Miłość nieprzyjaciół jest możliwa

Miłość nieprzyjaciół jest możliwa
fot. depositphotos.com

„Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają” (Łk 6, 27-28). Kiedy tak czytam i czytam słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii, kiedy próbuję je przetrawić, to jedna myśl nie daje mi spokoju: dlaczego nie potrafię wprowadzić ich w życie?

OK, udaje mi się to czasami w większym lub (częściej) w mniejszym stopniu. Ale właśnie, dlaczego tylko niekiedy mnie na to stać? Dlaczego to nie jest zasada mojego życia, której trzymałbym się zawsze, w każdej sytuacji, o którą bym walczył do upadłego? Bo przecież nie chodzi o to, że wizja życia, która za nimi stoi, jest trudna do realizacji w relacjach z innymi ludźmi. To oczywiste chyba dla każdego, kto z tymi słowami się styka, że są one niesamowitym wyzwaniem. I nie chodzi też o to, że to, czego naucza Jezus, może wydawać się po prostu utopią – pięknie brzmi to w Jego ustach, a nierealne jest wprowadzenie w czyn nauki Mistrza z Nazaretu. Jedyne wyjaśnienie, które dzisiaj mnie przekonuje, jest takie, że największa trudność w przyjęciu tych słów i w podporządkowaniu im życia tkwi w tym, że to zbyt dużo kosztuje. Trzeba by zmienić całkowicie swoje podejście do relacji z ludźmi, a to przecież mogłoby sprawić, że w oczach niektórych stałbym się „dziwolągiem”, który – zamiast dbać o siebie i walczyć o swoje – próbuje kochać, bo tak powiedział kiedyś żydowski Cieśla. I ja, ten „dziwoląg”, walczę o miłość w swoim sercu do wszystkich ludzi bez wyjątku, także do tych, dla których miłość do mnie będzie ostatnim, o czym w ogóle pomyślą.

DEON.PL POLECA

 

 

Kiedy jednak czytam to, co dzisiaj serwuje nam liturgia słowa, to nie mogę przejść wobec tego obojętnie. Przesłanie jest oczywiste: miłować, miłować i jeszcze raz miłować! Ale nie są to tylko wymagania. One poparte są najpierw na tym, co człowiek może odkryć w Bogu. A co w Nim dostrzega? Miłosierdzie, czyli miłość, która wymyka się wszystkiemu, co znamy z relacji międzyludzkich: czy to, gdy weźmiemy pod uwagę więzi z najbliższymi – rodzinne, przyjacielskie i koleżeńskie, czy te szersze – społeczne, wspólnotowe i międzypokoleniowe. I to musiał zobaczyć w Bogu Dawid, tego z pewnością doświadczył. Dlatego nie zabił Saula, by w ten sposób się na nim odegrać: „Pan dał mi ciebie w ręce, lecz ja nie podniosłem ich przeciw pomazańcowi Pańskiemu” (1 Sm 26, 23). Choć z politycznego punktu widzenia wszystkie okoliczności sprzyjały ku temu, żeby pozbyć się przeciwnika, który przecież czyhał na jego życie. Postąpił jednak wbrew tejże logice, a według tego, co sam dostrzegł w Bogu i co wychwala psalmista: „Miłosierny jest Pan i łaskawy, nieskory do gniewu i bardzo cierpliwy. Nie postępuje z nami według naszych grzechów ani według win naszych nam nie odpłaca” (Ps 103, 8.10).

Zadziwia ten brak zemsty. Ale zadziwia tylko tych, którzy nie zgłębiają prawdy o Bożej miłości. Nigdy nie będzie się mścić ten, kto w Bogu dostrzeże miłość, która pozwala się zranić i odrzucić, która znosi pogardę i nie ucieka się do odpłaty: „Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” (Łk 6, 36). Tymczasem my, tak mi się przynajmniej ostatnio bardzo mocno wydaje (i mógłbym to poprzeć konkretnymi rozmowami), tkwimy trochę w tym, czego nauczyliśmy się z tzw. głównych prawd wiary, które „uczą” nas, że Pan Bóg jest sędzią sprawiedliwym, wynagradzającym człowieka za dobro, a zsyłającym surową karę za zło. Wiele szkody w pojmowaniu miłosierdzia i sprawiedliwości Boga wyrządziły te znane nam z katechezy i wykute przez nas „na blachę” formuły, które – i trzeba to bardzo mocno podkreślić! – są zbyt wielkim uproszczeniem.

Możemy zauważyć w człowieku pewną tendencję do szukania prawd absolutnych, nienaruszalnych i ostatecznych, w których jednak pomija się kwestię ludzkiej kruchości czy zawiłości procesów decyzyjnych. Zdarza się, że tworzymy sobie dogmaty na własną miarę. I jednym z nich może być właśnie przeświadczenie, że Bóg to surowy, niewzruszony wręcz i pozbawiony empatii sędzia, który siedzi na tronie, a my musimy na każdym kroku uważać, by nie zgrzeszyć, bo inaczej spadnie na nas kara, zleci na nas grom z jasnego nieba, kiedy przekroczymy ustanowione przez niego zasady. Tymczasem w chrześcijaństwie nie chodzi przecież o ciągły lęk przed karą, ale o wzrost w miłości. A ten może być hamowany, jeśli nie wyrwiemy się z tego właśnie systemu, w którym za dany czyn należy się adekwatna do niego zapłata, czyli nagroda bądź też kara. Jeśli tak będziemy widzieć zasady, którymi powinniśmy się kierować w relacji z Bogiem, to tym bardziej będziemy w ten sposób funkcjonować w stosunkach z innymi ludźmi. I nie będzie w tym nic nadzwyczajnego, nie biorąc oczywiście pod uwagę Ewangelii, która przecież chce nas z tego wyrwać i wynieść na dużo wyższy poziom: „Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół” (Łk 6,35).

Drażnią te słowa Jezusa – o miłości wobec nieprzyjaciół, o nadstawianiu drugiego policzka, o byciu miłosiernym… Ileż to razy spotkałem się z mało ewangelicznymi stwierdzeniami, pojawiającymi się choćby w kontekście wyrządzania szkody chrześcijanom przez pozbawianie ich życia, obrażanie ich religijnych uczuć i poważanych przez nich autorytetów, profanację miejsc i przedmiotów świętych czy też inne świętokradzkie zachowania. Jakie stwierdzenia mam na myśli? Choćby takie: „Gdyby tak postąpili z muzułmanami, to mieliby za swoje”. Albo: „A my jak zwykle cicho, nie reagujemy, zamiast dać im popalić i pokazać, że nie jesteśmy frajerami, popychadłami, chłopcami do bicia”.

DEON.PL POLECA


Ewangelia dalej jednak swoje: „Jeśli cię kto uderzy w policzek, nadstaw mu i drugi” (Łk 6, 29). Oczywiście, krzywdę należy nazwać krzywdą i, jeśli się tylko da, trzeba zapobiec cierpieniu i konfliktom, domagając się sprawiedliwości i szacunku. Ale nie można zapomnieć o tym, że czyjaś wrogość nie sprawia, iż dana osoba przestaje być dla nas siostrą lub bratem, za których Chrystus również oddał życie: „On jest dobry dla niewdzięcznych i złych” (Łk 6, 35). Jeśli uzupełnić ten obraz jeszcze o toczące się polityczne spory i pojawiającą się w nich nienawiść do przeciwników, niekiedy wręcz buchającą z oczu i ust, to kilka pytań nie powinno nam, noszącym dumnie imię Chrystusa, dać spokoju: gdzie się podziała miłość do nieprzyjaciół? Gdzie chęć budowania jedności ponad podziałami? Gdzie modlitwa za tych, którzy nie są nam przychylni, ale nie jako prośba o to, by się zmienili, lecz o miłość w naszych sercach? Dlaczego to tak trudne? Dlaczego o tym zapominamy?

Jezus bardzo nas dzisiaj prowokuje do tego, żebyśmy zauważyli, że choć rzeczywiście tkwimy w sytuacji po grzechu pierworodnym, to nie musimy dalej postępować i żyć jak wybrakowani i niezdolni do bezgranicznej miłości, przekraczającej wszelkie bariery: „A jak nosiliśmy obraz ziemskiego człowieka, tak też nosić będziemy obraz Człowieka niebieskiego” (1 Kor 15, 49). On nas może wypełnić swoją miłością, On nas może uzdolnić do przyjęcia postaw, o których nawet nam się nigdy nie śniło. Po to właśnie mamy budować relację z Bogiem, żeby być zadziwiająco inni – żeby zadziwić innych i samych siebie, żeby szczęka opadła tym, którzy są nam nieprzychylni (jak opadła Saulowi i jego poplecznikom), bo my, wbrew powszechnie przyjętej logice odpłaty, próbujemy wciąż uparcie zło dobrem zwyciężać.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Mark E. Thibodeaux SJ

Czy kontemplacja polega na oderwaniu się od rzeczywistości, a może jest zanurzona w świecie?
Czy modlitwa mnicha jest lepsza od tej, którą kieruje do Boga student przed egzaminem?
Czy domowy fotel ma takie...

Skomentuj artykuł

Miłość nieprzyjaciół jest możliwa
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.