Trójca to Bóg ryzykujący odrzucenie

Czy nie masz czasem wrażenia, że uroczystość Trójcy Świętej, choć dotyka swoją tematyką tak podstawowej dla chrześcijaństwa prawdy wiary, to jest jednak jak instrukcja obsługi, której nikt nie chce czytać, bo wygląda za grubo? A do tego zdaje się być napisana mało zrozumiałym językiem. „Trzy w Jednym” i „Jeden w Trzech” – brzmi jak teologia wyższego poziomu, a jednak dzisiejsze czytania nie pozwalają nam zostać biernymi słuchaczami. Zapraszają do wejścia w interakcję, bo Bóg w Trójcy nie jest teorią, lecz ruchem ku człowiekowi.
Pierwsze czytanie z Księgi Przysłów mówi o tym, że stwarzanie świata nie było kaprysem samotnego Boga-monarchy, ale pieśnią trzech głosów śpiewaną z zachwytem nad tym, co zyskiwało istnienie – wyrazem mądrości Boga, który ucieszył się stworzeniem, a zwłaszcza człowiekiem. Mądrość mówi bowiem: „Ja byłam przy Nim mistrzynią, rozkoszą Jego dzień po dniu, cały czas igrając przed Nim, igrając na okręgu ziemi, znajdując radość przy synach ludzkich” (Prz 8,30-31). Stworzenie jest owocem tańca miłości Ojca, Syna i Ducha. Trójca porusza się, wiruje i… śpiewa nad pustką, aż wreszcie na słowo Boga staje się światło, a On zaczyna dawać istnienie każdemu atomowi wszechświata. I to jest pierwsze „szaleństwo” Boga: wychodzi z samego siebie, by dać istnienie czemuś innemu niż On sam. Miłość nigdy nie zatrzymuje się w sobie, lecz ma zawsze kierunek na zewnątrz, od siebie, do innego. Takiego Boga dzisiaj świętujemy – Ojca, Syna i Ducha, którzy wychodzą z wieczności, by zanurzyć się w czasie i przestrzeni.
Lecz ta pieśń Boga stwarzającego świat jest też balladą o wolności: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam” (Rdz 1,26). Lecz w rajskim ogrodzie pojawia się wąż, a po nim wolny wybór pierwszych ludzi, który rani serce Stwórcy. Od tej pory cała historia zbawienia to seria złamanych przymierzy. Od złotego cielca, przez szemranie na pustyni, aż po tchórzliwe Piotrowe „Nie znam tego Człowieka” (Mt 26,72) rozlega się przez wieki ten sam refren: przyjmujemy od Boga dar przymierza, by zaraz go odrzucić. Trójca nie cofa jednak słowa. Miłość Boża wciąż ryzykuje. Ktoś zapyta: „Po co stwarzać kogoś, kto cię zrani?” – dokładnie takie pytanie stawiają dzisiejsi agnostycy. A Kościół odpowiada słowami Katechizmu: „Bóg objawia swoją najbardziej wewnętrzną tajemnicę: jest wieczną wymianą miłości – Ojcem, Synem i Duchem Świętym, a nas przeznaczył do udziału w tej wymianie” (KKK 221). Bóg nie jest naiwny – jest zakochany. Właśnie dlatego Syn staje się ciałem, a przyjmując naszą kruchość, przyjmuje także możliwość złamania śmiercią. Paweł Apostoł napisze: „(…) w Nim mieszka cała Pełnia” (Kol 1,19). A jednak ta Pełnia zgadza się na pustkę grobu.
Kiedy słyszymy dziś w Ewangelii: „Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy” (J 16,13), to ta „cała prawda” już chwilę później stanie pod Golgotą. Syn – Odwieczne Słowo – da się odepchnąć aż po krzyż. Bóg akceptuje, że jego stworzenie powiesi Go na drzewie, bo tylko tak może doprowadzić historię zdrad do końca i otworzyć nowy początek. Zmartwychwstanie nie zamyka tej historii podejmowanego przez Boga-Miłość ryzyka. W dzień Pięćdziesiątnicy Duch wchodzi w Kościół jak wiatr w żagle. Duch Święty spada na Kościół jak ogień i od razu spotyka opór: „«Upili się młodym winem» – drwili inni” (Dz 2,13). Od tamtej chwili Pan pozwala, by Jego obecność była odrzucana w Jego Mistycznym Ciele. Ten sam Duch, który daje nam sakramenty, jest odrzucany, gdy stają się „zbyt wymagające” albo „nie na czasie”. Gdy ktoś drwi z Eucharystii czy spowiedzi albo mówi: „Chrystus tak, Kościół nie”, odpycha nie kościelne cegły, lecz Ducha, który tchnie przez wspólnotę. Trójca w członkach swojego Kościoła nadal wystawia się na cios.
I tu słychać głos Pawła: „(…) chlubimy się także z ucisków, wiedząc, że ucisk wyrabia wytrwałość, a wytrwałość wypróbowaną cnotę, wypróbowana cnota zaś nadzieję” (Rz 5,3-4). To nie manifest masochisty, lecz odkrycie człowieka, który wie, że kruchość może być miejscem rodzenia się siły. Paweł Apostoł tłumaczy logikę Trójcy: kto kocha, ten ryzykuje, więc doświadcza zranień. Jeśli głoszę Ewangelię i nigdy nie zderzam się z drzwiami zamkniętymi przed nosem, może głoszę wersję zbyt gładką, zbyt „pod klienta”? Jednocześnie właśnie w Liście do Rzymian znajdujemy pokrzepienie – ucisk nie jest znakiem porażki, ale warsztatem, w którym Duch wypala w nas „wypróbowaną cnotę”. Kościół, który nie zna sprzeciwu, stałby się muzeum z dobrze opisanymi eksponatami, ale bez życia. Nie chodzi jednak o sztuczne prowokowanie sprzeciwu. Jezus nie szukał skandalu. Po prostu nie miał w sobie ciemności, a ktoś przywykły do życia w półmroku mruży oczy na prawdziwą jasność. Naśladowanie Boga w Trójcy Jedynego nie wymaga doktoratu z teologii. Wymaga odwagi, by służyć, wiedząc, że możesz zostać odrzucony – dokładnie tak, jak Bóg to znosi od Księgi Rodzaju po dzisiejszą gazetę.
Może właśnie przeżywasz czas, w którym twoje świadectwo spotyka się z ironią rodziny albo znajomych: „Po co ci ten Kościół? Skąd w tobie taki radykalizm?”. Zamiast pytać samego siebie: „Co robię źle?”, spróbuj pytania zgoła innego, według Pawłowej logiki: „Czy ucisk rodzi we mnie wytrwałość?”. Pęknięte serce bardziej przypomina Serce Jezusowe. A jeśli – przeciwnie – wszystko idzie gładko i wszyscy cię lubią? Zapytaj, czy nie stępiłeś ostrza Słowa. Nie chodzi o szukanie konfliktu, lecz o prawdę, która zazwyczaj najpierw boli, a potem leczy. Jezus nie zostawia swoim uczniom marketingowego planu na rozwój Kościoła, lecz obietnicę: „Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy” (J 16,13). Prawdę o Trójcy, która kocha do bólu, i o człowieku, który ten ból zadaje.
Uroczystość Trójcy to nie łamigłówka z dogmatyki. To zaproszenie, by powiedzieć „amen” miłości, która wychodzi z siebie, ryzykując odrzucenie. Ojciec stwarza życie, Syn oddaje swoje życie za życie innych, Duch umacnia na drodze do życia wiecznego – to są trzy ręce jednej Miłości wyciągnięte ku człowiekowi. Chwyć je, choć wiesz, że to będzie kosztować. A kiedy będzie trudno, otwórz List do Rzymian i przypomnij sobie: „A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5,5). W Eucharystii patrzymy na małą hostię, która utrzymuje w sobie cały bezkres Trójcy. Przyjmując ją, pozwalam, aby Bóg raz jeszcze wyszedł z siebie – tym razem w moje ciało, w moją codzienność, w mój lęk przed odrzuceniem. To właśnie Bóg, który mnie stwarza, to Bóg, który za mnie umiera, to Bóg, który mnie wypełnia.
Skomentuj artykuł