Czy Słowo staje się we mnie ciałem?
„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało” (J 1,1-3). Po raz kolejny w ostatnich dniach liturgia podsuwa nam do rozważania ten fragment z Ewangelii wg św. Jana. Możemy się zastanawiać, po co tyle razy czytać to samo, biorąc dodatkowo pod uwagę, że jest to tekst dość poetycki, a przez to bardzo trudny do interpretacji.
Jednakże Słowo zawsze potrzebuje czasu, żeby najpierw w serce zapaść, znajdując w nim odpowiednią glebę, a potem móc w nim rosnąć. Na samym końcu dopiero jest owocowanie i zbieranie plonu. Zanim to jednak nastąpi, potrzebny jest czas rozwoju i wzrostu, karmienia i troski.
Ewangelia mówi nam jednak o tym, że Słowo pozostawia człowiekowi niesamowitą wolność – w każdej chwili ten może Je odrzucić, zrezygnować z łaski, którą przynosi. „Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (J 1,10-11). Słowo Wcielone nie zostało przyjęte, ponieważ nie rozpoznano Go jako swojego. Zdawało się być czymś obcym, odstającym od oczekiwań i wyobrażeń. Nie tak przecież myślano o Bogu, nie tak Go sobie w głowie kreowano. Zaskoczył wszystkich, onieśmielił swoją bliskością na tyle, że został w ostateczności przez wielu odrzucony jako niewiarygodny. „Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego – którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili” (J 1,12-13).
Tajemnica Wcielonego Słowa to nie tylko Boże Narodzenie i dni w okolicach tej uroczystości. My, jako chrześcijanie, z tym misterium obcujemy każdego dnia, czasami chyba nie zdając sobie z tego sprawy: „A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1,14). Tajemnica Boga przychodzącego w ludzkim ciele jest podstawą naszej relacji z Nim bardziej niż nam się wydaje. Sakramenty mogą istnieć w takiej formie, jaką znamy (czyli jako widzialne znaki niewidzialnej łaski) tylko dlatego, że Bóg stał się człowiekiem, że „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo” (J 1,1). Mówimy przecież o Słowie, które nie jest jedynie rozchodzącą się w powietrzu dźwiękową falą, która dociera do naszych uszu, próbując tym kanałem dotrzeć także do naszego rozumu. Jest ono mocą stwórczą, która ma niesamowitą zdolność przemieniania rzeczywistości – czyni widzialnym i namacalnym to, co na co dzień jest niewidoczne dla oczu i niedosięgalne dla zmysłów, co jest poza zasięgiem ludzkiej percepcji: „W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. (…) I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy” (J 1,4-5.14).
Biorąc to wszystko pod uwagę, warto zadać sobie fundamentalne pytanie o to, jakie miejsce zajmuje Słowo w moim życiu. Czy – jak zaznacza Ewangelista Jan – jest Ono na początku mojego działania, mówienia, myślenia i planowania? Czy Słowo jest dla mnie punktem odniesienia w wędrówce przez życie? Czy zerkam na Nie, przynajmniej kątem oka, próbując obrać właściwy kierunek? Czy odwołuję się do Niego, próbując poznać i pojąć Boga, a także zrozumieć siebie samego i swoje życie? Ważne w tym kontekście są słowa Pawła Apostoła: „Proszę w nich [w modlitwach], aby Bóg Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec chwały, dał wam ducha mądrości i objawienia w głębszym poznaniu Jego samego. Niech da wam światłe oczy serca tak, byście wiedzieli, czym jest nadzieja waszego powołania, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych” (Ef 1,17-18). Znajdujemy w Liście do Efezjan słowa niosące prawdę o tym, że Bóg nas wybrał, powołując nas do świętości, czyli do zbawienia: „W Nim bowiem wybrał nas przez założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym” (Ef 1,4-6). I tu rodzi się kolejne pytanie, czy my wybraliśmy Jego, przyjmując Jego Słowo.
Pewnie – z większym lub mniejszym trudem – jesteśmy w stanie wskazać momenty w naszym życiu, w których dostrzegalne jest wcielanie się Słowa w naszych myślach, słowach i uczynkach. Ze smutkiem jednak pewnie stwierdzamy również, że są i takie momenty, w których tak się nie stało. Dlaczego Słowo nie zawsze we mnie rezonuje, dlaczego nie staje się we mnie ciałem? Co stoi na przeszkodzie, żebym w codzienności Nim żył? Czy jest to wstyd, a może obawa przed utratą czegoś? Na czym polega dla mnie trudność w realizacji Ewangelii w codziennym życiu? Czemu jest we mnie jakaś blokada i skąd ona się tam wzięła? Serce Boga jest wolne w kochaniu człowieka i niezwykle kreatywne w wyrażaniu tej miłości: „W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła” (J 1,4-5). Dlaczego w moim sercu tej wolności nie ma lub jest przytłumiona?
Dużo pytań, a odpowiedzi może jeszcze nie za wiele. Lecz nie warto od tego uciekać. Ważne jest przyglądanie się swojemu wnętrzu. Istotne jest również rozejrzenie się wokół siebie i zadanie sobie pytanie o to, co nie pozwala mi rozpoznać Słowa, które przychodzi do mojego życia spoza mnie. Dlaczego moje oczy są ślepe na Jego obecność? Może tkwię w grzechach po uszy i nie potrafię się z nich wykaraskać, mimo najlepszych moich chęci? Może jest mi wygodnie w stanie, w jakim jestem, i wcale nie mam ochoty niczego zmieniać, wyznając przy tym zasadę, że dobrze jest, jak jest? Czy czuję się wolny i czy naprawdę jestem wolny? Niekiedy człowiek jest tak bardzo zniewolony, że traci świadomość tego, iż życie może wyglądać zupełnie inaczej – żyje w niewoli z przeświadczeniem, że wszystko jest w porządku i tak właśnie wygląda świat. Ludzkie życie może być tylko wegetacją, dopiero Słowo nadaje mu sens i sprawia, że przestaje być zwykłym trwaniem, a staje się pełną nadziei pielgrzymką ku przyszłości, która nie ma końca. Bo po to przecież Słowo przyszło na świat w ludzkim ciele, by w naszą materialną rzeczywistość wlać intrygujący pierwiastek nie z tego wymiaru.
Słowo stało się ciałem po to, żeby ciało mogło stać się Słowem. Ujmując rzecz mniej poetycko, a bardziej przystępnie, powiedzielibyśmy, że Bóg stał się człowiekiem po to, żeby człowiek uwierzył w swoje możliwości osiągnięcia nieba. To pierwsza sprawa. Druga natomiast dotyczy świadczenia o własnej wierze i przekonaniach: „Pojawił się człowiek posłany przez Boga – Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o światłości” (J 1,6-8). Bóg po to stał się człowiekiem, by człowiek uwierzył w moc swojego oddziaływania na innych – że jego słowo, czyli świadectwo, może być zaczynem wiary w sercu drugiego, może stać się początkiem zmiany, której nikt już nie będzie w stanie powstrzymać. Bo czyż można powstrzymać miłość, która jest światłem w świecie pełnym nienawiści i z prędkością właściwą fotonom rozprzestrzenia się tam, gdzie jeszcze jest ciemność?
Skomentuj artykuł