Kiedy jestem na Eucharystii, to często mam takie uczucie, że właśnie tu i teraz powinienem być, że w danym czasie znalazłem się we właściwym miejscu. Jednocześnie mam też świadomość, że to doświadczenie spotkania z Panem w eucharystycznej uczcie dane mi jest na krótką chwilę, żebym potem wrócił do tego, co stanowi moje życie, i był tam inny niż dotychczas.
Kiedy jestem na Eucharystii, to często mam takie uczucie, że właśnie tu i teraz powinienem być, że w danym czasie znalazłem się we właściwym miejscu. Jednocześnie mam też świadomość, że to doświadczenie spotkania z Panem w eucharystycznej uczcie dane mi jest na krótką chwilę, żebym potem wrócił do tego, co stanowi moje życie, i był tam inny niż dotychczas.
Odczytywane dziś słowa Janowej Ewangelii to fragment tzw. mowy eucharystycznej Jezusa, którą wygłosił po cudownym rozmnożeniu chleba. Ten niesamowity cud wzbudził sensację i zainteresowanie Jego osobą. Mistrz z Nazaretu wykorzystuje ten fakt, żeby pokazać głębię tego, czego tłumy były świadkami i uczestnikami: „Szukacie Mnie nie dlatego, że widzieliście znaki, ale dlatego, że jedliście chleb do syta. Zabiegajcie nie o ten pokarm, który niszczeje, ale o ten, który trwa na życie wieczne, a który da wam Syn Człowieczy (…)” (J 6,26-27).
Odczytywane dziś słowa Janowej Ewangelii to fragment tzw. mowy eucharystycznej Jezusa, którą wygłosił po cudownym rozmnożeniu chleba. Ten niesamowity cud wzbudził sensację i zainteresowanie Jego osobą. Mistrz z Nazaretu wykorzystuje ten fakt, żeby pokazać głębię tego, czego tłumy były świadkami i uczestnikami: „Szukacie Mnie nie dlatego, że widzieliście znaki, ale dlatego, że jedliście chleb do syta. Zabiegajcie nie o ten pokarm, który niszczeje, ale o ten, który trwa na życie wieczne, a który da wam Syn Człowieczy (…)” (J 6,26-27).
To jest opowieść o tym, jak człowiek oddaje w ręce Boga to, co zdaje się być tylko kroplą w morzu potrzeb, nic nieznaczącym wkładem w sprawę nie do rozwiązania. „Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: «Gdzie kupimy chleba, aby oni się najedli?»” (J 6,5). Pytanie Jezusa jest nazwane przez Ewangelistę Jana próbą, ponieważ Mistrz dąży do tego, żeby uczeń oszacował własne możliwości i doszedł do wniosku, że sam nie da rady i potrzebuje kogoś, kto rozwiąże problem.
To jest opowieść o tym, jak człowiek oddaje w ręce Boga to, co zdaje się być tylko kroplą w morzu potrzeb, nic nieznaczącym wkładem w sprawę nie do rozwiązania. „Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: «Gdzie kupimy chleba, aby oni się najedli?»” (J 6,5). Pytanie Jezusa jest nazwane przez Ewangelistę Jana próbą, ponieważ Mistrz dąży do tego, żeby uczeń oszacował własne możliwości i doszedł do wniosku, że sam nie da rady i potrzebuje kogoś, kto rozwiąże problem.
Ileż to emocji wzbudził ostatnio news o tym, że jeden z polskich biskupów podczas Festiwalu Życia, który odbył się w Kokotku, wziął udział w biegu przełajowym. A że jego trasa biegła przez błoto, to sensacja była tym większa. Choć może lepszym słowem byłoby „afera”.
Ileż to emocji wzbudził ostatnio news o tym, że jeden z polskich biskupów podczas Festiwalu Życia, który odbył się w Kokotku, wziął udział w biegu przełajowym. A że jego trasa biegła przez błoto, to sensacja była tym większa. Choć może lepszym słowem byłoby „afera”.
W pierwszym zdaniu dzisiejszej Ewangelii czytamy o tym, że „Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch” (Mk 6,7). Pierwsze, co przychodzi do głowy, jest to, że wysyłał ich po dwóch po to, żeby pokazać, jak działa przykazanie miłości w praktyce, żeby mogli dowieść, pokazując innym łączącą ich więź, że Ewangelia jest słowem, według którego można żyć i tworzyć relacje oparte na wartościach nieprzemijających, wykraczających ponad to, co tylko ludzkie – że do Nieba nie idzie się w pojedynkę, lecz jedną drogą z innymi braćmi. A ta droga nazywa się dążeniem do świętości: „W Nim [w Chrystusie] bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem” (Ef 1,4).
W pierwszym zdaniu dzisiejszej Ewangelii czytamy o tym, że „Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch” (Mk 6,7). Pierwsze, co przychodzi do głowy, jest to, że wysyłał ich po dwóch po to, żeby pokazać, jak działa przykazanie miłości w praktyce, żeby mogli dowieść, pokazując innym łączącą ich więź, że Ewangelia jest słowem, według którego można żyć i tworzyć relacje oparte na wartościach nieprzemijających, wykraczających ponad to, co tylko ludzkie – że do Nieba nie idzie się w pojedynkę, lecz jedną drogą z innymi braćmi. A ta droga nazywa się dążeniem do świętości: „W Nim [w Chrystusie] bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem” (Ef 1,4).
Obawy człowieka, który czuje przynaglenie do świadczenia o własnej wierze, mogą być przeróżne. I nie ma w tym zupełnie nic dziwnego, że się w ogóle pojawiają. Jeśli jednak Bóg posyła kogoś do innych ludzi z misją przekazywania Jego słowa, to nigdy nie zostawia go na pastwę losu – człowiek nie jest zdany sam na siebie czy na własne umiejętności i cnoty: „Wstąpił we mnie duch, gdy do mnie mówił, i postawił mnie na nogi; potem słuchałem Tego, który do mnie mówił” (Ez 2,2).
Obawy człowieka, który czuje przynaglenie do świadczenia o własnej wierze, mogą być przeróżne. I nie ma w tym zupełnie nic dziwnego, że się w ogóle pojawiają. Jeśli jednak Bóg posyła kogoś do innych ludzi z misją przekazywania Jego słowa, to nigdy nie zostawia go na pastwę losu – człowiek nie jest zdany sam na siebie czy na własne umiejętności i cnoty: „Wstąpił we mnie duch, gdy do mnie mówił, i postawił mnie na nogi; potem słuchałem Tego, który do mnie mówił” (Ez 2,2).
Jestem ostatnio pod wielkim wrażeniem odkrycia tego, że Jezus w swoim głoszeniu i w swoim działaniu kieruje się określoną pedagogią – a jest to pedagogia prowadzenia i towarzyszenia. Mam świadomość, że nie jest to żadne odkrycie Ameryki. Kiedy jednak dociera do ciebie, że to, o czym czytasz w teologicznych książkach i biblijnych komentarzach, nie jest wyssane z palca, ale opisuje rzeczywistość, to ze zdziwienia nie możesz spać. I nie ma w tym najmniejszej przesady. Bo przecież w wierze chodzi w pierwszej kolejności o zachwyt – o zadziwienie Bogiem, który nieustannie zaskakuje człowieka swoją bliskością, czułością, a zarazem konsekwentną mądrością w działaniu.
Jestem ostatnio pod wielkim wrażeniem odkrycia tego, że Jezus w swoim głoszeniu i w swoim działaniu kieruje się określoną pedagogią – a jest to pedagogia prowadzenia i towarzyszenia. Mam świadomość, że nie jest to żadne odkrycie Ameryki. Kiedy jednak dociera do ciebie, że to, o czym czytasz w teologicznych książkach i biblijnych komentarzach, nie jest wyssane z palca, ale opisuje rzeczywistość, to ze zdziwienia nie możesz spać. I nie ma w tym najmniejszej przesady. Bo przecież w wierze chodzi w pierwszej kolejności o zachwyt – o zadziwienie Bogiem, który nieustannie zaskakuje człowieka swoją bliskością, czułością, a zarazem konsekwentną mądrością w działaniu.
Raz na jakiś czas otrzymujemy z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa na nasze telefony takie i podobne powiadomienia: „Uwaga! Dziś i w nocy burze z gradem i silny wiatr. Możliwe przerwy w dostawie prądu. Zabezpiecz rzeczy, które może porwać wiatr”.
Raz na jakiś czas otrzymujemy z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa na nasze telefony takie i podobne powiadomienia: „Uwaga! Dziś i w nocy burze z gradem i silny wiatr. Możliwe przerwy w dostawie prądu. Zabezpiecz rzeczy, które może porwać wiatr”.
Królestwo Boże nie jest zamkiem do zdobycia, lecz darem dla każdego, kto wyciągnie po nie rękę, rozumiejąc, że Władca jest jeden i jest miłosierny. I z miłości właśnie rzucił się w czasoprzestrzeń, samoograniczając wszystkie swoje "wszech". Jednocześnie Stwórca nie stracił kontroli nad swoim dziełem - wciąż je rozwija w ludzkich sercach, pobudzając je do czynienia dobra, którego najmniejszy nawet przejaw świadczy o obecności i działaniu samego Boga.
Królestwo Boże nie jest zamkiem do zdobycia, lecz darem dla każdego, kto wyciągnie po nie rękę, rozumiejąc, że Władca jest jeden i jest miłosierny. I z miłości właśnie rzucił się w czasoprzestrzeń, samoograniczając wszystkie swoje "wszech". Jednocześnie Stwórca nie stracił kontroli nad swoim dziełem - wciąż je rozwija w ludzkich sercach, pobudzając je do czynienia dobra, którego najmniejszy nawet przejaw świadczy o obecności i działaniu samego Boga.
Dzisiejszą liturgię słowa otwiera fragment Księgi Rodzaju, w którym opisana jest sytuacja ludzi po pierwszym grzechu. Widzimy, co dzieje się z człowiekiem, który odłącza się od Boga: chowa się, wstydzi się, próbuje znaleźć dla usprawiedliwienie dla swoich czynów i decyzji, zwalając winę na kogoś innego i próbując tym samym zmniejszyć swoją odpowiedzialność. Widzimy też, jak zachowuje się Bóg: odzywa się do człowieka, nawiązuje z nim kontakt, wchodzi w dialog. Grzech dużo zmienia, ma swoje opłakane konsekwencje, ale jednego nie zmieni nigdy – miłości Stwórcy do stworzenia.
Dzisiejszą liturgię słowa otwiera fragment Księgi Rodzaju, w którym opisana jest sytuacja ludzi po pierwszym grzechu. Widzimy, co dzieje się z człowiekiem, który odłącza się od Boga: chowa się, wstydzi się, próbuje znaleźć dla usprawiedliwienie dla swoich czynów i decyzji, zwalając winę na kogoś innego i próbując tym samym zmniejszyć swoją odpowiedzialność. Widzimy też, jak zachowuje się Bóg: odzywa się do człowieka, nawiązuje z nim kontakt, wchodzi w dialog. Grzech dużo zmienia, ma swoje opłakane konsekwencje, ale jednego nie zmieni nigdy – miłości Stwórcy do stworzenia.
„To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu” (Mk 2,27). Słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii zdają się być oczywiste. Trochę już się z nimi osłuchaliśmy. Powiemy więc, że zgadzamy się z Jezusem, że właśnie takie trzeba mieć podejście. Życie pokazuje jednak, jak bardzo jesteśmy daleko od życia według nich. To tylko jedno zdanie, ale jak wielkie stawia przed nami wyzwanie! Nie chodzi w nim bowiem tylko o to, żeby zadbać o wypoczynek. Znaczenie jest o wiele głębsze.
„To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu” (Mk 2,27). Słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii zdają się być oczywiste. Trochę już się z nimi osłuchaliśmy. Powiemy więc, że zgadzamy się z Jezusem, że właśnie takie trzeba mieć podejście. Życie pokazuje jednak, jak bardzo jesteśmy daleko od życia według nich. To tylko jedno zdanie, ale jak wielkie stawia przed nami wyzwanie! Nie chodzi w nim bowiem tylko o to, żeby zadbać o wypoczynek. Znaczenie jest o wiele głębsze.
Kiedy zastanawiam się, po co Kościół ustanowił obchodzoną dziś uroczystość ku czci Trójcy Przenajświętszej, to dochodzę od lat do tego samego wniosku, że tajemnica Trójcy ma nas intelektualnie pociągać, ma nas fascynować. Można oczywiście obrać postawę „buntownika” i stwierdzić, że to wszystko banialuki, a więc szkoda czasu na rozmyślania na temat tego, jak to możliwe, że trzy Osoby tworzą jedność.
Kiedy zastanawiam się, po co Kościół ustanowił obchodzoną dziś uroczystość ku czci Trójcy Przenajświętszej, to dochodzę od lat do tego samego wniosku, że tajemnica Trójcy ma nas intelektualnie pociągać, ma nas fascynować. Można oczywiście obrać postawę „buntownika” i stwierdzić, że to wszystko banialuki, a więc szkoda czasu na rozmyślania na temat tego, jak to możliwe, że trzy Osoby tworzą jedność.
Pewne zdanie, które kiedyś usłyszałem od jednego księdza, bardzo mocno utkwiło mi w pamięci i od lat we mnie pracuje: Kościół nie może iść z duchem czasu, ale ma iść z Duchem Świętym. Dziś wiem, że nie jest to tak czarno-białe, jak na pierwszy rzut oka może się wydawać, gdy słyszy się te słowa. Owszem, to pod wpływem Ducha Świętego mamy się rozwijać jako Kościół i jako poszczególni jego członkowie – dzięki Jego mocy i Jego inspiracji. Sztuką jest jednak dostrzec, gdzie On jest i kiedy tchnie swoją łaską. Dzisiejsza uroczystość Pięćdziesiątnicy niech więc skłoni nas do głębokich przemyśleń i podjęcia próby nazwania, kim jest dla nas Ten, którego Jezus nazywa Parakletem, oraz określenia, w jaki sposób w nas działa.
Pewne zdanie, które kiedyś usłyszałem od jednego księdza, bardzo mocno utkwiło mi w pamięci i od lat we mnie pracuje: Kościół nie może iść z duchem czasu, ale ma iść z Duchem Świętym. Dziś wiem, że nie jest to tak czarno-białe, jak na pierwszy rzut oka może się wydawać, gdy słyszy się te słowa. Owszem, to pod wpływem Ducha Świętego mamy się rozwijać jako Kościół i jako poszczególni jego członkowie – dzięki Jego mocy i Jego inspiracji. Sztuką jest jednak dostrzec, gdzie On jest i kiedy tchnie swoją łaską. Dzisiejsza uroczystość Pięćdziesiątnicy niech więc skłoni nas do głębokich przemyśleń i podjęcia próby nazwania, kim jest dla nas Ten, którego Jezus nazywa Parakletem, oraz określenia, w jaki sposób w nas działa.
Przykuwa uwagę to, co dzieje się na Górze Oliwnej. Niecodzienne zjawisko, by człowiek unosił się w stronę nieba i znikał. Nie dziwi więc, że Apostołowie patrzą się bez końca w punkt, w którym po raz ostatni widzieli fizycznie swojego Mistrza. Nie zdziwiłoby, gdyby chcieli postawić tablicę w miejscu, gdzie po raz ostatni widzieli Pana.
Przykuwa uwagę to, co dzieje się na Górze Oliwnej. Niecodzienne zjawisko, by człowiek unosił się w stronę nieba i znikał. Nie dziwi więc, że Apostołowie patrzą się bez końca w punkt, w którym po raz ostatni widzieli fizycznie swojego Mistrza. Nie zdziwiłoby, gdyby chcieli postawić tablicę w miejscu, gdzie po raz ostatni widzieli Pana.
Myśl, która stanowi dla mnie spoiwo całej dzisiejszej liturgii słowa, to ta, że Jezus uważa nas za swoich przyjaciół. To naprawdę poważna sprawa. Może czasami nie zdajemy sobie z tego sprawy, nie dociera do nas, że to wielka rzecz mieć za swojego przyjaciela samego Syna Bożego. Chciałbym więc, na podstawie osobistych doświadczeń, podzielić się tym, jak rozumiem przyjaźń. Bo zdaje się, że to dobry trop, by zrozumieć, do jak bardzo bliskiej relacji zaprasza nas Jezus, mówiąc: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. […] Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni jego pan, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15, 9.15).
Myśl, która stanowi dla mnie spoiwo całej dzisiejszej liturgii słowa, to ta, że Jezus uważa nas za swoich przyjaciół. To naprawdę poważna sprawa. Może czasami nie zdajemy sobie z tego sprawy, nie dociera do nas, że to wielka rzecz mieć za swojego przyjaciela samego Syna Bożego. Chciałbym więc, na podstawie osobistych doświadczeń, podzielić się tym, jak rozumiem przyjaźń. Bo zdaje się, że to dobry trop, by zrozumieć, do jak bardzo bliskiej relacji zaprasza nas Jezus, mówiąc: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. […] Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni jego pan, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15, 9.15).
Czasami przyłapuję się na tym, że używam jakichś cytatów biblijnych, wplatając je w rozmowę z kimś, jednak nie robię tego, by ewangelizować lub wywołać temat do duchowej dyskusji, lecz trochę dla śmiechu, pół żartem, a pół serio – żeby było barwniej i ciekawiej.
Czasami przyłapuję się na tym, że używam jakichś cytatów biblijnych, wplatając je w rozmowę z kimś, jednak nie robię tego, by ewangelizować lub wywołać temat do duchowej dyskusji, lecz trochę dla śmiechu, pół żartem, a pół serio – żeby było barwniej i ciekawiej.
Niedziela Dobrego Pasterza bardziej niż o prowadzeniu ludu Bożego przez Pana – Zwycięzcę śmierci, piekła i szatana – mówi o rozwijaniu z Nim relacji i budowaniu zaufania do Niego: „Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce. Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, do którego owce nie należą, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza. Najemnik ucieka dlatego, że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach” (J 10, 11-13).
Niedziela Dobrego Pasterza bardziej niż o prowadzeniu ludu Bożego przez Pana – Zwycięzcę śmierci, piekła i szatana – mówi o rozwijaniu z Nim relacji i budowaniu zaufania do Niego: „Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce. Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, do którego owce nie należą, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza. Najemnik ucieka dlatego, że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach” (J 10, 11-13).
Rozgryzając dzisiejszą liturgię słowa, miałem w głowie przede wszystkim jedną myśl: Słowo Boże chce nas przekonać, że to, co dotyczy naszej wiary, czyli naszej relacji z Bogiem, jest realne i ma (albo przynajmniej powinno mieć) realny wpływ na nasze życie. Nie możemy dzielić swojego życia na różne strefy, z których jedną z nich będzie strefa religijna, należąca do Boga, ale trzymana gdzieś w odosobnieniu, w tzw. prywatności, odseparowana od innych przestrzeni naszego życia.
Rozgryzając dzisiejszą liturgię słowa, miałem w głowie przede wszystkim jedną myśl: Słowo Boże chce nas przekonać, że to, co dotyczy naszej wiary, czyli naszej relacji z Bogiem, jest realne i ma (albo przynajmniej powinno mieć) realny wpływ na nasze życie. Nie możemy dzielić swojego życia na różne strefy, z których jedną z nich będzie strefa religijna, należąca do Boga, ale trzymana gdzieś w odosobnieniu, w tzw. prywatności, odseparowana od innych przestrzeni naszego życia.
Im więcej myślę o Bożym Miłosierdziu, czym ono w rzeczywistości jest, to odnoszę wrażenie, że ostatecznie jednak łatwiej mi opisać, czym nie jest. Bo to, czym jeast, przerasta nasze wyobrażenie i oczekiwanie – niczego takiego nie doświadczymy w żadnej innej relacji z drugą osobą. Trudno więc znaleźć właściwy język dla wyrażenia ogromu miłości, jaką Bóg obdarza człowieka.
Im więcej myślę o Bożym Miłosierdziu, czym ono w rzeczywistości jest, to odnoszę wrażenie, że ostatecznie jednak łatwiej mi opisać, czym nie jest. Bo to, czym jeast, przerasta nasze wyobrażenie i oczekiwanie – niczego takiego nie doświadczymy w żadnej innej relacji z drugą osobą. Trudno więc znaleźć właściwy język dla wyrażenia ogromu miłości, jaką Bóg obdarza człowieka.
Myśl, która we mnie pracowała przez całe tegoroczne Triduum Paschalne, to refleksja na temat tego, że musimy mieć czas na to, by celebrować zbawcze wydarzenia. Nie możemy się spieszyć, nie możemy nikogo popędzać, ale mamy właśnie dać czas sobie i innym na to, żeby doświadczyć Bożej obecności, a przede wszystkim tego, że to, co celebrujemy, nie jest jedynie opowieścią o Bogu, który w Jezusie Chrystusie przyszedł, żeby nas zbawić. To także opowieść o nas – o naszym wczoraj, o naszym dziś, a zwłaszcza o tym, co jest dopiero naszym jutrem.
Myśl, która we mnie pracowała przez całe tegoroczne Triduum Paschalne, to refleksja na temat tego, że musimy mieć czas na to, by celebrować zbawcze wydarzenia. Nie możemy się spieszyć, nie możemy nikogo popędzać, ale mamy właśnie dać czas sobie i innym na to, żeby doświadczyć Bożej obecności, a przede wszystkim tego, że to, co celebrujemy, nie jest jedynie opowieścią o Bogu, który w Jezusie Chrystusie przyszedł, żeby nas zbawić. To także opowieść o nas – o naszym wczoraj, o naszym dziś, a zwłaszcza o tym, co jest dopiero naszym jutrem.
{{ article.published_at }}
{{ article.source.name }}
{{ article.source_text }}
{{ article.source.name }}
{{ article.source_text }}
{{ article.description }}
{{ article.description }}