Co mówią moje usta? [Komentarz do niedzielnej ewangelii]
Dzisiejsze czytania przypominają nam o tym, że nasza mowa ma naprawdę wielką moc. Słowa wypływające z naszych ust odsłaniają to, co naprawdę kryje się w sercu. Dlatego tak istotne jest, byśmy czuwali nad tym, co mówimy, i potrafili dostrzec własne ograniczenia, zanim zaczniemy wytykać błędy innym. Nie chodzi o to, by gryźć się w język i nie mówić prawdy dla tzw. świętego spokoju, ale by mówić ją z miłością i pokorą człowieka świadomego ograniczoności swoich zdolności poznawczych. Skoro nie znam na wylot własnego serca, dlaczego pretenduję do tego, by uważać się za przenikającego głębiny serca bliźniego?
W Ewangelii Jezus z naciskiem pyta: „Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku?” (Łk 6,41). Ten obraz działa na wyobraźnię chrześcijan przez wieki, pobudzając do naprawdę głębokiej refleksji, bo pokazuje, jak łatwo przychodzi nam ocenianie innych, a przy tym jak trudno nam zauważyć problemy u siebie. Chrystus zachęca więc nas do pokory, która otwiera drogę do zgody i jedności między ludźmi, ponieważ kiedy rezygnujemy z osądzania, uczymy się słuchać z miłością, a wtedy mury oddzielające nas od siebie zaczynają się kruszyć. Przecież tak naprawdę nigdy nie znamy w pełni czyjegoś serca ani historii i kontekstu jego życia. Jeśli uznamy, że i my sami nie jesteśmy doskonali, łatwiej będzie nam tworzyć wspólnotę, w której panuje klimat wzajemnej akceptacji i troski. Bóg kocha nas takich, jacy jesteśmy, i właśnie dlatego może wydobywać z nas to, co najcenniejsze. Choć brzmi to jak utopia, stan nie do osiągnięcia, to może jednak spróbujmy zobaczyć w tym motywujący ideał.
By uświadomić sobie moc słowa, warto zwrócić uwagę na to, że przecież Bóg stwarzał świat swoim Słowem, a my jesteśmy uczynieni na Jego podobieństwo. Choć oczywiście nasze słowo nie ma stwórczej mocy, to jednak w pewien sposób uczestniczymy w tworzeniu rzeczywistości przez to, co mówimy do siebie nawzajem. Jedno dobre zdanie potrafi czasami dodać komuś skrzydeł bardziej niż jeden ze znanych energetyków. Ale jednym tylko zdaniem możemy je też bardzo boleśnie podciąć. Słowo potrafi leczyć lub głęboko ranić. Wiele osób do dziś zmaga się z echem słów, które usłyszały w dzieciństwie: „Do niczego się nie nadajesz”. Albo: „Jesteś beznadziejny”. Taka rana potrafi się ciągnąć przez lata. Dlatego warto pamiętać, że nasze wypowiedzi mogą kogoś zbudować lub zdołować na bardzo długo. Właśnie w tym jesteśmy podobni do Boga – potrafimy słowem kreować przestrzeń, w której drugi człowiek może wzrastać.
Siła ludzkiej mowy objawia się także w liturgii. Nie można pominąć tego wątku. W sakramentalnych formułach wypowiadanych przez prezbitera przychodzi do nas żywy Pan, a my wyznając wiarę, wypowiadając razem różne modlitwy czy też choćby wspólne „Amen”, otwieramy przestrzeń na Jego działanie. Najpiękniej widać to w Eucharystii. Tam zwykłe słowa i gesty stają się narzędziem, przez które działa Bóg: „Bogu niech będą dzięki za to, że dał nam odnieść zwycięstwo przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa” (1 Kor 15,57). Widzimy więc, że wypowiadając ludzkie słowa, zapraszamy Boga do naszej codzienności i otwieramy nasze serca na spotkanie z Nim: „Dobrze jest dziękować Panu, śpiewać Twojemu imieniu, Najwyższy” (Ps 92,2). Te słowa to przypomnienie o tym, jak ważne jest, żeby nasza modlitwa była przede wszystkim dziękczynieniem i uwielbieniem Boga, a nie przypominała próby dobicia targu i uzgodnienia warunków transakcji łaski.
Kiedy piszę o dziękczynieniu, to mam na myśli o wiele więcej niż zwykłe „dziękuję”. To postawa serca, które uznaje, że wszystko jest darem i że bez Boga nie możemy uczynić nic prawdziwie dobrego. Stąd nazwa „Eucharystia”, czyli dziękczynienie. W niej sam Chrystus daje nam Siebie jako pokarm i karmi nas swoją miłością. Paweł Apostoł pisze o zwycięstwie nad śmiercią, jakie otrzymujemy dzięki Jezusowi. W Eucharystii ten tryumf staje się rzeczywistością: „Zwycięstwo pochłonęło śmierć” (1 Kor 15,54), a my możemy żyć w wolności dzieci Bożych. Dziękczynienie jest więc najbardziej naturalną odpowiedzią na tak wielki dar. Gdy serce jest przepełnione wdzięcznością, dużo łatwiej budować relacje oparte na miłości i wyrozumiałości.
Nasza mowa zdradza myśli serca – czy to będzie modlitwa, czy słowa skierowane do bliźniego. Warto się temu przyglądać. Księga Syracydesa mówi wprost: „Jak o uprawie drzewa świadczy jego owoc, tak mowa o zamyśle serca człowieka” (Syr 27,6). Jeśli więc w naszych ustach króluje nieustanne narzekanie, cynizm i złośliwość, a osądy mieszają się z pogardą, to wyraźny sygnał, że w głębi duszy może brakować nam pokoju lub że dźwigamy jakieś ukryte zranienia. Bywa, że surowo oceniamy innych, bo sami czujemy się niewartościowi albo mierzymy się, nie zawsze świadomie, ze swoimi kompleksami. Zamiast projektować swoje frustracje na drugiego, warto zapytać: „Co tak naprawdę dzieje się w moim sercu? Dlaczego tak ostro reaguję na cudze błędy? Dlaczego aż tak mało we mnie miłosierdzia wobec czyjejś słabości?”. Taka refleksja może ocalić od niepotrzebnego rozgoryczenia. Łatwiej wtedy zrozumieć, że miłość wobec bliźnich zaczyna się od miłości wobec siebie wyrażającej się w autoakceptacji i stanięciu w prawdzie przed Bogiem.
Zanim będziemy chcieli „zbawić” świat, warto najpierw samemu otworzyć się na zbawienie, czyli uznać, że potrzebujemy kogoś silniejszego, by zwyciężyć śmierć, którą mamy w sobie. Trudno jest pomóc komuś uporać się z „drzazgą” w jego oku, kiedy sami mamy „belkę” w swoim (por. Łk 6,42). To nie znaczy, że mamy przymknąc oczy na cudze słabości. Chodzi raczej o to, byśmy najpierw zobaczyli własne. Jeśli będziemy wciąż domagać się od innych doskonałości, której sami nie osiągnęliśmy, stworzymy wokół siebie klimat nie do zniesienia. Taka postawa jest nie tylko niemiłosierna, ale przede wszystkim niesprawiedliwa, bo nikt z nas nie jest przecież wolny od upadków.
Kiedy jednak uświadomimy sobie własną niewystarczalność, to zrozumiemy też, że potrzebujemy Boga i Jego łaski. Wtedy do kogoś mającego „drzazgę” w oku podejdziemy z empatią, a nie z wyższością. Nasze słowa są jak owoce – odzwierciedlają, co naprawdę w nas dojrzewa: „Po własnym owocu bowiem poznaje się każde drzewo; (…) Bo z obfitości serca mówią jego usta” (Łk 6,44.45). Mogą nieść życie i miłość albo siać zamęt i ból: „Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło” (Łk 6,45). Czysta, budująca mowa nie polega na tym, żeby każdemu słodzić, ale żeby każde słowo kierować z miłością i troską o dobro drugiego.


Skomentuj artykuł