Człowiek wobec Boga bywa brutalny

Człowiek wobec Boga bywa brutalny
Depositphotos.com (147003945)

Dzisiejsze Słowo Boże stawia przed nami lustro, w którym niełatwo się przejrzeć. Okazuje się bowiem, że wobec Boga potrafimy być… brutalni. Krzyczymy do Niego z rozpaczą, gdy ziemia usuwa się spod nóg — ale gdy już nas podniesie, odwracamy się plecami i biegniemy dalej, jakby nic się nie stało. Czy naprawdę chcemy traktować Boga jak automat do spełniania życzeń?

Dzisiejsza Ewangelia stawia nas w dość niewygodnej sytuacji. Pokazuje bowiem coś, co doskonale znamy, ale do czego rzadko chcemy się przyznać. Oto dziesięciu trędowatych. Ludzie wykluczeni, cierpiący, skazani na powolną śmierć w samotności. Ich życie to koszmar. I w tym koszmarze pojawia się Jezus. Wołają więc z daleka, bo bliżej podejść im nie wolno: „Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami!” (Łk 17,13). To krzyk rozpaczy, modlitwa ostatniej szansy. Znamy to, prawda? Znamy ten stan, kiedy wali nam się świat, kiedy diagnoza lekarza brzmi jak wyrok, kiedy tracimy pracę albo wali się ważna dla nas relacja. Wtedy potrafimy krzyczeć do Boga z najgłębszych pokładów naszego jestestwa. I Jezus ich słyszy. I Jezus nas słyszy. Nie podchodzi, nie dotyka, nie czyni żadnego spektakularnego gestu. Mówi tylko: „Idźcie, pokażcie się kapłanom” (Łk 17,14).

DEON.PL POLECA

 

 

I dzieje się rzecz niesamowita. Oni idą. Jeszcze są chorzy, jeszcze ich ciała są pokryte ranami, ale idą. Uwierzyli słowu, które jest potężniejsze niż ich choroba. I w drodze staje się cud – zostają oczyszczeni. Wyobraźmy sobie ich radość, euforię i niedowierzanie. Koniec koszmaru, początek nowego życia! Biegną do swoich domów, do rodzin czy też do przyjaciół. Chcą nadrobić stracony czas. Jest tylko jeden problem. Dziewięciu z nich, biegnąc w stronę nowego życia, zapomniało o Tym, który im to życie dał. Po prostu pobiegli dalej. Załatwili swój interes u Boga i poszli dalej, jakby nic się nie stało.

Wrócił tylko jeden. Samarytanin. Obcy, pogardzany, z teologicznego punktu widzenia – heretyk. I to on „wrócił, wielbiąc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu” (Łk 17,15-16). A Jezus pyta z autentycznym, niemal ludzkim smutkiem: „Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu?” (Łk 17, 17). Gdzie oni są? Gdzie my jesteśmy, kiedy Bóg wysłuchuje naszych modlitw? Kiedy zdajemy trudny egzamin, kiedy wychodzimy z choroby, kiedy znajdujemy pracę? Czy wracamy, by upaść Mu do nóg i po prostu podziękować? Czy może nasza relacja z Bogiem to taka niepisana umowa – wkładamy „kartę” z prośbą, wpisujemy „PIN” modlitwy, odbieramy „gotówkę” łaski i odchodzimy, zapominając o istnieniu „banku” aż do następnej potrzeby? To pytanie jest brutalne i… musimy sobie na nie szczerze odpowiedzieć.

Ta brutalna szczerość wybrzmiewa też w drugim czytaniu. Paweł Apostoł pisze do Tymoteusza słowa, które są jednocześnie obietnicą i mrożącym krew w żyłach ostrzeżeniem. Z jednej strony zapewnia: „jeśli my odmawiamy wierności, On wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć samego siebie” (2 Tm 2,13). To niesamowita pociecha. Nasza niewierność, nasze zapominalstwo, nasze grzechy nie kasują wierności Boga. On jest Ojcem, który zawsze czeka. Ale zaraz potem Paweł dodaje zdanie, które przeszywa na wylot: „jeśli się Go zaprzemy, i On nas się zaprze” (2 Tm 2,12). Jak to rozumieć? Czy miłosierny Bóg mści się za naszą niewdzięczność? Nie, to nie jest Boża mściwość. To jest brutalna logika relacji. Tych dziewięciu uzdrowionych nie tylko zapomniało podziękować. Oni zaparli się relacji. Potraktowali Jezusa jak narzędzie do rozwiązania problemu. Byli zainteresowani darem, a nie Dawcą. Kiedy problem zniknął, Dawca przestał być im potrzebny. To jest właśnie zaparcie się Go. To życie tak, jakby On nie istniał, jakby był tylko kimś na telefon w razie awarii. Bóg szanuje naszą wolność do tego stopnia, że jeśli my powiemy Mu: „Nie jesteś mi potrzebny!”, On nie będzie siłą wdzierał się do naszego życia. Jego „zaparcie się” nas jest tylko bolesnym potwierdzeniem naszego wyboru. Brutalność nie leży po stronie Boga, ale po stronie człowieka, który potrafi żebrać o pomoc, a potem odwrócić się plecami.

Słowo Boże daje nam dziś jednak jeszcze jedną, niezwykle ważną lekcję. Znajdziemy ją w historii Naamana, Syryjczyka z pierwszego czytania. On, podobnie jak trędowaci z Ewangelii, był w sytuacji bez wyjścia. Potężny wódz, ale chory na trąd. Przybywa do proroka Elizeusza z całym swoim bogactwem i potęgą, oczekując zapewne jakiegoś spektakularnego rytuału, magicznych zaklęć, czegoś godnego jego statusu – powiedzielibyśmy dziś: show na miarę celebryty tego kalibru. A co dostaje? Proste, wręcz obraźliwe – w jego mniemaniu – polecenie od sługi proroka: „Idź, obmyj się siedem razy w Jordanie, a ciało twoje będzie takie jak poprzednio i staniesz się czysty” (2 Krl 5,10). Naaman wpada w furię. „Czyż rzeki Damaszku, Abana i Parpar, nie są lepsze od wszystkich wód Izraela?” (2 Krl 5,12) – pyta z oburzeniem. Chciał cudu na swoich warunkach, według własnego scenariusza. A Bóg proponuje mu coś prostego, zwyczajnego i – z jego punktu widzenia – upokarzającego. Dopiero przekonany przez sługi zanurza się w Jordanie i zostaje uzdrowiony.

Ta historia uczy nas pokory w modlitwie. My też często przychodzimy do Boga z gotowym scenariuszem. Boże, uzdrów mnie, ale tak, żebym nie musiał zmieniać diety. Boże, daj mi nową pracę, ale w tym samym mieście i za te same pieniądze. Boże, napraw moją rodzinę, ale zmień wszystkich, tylko nie mnie. A Bóg często ma zupełnie inny plan. Plan, który na początku wydaje się nam niezrozumiały, a może nawet jest dla nas trudny do przyjęcia. Bo Bóg nie obiecuje nam raju na ziemi. Nie obiecuje, że życie będzie pasmem sukcesów – wolne od chorób, trosk i problemów. Obiecuje coś znacznie większego – zbawienie w niebie. A droga do tego nieba prowadzi nieraz przez trudne doświadczenia, które, choć bolesne, stają się dla nas szansą na wzrost. Wiara sprawdza się w wyzwaniach. To właśnie wtedy, kiedy jest trudno, kiedy Bóg zdaje się milczeć albo działa nie po naszej myśli, sprawdza się nasze zaufanie. Czy ufamy Mu na tyle, by jak Naaman zanurzyć się w Jordanie naszych problemów, wierząc, że On wie, co robi? Czy potrafimy przyjąć, że Jego perspektywa to wieczność, a nie tylko nasze doczesne „tu i teraz”?

Liturgia słowa tej niedzieli to wezwanie do dojrzałej wiary. Wiary, która nie jest komiksowa, nie jest listą życzeń, ale relacją. Wiary, która potrafi prosić z pokorą, przyjmować z wdzięcznością i ufać bezwarunkowo. Bóg nie jest automatem do spełniania naszych zachcianek. Jest Ojcem, który wie najlepiej, co jest nam potrzebne do zbawienia. Czasem będzie to cudowne uzdrowienie, a czasem siła do niesienia krzyża. Czasem spektakularny znak, a czasem cicha obecność w codzienności. Pytanie, które musimy sobie dziś postawić, brzmi: „Czy chcę tylko Bożych darów, czy chcę samego Boga?”. Czy po otrzymaniu łaski pójdziemy w swoją stronę, czy wrócimy, by upaść Mu do nóg i po prostu powiedzieć: „Dziękuję!”? Dziękuję nie tylko za to, co mi dałeś, ale za to, że po prostu jesteś.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Człowiek wobec Boga bywa brutalny
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.