Czy Słowo staje się we mnie ciałem?

Czy Słowo staje się we mnie ciałem?
fot. depositphotos.com

„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało” (J 1,1-3). Po raz kolejny w ostatnich dniach liturgia podsuwa nam do rozważania ten fragment z Ewangelii wg św. Jana. Możemy się zastanawiać, po co tyle razy czytać to samo, biorąc dodatkowo pod uwagę, że jest to tekst dość poetycki, a przez to bardzo trudny do interpretacji.

Jednakże Słowo zawsze potrzebuje czasu, żeby najpierw w serce zapaść, znajdując w nim odpowiednią glebę, a potem móc w nim rosnąć. Na samym końcu dopiero jest owocowanie i zbieranie plonu. Zanim to jednak nastąpi, potrzebny jest czas rozwoju i wzrostu, karmienia i troski.

Ewangelia mówi nam jednak o tym, że Słowo pozostawia człowiekowi niesamowitą wolność – w każdej chwili ten może Je odrzucić, zrezygnować z łaski, którą przynosi. „Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (J 1,10-11). Słowo Wcielone nie zostało przyjęte, ponieważ nie rozpoznano Go jako swojego. Zdawało się być czymś obcym, odstającym od oczekiwań i wyobrażeń. Nie tak przecież myślano o Bogu, nie tak Go sobie w głowie kreowano. Zaskoczył wszystkich, onieśmielił swoją bliskością na tyle, że został w ostateczności przez wielu odrzucony jako niewiarygodny. „Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego – którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili” (J 1,12-13).

Tajemnica Wcielonego Słowa to nie tylko Boże Narodzenie i dni w okolicach tej uroczystości. My, jako chrześcijanie, z tym misterium obcujemy każdego dnia, czasami chyba nie zdając sobie z tego sprawy: „A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1,14). Tajemnica Boga przychodzącego w ludzkim ciele jest podstawą naszej relacji z Nim bardziej niż nam się wydaje. Sakramenty mogą istnieć w takiej formie, jaką znamy (czyli jako widzialne znaki niewidzialnej łaski) tylko dlatego, że Bóg stał się człowiekiem, że „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo” (J 1,1). Mówimy przecież o Słowie, które nie jest jedynie rozchodzącą się w powietrzu dźwiękową falą, która dociera do naszych uszu, próbując tym kanałem dotrzeć także do naszego rozumu. Jest ono mocą stwórczą, która ma niesamowitą zdolność przemieniania rzeczywistości – czyni widzialnym i namacalnym to, co na co dzień jest niewidoczne dla oczu i niedosięgalne dla zmysłów, co jest poza zasięgiem ludzkiej percepcji: „W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. (…) I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy” (J 1,4-5.14).

Biorąc to wszystko pod uwagę, warto zadać sobie fundamentalne pytanie o to, jakie miejsce zajmuje Słowo w moim życiu. Czy – jak zaznacza Ewangelista Jan – jest Ono na początku mojego działania, mówienia, myślenia i planowania? Czy Słowo jest dla mnie punktem odniesienia w wędrówce przez życie? Czy zerkam na Nie, przynajmniej kątem oka, próbując obrać właściwy kierunek? Czy odwołuję się do Niego, próbując poznać i pojąć Boga, a także zrozumieć siebie samego i swoje życie? Ważne w tym kontekście są słowa Pawła Apostoła: „Proszę w nich [w modlitwach], aby Bóg Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec chwały, dał wam ducha mądrości i objawienia w głębszym poznaniu Jego samego. Niech da wam światłe oczy serca tak, byście wiedzieli, czym jest nadzieja waszego powołania, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych” (Ef 1,17-18). Znajdujemy w Liście do Efezjan słowa niosące prawdę o tym, że Bóg nas wybrał, powołując nas do świętości, czyli do zbawienia: „W Nim bowiem wybrał nas przez założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym” (Ef 1,4-6). I tu rodzi się kolejne pytanie, czy my wybraliśmy Jego, przyjmując Jego Słowo.

Pewnie – z większym lub mniejszym trudem – jesteśmy w stanie wskazać momenty w naszym życiu, w których dostrzegalne jest wcielanie się Słowa w naszych myślach, słowach i uczynkach. Ze smutkiem jednak pewnie stwierdzamy również, że są i takie momenty, w których tak się nie stało. Dlaczego Słowo nie zawsze we mnie rezonuje, dlaczego nie staje się we mnie ciałem? Co stoi na przeszkodzie, żebym w codzienności Nim żył? Czy jest to wstyd, a może obawa przed utratą czegoś? Na czym polega dla mnie trudność w realizacji Ewangelii w codziennym życiu? Czemu jest we mnie jakaś blokada i skąd ona się tam wzięła? Serce Boga jest wolne w kochaniu człowieka i niezwykle kreatywne w wyrażaniu tej miłości: „W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła” (J 1,4-5). Dlaczego w moim sercu tej wolności nie ma lub jest przytłumiona?

Dużo pytań, a odpowiedzi może jeszcze nie za wiele. Lecz nie warto od tego uciekać. Ważne jest przyglądanie się swojemu wnętrzu. Istotne jest również rozejrzenie się wokół siebie i zadanie sobie pytanie o to, co nie pozwala mi rozpoznać Słowa, które przychodzi do mojego życia spoza mnie. Dlaczego moje oczy są ślepe na Jego obecność? Może tkwię w grzechach po uszy i nie potrafię się z nich wykaraskać, mimo najlepszych moich chęci? Może jest mi wygodnie w stanie, w jakim jestem, i wcale nie mam ochoty niczego zmieniać, wyznając przy tym zasadę, że dobrze jest, jak jest? Czy czuję się wolny i czy naprawdę jestem wolny? Niekiedy człowiek jest tak bardzo zniewolony, że traci świadomość tego, iż życie może wyglądać zupełnie inaczej – żyje  w niewoli z przeświadczeniem, że wszystko jest w porządku i tak właśnie wygląda świat. Ludzkie życie może być tylko wegetacją, dopiero Słowo nadaje mu sens i sprawia, że przestaje być zwykłym trwaniem, a staje się pełną nadziei pielgrzymką ku przyszłości, która nie ma końca. Bo po to przecież Słowo przyszło na świat w ludzkim ciele, by w naszą materialną rzeczywistość wlać intrygujący pierwiastek nie z tego wymiaru.

Słowo stało się ciałem po to, żeby ciało mogło stać się Słowem. Ujmując rzecz mniej poetycko, a bardziej przystępnie, powiedzielibyśmy, że Bóg stał się człowiekiem po to, żeby człowiek uwierzył w swoje możliwości osiągnięcia nieba. To pierwsza sprawa. Druga natomiast dotyczy świadczenia o własnej wierze i przekonaniach: „Pojawił się człowiek posłany przez Boga – Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o światłości” (J 1,6-8). Bóg po to stał się człowiekiem, by człowiek uwierzył w moc swojego oddziaływania na innych – że jego słowo, czyli świadectwo, może być zaczynem wiary w sercu drugiego, może stać się początkiem zmiany, której nikt już nie będzie w stanie powstrzymać. Bo czyż można powstrzymać miłość, która jest światłem w świecie pełnym nienawiści i z prędkością właściwą fotonom rozprzestrzenia się tam, gdzie jeszcze jest ciemność?

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Józef Tischner, Joanna Podsadecka

Nieznane oblicze ks. Józefa Tischnera

Filozof z Łopusznej o miłości mówił mało. Sam kiedyś wyznał: „Byłem analfabetą, jeśli chodzi o wiarę, analfabetą, jeśli chodzi o miłość, dawałem ludziom tylko nadzieję”. Okazuje się jednak, że to...

Skomentuj artykuł

Czy Słowo staje się we mnie ciałem?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.