Duch jest Osobą

Wyobraźmy sobie Jerozolimę w święto Pięćdziesiątnicy. Ten gwar tłumów, rynki pękają w szwach od pielgrzymów, lecz gdzieś tam, w niewielkim, drzwiami i strachem zamkniętym pomieszczeniu, dzieje się coś, co wywróci historię do góry nogami. Lecz dzięki liturgii nie musimy sobie jedynie wyobrażać przebiegu i okoliczności zbawczych wydarzeń, bo Eucharystia to ich uobecnienie. A to oznacza tyle, że my w tych wydarzeniach realnie uczestniczymy.
Jesteśmy więc (nie: jakby, lecz: naprawdę) dziś z Apostołami w Wieczerniku na modlitwie, podczas której zstępuje na nich Duch Święty: „Kiedy nadszedł dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu. Nagle spadł z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzielały, i na każdym z nich spoczął jeden. I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić” (Dz 2,1-4).
Tak właśnie wybrzmiał pierwszy akord nowej symfonii, którą Duch Święty zaczął pisać nie tylko w sercach Apostołów, lecz w historii ludzkości. Nie zagrały jednak instrumenty, nie było też żadnych fajerwerków, lecz intensywne doświadczenie Obecności – żywej, osobowej i czułej. Duch Święty nie jest bowiem jakimś bezpostaciowym tchnieniem Boga, jakąś Jego energią czy mocą, nie jest też romantyczną metaforą miłości. Jest Osobą – tak jak Ojciec i Syn. Mówi do człowieka, można Go więc słuchać i można Go również – nie bójmy się tego słowa! – pokochać. Myślałeś kiedyś o swojej miłości do Ducha Świętego? Powiedziałeś Mu o niej? A skoro można Ducha miłować, to można też wejść z Nim w relację i ją pogłębiać. Relacja to serce dzisiejszej uroczystości. Bóg nie posyła do człowieka wiązki cudownej energii, lecz posyła Kogoś, kto chce zająć miejsce przy stole naszego życia.
W drugim czytaniu pojawia się słowo-klucz: usynowienie. Paweł Apostoł naucza Rzymian: „Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: «Abba, Ojcze»” (Rz 8,14-15). Te słowa mówią o rozdarciu zasłony między niebem a ziemią. Już nie jesteśmy sierotami w kosmosie, lecz domownikami Ojca. Możemy patrzeć na świat z perspektywy dziedziców – nie z pychą, lecz z nadzieją zbawienia. Jeśli Bóg jest naszym Ojcem, to śmierć staje się dla nas jedynie przejściem do Jego domu – zresztą tak niekiedy mówimy o czyimś odejściu. Jeśli jesteśmy „dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa” (Rz 8,17), to nasze życie nabiera szerszej perspektywy i możemy bez lęku patrzeć dalej i wyżej – w przyszłość, której na imię „Królestwo niebieskie”.
Ewangelia uzupełnia nam to wszystko, co dotąd powiedzieliśmy o Duchu i relacji z Nim: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy. (…) A Paraklet, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem” (J 14,23.26). Jezus nie chce utworzyć z grupy swoim uczniów jakiegoś klubu perfekcjonistów, lecz wspólnotę zakochanych. Zachowywać Jego naukę nie znaczy zakuć dogmatyczne definicje i katechizmowe formułki – to znaczy oddać serce Bogu, by pulsowało rytmem Ewangelii. Duch Święty „uczy” i „przypomina” – czyli nie wyręcza człowieka, lecz uzdalnia go do współpracy z łaską, towarzysząc i wspierając go w jego rozwoju.
Nie da się mówić o Duchu Świętym, nie odwołując się do sakramentów. Bez Niego byłyby jedynie jak sygnały wysyłane gdzieś w eter – próbą kontaktu z mieszkańcem odległej galaktyki, który nie odpowiada, bo nie istnieje lub jest tak daleko, że na sygnał zwrotny czekać można latami. Ale właśnie dzięki Duchowi Świętemu sakramenty stają się spotkaniem z Żywym. Kiedy woda spływa po głowie chrzczonego, Duch nadaje temu gestowi wagę duchowych narodzin. Gdy wypowiadam słowa rozgrzeszenia, to nie ja – mały i grzeszny ksiądz – przebaczam, ale to Paraklet aplikuje obitej duszy lekarstwo miłosierdzia. A w Eucharystii? Dla oka może to wyglądać jak powtarzalny rytuał, lecz w każdej Mszy Duch bierze w dłonie ludzkie „dzisiaj” i zanurza je w wieczności. Bez Ducha pozostałyby tylko opłatkiem i łykiem wina, a z Nim – stają się pokarmem i napojem na życie wieczne.
Wróćmy do Apostołów, by przyjrzeć się tej zmianie, która się w nich zadziała. Jeszcze chwilę przed otrzymaniem Ducha Świętego byli skuleni w Wieczerniku, lecz już kolejną chwilę potem „słyszymy ich głoszących w naszych językach wielkie dzieła Boże” (Dz 2,11). Ten sam Piotr, który wcześniej stchórzył, teraz stoi na ulicy i głosi kerygmat. Co się zmieniło? Przeszedł kurs retoryki? Omówili z kolegami nowy plan zawojowania świata? Nie! To osoba Ducha rozpaliła Jego serce. To samo chce zrobić dziś z nami. Nie potrzebujemy idealnego CV, by być świadkami – potrzebujemy po prostu Jego. Odwaga głoszenia rodzi się nie ze sprzyjających do tego warunków, lecz z przylgnięcia do Osoby, która kocha aż do końca.
Może jednak myślisz, że nie nadajesz się do tej przygody, bo nie umiesz „trzymać się przepisów”. W wierze nie chodzi jednak o literę, lecz o relację miłości. Przykazania, odczytane w tym świetle, nie będą już dłużej brzmieć w twoich uszach opresyjnym „musisz”, lecz usłyszysz w nich szanujące twoją wolność „możesz”. Możesz kochać jak Syn, możesz przebaczać jak Ojciec, możesz dzięki Duchowi wyjść poza ciasne ramy „poprawnego życia” i dać się porwać przygodzie Ewangelii.
Uroczystość Zesłania Ducha Świętego nie jest wspomnieniem minionego fenomenu. To zaproszenie, byśmy przestali czerpać siłę do życia z wymiennych baterii, które znajdujemy w świecie, ale podłączyli się do boskiego niewyczerpalnego źródła energii, która płynie z relacji. Duch jest Osobą, która mnie zna. Zna mój wewnętrzny chaos i potrafi go zamienić w hymn chwały. Ale czeka na moje „tak”. Nie przychodzi jak nalot, nie włamuje się przez okno. Stoi u drzwi i puka – czasem delikatnym wyrzutem sumienia, czasem zachwytem nad pięknem stworzenia, czasem ciszą, która wzywa do wejścia w głębię relacji. Jeśli Mu otworzymy, to po Jerozolimie naszych spraw rozniesie się szum potężnego wiatru. Rodzina usłyszy, sąsiedzi zobaczą, a ci, którzy uznali Kościół za skansen, poczują dochodzący z jego wnętrza zapach świeżo upieczonego chleba, którym jest Jezus. My natomiast staniemy się żywym znakiem, że Bóg to Ojciec z otwartym sercem, a śmierć nie jest kropką na końcu życia, lecz przecinkiem przed wiecznością.
Skomentuj artykuł