróbujemy zrozumieć Boga. Ale uwaga na pułapkę intelektualizmu! Nie chodzi o to, żeby przeczytać teraz tomy teologicznych traktatów. Bóg nie jest rebusem do rozwiązania. Nie jest krzyżówką, której hasła musimy odgadnąć, by poczuć satysfakcję. Bóg nie jest intelektualną zagadką ani abstrakcyjną Tajemnicą, którą badamy pod mikroskopem. Bóg jest Osobą, a osobę się poznaje przez bliskość, przez współobecność, przez dzielenie z nią życia. Dlatego Izajasz zaprasza nas na górę – byśmy byli blisko Niego. Chodzi o radykalne pogłębienie relacji. O to, by Bóg przestał być niedzielnym dodatkiem do życia, a stał się powietrzem naszej codzienności. Mamy Go zaprosić w sam środek naszych emocji i relacji. Mamy spróbować poznać historię Jego więzi z ludzkością, rozkminić Jego sposób patrzenia na świat, który przecież tak bardzo różni się od naszego. Mamy spróbować zrozumieć Jego sposób rozumowania, czyli logikę miłości.
Jednak, aby wejść na górę, trzeba najpierw wstać: „Rozumiejcie chwilę obecną: teraz nadeszła dla was godzina powstania ze snu. Teraz bowiem zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdyśmy uwierzyli” (Rz 13,11). To zdanie jest kluczem do zrozumienia dynamiki Adwentu. Często powtarzamy, że Adwent to czas czuwania. W języku włoskim mamy na to słowo „vegliare”. Ale przecież czuwać może tylko ten, kto nie śpi. Dlatego zanim zaczniemy „vegliare”, musimy się obudzić – „svegliare” lub jeszcze mocniej: „risvegliare”, czyli obudzić się na nowo. To warunek konieczny. Ilu z nas wchodzi w ten Adwent w stanie duchowej śpiączki? Ilu z nas żyje na autopilocie, wykonując mechanicznie codzienne czynności, także te związane z religią, podczas gdy serce drzemie w najlepsze? Sen, o którym mówi Paweł Apostoł, to stan braku świadomości. To życie bez refleksji. Dlaczego to przebudzenie jest tak ważne? Odpowiedź przynosi nam Ewangelia, w której Jezus rysuje przed nami następujący obraz: „Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, że przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego” (Mt 24,38-39).
Zwróćmy uwagę na ten mrożący krew w żyłach zwrot: „i nie spostrzegli się”. Ludzie z czasów Noego niekoniecznie byli wielkimi zbrodniarzami. Oni po prostu byli zajęci. Jedli, pili, zakładali rodziny – robili rzeczy dobre i normalne. Ale byli w tym tak – nomen omen – zatopieni, tak „napchani” codziennością, że przegapili moment krytyczny. Przegapili Boga. To jest diagnoza naszej duchowej ślepoty. Można być porządnym obywatelem, zewnętrznie wzorowym katolikiem, a jednocześnie duchowo spać i „nie spostrzec się”, kiedy Bóg przychodzi. Dlatego Jezus woła: „Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie” (Mt 24,42). Dodaje również: „Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie” (Mt 24,44).
Paweł w swoim Liście do Rzymian rozwija ten temat czasu czuwania: „Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła” (Rz 13,12). Powraca w tych słowach motyw światła, o którym wspominał już w pierwszym czytaniu Izajasz. Zbliżanie się do Boga to wchodzenie w strefę światła. A co robi światło? Ujawnia prawdę. W ciemności wszystko wydaje się szare, rozmyte. Można się łatwo pomylić, wziąć cień za rzeczywistość. Gdy zapala się światło, widzimy detale. Na tym polega adwentowe czuwanie – to nie jest bierne czekanie, jak na pociąg, który ma przybyć na stację. Czuwanie to bycie wrażliwym, czujnym i spostrzegawczym, żeby nie przegapić przychodzenia Pana. Owszem, adwentowa liturgia mówi dużo o ostatecznym przyjściu Pana na końcu czasów, ale nie zapominajmy, że On jest Bogiem przychodzącym „teraz”. Królestwo Boże już jest pośród nas! Dotykamy go zawsze wtedy, gdy obcujemy z dobrem, pięknem, prawdą i miłością. Spotykamy Boga, gdy obcujemy z Biblią czy też przystępujemy do sakramentów.
Żeby Adwent był jednak dla nas owocny, potrzebujemy pustki. Brzmi to groźnie, prawda? Boimy się pustki, jest w nas też niesamowity lęk przed ciszą. Gdy tylko pojawia się moment, w którym nic się nie dzieje, natychmiast sięgamy po telefon, włączamy muzykę, szukamy jakichś bodźców. Chcemy tę pustkę jak najszybciej „zatkać”, zapełnić czymkolwiek, byle tylko nie zostać sam na sam ze sobą. Jesteśmy ludźmi napchanymi – tak jak ci z czasów Noego. Każdy z nas jest czym innym wypełniony, czasem nawet o tym nie wiedząc. A w przejedzonym sercu nie ma miejsca na Boga. On jest delikatny, nie będzie się wpychał łokciami w naszą zagraconą przestrzeń.
Dlatego chciałbym zaproponować na Adwent coś nietypowego: może nie warto robić sobie klasycznych postanowień, może lepiej powalczyć o pustkę – o to, by zrobić w sobie przestrzeń, opróżnić serce z żalu, z myśli, z natłoku spraw nieistotnych, z nieustannego pobudzenia. To nie jest proste, bo kiedy doświadcza się ciszy, to ona na początku… krzyczy. Natomiast pustka boli, bo konfrontuje nas z nami samymi. Ale właśnie o to chodzi. Patrzę na ten Adwent jako na szansę, by zyskać świadomość samego siebie. Kim tak naprawdę jestem? Dlaczego jestem tu, gdzie jestem? Po co w ogóle żyję? To są pytania, które rodzą się w ciszy, z dala od zgiełku, od „jedzenia i picia”. I to właśnie droga do Boga, ponieważ poznając samego siebie, wchodząc w prawdę o swojej kondycji, dotrę do pytań o Niego. Kim On jest? Dlaczego mnie chciał? Do czego chce mnie poprowadzić? I czy ja tego chcę? Czy On się dla mnie liczy? Niech światło Pana pozwoli nam w tym Adwencie zobaczyć naszą rzeczywistość w najdrobniejszych szczegółach. Zróbmy Mu miejsce.


Skomentuj artykuł