Czytając Ewangelię przeznaczoną na dzisiejszą niedzielę, odnoszę nieodparte wrażenie, że przytoczona przez Jezusa przypowieść ma nas wyprowadzić z równowagi – to prowokacja, która nie przejdzie w naszym sercu bez echa i nie może pozostać bez odpowiedzi. Logika, jaką kieruje się gospodarz w zarządzaniu swoją winnicą, nie mogła, patrząc po ludzku, nie spowodować oburzenia ze strony tych, których dniówka została zrównana z godzinówką tych zatrudnionych najpóźniej. Odpowiedź dana szemrzącym jest jednak bardzo jasna i asertywna: „Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” (Mt 20,14-15).
Czytając Ewangelię przeznaczoną na dzisiejszą niedzielę, odnoszę nieodparte wrażenie, że przytoczona przez Jezusa przypowieść ma nas wyprowadzić z równowagi – to prowokacja, która nie przejdzie w naszym sercu bez echa i nie może pozostać bez odpowiedzi. Logika, jaką kieruje się gospodarz w zarządzaniu swoją winnicą, nie mogła, patrząc po ludzku, nie spowodować oburzenia ze strony tych, których dniówka została zrównana z godzinówką tych zatrudnionych najpóźniej. Odpowiedź dana szemrzącym jest jednak bardzo jasna i asertywna: „Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” (Mt 20,14-15).
Warto, żebyśmy sobie, już na początku tych rozmyślań nad niedzielną liturgią słowa, jasno sobie powiedzieli, że przebaczenie to nie jest w wierze jakiś jeden z wielu pobocznych tematów – to jest temat kluczowy!
Warto, żebyśmy sobie, już na początku tych rozmyślań nad niedzielną liturgią słowa, jasno sobie powiedzieli, że przebaczenie to nie jest w wierze jakiś jeden z wielu pobocznych tematów – to jest temat kluczowy!
Jezus w dzisiejszej Ewangelii mówi o upomnieniu braterskim. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, kiedy stanąłem przed tym tekstem z pytaniem „co Bóg chce mi powiedzieć?”, była taka: upomnienie nie może być wydaniem czy ogłoszeniem wyroku! Jest to upomnienie „braterskie”, czyli w drugim człowieku mam dostrzec siostrę lub brata – nie wroga, którego muszę zwalczyć. Upominam po to, żeby drugi otworzył się na to, o co się upominam, a nie żeby zamknął na cztery spusty swoje serce, odwrócił się na pięcie i odszedł. Upomnienie jest po to, żeby przywrócić jedność, a nie wprowadzić rozłam.
Jezus w dzisiejszej Ewangelii mówi o upomnieniu braterskim. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, kiedy stanąłem przed tym tekstem z pytaniem „co Bóg chce mi powiedzieć?”, była taka: upomnienie nie może być wydaniem czy ogłoszeniem wyroku! Jest to upomnienie „braterskie”, czyli w drugim człowieku mam dostrzec siostrę lub brata – nie wroga, którego muszę zwalczyć. Upominam po to, żeby drugi otworzył się na to, o co się upominam, a nie żeby zamknął na cztery spusty swoje serce, odwrócił się na pięcie i odszedł. Upomnienie jest po to, żeby przywrócić jedność, a nie wprowadzić rozłam.
Przywykliśmy pod hasło "krzyż" upychać wszystko, co trudne i co przerasta ludzkie siły. Nie wyczerpuje to jednak tego, czym krzyż jest w rzeczywistości. Jest nim wolność. Nie ta, która jest wolnością "od" kogoś lub czegoś. Jesteśmy wolni, czyli zdolni do kochania - Boga i ludzi.
Przywykliśmy pod hasło "krzyż" upychać wszystko, co trudne i co przerasta ludzkie siły. Nie wyczerpuje to jednak tego, czym krzyż jest w rzeczywistości. Jest nim wolność. Nie ta, która jest wolnością "od" kogoś lub czegoś. Jesteśmy wolni, czyli zdolni do kochania - Boga i ludzi.
Jezus kieruje do Szymona słowa, które niosą ze sobą niezwykłą obietnicę: „Ty jesteś Piotr, czyli Opoka, i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16,18). Nie oznacza to jednak, że w Kościele nie będzie grzechu czy cierpienia. Dla niektórych tyle wystarczy, by podać w wątpliwość, czy w Kościele działa jeszcze Bóg, skoro jest w nim zło. Zdaje się więc, że te piekielne bramy go dosięgły. Obietnica Jezusa sięga wieczności – Kościół dostał od swojego Założyciela wszystkie potrzebne narzędzia, by sięgnąć Nieba, by ufający Panu mogli dostąpić zbawienia.
Jezus kieruje do Szymona słowa, które niosą ze sobą niezwykłą obietnicę: „Ty jesteś Piotr, czyli Opoka, i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16,18). Nie oznacza to jednak, że w Kościele nie będzie grzechu czy cierpienia. Dla niektórych tyle wystarczy, by podać w wątpliwość, czy w Kościele działa jeszcze Bóg, skoro jest w nim zło. Zdaje się więc, że te piekielne bramy go dosięgły. Obietnica Jezusa sięga wieczności – Kościół dostał od swojego Założyciela wszystkie potrzebne narzędzia, by sięgnąć Nieba, by ufający Panu mogli dostąpić zbawienia.
Wielkim wyzwaniem mogą być słowa wypowiedziane przez Jezusa w spotkaniu z kobietą kananejską, która prosi Go o pomoc: „Niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom” (Mt 15,26). Jak je rozumieć? Jak zinterpretować?
Wielkim wyzwaniem mogą być słowa wypowiedziane przez Jezusa w spotkaniu z kobietą kananejską, która prosi Go o pomoc: „Niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom” (Mt 15,26). Jak je rozumieć? Jak zinterpretować?
Jest w nas dość duża doza sceptycyzmu wobec tego, co „po kościółkowemu” nazywamy współpracą z Bożą łaską. Wolelibyśmy, żeby Bóg działał obok nas, bez nas, choć jednocześnie dla nas. Czyż nie tak właśnie wyglądają nieraz nasze modlitwy? Panie, działaj! Spraw cud! Zrób coś, bo ginę!
Jest w nas dość duża doza sceptycyzmu wobec tego, co „po kościółkowemu” nazywamy współpracą z Bożą łaską. Wolelibyśmy, żeby Bóg działał obok nas, bez nas, choć jednocześnie dla nas. Czyż nie tak właśnie wyglądają nieraz nasze modlitwy? Panie, działaj! Spraw cud! Zrób coś, bo ginę!
Bóg na przestrzeni dziejów obdarzał niektórych ludzi szczególnymi doświadczeniami, w których mogli „zobaczyć” Jego chwałę i „dotknąć” Jego wielkości. Wspaniałe opisy takich widzeń z jednej strony pobudzają wyobraźnię i dają przyjemność płynącą z tego, że dzięki tym ludzkim słowom można obcować z rzeczywistością niezwykłą i przepiękną, a z drugiej strony są dowodem na to, że człowiekowi zwyczajnie brakuje słów w zetknięciu z wiecznością: „Patrzałem, aż postawiono trony, a Przedwieczny zajął miejsce. Szata Jego była biała jak śnieg, a włosy Jego głowy jakby z czystej wełny. Tron Jego był z ognistych płomieni, jego koła – płonący ogień. Strumień ognia się rozlewał i wypływał od Niego” (Dn 7,9-10).
Bóg na przestrzeni dziejów obdarzał niektórych ludzi szczególnymi doświadczeniami, w których mogli „zobaczyć” Jego chwałę i „dotknąć” Jego wielkości. Wspaniałe opisy takich widzeń z jednej strony pobudzają wyobraźnię i dają przyjemność płynącą z tego, że dzięki tym ludzkim słowom można obcować z rzeczywistością niezwykłą i przepiękną, a z drugiej strony są dowodem na to, że człowiekowi zwyczajnie brakuje słów w zetknięciu z wiecznością: „Patrzałem, aż postawiono trony, a Przedwieczny zajął miejsce. Szata Jego była biała jak śnieg, a włosy Jego głowy jakby z czystej wełny. Tron Jego był z ognistych płomieni, jego koła – płonący ogień. Strumień ognia się rozlewał i wypływał od Niego” (Dn 7,9-10).
Dojrzała wiara to taka, w której Bóg nie jest złotą rybką spełniającą życzenia, zarzucaną przez nas setkami modlitw dotyczących spraw doczesnych, ale jest towarzyszem pomagającym odkryć głębszą warstwę rzeczywistości, zobaczyć świat jako Boże dzieło przeniknięte czy wręcz ociekające łaską kochającego nas Ojca
Dojrzała wiara to taka, w której Bóg nie jest złotą rybką spełniającą życzenia, zarzucaną przez nas setkami modlitw dotyczących spraw doczesnych, ale jest towarzyszem pomagającym odkryć głębszą warstwę rzeczywistości, zobaczyć świat jako Boże dzieło przeniknięte czy wręcz ociekające łaską kochającego nas Ojca
Czytany dziś fragment Mateuszowej Ewangelii zdaje się być bardzo potrzebnym dla nas pytaniem o to, czy wierzymy w ostateczny tryumf dobrego Boga nad złem i Szatanem.
Czytany dziś fragment Mateuszowej Ewangelii zdaje się być bardzo potrzebnym dla nas pytaniem o to, czy wierzymy w ostateczny tryumf dobrego Boga nad złem i Szatanem.
Przez ostatnie lata, kiedy stykałem się i mierzyłem z przypowieścią o siewcy, którą dzisiaj w Ewangelii Jezus przedstawia swoim słuchaczom, to zwykle odruchowo odnosiłem to do sytuacji, w której próbuję komuś opowiadać o zbawieniu w Chrystusie (czy to w oficjalnej sytuacji jako szafarz sakramentów, czy to w nieoficjalnej jako wierzący chrześcijanin) i trafiam na różny grunt – bardziej lub mniej podatny na przyjęcie Dobrej Nowiny.
Przez ostatnie lata, kiedy stykałem się i mierzyłem z przypowieścią o siewcy, którą dzisiaj w Ewangelii Jezus przedstawia swoim słuchaczom, to zwykle odruchowo odnosiłem to do sytuacji, w której próbuję komuś opowiadać o zbawieniu w Chrystusie (czy to w oficjalnej sytuacji jako szafarz sakramentów, czy to w nieoficjalnej jako wierzący chrześcijanin) i trafiam na różny grunt – bardziej lub mniej podatny na przyjęcie Dobrej Nowiny.
Deon.pl
„Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt 11,25). Te słowa Jezusa otwierają wiele wątków. Dotknijmy dziś tylko jednego z nich. Są one ważnym sygnałem mówiącym o tym, że chrześcijaństwo nie jest jakąś tajemną wiedzą dostępną jedynie dla „mądrych i roztropnych”, którzy udzielają jej według swojego widzimisię: komu chcą i kiedy chcą. Wciąż jednak dla zbyt wielu chrześcijan nie jest to takie oczywiste. Chcieliby żyć w we wspólnocie „wybrańców”, budując w ten sposób poczucie własnej wartości na posiadaniu wiedzy dostępnej nielicznym. „Otwórz oczy! Obudź się!” – kiedy słyszę wokół siebie takie i podobne im hasła, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że stoi za nimi takie podejście do życia, w którym osiągnięcie pewnej wiedzy otwiera drogę do zbawienia. Mówiąc krótko: w takiej religijności człowiek nie potrzebuje Boga.
„Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt 11,25). Te słowa Jezusa otwierają wiele wątków. Dotknijmy dziś tylko jednego z nich. Są one ważnym sygnałem mówiącym o tym, że chrześcijaństwo nie jest jakąś tajemną wiedzą dostępną jedynie dla „mądrych i roztropnych”, którzy udzielają jej według swojego widzimisię: komu chcą i kiedy chcą. Wciąż jednak dla zbyt wielu chrześcijan nie jest to takie oczywiste. Chcieliby żyć w we wspólnocie „wybrańców”, budując w ten sposób poczucie własnej wartości na posiadaniu wiedzy dostępnej nielicznym. „Otwórz oczy! Obudź się!” – kiedy słyszę wokół siebie takie i podobne im hasła, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że stoi za nimi takie podejście do życia, w którym osiągnięcie pewnej wiedzy otwiera drogę do zbawienia. Mówiąc krótko: w takiej religijności człowiek nie potrzebuje Boga.
„Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt 10,37). Jezus w pouczeniach danych uczniom, których wysyła na pracę apostolską, stawia sprawę jasno i mówi, jak powinna wyglądać hierarchia relacji z ich życiu: na pierwszym miejscu miłość do Niego. Przywiązanie do żadnej innej osoby, nawet najbliższej dla nich, nie może być przeszkodą w głoszeniu Ewangelii. Te słowa są oczywiście skierowane do każdego z chrześcijan. Jezus nie ma być tylko jedną z wielu ważnych osób w naszym życiu. On ma być dla nas najważniejszy. W przeciwnym razie będziemy chrześcijanami na pół gwizdka.
„Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt 10,37). Jezus w pouczeniach danych uczniom, których wysyła na pracę apostolską, stawia sprawę jasno i mówi, jak powinna wyglądać hierarchia relacji z ich życiu: na pierwszym miejscu miłość do Niego. Przywiązanie do żadnej innej osoby, nawet najbliższej dla nich, nie może być przeszkodą w głoszeniu Ewangelii. Te słowa są oczywiście skierowane do każdego z chrześcijan. Jezus nie ma być tylko jedną z wielu ważnych osób w naszym życiu. On ma być dla nas najważniejszy. W przeciwnym razie będziemy chrześcijanami na pół gwizdka.
Przyznać się do Jezusa to pachnieć jak On, wyperfumować się Nim. Ja mogę już nie czuć tego Zapachu, bo się do niego przyzwyczaiłem i jest on dla mnie codzienny, wręcz naturalny, ale inni będą pytać, co to za Perfum. Żeby jednak Go poczuli, muszą być blisko mnie. I to ja pierwszy mam się do nich zbliżyć.
Przyznać się do Jezusa to pachnieć jak On, wyperfumować się Nim. Ja mogę już nie czuć tego Zapachu, bo się do niego przyzwyczaiłem i jest on dla mnie codzienny, wręcz naturalny, ale inni będą pytać, co to za Perfum. Żeby jednak Go poczuli, muszą być blisko mnie. I to ja pierwszy mam się do nich zbliżyć.
„Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo…”. Mnie ten fragment denerwuje. Może nie tyle sam w sobie, ile to, co my z nim robimy. Widzimy, jak wiele serc nie przyjęło jeszcze Ewangelii, jak wiele jest w świecie ciemności beznadziei. Jest więc co robić na polu ewangelizacji! Tymczasem patrzymy jedni na drugich, duchowni na świeckich, i przepychamy się między sobą o to, kto jest (bardziej) odpowiedzialny za głoszenie Ewangelii…
„Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo…”. Mnie ten fragment denerwuje. Może nie tyle sam w sobie, ile to, co my z nim robimy. Widzimy, jak wiele serc nie przyjęło jeszcze Ewangelii, jak wiele jest w świecie ciemności beznadziei. Jest więc co robić na polu ewangelizacji! Tymczasem patrzymy jedni na drugich, duchowni na świeckich, i przepychamy się między sobą o to, kto jest (bardziej) odpowiedzialny za głoszenie Ewangelii…
„Jezus, wychodząc z Kafarnaum, ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego na komorze celnej, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną!»”. A on wstał i poszedł za Nim” (Mt 9, 9). Nie potrafię przejść obojętnie obok tego zdania, które słyszałem i czytałem w swoim życiu już setki razy. I to nie dlatego, że mówi ono o powołaniu Apostoła, którego imię noszę. Jedno pytanie wręcz nie daje mi spokoju: co takiego wydarzyło się w tym spotkaniu, że Mateusz dał się porwać Jezusowi? W jaki sposób Mistrz z Nazaretu wypowiedział słowa powołania?
„Jezus, wychodząc z Kafarnaum, ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego na komorze celnej, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną!»”. A on wstał i poszedł za Nim” (Mt 9, 9). Nie potrafię przejść obojętnie obok tego zdania, które słyszałem i czytałem w swoim życiu już setki razy. I to nie dlatego, że mówi ono o powołaniu Apostoła, którego imię noszę. Jedno pytanie wręcz nie daje mi spokoju: co takiego wydarzyło się w tym spotkaniu, że Mateusz dał się porwać Jezusowi? W jaki sposób Mistrz z Nazaretu wypowiedział słowa powołania?
Niedziela, w której w szczególny sposób mierzymy się z tajemnicą Boga w Trójcy Świętej Jedynego, motywuje nas do intelektualnego wysiłku, przypominając, że wiara nie jest (jak chciałoby wielu, bo to zwyczajnie dużo łatwiejsze) biernym przyjmowaniem teologicznych dogmatów, ale drogą poznawania Boga ukrytego za sformułowaniami nienadążającymi za bogactwem kryjącym się w treści Objawienia. Nie na podziwie mamy jednak poprzestać, lecz uwierzyć, że to, co ludzkimi słowami próbujemy powiedzieć o Trójcy Świętej, jest życiem, do którego drzwi otworzył nam na oścież Jezus Chrystus.
Niedziela, w której w szczególny sposób mierzymy się z tajemnicą Boga w Trójcy Świętej Jedynego, motywuje nas do intelektualnego wysiłku, przypominając, że wiara nie jest (jak chciałoby wielu, bo to zwyczajnie dużo łatwiejsze) biernym przyjmowaniem teologicznych dogmatów, ale drogą poznawania Boga ukrytego za sformułowaniami nienadążającymi za bogactwem kryjącym się w treści Objawienia. Nie na podziwie mamy jednak poprzestać, lecz uwierzyć, że to, co ludzkimi słowami próbujemy powiedzieć o Trójcy Świętej, jest życiem, do którego drzwi otworzył nam na oścież Jezus Chrystus.
Jedna myśl bardzo mocno przebija się we mnie, kiedy wyobrażam sobie dzień Zesłania Ducha Świętego na zgromadzonych w Wieczerniku Apostołów: "Z Nim wszystko jest możliwe!". Myśl ta może wydawać się mało odkrywcza, ale z pewnością warta jest ciągłego przypominania.
Jedna myśl bardzo mocno przebija się we mnie, kiedy wyobrażam sobie dzień Zesłania Ducha Świętego na zgromadzonych w Wieczerniku Apostołów: "Z Nim wszystko jest możliwe!". Myśl ta może wydawać się mało odkrywcza, ale z pewnością warta jest ciągłego przypominania.
Moment wejścia przez Jezusa do chwały Nieba to dla uczniów drugie pożegnanie z Mistrzem. Już raz Go stracili, kiedy zabrała im Go śmierć. Tamto pierwsze pożegnanie przepełnione było smutkiem i dezorientacją, bo przecież „nie tak miało być”. Wyobrażam sobie, że przy drugim razie nie było im łatwiej.
Moment wejścia przez Jezusa do chwały Nieba to dla uczniów drugie pożegnanie z Mistrzem. Już raz Go stracili, kiedy zabrała im Go śmierć. Tamto pierwsze pożegnanie przepełnione było smutkiem i dezorientacją, bo przecież „nie tak miało być”. Wyobrażam sobie, że przy drugim razie nie było im łatwiej.
"Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania" (J 14,15). Kiedykolwiek słyszę to zdanie, nie mogę wyzbyć się skojarzenia z sytuacją, w której dwoje kochających się osób rozmawia ze sobą i padają słowa: "Naprawdę mnie kochasz? No to weź zrób to dla mnie, proszę...". I bywa, że tej drugiej osobie nie do końca to pasuje albo zwyczajnie nie widzi potrzeby oczekiwanego działania, lecz na taką prośbę odpowiada pozytywnie - czasami być może dla świętego spokoju, ale myślę, że częściej po prostu z miłości.
"Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania" (J 14,15). Kiedykolwiek słyszę to zdanie, nie mogę wyzbyć się skojarzenia z sytuacją, w której dwoje kochających się osób rozmawia ze sobą i padają słowa: "Naprawdę mnie kochasz? No to weź zrób to dla mnie, proszę...". I bywa, że tej drugiej osobie nie do końca to pasuje albo zwyczajnie nie widzi potrzeby oczekiwanego działania, lecz na taką prośbę odpowiada pozytywnie - czasami być może dla świętego spokoju, ale myślę, że częściej po prostu z miłości.