Kościół w swojej liturgii słowa zaprasza nas dzisiaj do tego, by wsłuchać się w bicie Bożego serca. Choć na pierwszy rzut oka może wydawać się, że chodzi o przykazania i ich przestrzeganie, to jednak jeżeli zatrzymamy się choćby na chwilę, zobaczymy, że tak naprawdę te natchnione słowa Pisma Świętego pozwalają nam zanurzyć się w oceanie nieznającego granic Miłosierdzia Bożego.
Kościół w swojej liturgii słowa zaprasza nas dzisiaj do tego, by wsłuchać się w bicie Bożego serca. Choć na pierwszy rzut oka może wydawać się, że chodzi o przykazania i ich przestrzeganie, to jednak jeżeli zatrzymamy się choćby na chwilę, zobaczymy, że tak naprawdę te natchnione słowa Pisma Świętego pozwalają nam zanurzyć się w oceanie nieznającego granic Miłosierdzia Bożego.
Dzisiejsza liturgia słowa ma dwojakie oblicze. Z jednej strony czuć w niej powiew świeżego, Bożego powietrza; kiedy Jezus posyła uczniów na żniwo, a oni „jarają się” swoją misją i widocznymi jej efektami. Z drugiej jednak strony, gdy odniesiemy dzisiejsze Słowo do siebie samych, możemy dostrzec kurz lęku, który osiadł na naszych sercach.
Dzisiejsza liturgia słowa ma dwojakie oblicze. Z jednej strony czuć w niej powiew świeżego, Bożego powietrza; kiedy Jezus posyła uczniów na żniwo, a oni „jarają się” swoją misją i widocznymi jej efektami. Z drugiej jednak strony, gdy odniesiemy dzisiejsze Słowo do siebie samych, możemy dostrzec kurz lęku, który osiadł na naszych sercach.
Zdarza się, sam się na tym przyłapuję, że czytając Ewangelię i wyobrażając sobie to, co ona opisuje, próbuję gdzieś bezpiecznie ukryć się w towarzyszącym Jezusowi tłumie – być blisko, ale jednak… nie za blisko, a Jego słowa bardziej odnosić do innych niż do siebie. Dziś Mistrz z Nazaretu nie daje nam takiego komfortu. Najpierw pyta ogólnie: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” (Mt 16,13), lecz już chwilę później wbija wzrok w uczniów i dopytuje: „A wy za kogo Mnie uważacie?” (Mt 16,15). To spojrzenie trwa przez wieki, przedziera się przez historię kolejnych pokoleń chrześcijan i zatrzymuje się na mnie i na tobie, właśnie teraz, właśnie dziś.
Zdarza się, sam się na tym przyłapuję, że czytając Ewangelię i wyobrażając sobie to, co ona opisuje, próbuję gdzieś bezpiecznie ukryć się w towarzyszącym Jezusowi tłumie – być blisko, ale jednak… nie za blisko, a Jego słowa bardziej odnosić do innych niż do siebie. Dziś Mistrz z Nazaretu nie daje nam takiego komfortu. Najpierw pyta ogólnie: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” (Mt 16,13), lecz już chwilę później wbija wzrok w uczniów i dopytuje: „A wy za kogo Mnie uważacie?” (Mt 16,15). To spojrzenie trwa przez wieki, przedziera się przez historię kolejnych pokoleń chrześcijan i zatrzymuje się na mnie i na tobie, właśnie teraz, właśnie dziś.
Czy nie masz czasem wrażenia, że uroczystość Trójcy Świętej, choć dotyka swoją tematyką tak podstawowej dla chrześcijaństwa prawdy wiary, to jest jednak jak instrukcja obsługi, której nikt nie chce czytać, bo wygląda za grubo? A do tego zdaje się być napisana mało zrozumiałym językiem. „Trzy w Jednym” i „Jeden w Trzech” – brzmi jak teologia wyższego poziomu, a jednak dzisiejsze czytania nie pozwalają nam zostać biernymi słuchaczami. Zapraszają do wejścia w interakcję, bo Bóg w Trójcy nie jest teorią, lecz ruchem ku człowiekowi.
Czy nie masz czasem wrażenia, że uroczystość Trójcy Świętej, choć dotyka swoją tematyką tak podstawowej dla chrześcijaństwa prawdy wiary, to jest jednak jak instrukcja obsługi, której nikt nie chce czytać, bo wygląda za grubo? A do tego zdaje się być napisana mało zrozumiałym językiem. „Trzy w Jednym” i „Jeden w Trzech” – brzmi jak teologia wyższego poziomu, a jednak dzisiejsze czytania nie pozwalają nam zostać biernymi słuchaczami. Zapraszają do wejścia w interakcję, bo Bóg w Trójcy nie jest teorią, lecz ruchem ku człowiekowi.
Wyobraźmy sobie Jerozolimę w święto Pięćdziesiątnicy. Ten gwar tłumów, rynki pękają w szwach od pielgrzymów, lecz gdzieś tam, w niewielkim, drzwiami i strachem zamkniętym pomieszczeniu, dzieje się coś, co wywróci historię do góry nogami. Lecz dzięki liturgii nie musimy sobie jedynie wyobrażać przebiegu i okoliczności zbawczych wydarzeń, bo Eucharystia to ich uobecnienie. A to oznacza tyle, że my w tych wydarzeniach realnie uczestniczymy.
Wyobraźmy sobie Jerozolimę w święto Pięćdziesiątnicy. Ten gwar tłumów, rynki pękają w szwach od pielgrzymów, lecz gdzieś tam, w niewielkim, drzwiami i strachem zamkniętym pomieszczeniu, dzieje się coś, co wywróci historię do góry nogami. Lecz dzięki liturgii nie musimy sobie jedynie wyobrażać przebiegu i okoliczności zbawczych wydarzeń, bo Eucharystia to ich uobecnienie. A to oznacza tyle, że my w tych wydarzeniach realnie uczestniczymy.
Stajemy dziś na Górze Wniebowstąpienia i – bądźmy szczerzy – paru z nas wciąż wpatruje się w niebo jak apostołowie: zdziwieni, że Jezus „rozstał się z nimi i został uniesiony do nieba” (Łk 24,51). Ile razy możemy usłyszeć: „Gdyby Pan Jezus był tu na ziemi, wszystko wyglądałoby inaczej”. Tyle że On jest! Sam przecież to powiedział: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20). Problem leży nie w tym, co by zrobił Jezus, gdyby tu był, bo przecież właśnie jest (!) lecz w tym, co my zrobiliśmy z Kościołem i obecnością Pana w nim.
Stajemy dziś na Górze Wniebowstąpienia i – bądźmy szczerzy – paru z nas wciąż wpatruje się w niebo jak apostołowie: zdziwieni, że Jezus „rozstał się z nimi i został uniesiony do nieba” (Łk 24,51). Ile razy możemy usłyszeć: „Gdyby Pan Jezus był tu na ziemi, wszystko wyglądałoby inaczej”. Tyle że On jest! Sam przecież to powiedział: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20). Problem leży nie w tym, co by zrobił Jezus, gdyby tu był, bo przecież właśnie jest (!) lecz w tym, co my zrobiliśmy z Kościołem i obecnością Pana w nim.
Dość sugestywnie wyobrażam sobie scenę przywołaną dziś w Dziejach Apostolskich: w dusznym, pełnym gwaru domu w Antiochii ktoś nagle wali pięścią w stół i krzyczy: „Jeżeli się nie poddacie obrzezaniu według zwyczaju Mojżeszowego, nie możecie być zbawieni” (Dz 15,1). Cisza, która po tych słowach zapada, nie jest pokojem – to napięcie, które buduje mur między tymi, którzy ufają miłości Jezusa, a tymi, którzy wolą matematykę przepisów. Potem widzimy Pawła i Barnabę, którzy zamiast dorzucać kolejne paragrafy, prowadzą spór nie o zasady, lecz o serce. Wiedzą, że zbawia Osoba, a nie procedura. Wystarczy jedno spojrzenie w oczy Zmartwychwstałego, by zrozumieć, że cała biblioteka przykazań i szczegółowych przepisów bez relacji z Chrystusem nie ma żadnego znaczenia.
Dość sugestywnie wyobrażam sobie scenę przywołaną dziś w Dziejach Apostolskich: w dusznym, pełnym gwaru domu w Antiochii ktoś nagle wali pięścią w stół i krzyczy: „Jeżeli się nie poddacie obrzezaniu według zwyczaju Mojżeszowego, nie możecie być zbawieni” (Dz 15,1). Cisza, która po tych słowach zapada, nie jest pokojem – to napięcie, które buduje mur między tymi, którzy ufają miłości Jezusa, a tymi, którzy wolą matematykę przepisów. Potem widzimy Pawła i Barnabę, którzy zamiast dorzucać kolejne paragrafy, prowadzą spór nie o zasady, lecz o serce. Wiedzą, że zbawia Osoba, a nie procedura. Wystarczy jedno spojrzenie w oczy Zmartwychwstałego, by zrozumieć, że cała biblioteka przykazań i szczegółowych przepisów bez relacji z Chrystusem nie ma żadnego znaczenia.
Zdarzyło ci się kiedykolwiek patrzeć na osobę modlącą się obok w kościelnej ławce i pomyśleć: „Ten człowiek jest świętszy ode mnie… Mnie Bóg kocha mniej”? A może pomyślałeś wręcz odwrotnie: „To ja jestem lepszy”? Jeśli tak, to Bóg w dzisiejszym słowie chce rozerwać takie myślenie w strzępy. Jeśli nie, to chce twoje serce uchronić przed trucizną takiego rozumowania. Dlatego padają dziś w liturgii słowa cztery zdania-dynamity, które mają rozsadzić takie, pełne porównywania się z innymi, podejście do relacji z Bogiem, wlewając jednocześnie w serce człowieka przekonanie, że zbawienie nie jest „dla wtajemniczonych”, lecz jest otwartą bramą, przez którą Bóg pragnie przeprowadzić każdego.
Zdarzyło ci się kiedykolwiek patrzeć na osobę modlącą się obok w kościelnej ławce i pomyśleć: „Ten człowiek jest świętszy ode mnie… Mnie Bóg kocha mniej”? A może pomyślałeś wręcz odwrotnie: „To ja jestem lepszy”? Jeśli tak, to Bóg w dzisiejszym słowie chce rozerwać takie myślenie w strzępy. Jeśli nie, to chce twoje serce uchronić przed trucizną takiego rozumowania. Dlatego padają dziś w liturgii słowa cztery zdania-dynamity, które mają rozsadzić takie, pełne porównywania się z innymi, podejście do relacji z Bogiem, wlewając jednocześnie w serce człowieka przekonanie, że zbawienie nie jest „dla wtajemniczonych”, lecz jest otwartą bramą, przez którą Bóg pragnie przeprowadzić każdego.
Czwarta niedziela wielkanocna, którą Kościół nazywa Niedzielą Dobrego Pasterza, wybrzmiewa dla nas w tym roku jeszcze mocniej. Zaledwie kilka dni temu na loggii bazyliki św. Piotra wybrzmiały pierwsze słowa nowego papieża mówiącego o Jezusie Zmartwychwstałym: „Chrystus idzie przed nami. Świat potrzebuje Jego światła. Ludzkość potrzebuje Go jako pomostu, by mógł do niej dotrzeć Bóg i Jego miłość. Pomóżcie nam również wy, i sobie nawzajem, w budowaniu mostu poprzez dialog, spotkanie, jednocząc się wszyscy, aby być jednym ludem, zawsze w pokoju”. Można powiedzieć, że w jednym zdaniu Leon XIV streścił istotę dzisiejszej liturgii – Pascha Jezusa jest mostem, którym Bóg przychodzi do człowieka i którym człowiek może przejść ku drugiemu.
Czwarta niedziela wielkanocna, którą Kościół nazywa Niedzielą Dobrego Pasterza, wybrzmiewa dla nas w tym roku jeszcze mocniej. Zaledwie kilka dni temu na loggii bazyliki św. Piotra wybrzmiały pierwsze słowa nowego papieża mówiącego o Jezusie Zmartwychwstałym: „Chrystus idzie przed nami. Świat potrzebuje Jego światła. Ludzkość potrzebuje Go jako pomostu, by mógł do niej dotrzeć Bóg i Jego miłość. Pomóżcie nam również wy, i sobie nawzajem, w budowaniu mostu poprzez dialog, spotkanie, jednocząc się wszyscy, aby być jednym ludem, zawsze w pokoju”. Można powiedzieć, że w jednym zdaniu Leon XIV streścił istotę dzisiejszej liturgii – Pascha Jezusa jest mostem, którym Bóg przychodzi do człowieka i którym człowiek może przejść ku drugiemu.
Zanim przejdzie się do refleksji nad ewangelicznymi scenami, warto pobudzić wyobraźnię i spróbować odtworzyć w swojej głowie całą tę sytuację. Kilka głębokich oddechów, zadbanie o wyciszenie, by nic nie przeszkadzało w spotkaniu ze Słowem, oraz prośba do Ducha Świętego o towarzyszenie i prowadzenie w tym rozmyślaniu.
Zanim przejdzie się do refleksji nad ewangelicznymi scenami, warto pobudzić wyobraźnię i spróbować odtworzyć w swojej głowie całą tę sytuację. Kilka głębokich oddechów, zadbanie o wyciszenie, by nic nie przeszkadzało w spotkaniu ze Słowem, oraz prośba do Ducha Świętego o towarzyszenie i prowadzenie w tym rozmyślaniu.
Zdarzyło ci się może kiedyś próbować tłumaczyć komuś, kto szukał u ciebie pomocy w trudnej sprawie, że „nic takiego się nie stało”, tylko dlatego, żeby szybciej zamknąć temat, który był na przykład bardzo wstydliwy i wymagający analizy? Wtedy w sercu zostaje taka niezręczna cisza i niedające spokoju poczucie, że prawda została ominięta szerokim łukiem.
Zdarzyło ci się może kiedyś próbować tłumaczyć komuś, kto szukał u ciebie pomocy w trudnej sprawie, że „nic takiego się nie stało”, tylko dlatego, żeby szybciej zamknąć temat, który był na przykład bardzo wstydliwy i wymagający analizy? Wtedy w sercu zostaje taka niezręczna cisza i niedające spokoju poczucie, że prawda została ominięta szerokim łukiem.
„Słowa te wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary” (Łk 24, 11). To pierwsza reakcja uczniów Jezusa na sensację, z którą przybiegły do nich od pustego grobu kobiety, twierdząc, że spełniły się słowa Mistrza i On rzeczywiście zmartwychwstał. I dla nas wieść o powrocie Chrystusa do życia wydawać się będzie jedynie pustosłowiem, jeśli nie łączy nas z Nim osobista relacja, jeśli nasza więź z Nim jest martwa. Ale nic straconego! Wielkanoc to dobry czas na zmartwychwstawanie, na ożywianie tego, co obumarłe.
„Słowa te wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary” (Łk 24, 11). To pierwsza reakcja uczniów Jezusa na sensację, z którą przybiegły do nich od pustego grobu kobiety, twierdząc, że spełniły się słowa Mistrza i On rzeczywiście zmartwychwstał. I dla nas wieść o powrocie Chrystusa do życia wydawać się będzie jedynie pustosłowiem, jeśli nie łączy nas z Nim osobista relacja, jeśli nasza więź z Nim jest martwa. Ale nic straconego! Wielkanoc to dobry czas na zmartwychwstawanie, na ożywianie tego, co obumarłe.
Bardzo mnie poruszyły słowa z fragmentu Ewangelii odczytywanego w sobotę przed Niedzielą Palmową: „A była blisko Pascha żydowska. Wielu przed Paschą udawało się z tej okolicy [z okolicy Efraim] do Jerozolimy, aby się oczyścić. Oni więc szukali Jezusa i gdy stanęli w świątyni, mówili jeden do drugiego: «Cóż wam się zdaje? Czyżby nie miał przyjść na święto?»” (J 11, 55-56). I to pytanie, czy Jezus się zjawi, czy może będzie się ukrywał – czyżby miał nie spełnić religijnego zwyczaju? Aż chce się powiedzieć, że ci, którzy je zadali, nie wiedzieli, co się „święci”.
Bardzo mnie poruszyły słowa z fragmentu Ewangelii odczytywanego w sobotę przed Niedzielą Palmową: „A była blisko Pascha żydowska. Wielu przed Paschą udawało się z tej okolicy [z okolicy Efraim] do Jerozolimy, aby się oczyścić. Oni więc szukali Jezusa i gdy stanęli w świątyni, mówili jeden do drugiego: «Cóż wam się zdaje? Czyżby nie miał przyjść na święto?»” (J 11, 55-56). I to pytanie, czy Jezus się zjawi, czy może będzie się ukrywał – czyżby miał nie spełnić religijnego zwyczaju? Aż chce się powiedzieć, że ci, którzy je zadali, nie wiedzieli, co się „święci”.
To, co rzuca się w oczy w tę niedzielę w naszych kościołach, to zasłonięte krzyże. Co roku próbuję w inny sposób spojrzeć na tę osobliwą tradycję. Tym razem przebija się w mojej głowie myśl, że robimy to między innymi po to, żeby odkryć krzyż w sobie. Nie patrzę już na niego oczyma, ale mam go zobaczyć sercem jako rzeczywistość, która dzieje się przede wszystkim we mnie samym. Patrząc na zasłonięty krzyż, próbuję też wyobrazić sobie, jak wyglądałby nasz świat i nasze życie bez niego i bez płynącej z niego miłości. Trudno byłoby mi w takim świecie żyć nadzieją i dostrzegać sens istnienia.
To, co rzuca się w oczy w tę niedzielę w naszych kościołach, to zasłonięte krzyże. Co roku próbuję w inny sposób spojrzeć na tę osobliwą tradycję. Tym razem przebija się w mojej głowie myśl, że robimy to między innymi po to, żeby odkryć krzyż w sobie. Nie patrzę już na niego oczyma, ale mam go zobaczyć sercem jako rzeczywistość, która dzieje się przede wszystkim we mnie samym. Patrząc na zasłonięty krzyż, próbuję też wyobrazić sobie, jak wyglądałby nasz świat i nasze życie bez niego i bez płynącej z niego miłości. Trudno byłoby mi w takim świecie żyć nadzieją i dostrzegać sens istnienia.
Kiedy w niektórych sytuacjach kończy się nam cierpliwość, to mówimy, że to już koniec. Poddajemy się, odpuszczamy, przestajemy walczyć. Gdy z różnych powodów tracimy materialne zabezpieczenie, zastanawiamy się, co to dalej będzie, jak wyglądać będzie nasza przyszłość. I myślimy może, że to już koniec.
Kiedy w niektórych sytuacjach kończy się nam cierpliwość, to mówimy, że to już koniec. Poddajemy się, odpuszczamy, przestajemy walczyć. Gdy z różnych powodów tracimy materialne zabezpieczenie, zastanawiamy się, co to dalej będzie, jak wyglądać będzie nasza przyszłość. I myślimy może, że to już koniec.
Gdy Mojżesz pasie stado teścia na pustyni, jego zwyczajna codzienność zostaje przerwana przez niezwykłe wydarzenie: „Ujrzał Mojżesz płonący krzew, który się nie spalał” (Wj 3, 2). Bóg przychodzi w sposób zaskakujący, a jednocześnie subtelny.
Gdy Mojżesz pasie stado teścia na pustyni, jego zwyczajna codzienność zostaje przerwana przez niezwykłe wydarzenie: „Ujrzał Mojżesz płonący krzew, który się nie spalał” (Wj 3, 2). Bóg przychodzi w sposób zaskakujący, a jednocześnie subtelny.
„O Tobie mówi serce moje: «Szukaj Jego oblicza!». Będę szukał oblicza Twego, Panie” (Ps 27,8). To zdanie, które dostajemy w tę drugą niedzielę Wielkiego Postu, może brzmieć dla nas trochę górnolotnie, ale w rzeczywistości dotyka najprostszej tęsknoty człowieka. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, że wołamy o Bożą obecność. W zwyczajnych sytuacjach dnia codziennego, w naszej modlitwie, a czasem w głębokich zakamarkach duszy pragniemy doświadczyć Boga, chcemy Go zobaczyć – nie tyle oczyma ciała, ile sercem: „Pan moim światłem i zbawieniem moim” (Ps 27,1).
„O Tobie mówi serce moje: «Szukaj Jego oblicza!». Będę szukał oblicza Twego, Panie” (Ps 27,8). To zdanie, które dostajemy w tę drugą niedzielę Wielkiego Postu, może brzmieć dla nas trochę górnolotnie, ale w rzeczywistości dotyka najprostszej tęsknoty człowieka. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, że wołamy o Bożą obecność. W zwyczajnych sytuacjach dnia codziennego, w naszej modlitwie, a czasem w głębokich zakamarkach duszy pragniemy doświadczyć Boga, chcemy Go zobaczyć – nie tyle oczyma ciała, ile sercem: „Pan moim światłem i zbawieniem moim” (Ps 27,1).
Widzimy dziś Jezusa, który po chrzcie w Jordanie „wiedziony był przez Ducha na pustyni” (Łk 4,1). Wchodzi w miejsce odosobnienia i samotności. Jest to jednak samotność pozorna, bo paradoksalnie właśnie tam, pośród pustkowia, doświadczy najpełniej bliskości Ojca i prowadzenia Ducha. Słyszymy o walce z pokusą, o zmaganiu z pragnieniami, które – gdy wymkną się spod kontroli – odbierają człowiekowi wolność. Otrzymujemy również drogowskazy, jak tę wolność ocalić i pielęgnować. Są nimi: modlitwa, post i jałmużna – praktyki, które nie tylko przypominają o tym, co w życiu najważniejsze, ale uczą także, jak odkrywać Boga w naszej codzienności.
Widzimy dziś Jezusa, który po chrzcie w Jordanie „wiedziony był przez Ducha na pustyni” (Łk 4,1). Wchodzi w miejsce odosobnienia i samotności. Jest to jednak samotność pozorna, bo paradoksalnie właśnie tam, pośród pustkowia, doświadczy najpełniej bliskości Ojca i prowadzenia Ducha. Słyszymy o walce z pokusą, o zmaganiu z pragnieniami, które – gdy wymkną się spod kontroli – odbierają człowiekowi wolność. Otrzymujemy również drogowskazy, jak tę wolność ocalić i pielęgnować. Są nimi: modlitwa, post i jałmużna – praktyki, które nie tylko przypominają o tym, co w życiu najważniejsze, ale uczą także, jak odkrywać Boga w naszej codzienności.
Dzisiejsze czytania przypominają nam o tym, że nasza mowa ma naprawdę wielką moc. Słowa wypływające z naszych ust odsłaniają to, co naprawdę kryje się w sercu. Dlatego tak istotne jest, byśmy czuwali nad tym, co mówimy, i potrafili dostrzec własne ograniczenia, zanim zaczniemy wytykać błędy innym. Nie chodzi o to, by gryźć się w język i nie mówić prawdy dla tzw. świętego spokoju, ale by mówić ją z miłością i pokorą człowieka świadomego ograniczoności swoich zdolności poznawczych. Skoro nie znam na wylot własnego serca, dlaczego pretenduję do tego, by uważać się za przenikającego głębiny serca bliźniego?
Dzisiejsze czytania przypominają nam o tym, że nasza mowa ma naprawdę wielką moc. Słowa wypływające z naszych ust odsłaniają to, co naprawdę kryje się w sercu. Dlatego tak istotne jest, byśmy czuwali nad tym, co mówimy, i potrafili dostrzec własne ograniczenia, zanim zaczniemy wytykać błędy innym. Nie chodzi o to, by gryźć się w język i nie mówić prawdy dla tzw. świętego spokoju, ale by mówić ją z miłością i pokorą człowieka świadomego ograniczoności swoich zdolności poznawczych. Skoro nie znam na wylot własnego serca, dlaczego pretenduję do tego, by uważać się za przenikającego głębiny serca bliźniego?
„Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają” (Łk 6, 27-28). Kiedy tak czytam i czytam słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii, kiedy próbuję je przetrawić, to jedna myśl nie daje mi spokoju: dlaczego nie potrafię wprowadzić ich w życie?
„Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają” (Łk 6, 27-28). Kiedy tak czytam i czytam słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii, kiedy próbuję je przetrawić, to jedna myśl nie daje mi spokoju: dlaczego nie potrafię wprowadzić ich w życie?
{{ article.published_at }}
{{ article.description }}
{{ article.description }}