Król, który nie chce władzy, lecz miłości

Król, który nie chce władzy, lecz miłości
fot. depositphotos.com

Kiedy słyszymy, że dzisiejsza uroczystość nosi nazwę „Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata”, to być może w naszej wyobraźni niemal automatycznie uruchamia się konkretny zestaw skojarzeń. Widzimy złoto, purpurę, trony, berła i nieprzebrane tłumy oddające pokłon Królowi. To naturalne, bo tak rozumiemy władzę i tak przez wieki próbowaliśmy m.in. w sztuce sakralnej przedstawić chwałę Boga. Ale mam nieodparte wrażenie, że gdzieś w tej naszej religijnej wyobraźni czai się pułapka.

O tym, że królestwo Chrystusa „nie jest z tego świata”, słyszeliśmy już wielokrotnie. I niby przyjmujemy to do wiadomości, kiwamy głowami, recytujemy z pamięci formułki z Credo, lecz ciągle, przy różnych okazjach, daje o sobie znać coś, co siedzi w nas bardzo głęboko. Nazwałbym to ukrytym, a może nawet nieuświadomionym zawiedzeniem. Chodzi o rozczarowanie faktem, że jednak Chrystus nie chciał jakiejkolwiek władzy, która byłaby realnym, ziemskim władaniem. Że nie zrobił porządku „tu i teraz” – tak, jak my byśmy to widzieli. I my to zawiedzenie próbujemy nieudolnie przekuć w różne formy religijnej aktywności, w których mocno podkreśla się wywyższenie Chrystusa w tym świecie. Gdyby miało to oznaczać po prostu radykalne wyznawanie wiary w Niego polegające na całkowitym oddaniu Mu swojego życia i swojej woli, to nie widziałbym w tym nic złego. Jednakże, jeśli dobrze się temu fenomenowi przyjrzeć, to zobaczymy, że wszystko to częściej przybiera to formę wywyższania się nas – chrześcijan, katolików – ponad tak zwanych „innych”. Pierwsze czytanie mówi nam dziś o niezwykle intymnej więzi ludu z królem Dawidem: „Oto my, kości twoje i ciało” (2 Sm 5,1). To jest klucz do zrozumienia królowania w biblijnym ujęciu – to relacja tożsamości, a nie poddaństwa opartego na lęku. Bóg mówi do Dawida: „Ty będziesz pasł mój lud, Izraela, i ty będziesz wodzem dla Izraela” (2 Sm 5,2). Pasterz to ktoś, kto pachnie owcami, a nie pałacowymi perfumami.

DEON.PL POLECA



W skrajnych przypadkach to poczucie bycia „królewskimi dziećmi” przeobraża się w brutalną walkę o wpływy i przywileje. Budzi się roszczeniowość: „Bo nam się też należy. Bo jesteśmy pełnoprawnymi obywatelami. Bo przecież trzeba bronić wartości. Bo nie będą pluć nam w twarz”. Uruchamia się mechanizm oblężonej twierdzy: skoro mityczni „oni” mogą nam „dowalić”, to dlaczego my mamy siedzieć cicho? Dlaczego nie mielibyśmy walczyć o swoje? A do tego mielibyśmy być miłosierni i nadstawiać drugi policzek? To się kłóci z naszą wizją królowania. My raczej szykujemy się do kolejnej bitwy w mediach społecznościowych. Ta sprzeczność jest uderzająca. Chcemy Króla, który zwycięża, a nie takiego, który przegrywa. Wiem, że wsadzam teraz kij w niezłe mrowisko, ale kiedy czytam raz po raz dzisiejszą Ewangelię, to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to jednak nie tędy droga. Mam głębokie przekonanie, że nie na to mamy tracić swoją energię. Te siły, które z taką pasją przeznaczamy na tzw. walkę ideologiczną czy kulturową, powinniśmy spożytkować do tego, żeby zawalczyć o królowanie Ewangelii w naszych sercach. A to jest walka o wiele trudniejsza, bo wymaga pokonania nie sąsiada o innych poglądach, ale własnego ego.

Spójrzmy na dzisiejszą Ewangelię. To jest scena, która burzy wszelkie ludzkie wyobrażenia o monarchii. Łukasz pisze dosadnie: „Gdy ukrzyżowano Jezusa, lud stał i patrzył” (Łk 23,35). Stoją i patrzą na czyjś koniec. Dochodzi do tego jeszcze coś, co nazwalibyśmy festiwalem pogardy w wykonaniu członków Wysokiej Rady: „Innych wybawiał, niechże teraz siebie wybawi, jeśli On jest Mesjaszem, Wybrańcem Bożym” (Łk 23,35). Dla świata miarą władzy jest skuteczność i dbanie o własny interes. Jeśli jesteś Królem, to masz mieć moc. Jeśli masz moc, to użyj jej dla siebie. Uratuj swoją skórę. Pokaż im. Do tego chóru dołączają żołnierze. Podchodzą, szydzą, podają ocet – symbol goryczy, nie królewskiego wina: „Jeśli Ty jesteś królem żydowskim, wybaw sam siebie” (Łk 23,37). I wreszcie ten napis, który miał być dowcipem Piłata, a stał się proroctwem – wiszący nad głową Skazańca kawałek drewna z inskrypcją: „To jest król żydowski” (Łk 23,38). Oto tron. Oto korona z cierni. Oto purpura z zakrzepłej krwi.

Jezus w tej Ewangelii jest Królem milczącym. To jest wstrząsające. Inni Go prowokują, wyśmiewają, rozmawiają o Nim, licytują się na złośliwości, a On nie odpowiada na to ani słowem. Nie broni swojego honoru. Nie zsyła ognia z nieba. Nie udowadnia swojej racji. Dlaczego? Bo Jego królestwo rządzi się prawem miłości, a nie prawem odwetu. On jest Królem wiecznego Królestwa. Paweł Apostoł w drugim czytaniu pisze o Ojcu, który „uwolnił nas spod władzy ciemności i przeniósł do królestwa swego umiłowanego Syna, w którym mamy odkupienie, odpuszczenie grzechów” (Kol 1,13-14). Jezus nie walczy z ludźmi, którzy Go krzyżują. On walczy z „władzą ciemności”, która tych ludzi zniewoliła. To jest fundamentalna różnica, której my często nie pojmujemy. Jedyne słowa, jakie Król Wszechświata wypowiada w tej scenie, to słowa ogłaszające zbawienie dla konkretnego człowieka – dla wiszącego obok przestępcy, który uznał prawdę o sobie i prawdę o Jezusie: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa” (Łk 23,42). To wystarczyło: „Zaprawdę powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju” (Łk 23,43).

To jest właśnie sedno królowania Chrystusa – władza, która służy ocaleniu, moc objawiająca się w przebaczeniu. Jeśli Chrystus jest Królem, a my mamy Go w tym królowaniu naśladować, to nie ma innej drogi niż ta, którą On przeszedł – będziemy to robić na krzyżu, w uniżeniu, w postawie służebnej. Bycie poddanym tego Króla oznacza bycie „dla”: dla innych, dla drugiego człowieka, dla świata, dla stworzenia spragnionego zbawienia i wieczności. „Dla”, nigdy „przeciwko”. Naszą bronią nie jest krzyk, hejt, ustawa czy przywilej. Naszą bronią jest wzięcie na siebie ciężaru zła i odpowiedzenie na nie dobrem. Ale żeby przyjąć tę postawę, która przecież wydaje się szaleństwem i naiwnością, trzeba najpierw, tak bardzo szczerze i intymnie, samemu poczuć się odkupionym. Trzeba poczuć się tym „łotrem”, który nie ma nic na swoją obronę, a jednak zostaje przyjęty. Trzeba poczuć się posadzonym na tronie przez Króla Wszechświata, który nie każe klękać przed sobą, lecz robi coś zupełnie odwrotnego. W tajemnicy Wcielenia, a potem Męki, ten Bóg sam pada przed człowiekiem na twarz. Upada pod ciężarem krzyża i leży twarzą w prochu ziemi, wyznając w ten sposób swoją nieskończoną, szaloną miłość do ludzkości.

DEON.PL POLECA


Czy potrafię sobie wyobrazić Boga, który leży u moich stóp, nie dlatego, że został pokonany, ale dlatego, że tak bardzo chce mnie podnieść? Król, który myje nogi. Król, który daje się zabić, bylebym tylko mógł żyć. Kiedy to do mnie dotrze, kiedy to „kliknie” w moim sercu, wtedy przestanę walczyć o bzdury. Przestanę się bać, że ktoś obrazi moje uczucia religijne, bo zrozumiem, że godność mojego Króla nie zależy od ludzkich opinii. Wtedy całą moją energię skieruję na to, by być jak On – by w tym poranionym, agresywnym świecie być kimś, kto niesie nadzieję, kto zamiast przeklinać ciemność, zapala światło miłosierdzia. Wiem, że może to wszystko brzmi zbyt idealistycznie. Ale proszę o jedno: nie dajmy sobie wmówić, że chrześcijaństwo to walka o władzę. To walka o miłość.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Kazimierz Tischner, Michał Lewandowski

Kapłan, filozof, kaznodzieja. Chłopak z charakterem

Jaki był Józiu, czyli słynny ks. prof. Józef Tischner, od narodzin do momentu odejścia 25 lat temu?

Kazimierz Tischner rysuje wzruszający portret najstarszego brata, Filozofa z Łopusznej – człowieka...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Król, który nie chce władzy, lecz miłości
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.